To było największe muzeum, w jakim Souel kiedykolwiek się znalazł. To znaczy, tak naprawdę nigdy nie był jakimś szczególnym fanem muzealnych wycieczek. Może to kwestia tego, że po prostu dotychczas poszedł tylko do kilku, z czego większość to były szkolne wyjazdy. Ech, szkolne wyjazdy, na których wszyscy wszędzie musieli się spieszyć. Genashi preferował swobodne łażenie, zatrzymywanie się przy punktach, które go zainteresowały, w swoim tempie pooglądać, pominąć to, co nie przykuło jego uwagi. Nie lubił spieszyć się, czekać, aż wreszcie reszta pójdzie dalej, a na klasowych wycieczkach nigdy nie oddalał się od grupy, bo najzwyczajniej w świecie się tego bał. Nie, nie z powodu możliwości zgubienia się w muzeum. Nauczycieli.
Teraz jednak był tylko z Merlinem, bez całej klasy, bez nauczyciela, bez przewodnika, więc mogli zwiedzić muzeum dokładnie tak, jak tego chcieli. Wystaw było wiele, aż szczerze wątpili, że uda im się przynajmniej połowę zobaczyć w ciągu jednego dnia. No nic, po prostu skupią się na tym, co najbardziej ich interesowało, a ponieważ i tak mieli spędzić w Medwii trochę czasu, zawsze można było pójść jeszcze raz innego dnia.
Plan był taki, żeby wspiąć się po schodach na samą górę i w ten sposób przemierzać poszczególne piętra. Dwójka wdrapała się na ostatnie piętro, Merlin szedł pierwszy, Souel zaś tuż za nim, jak gdyby dla poczucia bezpieczeństwa u czarodzieja. Nim weszli do pierwszego pomieszczenia, genashi jeszcze wyjrzał przez balustradę, żeby z innej perspektywy zmierzyć wzrokiem cały hol. Stąd wnętrze muzeum wydawało się równie wielkie, co z dołu.
Z racji, że zaczęli wędrówkę od ostatniego piętra, pierwszą dla nich wystawą były wynalazki na przestrzeni ostatniego wieku. Przekroczyli próg wielkiej sali, od razu zaskoczył ich widok na krótki, kanciasty samochód sprzed przynajmniej trzydziestu lat. Światło zawieszonych pod sufitem, bogato zdobionych żyrandoli odbijało się w lśniącej, pomarańczowej karoserii. Chłopaki od razu podeszli bliżej, zaczęli przez szyby zaglądać do środka.
— To prawdziwe auto! — rzucił z pewnym zdziwieniem w głosie Merlin. — Jak oni je przytachali na ostatnie piętro?
— Może jakimś dźwigiem? — dumał na głos Souel.
— W sumie to Medwia, więc nie zdziwiłbym się, jakby mieli na to jakąś maszynerię.
— Być może też zanim jeszcze postawili ściany, wiedzieli, co się będzie tu znajdowało, więc przenieśli samochód.
— Też możliwe.
Odpowiedzi na swoje pytania niestety nie znaleźli na tabliczce informacyjnej koło pojazdu. To jednak nie zbiło ich motywacji na dalsze zwiedzanie.
Choć była tu też taka codzienna technologia, jak telefony i telewizory, Medwijczycy postanowili skupić się bardziej na maszynach. Pojazdy, tym razem już makiety pociągów, jakieś ciężkie działa przydatne w wydobywaniu i przetwarzaniu surowców. Nawet znaleźli makietę pewnej fabryki bez dachu, w której postawiono modele całego sprzętu, a także fragmentu kopalni zaopatrzonego w całą ciężką maszynerię.
Jeśli Souel miał być szczery, to aż tak bardzo się tym nie interesował. Ach, żeby nie było, obszedł całe piętro, lecz przy niektórych eksponatach zatrzymywał się tylko na chwilę i nie czytał w pełni tabliczek, a bardziej je przeglądał. Jedynie bardziej się przyglądał maszynom górniczym, bo wiedział, że w tym życiu nie zejdzie do kopalni. Za ciasno i mało tam powietrza.
Trochę podobnie było z niższym piętrem, poświęconym w całości militariom, z tym że genashi po prostu nie przepadał za tematami wojennymi. Czytając na wystawie o osiągnięciach i broni, doszedł jedynie do wniosku, że nigdy nie chce stać się wrogiem Medwii. Nie, że mogłoby to kiedykolwiek nastąpić...
O dziwo bardziej zaciekawił się piętrem z medwiedańską fauną. Podzielona ona była na dwie części: pierwszą ze zwykłymi zwierzakami oraz drugą z bestiami, magicznymi stworami i innymi potworami, z którymi Medwia walczyła na co dzień.
Zwyczajna fauna nie różniła się wiele od tej w Novendii. Dwójka chłopaków przemierzała alejki, przyglądała się wypchanym zwierzakom. Nic nadzwyczajnego: wilk, ryś, niedźwiedź, lis, jeleń. Oczywiście, pojawiły się też takie już niespotykane w novendyjskiej dziczy typu pantera śnieżna czy jakaś górska koza. Ogólnie norma. Cóż... Norma, jeśli przymknąć oko na jakość...
Stali obok siebie, mierzyli wzrokiem stojącego przed nim wilka z otwartym pyskiem i pewnym, hm, szokiem w oczach.
— Boję się tego, co on widział przed śmiercią — oznajmił Merlin.
— Ja też — zgodził się Souel.
Dobra, Medwijczycy może i umieli stawiać potężne gmachy, wytwarzać potężną broń, ale do wypychania zwierzaków już nie mieli smykałki. Kurde, genashi był pewien, że istniało określenie na to całe preparowanie zwierząt, chyba nawet raz usłyszał, ale nie potrafił sobie przypomnieć. Gdyby był przy nim Cheoryeon, z pewnością rozwiałby jego wątpliwości. Może jasnowidz był irytujący i dość dużo zapominał, ale wiedział takie różne rzeczy. Pewnie kwestia jego prawdziwej tożsamości.
Oczywiście, że zrobili parę zdjęć. Dopilnowali jedynie, by nie było z fleszem, tak jak wskazywał regulamin.
Drugą część wystawy przemierzali mniej rozbawieni. Spoglądali na bestie o najprzeróżniejszych kształtach, niektóre naszprycowane magią, co się objawiało dziwnymi kolorami, układem kończyn czy innymi cechami. Te duże patrzyły na nich z góry złowrogo, długie kły lśniły groźnie w lampach. Stworzenia ustawione były w pozach, jak gdyby czaiły się na gościa muzeum, czyhały na jego życie lub już atakowały pazurami i zębami. Souel oglądał to wszystko z pewnym strachem, w kółko myśląc, że z czymś takim tutejsi walczyli niemal na porządku dziennym.
Podeszli do wielkiego smoka, który łypał na nich lśniącymi oczami o zwężonych źrenicach. Stał wyprostowany na czterech łapach, skrzydła miał rozłożone, ukazując cały ich majestat. Długi, przyozdobiony kolcami ogon wił się gdzieś między kamieniami, otwarty pysk ukazywał rząd ostrych zębów, a z głębi gardła biło pomarańczowe światło, jakby gad planował zaraz ich usmażyć.
To było pierwsze stworzenie z tej części wystawy, na które młodzieńcy nie patrzyli z taką obawą. Wiedzieli, że taka dzika bestia na widok dwójki chudzielców zrobiłaby sobie z nich szybką zakąskę, ale smoka nie otaczała ta sama aura, co resztę.
Souel pogładził palcami podbródek, wydął lekko usta w zamyśleniu.
— Myślisz, że Falkor urośnie do takich rozmiarów? — spytał stojącego przy nim czarodzieja.
Tamten również się zamyślił; krótko potem wzruszył ramionami.
— No, nie wiem. Falkor w sumie całkiem szybko rośnie i już teraz jest trochę duży, ale żeby aż tak miał urosnąć? Nie jestem pewien, to znaczy, może lepiej, żeby nie stawał się taki duży? — Podrapał się w tył głowy. — Nie to, że nie będę go kochać, bo zawsze będę, ale taki duży na pewno nie zmieści się w domu...
To prawda, taki wielki jak cały budynek smok stanowiłby spore wyzwanie, tego nie dało się ukryć. Samo to, jakie miał zapotrzebowanie na żywność... A gdzie tu jeszcze dach nad łbem czy pielęgnacja...
Znów chwilę stali w ciszy, dalej oglądając smoka.
— To trochę śmieszne, że tutaj raczej z takimi walczą — rzucił wtem Merlin. — W Novendii smoki są rzadkie, ale raczej nie sprawiają jakichś sporych problemów, żyjąc z dala od ludzi.
— Myślę, że to głęboko zakorzeniony konflikt między obiema stronami — powiedział Souel. — Pewnie już nie wiadomo, kto zaczął, ale obecnie Medwijczycy są uczeni, że smoki są złe i trzeba z nimi walczyć, zaś smoki przekazują swojemu potomstwu, że to dwunogi w skórach cudzych zwierząt są tymi złymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz