31 października 2024

Od Hotaru – Halloween
鬼の目にも涙 (II)

Słońce zniżyło się już ku linii horyzontu, łyse pola znikały w zapadającym zmroku, lecz sklepik pani Satō wciąż był otwarty, palące się wewnątrz światło zapraszało po ostatnie sprawunki, drobiazgi, o których zapomniało się przed świętem, albo przecenione bento, bo jutro będzie już niedobre. Polujących na podobne okazje trochę było – w Matsukaze tylko jedna rodzina była bogata, reszta liczyła dni do wypłaty, wiedząc, że w tym miejscu nic nigdy się nie zmieni.
Pani Kobayashi wpadła kwadrans przed zamknięciem. Starsza kobieta, którą wiek przygiął do samej ziemi, dzieci robiły karierę w stolicy, a wnuki nie wiedziały pewnie, jak wygląda, zawsze pachniała octem i rzadko wymienianym tatami. Odstawiła szopkę z tłumaczeniem, że skończył jej się sos sojowy, że kot wziął i stłukł butelkę, a ona nie miała żadnej w zapasie, przecież jeszcze połowa została, to nie szła, ale jak ta butelka potłuczona… Kobieta zgarnęła jeszcze to przecenione bento, bo szkoda, żeby się zmarnowało, a pani Satō wiedziała, że tego dnia to będzie jedyny posiłek pani Kobayashi.
Nim udało się zamknąć sklep, nim pani Satō ściągnęła z siebie fartuch, pomogła się ubrać małej Hotaru, zabawy nad rzeką trwały już w najlepsze, a barwne lampiony z papieru ryżowego popłynęły z prądem, ledwie widoczna łuna oddalała się z każdą chwilą.
— O nie! — wykrzyknęła Hotaru, widząc, że spóźniły się tak bardzo. — Mamo szybko, szybko! Musimy zdążyć!
Minęły wyłożone przy brzegu koce, minęły te kilka ław i stołów piknikowych, minęły kręcących się tam ludzi, z narzuconymi na ramiona barwnymi happi, minęły grupę w maskach, dopadły do brzegu rzeki.
Zapalarka odpaliła dopiero za trzecim razem, gdy w oczach małej Hotaru zbierały się już łzy, a potem lampiony popłynęły z prądem, goniąc puszczoną o czasie grupę.
— Chodź, zobaczymy, czy je dogonią!
Hotaru chwyciła matkę za rękę, obie ruszyły w dół rzeki.
Prąd nie był szybki, lampiony kołysały się na nim leniwie, dwa jasne punkty w zapadłym już kompletnie zmroku. Wiatr zawiał znad toni, wdarł się pod ubranie.
— Nie jest ci zimno? — spytała z troską matka, ale Hotaru nawet jej nie usłyszała.
Wzrok dziewczynki wpijał się w ich lampiony, jakby sama siła spojrzenia miała zmusić je do tego, by szybciej płynęły. Jeden z nich, ten należący do jej matki, był zwykłym lampionem na Mizukage no yoru, takim, który dało się tanio kupić w każdym sklepie, jak twarde i przesłodzone ciasto z truskawkami na Yule albo te ohydne mochi na Nowy Rok. Pani Satō nigdy nie miała czasu dekorować swojego lampionu, on zawsze tak wyglądał, tak zapamiętała go Hotaru.
Zaraz obok podążał drugi lampion – nie dało się poznać, że tak samo, jak jego towarzysz, leżał na tej samej półce sklepowej, że kosztował ledwie garstkę mizunów, pozbawiony osobowości, uroku i wszystkiego, co by go wyróżniało. Nie, ten lampion był inny. Tani papier ryżowy z wprawą pociągnięto farbami, zamknięte wewnątrz światło zdawało się tańczyć wśród bambusowej zieleni, wodnego błękitu, a te barwne fragmenty? To żurawie, gotujące się do lotu, już rozkładające skrzydła, by porwać w nie wiatr i pozwolić mu ponieść się hen daleko, aż za horyzont. Jasna farba, żółta, lecz w świetle przypominała płynne złoto, układała się w słowa błogosławieństwa, modlitwę o pomyślność i ochronę przed złem, które może przynieść los. Tak nie mógł wyglądać lampion wykonany przez dziecko.
— Szybciej, szybciej — szeptała cicho Hotaru, ściskając drobne piąstki, kibicując.
Zwykły lampion przyspieszył. Gnany delikatnym wiatrem, kiepsko wykonany, a więc lekki, dogonił w końcu główną grupę, powoli wmieszał się w mrowie takich samych lampionów, zniknął między nimi, prosty i bezosobowy. Lecz ten malowany, obciążony farbą i dekoracjami, płynął wolniej, nie poddawał się tak prądowi, nie dawał się znieść wiatrowi. Nie podążał za główną grupą i wtem, gdy rzeczka rozwidliła się, zamiast spłynąć jedną jej odnogą wraz z innymi, on wybrał tę drugą, biegnącą zupełnie gdzie indziej.
— Nie! — wykrzyknęła z rozpaczą mała Hotaru. — Mój lampion się zgubił!
Matka chwyciła jej dłoń, pogładziła córkę po włosach. Lampiony były wróżbą, ich los zwiastował to, co miało się wydarzyć, a Hotaru, mimo młodego wieku, już widziała, co zapowiadali dla niej przodkowie.
— Nie martw się. Wszystkie lampiony w końcu wędrują do morza i tam się spotykają.
— Ale ja nie chcę… Żeby on był cały czas sam.
— Może spotka inne lampiony? Z innych wiosek, płynące innymi rzekami? Może po prostu przeznaczona jest mu daleka podróż?
Hotaru podniosła na nią spojrzenie, ciemne oczy szkliły się autentyczną rozpaczą.
— Nie chcę lampionów z innych wiosek. I nie chcę dalekich podróży!
— Och, dziecko — powiedziała łagodnie matka, wciąż delikatnie gładząc włosy swojej córki — nie tobie o tym decydować.


Bransoletka oplotła nadgarstek, Hotaru potrząsnęła dłonią. Dzwonki zaśpiewały.
— Dziękuję, jest piękna — podniosła wzrok na ćmę. — I bardzo mi się podoba.
Skrzydła zadrgały lekko, pyłek osypał się, migocząc w półmroku nocnego ogrodu, a uśmiech pojawił się na twarzy dziennikarki, spięte ramiona rozluźniły.
— To… dobrze. Cieszę się.
Ruszyły dalej, a ogród rozwijał się niespiesznie wokół nich, z każdym krokiem pozwalając odkryć nowy element, którym postanowiono zachwycić i nastraszyć zwiedzających.
— Wspominałaś, że jest tu sporo ozdób związanych z Senkawą — podjęła po chwili Annikki. — Jak wyglądają obchody Halloween w twoich stronach.
Hotaru odgarnęła kosmyk ciemnych włosów, lekkim gestem wsunęła go z powrotem między misterne sploty koka.
— W moich stronach nazywa się to Mizukage no yoru, czyli Noc Wodnych Cieni.
— I co wtedy robicie?
— Cóż, podobnie jak tutaj, większość przebiera się za przeróżne strachy i yōkai, starając się zmylić te złe, które mogłyby chcieć skrzywdzić ludzi.
— I ty też jesteś jednym z yōkai?
Hotaru skinęła głową.
— Tak. Jestem yuki-onną. Śnieżną panią.
Annikki posłała jej uśmiech.
— To nie może być groźny stwór.
— Pozory mylą — Hotaru obróciła lekko parasolką. — Serce yuki-onny jest stworzone ze śniegu, pozbawione jakichkolwiek ludzkich emocji, poza okrucieństwem. W yuki-onny najczęściej zmieniają się kobiety, które prowadziły życie pozbawione wrażeń, radości i spełnienia, ich dni były nudne i puste, a praca nie sprawiała, że czuły, że zrobiły coś dla siebie, innych czy dla świata. Dlatego są okrutne i zioną zimną nienawiścią wobec każdego, kto cieszy się życiem. Mówi się, że żywią się gorącymi sercami śmiertelników i ich emocjami.
— To… brzmi jak twoje przeciwieństwo — odparła Annikki po chwili.
— Dlatego jest dla mnie straszne — powiedziała po chwili Hotaru. — Nigdy nie chciałabym być kimś, kto mógłby się zmienić w yuki-onnę.
— Wszystkie yōkai to ludzie przemienieni w potwory?
— Nie, nie wszystkie. Czasem to przedmioty — Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Hotaru. — Czasem są straszne, ale najczęściej są zabawne. O, chociażby takie parasole.
— Jak parasol może stać się demonem?
— W Senkawie wierzymy, że jeśli przedmiot przetrwa sto lat, otaczany troską i używany przez ludzi z szacunkiem, w końcu obudzi się w nim dusza. Dlatego tak ważne są dla nas różne pamiątki rodzinne – im blisko jest do osiągnięcia stu lat i możliwe, że któreś z nich zmienią się w yōkai.
— I to dobrze?
— Tak, bo jeśli o przedmiot się dba, on zadba o ludzi. Okaże się, że ganek prawie nigdy nie wymaga zamiatania, bo miotła pradziadka, w nocy, gdy wszyscy śpią, zamiata opadłe liście. Problem się robi, gdy taki przedmiot nagle wypadnie z łask domowników, bo nie wiedzieli, że właśnie się przebudził.
— I co wtedy się dzieje? Staje się złośliwy?
— Tak. Miotła może kogoś uderzyć, a parasol złożyć się mu na głowie w najmniej odpowiednim momencie.
Dróżka skręciła, nie wiedzieć kiedy głosy innych zwiedzających zniknęły za zasłoną krzewów. Lampiony przypominały delikatne duszki, nie zaś wyszczerzone gęby, a otaczająca je roślinność zdawała się tańczyć na ledwie wyczuwalnym wietrze.
— Czytałam, że również wypuszczacie lampiony, by płynęły z prądem rzeki.
Hotaru skinęła głową, uśmiechnęła się.
— Tak. Wszystko ci zaraz opowiem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz