Pamiętał groźby słane do niego rozżalonym krzykiem, życzenia sczeznięcia w rowie, pamiętał, jak sam przez jakiś czas trzymał się myśli, że tak właśnie się stanie, los zapisany mu w gwiazdach doprowadzi do końca żywot, który zdaniem wielu za długo i tak trwał. Dante patrzył na Bashara, pozbawiony słów i z nadzieją, że może bicie jego serca wytłumaczy to, czego on nie umiał – uderzające niedowierzanie, że ktoś tak mocno go kochał, gdy jedyne, co zaznał wcześniej, to uczucie odpowiadające płytkiej, mulistej kałuży, nie całemu błękitowi oceanu miłości. Ujął wolną dłoń Bashara, przyłożył ją do swej piersi, przycisnął lekko, każąc jej tam zostać, a on sięgnął ukochanej twarzy, pokierował ją ku górze, by złączyć spojrzenia.
— Oczywiście, że będę długo żył — szepnął miękko, delikatnie potarł kciukiem skórę, miłość błyszczała w oczach, była w uśmiechu. — Razem z tobą. — Dante na dłużej przycisnął wargi do bladego czoła. — I będę chronił cię przed wszystkim, co może ci zagrozić.
Teraz to Bashar przyglądał mu się w milczeniu, a syren widział, jak rubinowe spojrzenie nabiera nieznanej głębi, czuł, jak mężczyzna zapada się w jego objęciach. Ukochany odstawił powoli oba kubki na bok, by smukłymi ramionami otoczyć swojego syrena, przycisnąć się do jego barku i szyi tak, że zabrakło wolnej przestrzeni między nimi, zaś Dante pozwolił mu na to, nie uważając za koniecznie zadawać pytania. Uśmiechnął się czule, ucałował lekarską skroń, jedną ręką podtrzymując plecy Bashara, drugą gładząc czarne kosmyki, aż ostanie polano dopaliło się spokojnie w ognisku.
Nie zbudził go o poranku chłód ciągnący znad jeziora, nie zbudziło rześkie powietrze ani rozśpiewane w lesie ptaki. Dante trwał w błogim śnie aż do jedynego momentu, który wyciągał go błyskawicznie z tego stanu, gdy to Bashar poruszył się pod jego ręką, podciągnął i podniósł na łokciu. Silna dłoń zjechała po materiale śpiwora, zatrzymała się gdzieś na lekarskim biodrze.
Kącik warg bezwiednie powędrował w górę, lecz Dante mimo to próbował udawać wciąż śpiącego. To przez to spojrzenie – ciepłe, rozkochane, wielbiące – nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem. Przesuwało się po jego włosach, po prostym nosie i pełnych ustach, przechodziło od szyi do ramion osłoniętych termiczną koszulką, zarysowującą dobrze bokserskie mięśnie. Wystarczyło, że otworzyłby oczy, a zaraz natrafiłby wzrokiem na ukochany rubin. Ale nie otworzył. Czekał.
Wpierw poczuł ciepły oddech na policzku, a potem pocałunek, delikatny jak świeżo rozkwitłe płatki kwiatów. Palce znajomym ruchem odgarnęły złote loki, kolejna pieszczota spoczęła na jasnych pasmach tuż nad skronią, następna zaś gdzieś przy brwi. Mężczyzna odetchnął głęboko, rozkoszując się zapachem górskiej wody i Bashara, poddając się cudownym karesom swej miłości. Lekarz często wybudzał go w ten sam sposób, ale choć teraz wiedział dobrze, że syren już nie śpi, ani trochę nie przeszkodziło mu to w ukochaniu go porannymi pocałunkami. Dante nigdy nie przypuszczał, że wstawanie stanie się dla niego tak miłe.
Znów poruszenie, poprawie się przy nim, zadbana dłoń na tyle łagodnie naparła na jego podbródek, że równie dobrze syren mógł sam z siebie przekrzywić głowę. Znów trwanie, podziwianie, Dante westchnął cicho, błogo, wtulił się w dłoń spoczywającą dalej na jego twarzy. I wtedy Bashar pocałował go miękko, tuląc się do niego, zaś umięśnione ciało zareagowało instynktownie, zamykając lekarza w objęciach.
— Panie doktorze… — Słowa zaginęły gdzieś między złączonymi wargami, a te ciepłe usta Bashara niezmiennie czyniły go obojętnym na świat i ledwo pamiętającym, co działo się wokół, co powiedzieć miał. Dopiero gdy doktor odsunął się ledwie kawałek, Dante dokończył, wodząc wzrokiem po ukochanym obliczu. — Dzień dobry.
Bashar posłał mu pogodny uśmiech, potarł lekko nosami o siebie.
— Dzień dobry, Słońce — prawie szepnął tym przyjemnym dla ucha, głębokim głosem. — Jak się spało?
— Wspaniale — zamruczał, wyciągając się po kolejny całus, i jeszcze jeden, a nawet drugi i trzeci, z radością czując własnymi wargami, jak te ukochane wyginają się w szerszy uśmiech. — Mógłbym tak jeszcze z pięć minut.
To powiedziawszy, przycisnął mocniej mężczyznę do swojej piersi i przekręcił się na drugi bok, zgarniając ze sobą Bashara, jak maskotkę otoczył go ciasno ramieniem, wsłuchując się w śmiech ukochanego. Pan doktor, tak jak zawsze, na pięć dodatkowych minut przystał, całkiem rad z faktu, że większość tego czasu Dante poświęcił na muskanie ustami bladych policzków i kradnięcie niespiesznych pocałunków.
Wschód słońca zastał ich wtulonych w siebie u wejścia do namiotu. Bashar, nie inaczej, specjalnie wstał wcześniej, by mogli zdążyć na oglądanie pierwszych promieni, jak przeganiają chłód nocy i otulają ciepłem sosnowe gałęzie, błyszczą na tafli jeziora. Brzask pociągnął pędzlem po horyzoncie, barwiąc go oranżem, a potem słońce wyjrzało znad skalistych wzniesień, rzucając jasną łunę na całą kotlinę. Dante, mając Bashara przed sobą, opartego o szeroką pierś, ułożył brodę na smukłym ramieniu, westchnął, urzeczony chwilą.
— Lubię patrzeć na piękno i myśleć o tobie — odezwał się cicho. Lekarz naparł na niego mocniej.
— Mój słodki chłopiec — powiedział rozczulony, wyciągając rękę za siebie, a Dante, z zadowoleniem wymalowanym do twarzy, nadstawił się do pieszczoty, przymykając oczy przez ten miękki dotyk na policzku.
Mieli tego dnia do pokonania ładny kawałek drogi, dłuższy od tego wczorajszego, ale miłą okolicę jeziora było syrenowi tak trudno opuścić bez dobrego pożegnania. Chodź, szeptał słodko do Bashara, zdejmując swoją koszulkę, rzucając ją gdzieś na kamienie. Pływaj ze mną, mruczał, ciągnąc go w stronę jeziora, a Bashar rozmarzał się w pięknie syreniego głosu, chwytał mocniej silne dłonie i wchodził pewnie do jeziora, znów oddając się jego i ukochanego objęciom. Poranek jaśniał, czas płynął, lecz nie dla nich, wtulonych w siebie na środku tafli, cieszących się niczym niezakłóconą bliskością.
— Już mi brakuje tego jeziorka — powiedział Dante, gdy zwinęli już ich mały obóz, ruszyli do przejścia, którym przyszli. Syren zatrzymał się między skałami, obejrzał na spokojny błękit.
— Wrócimy tu na wiosnę, obiecuję. — Palce Bashara gładko wsunęły się między te bokserskie, lekarz ścisnął je lekko, przyciągnął uwagę krawca. Syreni wzrok zawisł na tym lekkim, czułym uśmiechu. — I odwiedzimy też jakieś inne. — Znajoma iskra pojawiła się w rubinie. — Czytałem, że w górach bardziej na wschód są równie piękne jeziora.
Na wiosnę, na najbliższe lata, przyszłe święta… Dante, tak długo żyjący od jednego stanu upojenia do drugiego, niemyślący o jutrze, cenił te krótkie zapewnienia o planach na przyszłość bardziej, niż mogłoby się chyba Basharowi wydawać. I chociaż lekarz nie szczędził mu swojej miłości, chociaż w najmniejszych, najprostszych rzeczach przypominali sobie o swoim uczuciu i wierności, jego wciąż chwytała za serce świadomości, że już nigdy nie będzie sam.
Zaczerpnął głęboko świeżego powietrza, odwzajemnił uśmiech.
— Tak — powiedział cicho. — Tak, proszę, bardzo chciałbym.
Wrócili na główny szlak, gdzie innych turystów nie brakowało mimo wczesnej pory, lecz tłoczno nie było, a każdy szanował górską ciszę i przyrodę. Przez kamienne ścieżki, lekko krzywe podejścia i lasy co jakiś czas odcinające wędrowników od nieba rozłożystymi koronami, wspólnie przemierzali wyznaczoną trasę, powołując się na pamięć Bashara, która kazała im zboczyć znów nieco z trasy, zostawić najpopularniejszy kawałek tym, co nie czuli się równie pewnie w górach.
Dante rzucał żartami, zachwycał się widokami, które Bashar pokazywał mu między wzniesieniami, a które pewnie łatwo umknęłyby syrenowi, ale w głosie i oczach jakby brakowało typowej swobody, myśli wracały uparcie w jedno miejsce. Dlatego gdy wyszli na wąską ścieżkę wijącą się wśród bujnej trawy, odosobnioną, spokojną, Bashar chwycił mocniej silną dłoń, zachęcił Dantego do zwolnienia kroku, bo przecież lekarz nie pozostałby obojętnym na zmiany w jego humorze.
— Wszystko dobrze? — zapytał troskliwie, drugą ręką przejeżdżając po syrenim przedramieniu, zerkając w ukochane oczy. Dante wydał z siebie ni to pomruk, ni to prychnięcie.
W istocie było wszystko dobrze, idealnie wręcz, ten wyjazd okazał się świetnym pomysłem, w końcu pan doktor go zaproponował, ale przypadkiem dawne, niezbyt wesołe wspomnienia obudziły się do życia tuż po zostawieniu jeziora za plecami, zaś umysł syrena fiksował się na nich jak głupi.
— Czy… — zaczął niepewnie, trącając butem jakiś kamyk. Pytanie było głupie, ale już zaczął, Bashar już słuchał. — Czy ty zawsze tak robiłeś? Że szedłeś gdzieś i potem planowałeś, że wrócisz w to samo miejsce za dwa, trzy miesiące?
— Zwykle tak — odpowiedział lekarz, przelotnie zmarszczył brwi. — Dlaczego nie miałbym?
Dante wzruszył ramionami. Kolejny kamyk przeturlał się gwałtownie w przód, mroźny błękit trwał utkwiony w ziemi.
— Nie wiem. Ale ja tak nie potrafiłem.
I choć brzmiało to jeszcze głupiej dla niego, między nim a Basharem nie było rzeczy, o których nie rozmawiali, bojąc się osądu. Wszystko ostatecznie sobie mówili, nawet jeśli wcześniej ciężko zaczynało się temat, doskonale wiedzieli, że dostaną od siebie zrozumienie, nie odrzucenie. Cisza przeciągała się, tworzyła przestrzeń dla jego myśli.
— Za dzieciaka, to jeszcze — podjął. — Taki berbeć ze mnie był, mniej niż dziesięcioletni. Marzyłem, że tata mnie zabiera w góry. Wiedziałem, że gdzieś tam w świecie jest, choć zagadką dla mnie było, dlaczego nie chce się ze mną widzieć.
Znał zdanie Bashara o swoim ojcu, nie umknął mu moment, gdy twarz mężczyzny stwardniała, dłoń ścisnęła mocniej tę bokserską, instynktownie chcąc bronić syrena przed bólami, których nieobecny rodzic mógłby mu dostarczyć.
— Gdy szedłem do klubu, to zachowywałem się, jakby to miałaby być moja ostatnia noc tam. I to dosłownie. Piłem na potęgę specjalne drinki, tańczyłem całą noc, potem wracałem dopiero w to samo miejsce po obleceniu wszystkich innych. Dla mnie patrzeniem w przód było kupienie na zapas pięciu szampanów w sklepie, bo wypiłem moje ostatnie butelki.
— A wyjazdy? — spytał łagodnie Bashar, Dante pokręcił głową ze smutnym uśmiechem na ustach.
— Wszystko z dnia na dzień, z przypadkowymi ludźmi w przypadkowe miejsca. Ja wiem, że ogólnie nie jestem najlepszy w planowanie, ale to, co robiłem… — Zawahał się, westchnął. — To była po prostu zabawa na krawędzi, bo tam czułem się najbezpieczniej. Testowanie, przez co w końcu to wszystko jebnie.
Niechętnie rozplątał dłonie, szybko jednak chwycił wąską talię swej miłości, wtulił wargi w chłodny od górskiego wiatru policzek.
— I z nikim nie było tak, że myśleliśmy o wspólnych podróżach — wyznał, dawny żal krył się gdzieś w głosie. — Zostałem wystawiony nie raz i nie dwa też.
— Nie zasługiwałeś na takie traktowanie.
— Czy ja wiem, czy wtedy nie… — mruknął, umilkł zaraz, czując, jak Bashar oplata go ręką ponad biodrami, ściska lekko.
— Dante.
— Po prostu…
— …nie byłeś najlepszą osobą, tak, wiem — przerwał mu lekarz. — Powtórzyłeś mi to już tyle razy, jakbyś bał się, że nie jestem w pełni świadom tego, obok kogo codziennie się budzę.
Dante zająknął się, potraktowany nagle właściwą diagnozą. Sam na to nie patrzył w ten sposób, ale przecież dokładnie tak było – przeszłość napierała na niego mocniej, a on znów nie czuł się osobą wartościową i godną Bashara, kimś, komu za wiele brakuje, by na niego zasługiwać.
Lekarz wiedział, że trafił, dał krawcowi chwilę na oswojenie się z jego słowami, lecz nie za długą. Bashar zatrzymał się, zatrzymał i Dantego, ujął jego twarz w dłonie, palcami potarł lekko policzki, po czym pocałował syrena miękko, sprawdzoną metodą przeganiając kłębiące się, ciemne myśli.
— A ja jestem doskonale tego świadom — odparł czule, opierając ich czoła o siebie. — I widzę w twojej przeszłości bardzo skrzywdzonego chłopca, który nie wiedział, jak sobie pomóc. Popełniał błędy, ale miał twoje serce, a takie nie mogłoby należeć do kogoś okropnego.
Na następny nocleg podziękowali obecności gwiazd nad głową i wynajęli pokoik w kameralnym schronisku, wtulonym w granicę świerkowego lasu. Poza nimi w ośrodku spała tej nocy szóstka osób, każda z nich widziana już dwa razy w jadalni, przywitana skromnym skinięciem. Bashar mówił, że miejsce ma długą historię, zaś przytulny, staroświecki wystrój, obrazy i czarnobiałe fotografie wiszące na ścianach potwierdzały jego słowa. W środku panował ten wyjątkowy klimat, którego nie podrobiłyby większe schroniska.
Zmęczeni chodzeniem, planowali szybciej niż później iść spać, ale kubki z ciepłą herbatą trzymały ich przy długim stole, podobnie jak rozmowa trochę o wszystkim i o niczym, którą mogli, co prawda, kontynuować w pokoju, tylko że jakoś tak się zasiedzieli na ławie, wpatrzeni i wsłuchani w siebie. Aż w końcu pora zrobiła się na tyle późna, że dźwięk gitary stojącej w kącie, do której regularnie uciekał syreni wzrok, nie byłby może mile widziany, lecz co innego nastrojenie jej przy ognisku, pod tą niewielką wiatą za schroniskiem.
Dopiero co rozpalony ogień przyjemnie grzał w nogi, muskał twarze, dbając o to, by noc nie wyziębiła ich zbytnio. Dante kończył kręcić kluczami, znalazłszy wreszcie odpowiednie brzmienia, poprawił jeszcze instrument na swoich nogach, zerknął na Bashara. Mężczyzna siedział przy jego boku, popatrując rozkochanym spojrzeniem na swego muzyka. Syren nie kazał mu dłużej czekać na utwór, bezbłędnie przypomniał sobie nuty wpajane mu ostrą nauką Zapałki.
— I give him all my love, that's all I do — zaśpiewał cicho, miękko, nie głośniej od strzelającego ognia. — And if you saw my love, you'd love him too. I love him.
Kątem oka wyłapał małe poruszenie obok, biodrem poczuł szukającego bliskości Bashara. Dante śpiewał dalej.
— A love like ours… could never die… as long as I have you near me.
Ciepło spoczęło na szerokim ramieniu, syrenie usta wygięły się w rozmarzony uśmiechu, słowa piosenki stały się wolniejsze.
— And i love him… — dokończył, bezwiednie przekrzywiając głowę na bok, by oprzeć ją o głowę Bashara. — Mam nadzieję, że to też robiłeś w liceum — rzucił z lekkim rozbawieniem, potarł policzkiem o czarne kosmyki.
— Co takiego?
Bokserskie palce przesunęły się niezobowiązująco po strunach, wydobyły z nich przypadkowy dźwięk, powędrowały dalej, do smukłych kolan napierających na jego nogi.
— Siedzenie do późna przy ognisku z garstką ludzi — odparł półgłosem, znajdując ukochaną dłoń, łącząc ją ze swoją — którzy dzielą się sekretami i mało znanymi historiami, bo kiedy jak nie przy takiej atmosferze to zrobić.
Strzeliło mocniej w ognisku, Bashar milczał przez chwilę, gładząc kciukiem wyrobioną walką kostkę.
— Nieszczególnie — mruknął. — Chodziłem szybko spać.
Dante wyprostowałby się, gdyby nie fakt, że wtedy głowa Bashara spadłaby z jego ramienia. Spróbował zerknąć na mężczyznę, kącik ust powędrował w górę przez niedowierzający półuśmiech.
— Naprawdę? — parsknął. — Nie rozmawiałeś z resztą o głębokim życiu szesnastolatków? Robiłeś wszystko w liceum, a nie robiłeś tego? — Lekarz spojrzał w górę, zaprzeczył lekkim pokręceniem głowy. Syren cmoknął, odłożył ostrożnie gitarę na ławkę. — Musimy nadrobić.
Skromne prychnięcie uciekło z piersi mężczyzny.
— Jak nadrobić?
— Normalnie. — Dante poprawił się na ławce, jednak zainicjował zmianę pozycji. Jedno płynne, szybkie oplecenie silnym ramieniem nóg Bashara i błyskawicznie zostały one przerzucone przez syrenie udo. Błękitny wzrok zawisł na tańczącym ogniu, dłonie same odnalazły zmęczone marszem łydki, zaczęły je niespiesznie masować, a westchnienie, które podwiało złoty lok, nie wybrzmiało tak ciężko, jak niegdyś by to zrobiło. — Mówiłem ci wcześniej, że robiłem plany na wyjazd z ojcem w góry, ale… chyba właśnie mając szesnaście lat, pierwszy raz powiedziałem sobie wprost, że on nie przyjedzie. To znaczy, gdzieś w środku o tym wiedziałem, choć nie chciałem tego przyznać. A wtedy pomyślałem sobie… „On mnie nie kocha. Nie zjawi się tutaj, nie zabierze mnie nigdzie. Jestem nikim dla niego”.
Myślał, że własne słowa zabolą go mocniej, lecz opory przed wkraczaniem w źle gojące się rejony swojego serca znikały przy Basharze, Dante zaś na nowo odkrywał, ile ze zgnilizny wycięto, opatrzono uczuciem. Powstająca blizna wciąż piekła, kłuła, drażniła momentami, ale…
Smukła dłoń ujęła jego podbródek, pokierowała nim, by błękit mógł spotkać się z rubinem.
— Dla mnie jesteś wszystkim — powiedział Bashar, a w świetle ogniska widać było tę niezachwianą pewność w oczach, głębie miłości.
Ale był ktoś, kto regularnie nakładał na tę bliznę okład, swój kojący dotyk, pod którym spięte latami mięśnie odnajdywały spokój. Syren sięgnął ukochanej dłoni, zbliżył ją do swych ust, przymykając oczy.
— I tylko to się liczy — szepnął, całując z wdzięcznością po kolei blade palce, nim wyjrzał spod powiek. — Twoja kolej.
Spojrzenie uciekło gdzieś na bok, Bashar uśmiechnął się przepraszająco.
— Nic mi nie przychodzi do głowy.
— Coś musi być. No na przykład, czego jeszcze nie wiem o tobie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz