04 października 2024

Od Ignisa do Dantego

Ze wszystkich popierdolonych pomysłów, które mogły zrodzić się w tym rybim łbie, Dante wyleciał właśnie z koparkami.
— Ja wiem, że mentalnie jesteś w przedszkolu, ale mnie nie musisz do tego mieszać — burknął genashi, próbując wyrwać się z uścisku syrena. Na próżno.
— Daj spokój, Zapałka. Nie bądź tym złamasem, któremu woda sodowa uderzyła do makówki, i jak jego gęba pojawia się na koszulkach z jakimiś zajebistymi mądrościami życiowymi, to od razu jest poniżej jego godności, żeby się dobrze bawić. — Dante potrząsnął jego ramionami, ruchem głowy wskazał Arietha. — Patrz, największy mózg waszej ekipy i jakoś nie ma problemu, żeby dołączyć.
Ignis wywrócił oczami, w końcu strząsnął z siebie te rybie płetwy, burknął coś o tym, że może coś podziała z koparką. Wpadła mu w oko od wejścia, taka zajebiście czerwona z domalowanymi płomieniami, na dodatek kontroler leżał niepilnowany, akurat żeby się nim poczęstować.
Raam już upolował sobie giga ciężarówkę – popatrzył w oczy jakiemuś kolesiowi, koleś stwierdził, że on teraz pójdzie obczaić coś innego, i asura mógł radośnie jeździć po piaskownicy ulubionym sprzętem. Arieth złowił jakiś wysięgnik z magnetycznymi końcówkami, które można było wymieniać, uzyskując inną funkcję sprzętu, Dante zaś dobrał się do spychacza, tylko trochę wjechał komuś w projekt. Chwila mocowania się z kontrolerem, parę razy łyżka koparki trafiła w coś przypadkowego i w końcu Ignis przywykł na tyle, by nie patrzyć już na dżojstiki i guziki, tylko kierować swój ognisty sprzęt tam, gdzie go fantazja poniosła.
— No popatrz, jednak się podoba, co?
Karp pojawił się znikąd, po przyjacielsku strzelił go w bark, Ignis skrzywił się, starannie kryjąc pojawiający się na twarzy radosny uśmiech.
— Dotrzymuję towarzystwa — odparł, odwracając spojrzenie od tych rybich ślepi i skupiając się na usypywaniu jakiegoś zaczątku muru.
— No ale samą koparką to chuja zdziałasz.
— Ej!
Spychacz wjechał mu w środek usypywanej konstrukcji, plan na dzieło wziął w łeb, piasek przewalił się w jakąś przypadkową stronę.
— Zbudujemy sobie basen — zakomenderował Dante.
— Twoja stara — prychnął Ignis. — Na chuj ci tu basen?
— Na chuj ci tu mury — odparł Dante, odwrócił się do Arietha. — Hej, chcesz się przydać? Bo mamy taki trudny projekt do ogarnięcia…
Słowo „trudny” momentalnie przykuło uwagę zmiennokształtnego, mężczyzna łypnął jednym okiem, podszedł bliżej, zerknął na bezkształtny rozpierdol uczyniony przez Karpia.
— Co ma tutaj powstać?
— Słuchaj, najbardziej zajebista rzecz na świecie! — Syren wyszczerzył zęby. — Basen!
Arieth patrzył na niego przez chwilę w milczeniu, dłoń spoczywała na kontrolerze, myśli śmigały pod czaszką, Ignis po prostu widział, jak kolejne pomysły pojawiają się, ewoluują, gdy ich basista analizuje dostępny sprzęt, pozostały im czas, ukształtowanie terenu, możliwości reszty ekipy i cały stos innych zmiennych, które nie przyszłyby do głowy ani jemu, ani tym bardziej tej przerośniętej sardynce.
— Czytałem ostatnio książkę o architekturze południowego Bharatu — odezwał się. — I mam pewien pomysł…
Słowa „Bharat” i „pomysł”, rzucone z ust Arietha momentalnie przywołały do nich Raama. Monstrualny asura, jak do tej pory bawił się w przerzucanie piasku z górki na górkę, tak teraz podszedł bliżej, a jego wielgachna ciężarówka zaparkowała między koparką i spychaczem.
— Słyszałem, że macie tu jakieś dojebane plany — zaczął, popatrując po twarzach pozostałych.
— Tak! Robimy, słuchaj, basen!
Ignis tylko trochę wywrócił oczami, Raam uśmiechnął się szerzej.
— Zbudujemy taki, że ciebie się tam wrzuci. — W tych ciemnych oczach zalśniło to samo szaleństwo, które pojawiało się przy najbardziej przejebanych solo na perkusji. — Moi starzy to bogowie ziemi, coś powinienem ogarniać.
— A budowałeś coś kiedyś? — spytał Ignis.
Raam wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Liczę, że mnie oświeci. — Mężczyzna wsunął palce do ust, gwizdnął przeciągle. Seymour z Vi odwrócili się, podeszli bliżej, gdy asura skinął na nich dłonią.
— Co, Zapałkę z Karpiem trzeba rozdzielać? — spytał był czarodziej, zerkając po uchachanym syrenie i podkurwionym genashim.
— Nie, naszej złotej rybce znudziła się widać własna wanna…
— Odpierdol się od mojej i doktorka wanny…
— …i postanowił jebnąć sobie kolejną tutaj. — Ignis machnął dłonią w stronę rozpierdolu w piaskownicy dla dorosłych.
Seymour zmierzył wzrokiem teren, skinął głową.
— W sumie wanny z piasku nigdy nie robiłem. — Zwrócił się do Virgila. — Nie oglądaliśmy jakichś rzeźb w łaźniach w Spintharos? Podobały ci się.
— Prawda, tam były ładne zdobienia…
— Dobra, to ustalone. — Raam klasnął w dłonie, obie pary, aż ucichło w całej hali. — Zrobimy łaźnio-basen z dojebaną wanną i ozdóbkami.
— A potem wrzucimy tam Zapałkę — dokończył Dante.


O Karpiu bez trudu można było powiedzieć wiele złego, ale do planowania treningów Ignisa to się przykładał – umiejętności bokserskie genashiego stopniowo wzrastały, sylwetka nabierała siły i kształtu, aż Norbert zaczął coś podejrzewać, na szczęście jednak Ignis sprawnie odwrócił jego uwagę obietnicą nowych piosenek i manager nie wnikał, skąd u genashiego taki obwód bicepsa.
Siłownia przy klubie bokserskim była relatywnie kameralnym miejscem, niepodobnym do tych sieciowych molochów pełnych maszyn izometrycznych i strefy kardio ciągnącej się aż po horyzont. Nie, tu było królestwo bram, wolnych ciężarów i gryfów z litej stali, muzyki nikt nie puszczał, a jedyny dźwięk stanowiły okazjonalne prychnięcia i stękanie, a także klangor metalu i odległe dźwięki napierdalanego worka treningowego czy skakanki. Siłą rzeczy bywalcy siłowni się znali – nawet, jeśli ich wymiana zdań ograniczała się do kiwnięcia głową na powitanie, niemego pytania, czy ktoś zgodzi się asekurować albo okazjonalnego kciuka w górę, gdy na sztandze lądowały większe ciężary. Ignisa też już rozpoznawali, rozpoznawał go i Petrus, trener Dantego. Genashi awansował z „niedzielnego bywalca” na gościa, który robił realne postępy i sumiennie przychodził, by wylać z siebie hektolitry potu i zasnuć cały kąt siłowni parą z przegrzanego ciała.
Petrus kończył właśnie obchód siłowni, pouczając trenujących pod jego okiem bokserów, co i jak poprawić, podszedł też i do Dantego, zerknął na Ignisa.
— Ile jeszcze serii?
— Jedna, potem do opadu — odparł Dante.
Stali z Ignisem przed lustrem, trzymane w dłoniach ciężkie hantle unosiły się i opadały jednym rytmem. W górę, wdech, powoli w dół i wydech. Lekko ugięte nogi, plecy proste, tułów nieruchomo, żadnego szarpnięcia w górę. Tylko łokieć miał się zginać, biceps pracować, reszta ciała pozostawała napięta na tyle, żeby trzymać formę. Petrus stał przez chwilę przy obu mężczyznach, a to wytrenowane latami praktyki spojrzenie przeskakiwało od sylwetki do sylwetki, wyszukując drobiazgów i szczegółów, nad którymi można by się jeszcze pochylić.
— Musicie popracować nad chwytem — odezwał się w końcu.
Dante błysnął kłem w uśmiechu.
— Mówiłem Zapałce, że jak się tak będzie pieścił z tymi hantlami, to chuja zdziała. — Karp zwrócił się do genashiego. — Co, rączki za delikatne?
— Spierdalaj — sapnął mu kordialnie muzyk.
Petrus zmrużył oczy.
— Obaj — zawyrokował.
Hantel opadł jakoś szybciej.
— Ja też? — w głosie Dantego zabrzmiała autentyczna uraza.
— Jak mówię, że obaj, to obaj. — Starszy trener skrzyżował ramiona na piersi. — Skończcie serię, a ja przyniosę nowy sprzęt.
Ignis miał powiedzieć coś uszczypliwego, ale w końcu się rozmyślił i obaj wymienili z Karpiem pełne niezrozumienia spojrzenia, zastanawiając się, na jaki pomysł mógł wpaść Petrus. Jeszcze parę powtórzeń, w końcu ciężary poleciały na stojak, Ignis zaś zajął się przelewaniem wrzątku z termosu do własnego żołądka. Dante przetarł ręcznikiem rybi pysk, wycisnął spływający z warkocza pot.
Petrus zaś pojawił się z powrotem, niosąc w dłoni niepozornie wyglądające… coś.
— Miernik siły chwytu — powiedział, podnosząc urządzenie. — Górna granica to trzysta kilo, ale patrząc na to, jak świetnie idzie wam biceps z nachwytem, zmieścicie się w pierwszej połowie.
— Zapałka to i w pierwszej ćwiartce.
Starszy trener rzucił mu spojrzenie.
— Wyniki ucznia są zasługą trenera. Jeśli twój uczeń nie daje sobie rady, jest to twoja wina.
— Nie moja wina, że z tego spalonego brykietu nic się nie da wycisnąć!
— Poproś mnie jeszcze raz o znalezienie jakiejś egzotycznej piosenki dla doktorka — sarknął Ignis.
— Przyznaj się, lubisz szukać tych piosenek — odparł Dante. — Nie dziękuj, że urozmaicam ci dzień.
— Skupcie się, obaj — przerwał im Petrus, wyciągnął urządzenie w stronę Ignisa. — Ściśnij, ile fabryka dała.
Plastikowy prostokąt z umieszczonym w środku, wyprofilowanym uchwytem, błysnął niebieską kontrolką i zaświecił przebudzonym panelem, wyświetlającym właśnie spokojne 0.00 kg, czekającym na to, by uścisk dłoni genashiego ładnie podbił numery. Ignis uniósł brew, złapał miernik, nabrał tchu. A potem ścisnął, ile fabryka dała, aż miernik nie zalśnił zielenią, nie piknął i nie wyświetlił wyniku. Ignis przekazał urządzenie Petrusowi, Dante zerknął w wyświetlacz, parsknął śmiechem.
— I co, Zapałka? Do połowy nawet nie dojechałeś. Widać, że te witki to masz dla ozdoby, a nie żeby cokolwiek nimi robić.
— Lepiej witki mieć dla ozdoby, niż pusty łeb — odparł Ignis. — Pokaż, ile ty wyciągniesz, geniuszu.
Karp parsknął lekceważąco, przejął od Petrusa miernik, niepomny na lekko pobłażliwy uśmiech trenera.
— Tylko żebyś się potem nie popłakał, Zapałka.
— Ze śmiechu? No nie obiecuję.
Dante nabrał tchu, ścisnął tak, aż żyłka zapulsowała na skroni. Miernik zaświecił żółtą barwą, piknął, wrócił do rąk Petrusa. Trener spojrzał na wynik, pokiwał głową, jakby spodziewał się zobaczyć właśnie takie liczby. Karp szczerzył dumnie pysk.
— Widzisz, Zapałka? Tak to się robi.
— Żebyś jeszcze w struny trafiał tymi swoimi płetwami, to może byłoby się czym chwalić…
Tymczasem zaś Petrus przeklikał coś w mierniku, ekran znów pokazał zera, a trener poprawił uchwyt na jasnym plastiku.
— Siła chwytu to nie są tylko mięśnie — powiedział, a potem ścisnął urządzenie.
Cyfry momentalnie podskoczyły, w okamgnieniu przebiły się do setek, lecz nie zwalniały, aż biedny miernik nie zamrugał ostrzegawczą czerwienią, a spanikowane piszczenie nie zawołało o litość. Petrus puścił.
— To jeszcze technika i responsywność układu nerwowego. Brakuje wam jednego i drugiego, choć w różnych proporcjach — oznajmił starszy trener, gdy w końcu jego podopieczni ucichli i przestali się między sobą sprzeczać. — A teraz, skoro jeden z drugim już mnie słucha, wprowadzimy pewne modyfikacje do waszych treningów…


Modyfikacje sprawiły, że obaj ślizgali się w kałużach własnego potu, Ignis z rozpaczą popatrywał w pusty termos, Karp zaś prawie spierdolił się ze skrzynki i niewiele brakowało, by ten swój durny pysk rozbił. W końcu została im ostatnia seria pompek i tyle, mogli złapać oddech, zmyć z siebie zmęczenie, pójść coś zjeść, uzupełnić braki energii. Wiadomo, że dobry trening to taki, po którym człowiek ledwo wychodzi z siłowni o własnych siłach, ale tamtego dnia Petrus przeszedł samego siebie.
Ignis zebrał ze stojaka kółko do pompek – prosty sprzęt był dokładnie tym, czym się wydawał – niewielkim kółkiem zaopatrzony po obu stronach w uchwyty, sprawiającym, że robienie pompek nie obciążało tak mocno nadgarstka, no i można było bardziej skupić się na tricepsie, wygodnie jeżdżąc sobie kółkiem po podłodze.
— Lamus — podsumował go Dante, stając nieopodal, krzyżując ramiona na piersi.
— Pierdol się — odparł Ignis, próbując skupić się na tej ostatniej serii.
— Wyglądasz jak jebana taczka.
— Brzmisz jak pierdolony czajnik.
Coś niebezpiecznego zabłysło za tymi przeklętymi szkiełkami.
— Ja brzmię jak czajnik? — spytał Dante, okrążając pompującego Ignisa niczym rekin swą ofiarę. — Zaraz zobaczymy, jak ty będziesz brzmiał, jak do reszty zrobię z ciebie taczkę.
Ignis nie zdążył spytać, co też za genialny inaczej pomysł zrodził się w tym rybim móżdżku. Dante pochylił się, jednym ruchem capnął genashiego za kostki, podniósł z ziemi. Muzyk próbował kopnąć, wyrwać się, zdołał jeszcze skląć syrena, nim ten ruszył przed siebie, śmiejąc się do rozpuku i zapierdalając jak mały pojeb, z Ignisem uczepionym kółka, raczącego świat naprawdę donośnym „Kurwaaa!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz