Sposób, w jaki pomieszczenie wypełniała pustka był wręcz nie do zniesienia. Cisza wkradała się w każdy zakamarek. George czuł, jak przygniata jego ciało, wciąż pragnące powrotu do snu. Wtulony w poduszkę próbował wygrać parę dodatkowych minut nieświadomości. Mimo braku jakichkolwiek źródeł dźwięku, uszy męczył mu pisk. Zanim pogodził się z odpływającą błogością, ścisnął ostatni raz pościel, jakby ta miała uratować go od wstania z łóżka. Niestety nie poradziła sobie ona z rolą uśpienia go.
Kołdra zaszeleściła, a chłopak podniósł się, by przerzucić nogi poza obręb łóżka. Jego głowa opadła, by spotkać się z czekającą na nią parą dłoni, gotowymi rozmasować skronie, a następne zgarnąć z powiek sen. Na czas paru oddechów siedział tak, składając w całość swoje istnienie po śnie zbyt głębokim i długim jak na środek dnia.
Sięgnął po telefon, którego wyświetlacz najpierw zaatakował jego wrażliwe oczy, a później łaskawie zdradził mu godzinę. Kiedy tylko jego źrenice zdążyły przystosować się do światła, urządzenie zgasło, pozostawiając go w ciemności. Mieszkanie było podejrzanie ciche jak na typowy wieczór. Jego matka dawno powinna była wrócić do domu. Mimo to, spod drzwi nie widział przebijającej się wiązki światła. Oprócz tego wciąż nie usłyszał żadnego dźwięku, który pochodziłby spoza jego pokoju. Uznał więc, że kobieta musiała wstąpić do sklepu gdzieś po drodze z pracy.
Z mięśni wybiegał jednoznaczny sygnał. Musiał je rozciągnąć, a wraz z nimi resztę ciała. Wstał więc, a naczynia krwionośne, cienkie nerwy, powięzi i mięśnie napinały się przy kościach, w pewnych miejscach oddzielone od nich skąpymi kaletkami maziowymi. Ślizg struktur był na szczęście zasłonięty skórą, dzięki czemu patrząc na swoje dłonie, wyciągające się ku sufitowi, prawie wcale nie czuł potrzeby zwymiotowania.
Do jego uszu dobiegł cichy dźwięk łapek uderzających o podłogę. Szybko doszło do niego pozytywne powiązanie tego właśnie efektu z miękkim futrem i wagą spoczywającą na jego klatce piersiowej. Automatycznie zwrócił się w stronę drzwi prowadzących do salonu. Ich skrzypienie zaburzyło chwilowo ciszę panującą w mieszkaniu. Fale odbiły się od ścian, by dotrzeć do uszu George'a w postaci echa. Chłopak wszedł w głąb pomieszczenia, by poszukać włącznika światła. Stąpał ostrożnie, ponieważ nie był pewny co do tego, gdzie mógłby znajdować się Piegus. Nie był świadomy faktu, że oprócz kota w pokoju czekał na niego też ktoś inny.
— Boo! — George podskoczył już zanim światło się zapaliło, a przed nim ujrzał zamaskowaną osobę. Spiął się, a jego serce przyjęło szybki, nieregularny rytm. Przysłonił oczy dłonią, by uchronić je od promieni. Kiedy mięśnie w końcu poprawiły rozmiar źrenicy, zauważył więcej detali w wyglądzie stojącej przy włączniku światła kobiety. Szybko domyślił się, że była to jego matka, przez co poczuł ulgę, ale też był zaskoczony jej niecodziennym zachowaniem.
— Przepraszam, przesadziłam? — zapytała z troską w głosie. Zdjęła z głowy maskę, by nie niepokoić syna.
— Nie, wszystko w porządku — chłopak wyprostował się, próbując schować gdzieś głęboko wstyd wynikający ze swojego wcześniejszego przerażenia. Oderwał wzrok od matki i rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym zauważył Halloweenowe dekoracje. Zupełnie zapomniał o święcie, co widoczne było w jego zaskoczonym wyrazie twarzy.
— Chciałam zapytać... masz jakieś plany na dzisiaj? — Tak naprawdę znała odpowiedź na pytanie. Gdyby je miał, pewnie nie przespałby większości dnia. Pokręcił głową. Kobieta miała już wytłumaczyć swoje pytanie, lecz przerwał jej dźwięk pukania do drzwi. Nigdy wcześniej w ich mieszkaniu przebierańcy nie mogli znaleźć słodyczy, jednak ku zaskoczeniu George'a, w tym roku było inaczej. Jego matka z uśmiechem złapała leżącą na szafce miskę z cukierkami, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Chłopak poszedł za nią, by rzucić swoje ciekawskie spojrzenie za próg.
George spodziewał się, że na klatce zobaczy grupkę dzieci, jednak po drugiej stronie drzwi stały tylko dwie osoby. Był to niski chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat wraz ze swoją matką. Dzieciak widocznie nie rozumiał dokładnie święta, jakim było Halloween, bo mimo mrożącego krew w żyłach przebrania sam wydawał się być przerażony. Gdy George przyjrzał się twarzy kobiety, rozpoznał w niej sąsiadkę.
— Cukierek albo psikus — powiedział cicho chłopiec. Wyciągnął przed siebie wiaderko o kształcie dyni.
— Ale z ciebie słodki... wampir? — Przypuszczenie matki George'a było logiczne. Twarz dziecka wysmarowana była sztuczną krwią. Mimo to jego usta wygięły się w smutny wyraz.
— Jestem hemomantą — powiedział zawiedziony. Widać było, że nie tylko oni nie byli w stanie odgadnąć znaczenia przebrania chłopca.
— Dokładnie, przecież widać! Hemomanta jak nic — stwierdził George, starając się ukryć swoją niepewność. Słodka twarzyczka przebierańca sprawiała, że chciał jak najszybciej ją rozweselić.
— No właśnie! — wykrzyknął nagle chłopiec, na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przebieraniec zaczął entuzjastyczną opowieść o postaci, którą miał przypominać jego kostium. George przytakiwał chłopcu co parę zdań tak, by ten wiedział, że go słucha. Oprócz tego przerzucał cukierki do dyniowego wiaderka.
— No i wtedy... no... — Nagle przerwał, widocznie zadowolony z ilości wypowiedzianych słów jak i słodyczy. Jego matka zaśmiała się i rozczochrała mu włosy.
— Leo, mamy jeszcze dużo miejsc do odwiedzenia — przypomniała mu. Chłopiec starał się przywrócić ład swojej czuprynie.
— A, no tak... Dziękuję! Do widzenia! — Zadowolony młodzieniec ruszył w stronę schodów. Chociaż George nigdy nie miał okazji świętować Halloween w ten sposób, domyślał się, że włożenie wysiłku w przebranie, którego znaczenia inni nie mogą odgadnąć, musiało być dla młodego hemomanty bardzo rozczarowujące. Cieszył się, że udało mu się uratować jego świąteczny nastrój. Patrzył, jak sąsiadka prowadziła rozweselonego syna za rękę. Widok szczęśliwej rodziny rozczulał szesnastolatka.
— Co to jest hemomanta? — zapytała matka George'a, kiedy już zamknęła drzwi i miała pewność, że młody przebieraniec nie mógł już ich usłyszeć. W odpowiedzi chłopak wzruszył ramionami. Kobieta odwróciła się w stronę szafki, by odstawić miskę ze słodyczami. Wybrała z niej parę cukierków.
— Nie wiem, po prostu nie chciałem, żeby było mu przykro — wyjaśnił. Jego matka wcisnęła kilka smakołyków w jego dłoń.
— Dobrze, że cię mam — stwierdziła z uśmiechem — czemu myślałam, że jest wampirem? Przecież nawet nie miał kłów!
— Dobre pytanie — zaśmiał się chłopak. Domyślił się, że kobieta chciała dać dziecku komplement. Pośpieszna identyfikacja przebrania okazała się jednak być błędem.
— W każdym razie... skoro żaden z nas nigdzie dzisiaj nie idzie — powiedziała tak, jakby jej syn kiedykolwiek był gdzieś zaproszony w Halloween — może obejrzymy razem nową część "Laubzegi"?
— "Laubzegi"? — George całkiem lubił filmy horrorowe, chociaż rzadko oglądał je w całości. Jeśli już coś takiego się zdarzyło, oznaczało to, że znalazł w dziele coś więcej niż strach. "Laubzega" nie należała do serii, która kojarzyła się mu z głębią postaci czy historii.
— Tak! Kiedyś bardzo ją lubiłam... jestem ciekawa, czy dalej trzyma poziom — wyjawiła. Chłopak nie znał swojej matki od tej strony. Z ciekawości zgodził się na wspólny seans.
Okazało się, że kobieta wie naprawdę dużo o serii filmów, chociaż odkąd ostatnio zdarzyło jej się obejrzeć jeden minęło naprawdę wiele czasu. Zarzuciła syna ciekawostkami, które sprawiły, że on również zakochał się w "Laubzedze". Słabość do uniwersum okazała się być dziedziczna. Szesnastolatek z zaciekawieniem oglądał film, drapiąc za uszkiem Piegusa, który przekręcał się z boku na bok.
Anna lekko dźgnęła chłopaka palcem parę razy, by upewnić się, że ten na pewno zwróci uwagę na to, co dzieje się w fabule tak, jakby ten i tak nie miał już oczu wbitych w ekran. Po zakończeniu sceny podekscytowana kobieta rozpoczęła wywód o podobnej, która miała miejsce w innej, dużo starszej części serii. George słuchał jej z uśmiechem, co jakiś czas przytakując.
Chociaż nigdy nie przyznałby się do tego swojej matce, na chwilę rozproszył się. Patrząc na nią ciężko było mu uwierzyć, że parę lat temu znał tą samą osobę, która siedziała obok niego. Nigdy wcześniej nie wydawała mu się tak szczęśliwa. Żałował, że nie wiedział wcześniej, jak bardzo kobieta uwielbia Halloween, a jednocześnie cieszył się, że ta dała mu o tym znać. Miał nadzieję, że w następnych latach również będzie mógł spędzić święto na ratowaniu humoru hemomantom i oglądaniu filmów. Na szczęście z miłości do hemomancji szybko się nie wyrasta, a nowa część "Laubzegi" pojawiała się co roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz