Wieczór nawet jeszcze nie nadszedł, a słońce ledwie chyliło się ku drugiej części nieboskłonu, gdy Bashar poprowadził Dantego w stronę portu.
Ten dzień był specjalny, lekarz postanowił więc uczynić go naprawdę wyjątkowym i spędzić go z Dantem tak, by uśmiech nie schodził z twarzy mężczyzny i by pamiętał ten czas na długo. Oczywiście, że sam Dante mówił, że jemu nic nie trzeba – wystarczyło tylko, by byli razem i już będzie najszczęśliwszy, lecz Bashar, tak jak doceniał urok drobnych gestów, tak z wielowiekową wirtuozerią operował i bardziej klasycznymi sposobami świętowania wyjątkowych okazji. Nie po to ludzkość wynalazła etykietę, dobre obyczaje i setki sposobów na to, by gestem, nie zaś słowem, przekazać swoje intencje, by Bashar nie czerpał z tego pełnymi garściami, krok po kroku pokazując Dantemu, jak od zawsze powinien być kochany.
Starodawne nabrzeże, będące częścią historycznej części Stellaire, roiło się od turystów i imprezowiczów, próbujących albo upolować jeszcze parę ładnych zdjęć akurat teraz, gdy złote światło kładącego się do snu słońca tworzyło z miasta najpiękniejszą kanwę, albo błąkających się w przypadkowe strony, pozwalając kaprysom i przypadkowi zdecydować, gdzie tym razem spędzą wieczór.
Bashar rzadko pozwalał przypadkowi decydować, szczególnie w tak ważnych kwestiach, więc gdy już zbliżali się do ustalonego miejsca, wymijając sprawnie grupki ludzi podziwiających zacumowany okręt, w dłoni lekarza błysnęła koperta, pojawiły się ozdobne zaproszenia. Wieczór prosił się o stosowne uwieńczenie, nie mogło być mowy o półśrodkach.
Dumny galeon, ongiś doświadczany gniewem oceanu i morskimi bitwami, niosący ważne osobistości przez wzburzone fale, dominujący każdy statek w historycznym porcie, zażywał właśnie swej zasłużonej emerytury, paradując przystrojony miriadami migoczących lampek. Pod pokładem próżno było szukać zbrojowni pełnej muszkietów, beczek ze świeżą wodą czy zapasami. Z armat ostały się może dwie, ustawione dekoracyjnie na pokładzie, a całe to wielkie, drewniane brzuszysko, wypełniło się rozległą kuchnią i luksusowymi, przestronnymi kajutami. Pokład zaś, dziesięciolecia temu szorowany wytrwale przez zastępy majtków, zapełnił się stołami, wygodnymi krzesłami i kwiatowymi dekoracjami, przemieniając statek w wyjątkową restaurację oraz interesujący, ruchomy punkt na mapie Stellaire.
Wyszczerzonemu od ucha do ucha majtkowi wystarczył jeden rzut oka na zaproszenia. Szerokim gestem zaprosił dwójkę gości na pokład, skierował w stronę przymocowanego trapu, polecił trzymać się linek. Oczywiście, że Dante wkroczył na trap jak do własnego mieszkania, a te niebotycznie wysokie obcasy nie stanowiły żadnej bariery dla naturalnej gracji syrena. Mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko, frywolnym gestem poprawił koszulę, w blasku lamp zaigrała czerwień kolczyków i naszyjnika. Bashar podążył tuż obok, z dłonią spoczywającą swobodnie w dole pleców Dantego, tak naturalnie, jakby od zawsze właśnie tam było jej miejsce. Łagodnym gestem poprowadził syrena w odpowiednią stronę, nie dał mu skręcić tam, gdzie akurat niosła go uwaga i zainteresowanie, i parsknął śmiechem, ściągając go z toru kolizyjnego z jakimś kelnerem.
Ledwie weszli na pokład, ledwie przysiedli przy stoliku, a dźwięki miasta i nabrzeża stały się dziwnie odległe, widoki rozmyte, jakby ten niespiesznie zapadający wieczór okrywał wszystko co niepotrzebne delikatnym woalem, pozwalając im skupić się jedynie na najważniejszym – sobie nawzajem. Bashar przelotnie dostrzegł, że to magia podtrzymuje nierzeczywisty efekt, a potem było już tylko to szczęśliwe spojrzenie mroźnobłękitnych oczu i silne dłonie szukające jego, zamykające je w łagodnym uścisku, póki stół był jeszcze pusty i dopiero zapach jedzenia dolatywał z pokładowej kuchni. Tak jak zawsze, upływ czasu stawał się niemożliwy do oszacowania, gdy swobodnie wymieniali się słowami i myślami, uśmiechami i spojrzeniami, przepływając wśród interesujących ich tematów, na otaczający ich świat zwracając uwagę dopiero, gdy ten czegoś od niego chciał. Może ktoś tam siedział ten stolik dalej, może to jednak kelner przyniósł im talerze, a nie pojawiły się cudownie same, lecz nieważne. Ważne było, że tuńczyk okazał się pyszny, że ten sos doskonale pasował, a wino wybrano z wprawą i gustem. Bashar wodził wzrokiem po złotych włosach, rozwianych ledwie wyczuwalną, morską bryzą, a to miękkie kołysanie, gdy galeon, nie wiedzieć kiedy, podjął swój leniwy spacer w stronę ciemności morskiego horyzontu, pozwalało mu tylko głębiej zapaść się w to przyjemnie ciepłe uczucie rozmarzenia chwilą.
Mogłaby trwać wiecznie.
Tym razem talerze naprawdę wyparowały same, gdy Bashar zaśmiał się z kolejnego żartu, Dante zaś z emfazą gestykulował, jak żywo przywołując opowieści i wspomnienia. Wtem spojrzenie syrena trafiło na coś, czego na ich stole chyba wcześniej nie było, ale czy któryś zwrócił na to uwagę?
— Co to takiego? — spytał Dante, biorąc do ręki fikuśnie wyglądającą kulę.
— Wydaje mi się, że przy robieniu rezerwacji mogło mi się przypadkiem wymsknąć, że ktoś bardzo ważny będzie miał tego dnia urodziny — odparł Bashar, sięgając między ciekawskie palce, wydobywając z nich kulę. — To musi być drobiazg od załogi.
— Prezent?
— Taka gra? Zabawa? — zgadywał lekarz, podejrzanie wprawnie operując urządzeniem. Coś zalśniło w jego wnętrzu, coś zawirowało, jakby strzęp barwnej mgły zbudził się ze snu. — Co widzisz?
Dante zajrzał w zaklętą kulę.
— Jakieś słowa?
Bashar obrócił kryształ w swoją stronę.
— Co najlepszego przydało ci się w tym roku? — przeczytał, podniósł wzrok na Dantego. — Pytanie do solenizanta.
Dante parsknął śmiechem.
— Pytasz, jakbyś nie wiedział — odparł, głos zaś nabrał miękkości. — Oczywiście, że przeprowadzka do ciebie.
Niby Bashar trzymał kulę, ale i tak ich ręce zdołały się na powrót spleść, Dante zaś wychylił się nieco, czyniąc z blatu stołu wygodną podporę.
— Wiele dobrych rzeczy przytrafiło mi się w tym roku. Bardzo wiele od moich ostatnich urodzin. I wiesz o wszystkich, bo przy nich byłeś… Nawet więcej! Byłeś przyczyną większości z nich. — Mężczyzna uśmiechnął się szerzej. — Ale tak, przeprowadzka to to najlepsze, zdecydowanie.
Mieszkanie, które już do końca miało być domem dla jednego tylko mężczyzny, stało się domem dla dwójki i Bashar z radością i ciepłem w sercu obserwował, jak gładko obecność Dantego, te barwne odłamki chaosu rozsypane po ich mieszkaniu, wplata się w ustalony porządek zaprowadzony tam przez Bashara, tworząc jedyną w swoim rodzaju harmonię. Jakby nigdy nie miało być inaczej, jakby łazienka od zawsze była tak przestronna, bo czekała tylko na wielką wannę, składzik był blisko sypialni, bo czekał na remont i możliwość stania się przepastną szafą, a salon był niepełny, gdy w samym środku nie stał podwodny zamek pełen barwnych lokatorów.
Kula rozbłysła złotem, przyciągnęła wzrok Dantego.
— Ile lat ma twoja dusza? — Syren się roześmiał. — Nie, nie ma tak. Ta gra jest na dwie osoby. To pytanie do ciebie.
— Doskonale — odparł Bashar, w tych rubinowych oczach rozbłysło coś dziwnego. — Co sądzisz?
— Hm, jesteś poważnym panem doktorem, troszczysz się o pacjentów, o sąsiadów, o mnie… Ale nie da się z tobą nudzić i potrafisz zrobić coś takiego… — urwał, kieł błysnął w uśmiechu. — Nie wiem, dałbym twojej duszy te trzydzieści pięć lat. Tak sądzę… Poza tym to było pytanie do ciebie, dlaczego ja na nie odpowiadam? Powiedz chociaż, czy trafiłem.
— Trochę niedoszacowałeś, Skarbie, ale nie przejmuj się tym — powiedział miękko Bashar. — Dałbym sobie kilka lat więcej.
— Czterdzieści?
— Może jeszcze trochę więcej — Bashar przełożył kulę w dłoniach, ta wypluła kolejne zdanie. — Jaki jest jeden cel lub marzenie, które masz na nadchodzący rok?
— To też proste — odparł Dante. — Dążyć dalej do tej najlepszej wersji siebie. Z mniejszą ilością bólów w sercu, z większym zrozumieniem siebie… — Urwał, spojrzenie zabarwiło się zamyśleniem. — Kiedyś odpowiedziałbym na te pytania zupełnie inaczej. Wiele się zmieniło. Wiele ty zmieniłeś. — Kolejny ciepły uśmiech. — Wiele się o sobie dowiedziałem.
— Na przykład?
— Na przykład, ile znaczy dla mnie prawdziwa miłość. Że potrzebuję jej w życiu i że jest dla mnie nieskończonym źródłem siły i motywacji.
Bashar przechylił lekko głowę.
— Zawsze tak było, czyż nie?
— Ale dopiero teraz to dostrzegłem.
Przez moment milczeli, po prostu ciesząc się swoją obecnością, tym wspólnym czasem, ciepłem splecionych ciasno dłoni, łagodnością morskiej bryzy, Bashar zaś poczuł, że ta ulotna chwila, pojedynczy odłamek tego życia, będzie jednym z tych, które zostaną z nim dłużej, niż ta śmiertelna powłoka.
Kryształowa kula rozbłysła lekko, złote litery uformowały kolejne słowa. Wzrok syrena uciekł w stronę błysków światła.
— Gdybyś mógł na zawsze mieć tyle samo lat, w jakim wieku byś był i dlaczego? — przeczytał Dante, przeniósł wzrok na Bashara. — Bardzo specyficzne te pytania.
— Dwadzieścia siedem — odparł lekarz bez zastanowienia.
— I bardzo konkretna odpowiedź. Dlaczego właśnie tyle?
— Cóż, to wiek, w którym człowiek jest już naprawdę dorosły – nie tylko prawnie, ale też w oczach społeczeństwa. Wiadomo, osiemnastolatek może już legalnie kupić piwo i pójść do więzienia za swoje uczynki, ale nikt nie bierze go za osobę odpowiedzialną czy taką, która ma cokolwiek w życiu ułożone. Dwadzieścia siedem zaś… Zazwyczaj ma się już wtedy dom, rodzinę i dzieci, ustaloną pracę, ale nie zaczynają się jeszcze żadne problemy zdrowotne związane z wiekiem…
Bashar podniósł wzrok na Dantego. Syren zamrugał, popatrzył na niego z lekką konsternacją. Lekarz chrząknął.
— Przynajmniej kiedyś tak było — wybrnął w końcu, wrócił uwagą do kuli. — O, nowe pytanie. To jest ciekawe.
— Przeczytaj mi.
— Jaki jest najbardziej niezwykły prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek dostałeś lub dałeś?
Ożywienie przemknęło przez twarz Dantego.
— Dostaję same pytania, na które od razu znam odpowiedź — przyznał. — To było, jak jeszcze byłem w szkole. Dostałem swoje pierwsze rękawice bokserskie od Scali – takie dobre, nowe, jeszcze pachniały sklepem. — Dante uśmiechnął się, w uśmiech wkradła się nostalgia. — Roznosiło mnie ze szczęścia. Po prostu… wiedziałem, że to prezent dany z miłości, takiej… rodzicielskiej. Wtedy nie mieściło mi się w głowie, że kiedyś taki dostanę. Że w ogóle zasługuję…
Bashar westchnął, przechylił lekko głowę, a dłoń sama sięgnęła w stronę tych złotych loków, odgarnęła je czułym gestem. Czerwień kolczyka błysnęła w świetle pobliskiego lampionu.
— Zasługujesz na każdy prezent, jaki sobie wymarzysz, Dante, i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. — Bashar urwał, zamilkł na moment. — Przykro mi, że przez tak długi czas miałeś wokół siebie niewiele osób, które by to dostrzegały.
— Teraz już mam.
Lekarz skinął głową.
— Jesteś moim złotowłosym szczęściem, Dante.
Syren rozpromienił się, nachylił mocniej nad blatem, a blask kołyszących się na morskim wietrze lampek sprawił, że ta charakterystyczna grzywa zalśniła niczym aureola. Aż trudno było pomyśleć, że kiedyś jej widok był dla Bashara znakiem, by szybko skręcić w korytarz tylko dla personelu, teraz zaś ciężko było mu naprawdę odpocząć, gdy jasne loki nie połaskotały go w nos przed snem. Słów nie było, lecz nie były potrzebne. To mroźnobłękitne spojrzenie, niegdyś tak starannie kryte za różem szkiełek, teraz przekazywało mu wszystko.
— Przeczytaj mi kolejne pytanie, Skarbie — poprosił Bashar.
Dante obdarzył go jeszcze jednym czułym uśmiechem, nim wrócił uwagą do kuli, obrócił ją w dłoni, by dostrzec wszystkie litery.
— Gdybyś mógł zmienić we mnie jedną rzecz, co by to było?
Krawiec podniósł na niego wzrok, lekkie spięcie barków zdradzało, że myśli mimowolnie pobiegły w stronę, w którą lekarz starał się oduczyć je biegania. „Zmień coś, bo wciąż nie jestem dość dobry, by na ciebie zasługiwać”. Bashar nie odezwał się od razu, lecz jego spojrzenie, spokojne i ciepłe, rozwiewało niepokoje tańczące na dnie syreniego serca.
— Ta kula faktycznie jest zaklęta i zadaje intrygujące pytania — przyznał, wyciągnął dłoń, łagodnym gestem dotykając policzka Dantego. — Odpowiem ci na nie, Dante, ale jeszcze nie teraz. Będziesz cierpliwy i poczekasz?
Drugi mężczyzna również nie odpowiedział od razu, patrząc przez pewien czas w oczy Bashara, lecz w końcu wtulił policzek mocniej w gładką dłoń, skinął głową. W rubinowym spojrzeniu odnalazł znajomy ocean miłości i oddania, bezpieczny i łagodny, taki, którego nigdy nie nawiedza sztorm.
— Poczekam. Dla ciebie jednego mogę być cierpliwy.
Bashar uniósł się lekko, wargi spotkały się na moment, może dłuższy, może krótszy, nie wiadomo, żaden z nich nie liczył. Gdy lekarz wrócił na swoje miejsce, te mroźnobłękitne oczy błyszczały czułością, szczęściem, zaklęta kula zaś leżała na powrót na blacie, kompletnie zapomniana.
— Mam coś dla ciebie — odezwał się Bashar, sięgając w końcu do swej torby, wyciągając z niej pakunek. — To drobiazg, ale pomyślałem, że może ci się spodobać.
— Bashar — zaczął syren, palce potarły lekko o siebie, nagle pozbawione bliskości lekarskich rąk. — Po pierwsze nie musiałeś. A po drugie, wiesz dobrze, że spodobałby mi się każdy prezent od ciebie, bez względu na to, co chciałbyś mi dać.
— Wiem, ale to nie znaczy, że możesz dostać cokolwiek.
Pakunek gładko przesunął się po obrusie, powędrował w stronę Dantego. Miał charakterystyczny kształt, Bashar zaś nie czynił z niego tajemnicy, pozwalając syrenowi zgadnąć od razu, że w lśniącym papierze w odcieniu morskiego błękitu, przewiązanym fantazyjną, złotą wstążką, kryję się nic innego, jak…
— Książka? — zgadł od razu Dante.
— Powinna ci się spodobać.
Kokarda rozsypała się w plątaninę złota, papier zmienił w podarte fale, w dłoniach Dantego zaś spoczął prezent.
— Buszujący w zbożu — przeczytał tytuł. — Moja ulubiona… Pamiętałeś?
— Oczywiście.
To było tamtej nocy, która, wydawałoby się, wydarzyć się musiała w innym życiu. Dante, poturbowany przez próbujących zagrozić Basharowi jegomości, siedział u niego na kanapie i wiercił się, zapewniając, że on żadnych szwów nie potrzebuje, że zaraz wszystko samo się zagoi i nic pan doktor nie musi robić. Bashar zaś, będąc Basharem, nie zamierzał słuchać takich dyrdymałów i robił co chciał, kolejnymi opatrunkami i okazywaną troską mieszając w głowie biednego syrena. Gdyby ktoś mu wtedy powiedział, do czego to jedno wydarzenie w końcu wyprowadzi, skierowałby tego kogoś prosto na psychiatrię.
Wydanie Buszującego było, rzecz jasna, z górnej półki – w twardej oprawce, na grubym papierze, właśnie takie, by oparło się upływowi czasu i nie rozleciało od częstego wertowania stron. Dante przesunął opuszkami po mocnym grzbiecie, kciuk obrysował delikatny łuk spiętych stron. Syren spojrzał na Bashara, lekarz jednak milczał, z ustami wygiętymi tym doskonale znanym Dantemu, enigmatycznym uśmiechem i z błyskiem w oczach, który tylko syren widywał.
— Otwórz ją.
Dante otworzył, gładki papier zdawał się niemal jaśnieć w świetle, a spoczywające na nim słowa niepodobne były tym ściśniętym, wydrukowanym linijka przy linijce, jak to najczęściej robiono w tańszych wydaniach. Nie, tu każdy akapit rozpierał się wygodnie, obramowany szerokimi marginesami, sprawiającymi, że słowa przyciągały mocniej uwagę, każde z nich ważne i niepowtarzalne. Marginesy zapewniały przestrzeń słowom, ale mogły też posłużyć innemu celowi.
— Tu coś jest — Dante przewrócił kilka stron, wytropiwszy to doskonale znane, lekko pochyłe pismo.
— Pozwoliłem sobie dopisać coś od siebie, gdy czytałem tę książkę — odparł Bashar, odrywając Dantego od chaotycznego wertowania książki, polowania na każdy dopisany fragment. — Czytamy razem, rozmawiamy o książkach, ale pomyślałem, że gdy przychodzi do twojej ulubionej, może zechciałbyś mieć zarówno ładniejsze wydanie, jak i pamiątkę po tych rozmowach. Taką na zawsze.
Dante przerzucił kolejne strony, tym razem cofnął się do początku. Tam, gdzie na pierwszej stronie ozdobnie wydrukowano tytuł, Bashar dopisał datę i okazję, wraz z krótkimi życzeniami.
— Wszystkiego najlepszego, mój Dante.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz