W kuchni rozległ się dźwięk miksera, próbujący zagłuszyć lecącą w radiu muzykę. Składniki chlusnęły niebezpiecznie w misce, niemal się z niej wylewając. Ilara nieszczególnie się tym jednak przejęła, odgarniając ubrudzoną od mąki dłonią kilka włosów z czoła. Czas był dla niej dzisiaj wyjątkowo łaskawy i pomimo tego, że spędziła przy garach już kilka godzin, wciąż miała go wystarczająco, żeby w spokoju się ze wszystkim wyrobić. A miała przecież na co się przygotowywać. Kiedy przy ostatnim spotkaniu zaproponowała, żeby spędziły wspólnie Halloween, tak o, tylko we dwie, Ilara myślała o czymś bardziej kameralnym i spokojnym. Zwykłe spotkanie, podobne do dziesiątek innych, idealna okazja na wspólne spędzenie czasu. Rackham szybko zdała sobie jednak sprawę, że solmaryjska natura nie wyparowała z niej całkowicie i pomimo lat spędzonych poza ojczyzną, kameralność i skromność po prostu nie leżały w jej naturze. Ugoszczenie Kindry zaledwie jednym marnym deserem i butelką wina zdawało się Ilarze zbyt proste i pospolite. Zwłaszcza w sytuacji, w której miała wystarczająco czasu, żeby przyrządzić dla niej szereg tradycyjnych, solmaryjskich przekąsek, dań głównych i słodkości. Nawet jeśli połowa z nich wyląduje później w plastikowym opakowaniu, a piratka zmuszona będzie do jedzenia odgrzewanych kasztanów przez następny tydzień. I kiedy tak zastanowiła się nad tym odrobinę dłużej, zdała sobie sprawę, że ani trochę jej to nie przeszkadzało. Nie kiedy chodziło o Kindrę.
Ilara nie wyniosła z domu zbyt wiele, czując niekiedy ogromny żal do swojej rodziny za to, że nie kultywowali jakże pięknych, rodzimych tradycji. Nauczyła się ich dopiero podczas morskich podróży, obcując z wyrzutkami takimi jak ona. I pomimo ogromnych urazów, pomimo przytłaczającej świadomości, że jej stopy prawdopodobnie nigdy nie dotkną już ciepłego piasku na jednej z solmaryjskich plaż, Rackham czuła się niezwykle dumna z tego, skąd pochodziła. I nie mogła doczekać się, żeby odkryć tę, jakże intymną, część siebie przed Kindrą. Orczyca znała wiele jej sekretów, ba, zdążyła poznać największy z nich, ten przypieczętowany słoną, morską wodą i zakrwawionymi dłońmi. Dla Ilary znaczyło to znacznie więcej, niż mogłaby się spodziewać. Kindra była dla niej niezwykle ważna, a ona sama liczyła, że znaczy dla niej równie wiele. Nie było więc opcji, żeby Halloweenowy wieczór nie wypadł idealnie, ba, Ilara byłaby na siebie wściekła, gdyby cokolwiek poszło nie po jej myśli. Ze skupieniem wymalowanym na twarzy próbowała więc wszystkich dań, dorzucając do nich coraz to więcej składników, dopóki nie poczuła w ustach znajomego smaku.
Jedzenie to jednak nie wszystko, nawet jeśli spędzi się nad nim połowę dnia. Lata spędzone w Novendii udowodniły Ilarze, w jak odmienny sposób tutejsi mieszkańcy celebrowali Halloween. Sklepowe półki uginały się wręcz od licznych kostiumów, które dla wielu (jak się okazało, nie tylko dla dzieci) stanowiły prawdopodobnie najciekawszy element całego tego święta. I choć przez pierwsze kilka lat Rackham raczej ignorowała wszelkie przebieranki, ostatnimi czasy zaczęła się coraz bardziej do nich przekonywać. Być może była to kolejna zaleta związana z pojawieniem się Kindry w jej życiu. Pomimo początkowych trudności i zawirowań, Ilara zdawała się jakby szczęśliwsza za każdym razem, kiedy przebywały w swoim towarzystwie. Pomyślała więc, że nawet jeśli zrobi z siebie błazna, nawet jeśli Kindra przekroczy próg jej mieszkania ubrana najnormalniej na świecie, Ilara bardzo chciała się przebrać. Jeśli nie zrobiłaby tego teraz, to prawdopodobnie nie przebrałaby się już nigdy. Takiej okazji nie miewało się przecież często. Dziewczyna bardzo długo myślała nad kostiumem, kilkukrotnie dodając coś do koszyka tylko po to, żeby chwilę później od razu wszystko z niego usunąć. Chciała, żeby było to coś szczególnego, wyjątkowego, w czym nie czułaby się jak z innej planety. Coś, czym być może, jeśli istniała taka szansa, zaimponowałaby Kindrze. A przynajmniej choć trochę się jej spodobała, zaskarbiła sobie przelotne spojrzenie i szeroki uśmiech. Pomysł, na który ostatecznie się zdecydowała, wydawał się jej, krótko mówiąc, nienormalny. Był ogromnym ryzykiem, które Kindrę albo rozbawi, albo zupełnie spłoszy i zażenuje. Nie żeby w tej chwili miała jakiekolwiek wyjścia. Kupiła go tydzień temu i od tamtego czasu leżał tak sobie na szafce, starannie złożony i czekający na swoje pięć minut sławy. Nawet gdyby chciała, nie mogła już z niego zrezygnować. Ubrawszy się spojrzała więc w lustro po raz ostatni, podziwiając idealnie pasujący, utrzymany w odcieniu zgniłej zieleni mundur żołnierski. I choć daleko jej było do profesjonalisty, musiała przyznać, że sprawiała całkiem wiarygodne pozory, że faktycznie znała się na rzeczy.
Nim zdążyła się zasiedzieć, w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Pod Ilarą ugięły się nogi, a serce gwałtownie przyspieszyło. Dopiero teraz dotarło do niej, że być może stresowała się tym przedsięwzięciem znacznie bardziej, niż początkowo zakładała. Odetchnęła głęboko, wytarła spocone ze stresu dłonie o spodnie i z wymuszoną, poważną miną otworzyła drzwi. I niemal od razu parsknęła śmiechem. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na wciśnięty na głowę Kindry, piracki kapelusz, żeby zorientowała się, że nieświadomie wpadły dokładnie na ten sam pomysł. A Ilara, choć wciąż chichocząc z absurdu całej tej sytuacji, musiała przyznać, że Kindra wyglądała po prostu pięknie. Gdyby nadal królowała na morzach, Rackham nie musiałaby się nawet zastanawiać, nim przyjęłaby ją do swojej załogi.
Dziewczyna odsunęła się na bok, żeby wpuścić gościa do środka. Nie powinno się przecież rozmawiać przez próg, zwłaszcza w halloweenowy wieczór.
— Kindra…nie wiedziałam, że też się przebierzesz.
— Wystarczy pani kapitan. — Posłała jej równie rozbawione spojrzenie. Wyglądała, jakby również cudem powstrzymywała się od śmiechu. — Ilara…
— Dla ciebie sierżant Ilara…kadetko? — Rackham nie miała bladego pojęcia, o czym mówi, z trudem siląc się na jakkolwiek poważnie brzmiący ton głosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz