11 października 2024

Od Yonkiego do Song Ana

Patyk?
Do pieczenia pianek potrzebny był patyk? Ach, no tak, to pewnie jak z mięsem działało! Takie kiełbaski to się nabijało na patyk i potem piekło nad ogniem. Wszystko miało sens.
Patyk, patyk, potrzebny patyk.
Rozejrzał się pospiesznie, przeleciał wzrokiem trawę. Nie dostrzegł nigdzie leżącego na ziemi patyka. Wszystko w pobliżu pewnie zostało zebrane do ogniska.
Właśnie, ognisko!
Bez zbędnych ceregieli, kompletnie naturalnie, jak gdyby to była najzwyklejsza na świecie czynność, schylił się i wsadził rękę do ognia, wybierając z niego jakiś badyl. Wyprostował się, odwrócił głowę w stronę stojącego tuż obok Song Ana.
— Może być ten? — spytał z błyskiem w oczach.
Song An przez dwie sekundy nie reagował w żaden sposób, dopiero po nich zmierzył wzrokiem Yonkiego z pewnym zakłopotaniem.
— Nie, ten już jest w ogniu — odparł.
— Ach, chwilka.
Jednym chuchnięciem zdmuchnął płomień. I właśnie w tym momencie spostrzegł, że koniec rękawa jego szat przy wyciąganiu kija zajął się ogniem. Szybko drugą ręką ugasił, sprawdził pobieżnie stan materiału, ale uznał, że potem się tym zajmie.
— Nic ci nie jest? — usłyszał.
Podniósł wzrok na Song Ana, uniósł jedną brew. Podążył za spojrzeniem blondyna, wylądował na swoich rękach.
— A, to? — Uśmiechnął się szeroko.
Podniósł nieco obie dłonie, zupełnie niedotknięte płomieniami.
I wtedy zamarł.
Śmiertelnicy nie byli odporni na ogień. O-o. Ojoj. Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee, no to wpadł? Nie, chwila, tutaj była magia! Mógł powiedzieć, że ogień go nie tykał, ponieważ...
— Jestem czarodziejem!
Powiedział tak, jak go Raoun nauczył! Ha, pamiętał! Bóg Spirytyzmu byłby z niego dumny! Bardzo ładnie uratował sytuację! To wcale nie tak, że istniały istoty, które bardziej pasowały na wymówkę, dlaczego ogień nie parzył chłopaka; jak tak teraz pomyślał, to przypomniał sobie, że przecież istnieli ci... no... żywiołowi, co kontrolowali poszczególne żywioły. Przykładowo Souel miał magię wiatru, więc na pewno istnieli też tacy od ognia. I w sumie żywiołowy ognia byłby lepszą opcją niż czarodziej, chociaż nie znał się zbytnio na czarodziejach i z góry zakładał, że po prostu mogli czarować przeróżne rzeczy.
Miał tylko nadzieję, że Song An nie zacznie go pytać o szczegóły typu, em, jakich zaklęć używał do bycia odpornym na ogień, bo wtedy będzie problem...
— Wow, jesteś czarodziejem?! — podekscytował się blondyn, szeroko otwierając oczy.
— Mhm! — Przytaknął bóg.
Poszło o wiele łatwiej! Yonki uratował sytuację ponownie!
— Ale super! — Fioletowe oczy błysnęły. — Umiesz coś jeszcze czarować?
Bóg Chaosu zamierzał odpowiedzieć, ale niespodziewanie ktoś z zebranych cicho zwrócił im uwagę. Dwójka momentalnie się uciszyła, stanęła prosto, a następnie skupiła się na tym, co się właśnie działo.
Na okryty materiałami podest wszedł stosunkowo wysoki mężczyzna. Tak samo, jak reszta, nosił długie szaty, lecz były one o wiele bardziej przyozdobione; złote nici lśniły w blasku płomieni. Również nie nosił na głowie kaptura, więc można było bez problemu przyjrzeć się jego twarzy. Wyglądał na kogoś zbliżającego się do podeszłego wieku – krótkie, zaczesane do tyłu, siwe włosy tworzyły zakola, a w okolicach oczu i ust już widniały zmarszczki. Patrząc na rysy, był to ten sam śmiertelnik, którego widzieli wcześniej w namiocie.
Czyli rzeczywiście to on był głównym kapłanem. Yonki podejrzewał już od momentu wejścia do jego namiotu, ale jakoś zapomniał spytać. Hm, jeśli czczenie bogów w Riftreach działało podobnie do Haverunu, to najprawdopodobniej ten mężczyzna miał regularny kontakt z tutejszym bogiem. Koniecznie trzeba będzie go spytać o możliwość spotkania albo chociaż wskazanie drogi do jego głównej świątyni czy coś. Yonki musiał poznać Czas, był już tak blisko!
Kapłan stanął na podeście, odchrząknął.
— Witam wszystkich serdecznie! — Rozłożył ręce.
I tyle Yonki zapamiętał z jego przemowy.
Bardzo usilnie szukał w słowach mężczyzny informacji na temat spotkania Boga Czasu – na tyle, że od razu zapominał całą resztę. Chociaż to raczej nie były bardzo istotne rzeczy, inaczej zwróciłby na nie uwagę. Pewnie typ mówił to, co każdy inny kapłan: że bardzo się cieszy z przybycia innych, że super spędzą czas (hehe) na obozie, że się będą modlić o tej i o tej godzinie, że będą robić to i tamto, że posiłki są wtedy i wtedy, bla, bla, bla. Typowe sprawy. Yonki chciał spotkać Czas.
Niestety o najbardziej go interesującej rzeczy kapłan nic nie wspomniał. Powiedział jedynie, że muszą się modlić do boga, a otrzymają jego łaskę. Ale Yonki nie chciał się modlić! Przecież sam był bogiem, a bogowie nie modlili się do siebie nawzajem! To było...! To... To po prostu nie pasowało! To tak, jakby rzeźnik kupował mięso do obiadu u innego rzeźnika! Nie miało sensu!
— Czy macie, moje drogie dzieci, jakieś pytania? — spytał kapłan, obejmując wzrokiem wszystkich.
Mały bóg popatrzył po reszcie. Nie wyglądali na dzieci. Wszyscy byli od niego i Song Ana znacznie wyżsi. Czy pytanie zatem zostało skierowane do ich dwójki? Nie, mężczyzna nie patrzył konkretnie na nich.
Wokół ogniska trwała cisza, nikt się nawet zbytnio nie poruszał. Jedynie kapłan błądził spojrzeniem. W pewnym momencie otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy został wyprzedzony przez Boga Chaosu.
— Ja mam pytanie! — Uniósł rękę wysoko do góry.
— Słucham. — Mężczyzna posłał mu uśmiech.
— Jak mogę spotkać Czas?
Wreszcie pojawił się ruch u innych uczestników wyjazdu – wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy, spojrzeli prosto na Yonkiego. Ktoś coś do kogoś szepnął, ktoś innych cicho odchrząknął.
Kapłan przyglądał się chłopaki, wyraźnie zaskoczony pytaniem, jednak szybko się uśmiechnął.
— Na Czas przyjdzie pora — odpowiedział spokojnie.
— A która dokładniej? — ciągnął dalej Yonki.
Pór trochę było. Oby nie wyszło, że padnie na jakąś, na którą będzie musiał sporo czekać, bo mimo bycia nieśmiertelnym bytem nie chciało mu się aż tak daleko odsuwać spotkania. Nie wiadomo, jak długo w ogóle będzie siedział w Riftreach, przecież istniało jeszcze tyle innych światów do zobaczenia. Jeszcze czas tutaj inaczej mijał. Co, jak wróci do Haverunu i gdy z powrotem przybędzie do Riftreach, to akurat przegapi tę jedną porę, w czasie której mógł spotkać Czas? Ach, wtedy będzie musiał czekać cały rok!
— Która? — powtórzył za nim kapłan, nieco zdziwiony. — Mój drogi chłopcze, tu chodzi jedynie o kwestię twego serca.
— Serca? — Bóg przechylił głowę nieco na bok.
— Tak, serca. Wiem, że razem z kolegą jesteście tu nowi, ale nie martwcie się, wszyscy obecni tu dorośli są teraz waszymi opiekunami i wspólnymi siłami dopilnujemy, by Czas was docenił, tak jak wy docenicie Czas.
Yonki zamrugał.
Aha.
Niewiele zrozumiał.
Co więc musiał zrobić? Porozmawiać? Odpalić jakieś kadzidełko czy coś? Oby nie modlić się, bo już ustalono, że tego nie zrobi.
— To co mam w takim razie zrobić? — dopytał.
— Dokładniej pokierujemy cię na jutrzejszym spotkaniu — odpowiedział (znowu wymijająco) śmiertelnik. — Niezmiernie jednak cieszy mnie twój zapał.
Dobra, Yonki chyba musiał się poddać. Nie zrozumiał zbyt wiele, wiedział tylko tyle, że został zgatekeepowany. Ha, Cheory go nauczył takiego słowa! Raz użył, mówiąc coś o Raounie, a gdy Bóg Chaosu spytał, co to znaczyło, powiedział, że to blokowanie kogoś przed czymś, głównie informacjami. Chyba tak szło, białooki miał nadzieję, że dobrze ogarnął. W każdym razie żadna z odpowiedzi kapłana go nie usatysfakcjonowała. On chciał się tylko z Czasem spotkać, czy to takie trudne?
Więcej nie pytał. Uznał, że po prostu następnego dnia się dopyta. Albo sam zrobi dochodzenie. W głównym namiocie na pewno się znajdowało coś przydatnego.
— Dobrze — rzucił mężczyzna. — Czy ktoś jeszcze ma jakieś pytania?
— O, to teraz ja! — Tym razem rękę podniósł Song An.
— Tak, słucham, mój drogi chłopcze.
— Kiedy będziemy piec pianki?
— Właśnie! — Yonki pokazał swój patyk.
Znowu wszyscy obrócili głowy, skupiając na dwójce swój wzrok. Wokół ogniska ponownie zapadła dość niezręczna cisza.
— Pianki? — Kapłan uniósł jedną brew.
— Tak! — Przytaknął żywiołowo blondyn. — Po to chyba rozpalono ognisko, prawda?
Ktoś gdzieś westchnął.
Kapłan rozejrzał się, potem znów popatrzył na Song Ana.
— Ach, mój drogi chłopcze — zaśmiał się cicho. — To tutaj to jest ognisko, które poświęciłem specjalnie dla was, czyli w skrócie święte ognisko. Tlący się ogień służy do rozgrzewania wiary w naszych sercach, nie zaś — sekunda zawahania — pieczenia pianek.
— Czyli nie będzie pieczenia pianek? — spytali w tym samym czasie.
— Nie.
Oboje jak jeden mąż spuścili wzrok, Yonki zrezygnowanym ruchem rzucił patyk z powrotem do ogniska.
A tak się podekscytował! Nigdy wcześniej nie jadł pianek, więc bardzo chciał je spróbować. Ach, czemu nie mogli kilku upiec? Przecież to nie tak, że to ognisko przez to zgaśnie, zwłaszcza że było takie wielkie. Nie mogli do tej całej uroczystości dodać zajadania się piankami? Co im szkodziło?
Zerknął na Song Ana, który wyglądał na mocno zawiedzionego.
— I co teraz? — zapytał go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz