TW: myśli samobójcze
Warsztat wywoływał w jego sercu mieszankę emocji, którą Seymourowi trudno było jednoznacznie nazwać, albo powiedzieć, czy mieszanka ta jest raczej pozytywna, czy negatywna. Bo to była magia, babranie się w smarze, metalu i kryształach, próby zaklęcia najlepszego w mniemaniu czarodzieja środka transportu w taki sposób, by latał tak, żeby wszystkim wokół oko zbielało, ale gdzieś tam jeszcze było widmo ojca i słów krytyki nad wynalazkami syna, bo przecież żadnych innych słów Cedric nie miał dla swego pierworodnego. Seymour lubił latać na miotle, i to w jakiś sposób łagodziło rozpierdol związany z koniecznością spędzania w warsztacie długich godzin, lecz nie w pełni. Drugim elementem było to, co doszło dopiero po dobrych paru latach, kiedy Nico zrobił się już na tyle duży, że ogarniał coś więcej, potrafił podać mu odpowiedni klucz i zadawał pytania. Wtedy Seymour tracił poczucie czasu i był tak blisko tego stanu, którego osiągnięcia Cedric życzył mu za każdym razem, gdy jego pierworodny pochylał się nad magią i narzędziami – gdy twórca zapomina o sobie i o świecie, całkowicie oddając się swojemu dziełu, by powołać do życia coś zapierającego dech w piersiach. Seymourowi odpalało się to często z muzyką, z magią prawie nigdy.
Początkowo faktycznie rozmawiali z Nico o miotłach. Młodszy z Silverthornów wskazywał projekt, nad którym pracował, rozbierając częściowo silnik na oczach Seymoura, Seymour zaś pochylał się nad nim coraz głębiej, aż w końcu zaczął sięgać między metalowe części, wydobył jakiś ametystowo lśniący kryształ, podrzucił go w palcach.
— To nowa synteza. Myślałem, że już nie wyrośnie, ale okazało się, że jak roztwór umieści się w polu magnetycznym, to jest zupełnie inna sprawa.
— Z krystalizacją to zawsze jest rozpierdol — przyznał Seymour.
— Wiesz, że to Mari na to wpadła?
Muzyk uniósł brew.
— Nie mówiłeś, że ona interesuje się tym wszystkim.
— Bo się nie interesuje — Nico wzruszył ramionami. — Po prostu zobaczyła, że chodzę sfrustrowany i pomogła mi najlepiej, jak mogła – powiedziała, żebym wrócił do podstaw, przejrzał jeszcze raz podręcznik, bo czasem słowa trzeba przeczytać ponownie, żeby wpadły tak, jak trzeba.
— Twoja własna maksyma.
— Mhm. I wpadły jak trzeba.
Cisza, która zapadła między nimi, była komfortowa, pozbawiona jakiegokolwiek napięcia, pojawiającego się, gdy tylko w okolicy był ojciec, albo nawet Mari czy Virgil. Byli po prostu oni dwaj, bracia, rozdzieleni wykonywaną pracą, powołaniem, odległością, lecz nadal rozumiejący się bez słów, zupełnie tak, jak było to kiedyś, gdy obaj ganiali jeszcze z tornistrami.
— Wiesz co, strasznie dużo ciśnienia mi zeszło, jak w końcu poznałem Virgila — odezwał się nagle Nico. — Jak powiedziałeś, że kogoś masz to… no super, prawda, tak w pierwszej chwili to się trochę ucieszyłem.
Seymour podniósł na niego wzrok, zostawił na moment miotłę.
— Ale tak nie do końca, co nie?
— No nie — Nicholas westchnął. — Po prostu… Ja wiem, jacy my jesteśmy.
— My?
— Ja, ty i tata.
Muzyk zmarszczył brwi.
— On jest pierdolnięty. Słyszałeś, jakie pytania zadawał Vi? Mari też tak przemaglował?
Nico skinął głową, choć nie musiał, Seymour domyślał się, jak to musiało wyglądać.
— Chodzi mi o coś innego. My… Chyba mamy jeden talon na miłość w życiu. I jak nie wyjdzie, to jest zamiecione.
— Daj spokój…
— A nie? — spytał Nicholas, opierając dłonie o blat stołu warsztatowego. — Sam pomyśl.
Seymour mimowolnie wrócił myślami do tamtego czasu, tuż przed ukończeniem studiów, kiedy parę słów wystarczyło, by rozsypał się w drzazgi, a tory w metrze zaczynały wyglądać tak zachęcająco. Nico zrobił lekką pauzę, pozwolił jego myślom ponownie dotknąć tamtej blizny, poczuć jej fakturę. Dopiero po chwili kontynuował:
— Ile lat minęło od rozwodu rodziców? — spytał, sprawiając, że wspomnienia Seymoura przeskoczyły do czasu, gdy tak długo był sam w posiadłości, a jeśli ktoś przekraczał próg domu, był to ten gość w garniturze i z aktówką, prawnik ojca. — Widziałeś, żeby od tamtego czasu tata się kimkolwiek interesował?
— Chuj mnie to w sumie obchodziło — burknął Seymour.
— Nawet nie próbował — odpowiedział mu na to Nicholas. — Mógłby, w końcu był wciąż młody, przystojny, bogaty, dwóch synów to nie problem w takiej sytuacji. Seymour, jemu wystarczyło się uśmiechnąć, żeby ktoś się znalazł.
— Z jego charakterem?
— Wiesz, o co mi chodzi.
Wiedział, oczywiście, że wiedział. Sam próbował czegokolwiek po Megajrze, za każdym razem paliło to na panewce, nim w ogóle się zaczęło. Dopiero Vi to zmienił.
— Jakby Mari stwierdziła, że jednak jej się odwidziało, to… — Nico wzruszył ramionami, uśmiechnął się smutno. — Odkręciłbym dewar z tetrafluorkiem i poszedł spać.
— Nico, kurwa!
— Myślałem o tym. Tak jest najszybciej i kompletnie bezboleśnie, nie?
— Nawet tak nie mów… Nawet nie żartuj — powiedział Seymour, łapiąc Nicholasa za ramię.
— Dlatego tak się stresowałem Virgilem — powiedział, wracając do tematu. — Że wiesz… Wybrałeś kogoś, kto potencjalnie mógł ci zafundować to samo, co Megajra, tylko teraz byłoby gorzej, bo jesteś starszy i bardziej ogarnięty. Bardziej zdecydowany.
Seymour zaniemówił. Nawet nie przyszło mu do głowy, co by zrobił, gdyby Virgil podziękował mu za znajomość i postanowił pójść swoją drogą, myśl wydawała się zbyt abstrakcyjna, by w ogóle ją rozważać. Teraz jednak, gdy Nicholas o tym wspomniał, Seymour poczuł chłód wspinający się wzdłuż kręgosłupa, bo on doskonale wiedział, jak by sobie z tym poradził. Tym razem Ignis by go nie zatrzymał.
— Dobrze, że ze wszystkich osób, wybrałeś właśnie jego. — Nico uśmiechnął się do niego, tym razem spokojnie i łagodnie. — I myślę, że tata też to w końcu zobaczy. Na swój własny, skrupulatny i logiczny sposób.
Nie spodziewał się żadnego rozpierdolu, gdy wrócili z Nico z warsztatu, ale mina Virgila, jego zachowanie i słowa, sprawiły, że Seymour spiął się w sobie, od razu zaczął szukać w myślach jakichś problemów.
— Vi, Pluszaku — Seymour mocniej przycisnął do siebie wilkołaka. — Przecież wiesz, że ja się na ciebie na pewno nie zdenerwuję. Cokolwiek by się nie wydarzyło, niczym nie musisz się martwić…
Urwał widząc, jak Virgil kręci głową.
— Nie chodzi o mnie. Seymour… nie denerwuj się na swojego tatę, dobrze?
Zaniemówił, zamrugał, jasne brwi ściągnęły się, a w oczach momentalnie rozbłysła żądza krwi, gdy tylko analityczny umysł zrozumiał, co musiało się wydarzyć.
— Co zrobił? Powiedział ci coś? Przyskrzynił, jak mnie nie było? — Vi poruszył się, uciekł wzrokiem, potwierdzając jego obawy. Muzyk jeszcze mocniej zmarszczył brwi. — Gdzie on teraz jest?
— Seymour, miałeś się nie denerwować.
— Ja się nie denerwuję.
— Seymour…
— Jestem zajebiście spokojny, nie martw się. — Jak na podkreślenie słów Seymoura, tatuaże zalśniły niczym światła samochodu policyjnego. — Idę do niego, zaraz sobie ze mną porozmawia…
— Seymour! — Wilkołak uniósł dłonie, ujął delikatnie jego twarz, zmusił, by skupił się na jego oczach, nie na zemście. — Posłuchaj mnie. Nawet nie wiesz, co się dokładnie stało, a już wyciągasz wnioski. Chodź, usiądziemy, wszystko ci opowiem…
— Nie potrzebuję opowieści, żeby wiedzieć, jak wytłumaczyć ojcu, że…
Ciepłe dłonie łagodnie przesunęły się po policzkach, Virgil miękkim gestem trącił jego nos swoim.
— Usiądziemy i porozmawiamy. Zrób to dla mnie.
Były czarodziej westchnął głęboko, brwi pozostały zmarszczone, tatuaże nie przygasły, lecz mężczyzna pozwolił się poprowadzić ku niskiej kanapie, dał się posadzić, spojrzenie złagodniało, gdy Vi otoczył go znów ramionami. A potem wilkołak zaczął opowiadać, nie pomijając niczego, jak podążył za magicznym światłem, ufając w to, że na końcu długiego korytarza czeka go spokojne zwiedzanie biblioteki, tylko po to, by odkryć, że na okazję jego odwiedzin biblioteka zmieniła się w jaskinię lwa.
— Ojciec się nigdy w tańcu nie pierdolił, ale po prostu nie wierzę, że zrobił coś takiego — powiedział w końcu Seymour, gdy Vi dojechał do końca opowieści. Mężczyzna ścisnął mocniej dłoń wilkołaka. — Idę do niego. Ja mu wytłumaczę, że…
Vi pokręcił głową, oplótł ramionami przedramię Seymoura, z powrotem usadzając wstającego właśnie czarodzieja.
— Seymour, naprawdę. Teraz to ja ci wytłumaczę…
— Ale tu nie ma nic do tłumaczenia! — prychnął muzyk, siedząc co prawda przy swoim wilku, lecz wiercąc się z niecierpliwością. — Ojciec zachował się jak skończony dupek. Jeszcze to pytanie o sytuację materialną? Ktoś inny by mu przecież trzasnął drzwiami po czymś takim!
— Ale ja to nie ktoś inny — wytłumaczył cierpliwie Vi.
— Nie znaczy, że może cię tak traktować…!
Rzeźbiarz westchnął, poprawił się, uniósł na kanapie i w końcu wpakował Seymourowi na kolana, przytrzymując muzyka w miejscu.
— Seymour, powiedz mi — zaczął, uspokajająco gładząc jego policzki, pochylając się nad mężczyzną. — Co byś zrobił, gdybyś wiedział, że ktoś chce mnie skrzywdzić?
— Zapierdoliłbym go — odparł były czarodziej bez wahania. — Tak jak zapierdolę zaraz ojca, bo…
— Twój tata też by tak zrobił — przerwał mu Vi. — Gdyby zobaczył, że jest ktoś, kto może cię skrzywdzić. On by na to nie pozwolił.
Seymour patrzył na niego przez chwilę.
— O czym ty mówisz?
— O twoim tacie. Seymour on… Ja po prostu jestem kimś, kto jest blisko ciebie i może cię potencjalnie bardzo mocno zranić. Może cię wykorzystywać, może lecieć na twoje fundusze albo sławę…
— Przecież to gówno prawda…
— Ale twój tata tego nie wie — kontynuował wilkołak. — Więc chciał ze mną porozmawiać i sprawdzić, czy na pewno nic ci nie grozi z mojej strony.
— Niech spierdala! Nie będzie mi decydował, z kim mi się wolno spotykać!
Prawie wstał, prawie udało mu się ściągnąć Virgila z własnych kolan, lecz mężczyzna nie dał za wygraną, zwyczajnie wtulił się w niego całym swoim wilczym ciałem, przytrzymał całym swoim ciepłem.
— Seymour, poczekaj — podjął, pogładził jasne włosy. — Nie rób niczego pochopnie. Zostań ze mną przez chwilę.
— Jaką chwilę, ja…
— Seymour — Vi wtulił usta w jego włosy. — Tylko chwilę.
Były czarodziej westchnął ciężko, pozwolił się przytulić, w końcu mocniej oparł skroń o pierś Virgila. Miarowo gładząca jego włosy dłoń sprawiała, że szarpiące się gniewnie serce zwolniło swój galop, a myśli, do tej pory skupione na tym, by dopierdolić ojcu za wybryki, również zwolniły i złagodniały, pobiegły innym torem. Wróciła do niego rozmowa z Nicholasem – o tym, że wszyscy oni byli wybrakowani, że mieli jakieś popierdolone serca, które potrafiły kochać tylko raz. Seymour mimowolnie postawił się w innej sytuacji. Gdyby Mari skrzywdziła jego brata, rozerwałby ją na strzępy gołymi rękami. Więc gdyby ktoś skrzywdził jego, wtedy ojciec…
— On nie ma serca — wypalił nagle.
— Ma, Seymour. Sam przecież wiesz.
— To może niech go zacznie używać, a nie… — Były czarodziej urwał, prychnął Virgilowi w bark. — Z nim i jego emocjami to jest zawsze jebana kryptologia kwantowa, nie normalna rozmowa. Zajebać się z nim idzie.
— On dużo dźwiga na swoich barkach. Jest ostrożny z tym, jak dysponuje swoim sercem.
Cedric nigdy nie zainteresował się nikim po rozwodzie, zgrillował Mari, zadawał debilne pytania Virgilowi.
— To go, kurwa, nie usprawiedliwia.
Vi mocniej zacisnął na nim ramiona.
— Chciał dobrze. Seymour, obiecasz mi, że będziesz o tym pamiętał?
— Ja tego tak nie zostawię.
— Wiem. Ale pamiętaj, że twój tata chce dla ciebie dobrze — powiedział wilkołak, stopniowo popuszczając swój chwyt. — On może nie wybrał dobrej ścieżki, ale chce dobrze. Ja to rozumiem. I nie chowam urazy.
Prawdą było, że Seymour najczęściej szedł z ojcem na noże. Cokolwiek się nie działo, przeradzało się w końcu w kłótnię, bo mężczyzna reagował na każdą próbę kontroli tak, jakby Cedric przychodził do niego z elektrycznym pastuchem. Zaś jeśli coś groziło Virgilowi, jeśli komuś przyszło do głowy skrzywdzić rzeźbiarza, Seymour zamykał się na argumenty i logikę, przed sobą widząc tylko rozpierdol wojennej ścieżki.
— Seymour?
— Będę pamiętał — powiedział a po chwili dodał: — Nie będziesz kością niezgody w mojej rodzinie.
Poczuł, jak wilkołak jeszcze ciaśniej otacza go ramionami, dzieląc się ciepłem, siłą swego serca, w tym jednym geście zapewniając go o swojej miłości i o tym, że z niczym Seymour nie zostanie sam. Muzyk westchnął, starając się skupić myśli na tym, że mieli tu do załatwienia pewną sprawę i ich przedsięwzięcie musiało się udać. Musiał się wziąć w garść, przeprowadzić tę rozmowę jak należy, i tak, jak początkowo wydawało mu się, że wszystko poszło w diabły, tak teraz czuł, że może jednak będzie w stanie porozmawiać z ojcem, a nie pokłócić się, tak jak zwykle.
— Poczekaj na mnie w ogrodzie — odezwał się po chwili. — Znajdę cię tam, opowiem jak poszło, przejdziemy się na spacer, a potem wrócimy na jakieś jedzenie. Postaram się… nie stracić nad sobą panowania i nie pozwolić ojcu wyprowadzić mnie z równowagi.
— Pamiętaj o jeszcze jednej rzeczy — Vi łagodnym gestem skierował jego twarz ku swojej. — Że cię bardzo, bardzo kocham.
Zaciśnięte gniewem wargi wygięły się w łagodnym uśmiechu, a lśniące agresywnie tatuaże przygasły, odzyskując ten typowy, miękki blask, który Vi w nich wywoływał.
— Ja ciebie też, Pluszaku.
Dopiero po tym zapewnieniu Vi zszedł z jego kolan, pozwolił wstać. Seymour westchnął, skierował się ku drzwiom pokoju, wyszedł na korytarz i przystanął. Z jeszcze jedną osobą musiał się rozmówić.
— Jarvis.
Cisza panowała przez chwilę, nim genius loci przebudził się, odezwał.
— Tak, paniczu Silverthorn?
Były czarodziej nie odezwał się od razu, a gdy to zrobił, jego głos mógł zestalić magmę.
— Nie zapomnę ci tego.
Jarvis nie odpowiedział, w powietrzu zawisło coś między smutkiem a wyrzutami sumienia, lecz Seymour o to nie dbał. Gdy Virgil oddalił się w stronę ogrodu, ruszył do biblioteki, błyskawicznie znikając wśród zaplątanych, ciemnych korytarzy, które znał przecież jak własną kieszeń i to pomimo upływającego czasu.
Przypominał sobie wszystkie poprzednie rozmowy z ojcem. Odbywały się według ustalonego schematu – Seymour przychodził z jaką sprawą, jakimś pomysłem, następnie zaś Cedric brał go metaforycznie w dłonie, wprawnie rozkładał na czynniki pierwsze, znajdował wiele problemów i niedociągnięć, i nim cokolwiek więcej udało się zrobić i osiągnąć, Seymour czuł się połajany, przechodził do defensywy. Gdy był jeszcze dzieckiem, jak wtedy, gdy poprosił tatę, żeby kupił mu pieska, po prostu milkł, bo żadne dobre słowa nie przychodziły do rozżalonego chłopca, aż w końcu mały Seymour uciekał do pokoju, by w ciszy i samotności wypłakać się w poduszkę. Gdy zrobił się starszy, owa defensywa, ta jego instynktowna, wyuczona obrona, kończyła się krzykiem i kłótnią, bo wiadomo – najlepszą obroną jest atak, i nim ojciec zdołał w ogóle zareagować, Seymour wychodził, trzaskając drzwiami.
— Każda rozmowa jak jebana obrona doktoratu — sarknął pod nosem, przystanął przed ozdobnymi drzwiami. Jeszcze ostatnie westchnienie, ostatnie przypomnienie sobie, co obiecał Virgilowi i Seymour położył dłonie na skrzydłach, pchnął, rozsnuwając wokół szafirowy blask.
Biblioteka otworzyła się dla niego zapachem celulozy i kurzu, skórzanych okładek i wypastowanym drewnem, do tego ogniem płonącym w kominku i delikatnym aromatem stygnącej herbaty. Cedric siedział w swym ulubionym fotelu, wygrzewając nogi przy ogniu, ze spojrzeniem zatopionym w jakimś traktacie. Dźwięk kroków sprawił, że spojrzenie głowy rodu podniosło się, spoczęło na pierworodnym.
— Oczywiście — skwitował jego obecność Cedric, odłożył książkę, wskazał dłonią drugi fotel. — Usiądź.
Seymour nie był pewien, czy ojciec robi to świadomie, tak w dwóch słowach sprowadzając rozmówcę do roli petenta na szlacheckim dworze. Przystanął, normalnie już by mu coś powiedział, ale się powstrzymał. Usiadł na drugim fotelu, splótł dłonie, wbił spojrzenie w Cedrica.
Zabiłoby cię, gdybyś ten jeden raz zachował się normalnie?
Musiałeś dopierdolić się do Virgila?
Pojebało cię do reszty?
— Dlaczego nie chciałeś, żebym był przy twojej rozmowie z Vi? — spytał, naprawdę bardzo starając się, żeby jego ton głosu brzmiał normalnie.
— Żebyś nie sprowadzał rozmowy na nieproduktywne tory.
Wdech-wydech.
— I o czym rozmawialiście?
Cedric przeniósł spojrzenie na kominek, konkretnie na stojący na nim ozdobny zegar. Oszacowanie czasu, który upłynął, przebiegło błyskawicznie i precyzyjnie, konkluzja była tylko jedna.
— Przecież Virgil zdążył ci to już zrelacjonować.
Seymour bardzo starał się nie odpysknąć. Policzył w myślach do dziesięciu, bardzo szybko, potem do dwudziestu, trochę wolniej.
— Ale chciałem też usłyszeć to od ciebie. Wraz z komentarzem i przemyśleniami.
— Nie ma takiej potrzeby. Dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem.
No i jebło.
Seymour zwinął dłoń w pięść, nawet nie zauważył, kiedy, chyba sama to zrobiła, i huknął w poręcz fotela. Nie zabolało, fotel był obity, ale dźwięk i tak rozszedł się w przemożnej ciszy biblioteki.
— Tak zamierzasz prowadzić tę rozmowę? — spytał, wywołując na twarzy ojca wyraz uprzejmego zdziwienia. — Czekasz, aż pójdę gdzieś z Nico, następnie używasz Jarvisa, żeby zwabić tu Vi i maglujesz go pytaniami jak na jebanym przesłuchaniu!
— Mógł wyjść w każdej chwili.
— A co to ma do rzeczy?! — Głos też podniósł, nawet nie wiedział, kiedy. — Sprawia ci to przyjemność? Mógłbyś się chociaż raz zachować jak zwykły rodzic i po prostu być miły?
— Nie mogę zachowywać się jak zwykły rodzic, bo ty nie jesteś zwykłym dzieckiem, tak samo jak Nicholas.
— Wyciągasz argumenty z…
— Virgil nie prosił cię, żebyś się nie denerwował?
Seymoura po prostu zatkało, mężczyzna zachłysnął się, choć nie sięgnął nawet po żadną herbatę.
— Prosił mnie, ale przy tobie to się robi w chuj trudnym zadaniem! Jak mam się nie wkurwić, jak robisz wszystko, żeby zrazić do siebie Virgila, żeby wyciągnąć z niego wszystko, co tylko może być dla niego niewygodne, kłopotliwe albo wstydliwe. Przecież tak się nie robi!
Teraz to Cedric dał sobie chwilę na zastanowienie się, odstawił filiżankę z herbatą. Ogień przeskoczył wśród polan.
— Seymour, powiedz mi… Czy Virgil cię kiedyś zawiódł?
I wtedy wszystko poszło w pizdu.
Muzyk zerwał się z siedziska, podszedł te parę kroków, stanął nad ojcem.
— Ty to bez przerwy robisz! — ryknął na niego. — Vi jest przy mnie, zawsze kiedy tego potrzebuję! Nigdy nie dał mi powodu, żebym mu nie ufał, żebym w niego wątpił, zawsze mnie wspiera i nigdy mnie nie zawiódł! Nie leci na moją kasę, jeśli tylko to cię interesuje, ani razu nie poprosił mnie, żebym coś mu dał, kupił, albo wyświadczył mu jakąś przysługę. Reaguje, kiedy widzi, że coś jest nie tak, mam gorszy dzień i to on wie, że potrzebuję przerwy. Kurwa, odkąd jestem z Vi, zrobiłem większe postępy z muzyką, niż przez cały czas, jak po prostu grałem z Voxem! Możesz spytać Ignisa – jeśli w ogóle by cię to obchodziło — prychnął, skrzyżował ramiona na piersi. — Nie szukaj na siłę, Vi mnie nigdy nie zawiódł.
Złoto tatuażu lśniło podejrzanie spokojnym blaskiem, Cedric przypominał nadmorski klif, idealnie nieporuszony furią wzburzonego morza.
— Skoro nigdy cię nie zawiódł, to dlaczego w niego nie wierzysz? — spytał, splótłszy dłonie.
— Ja w niego nie wierzę?!
Cedric skinął powoli głową.
— Nie wierzysz w to, że Virgil jest zdolny porozmawiać ze mną sam na sam, bez rycerza na białym rumaku w twojej osobie. Nie wierzysz też w to, że ta rozmowa może wypaść pomyślnie.
Seymour zdębiał. Po raz kolejny ojciec wytrącił mu z dłoni oręż.
— A wypadła?
— Jak najbardziej. Powiedziałem ci przecież – dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem.
Chyba mu się przywidziało. Niemożliwe, żeby ojciec uniósł kącik ust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz