Kawiarnia „Mokry Nosek” tego dnia cieszyła się niesamowitymi tłumami. Wszystkie stoliki były zajęte, co jeden się zwolnił, to zaraz ktoś do niego siadał; momentami nawet powstawała kolejka pod drzwiami. Mnóstwo osób postawiło sobie to miejsce jako dzisiejszy cel, ale co tu się dziwić, była ku temu specjalna okazja.
Właścicielka kawiarni nie chciała, by jej lokal się różnił od reszty – musiały się pojawić upiorne ozdoby, odpowiedni klimacik. Osobiście upiekła blachy ciasta dyniowego jako halloweenowy specjał, a inne udekorowała lukrowymi pajęczynami, duszkami i nietoperzami (w tym akurat pomogli też pozostali pracownicy). Po wcześniejszych ustaleniach z resztą przyniosła nawet dla obsługi opaski oraz specjalne fartuchy, żeby bariści pasowali do wystroju kawiarni.
Ach, no i nie można zapomnieć o najważniejszym.
Psiakach.
Goście aż wołali z radości, gdy widzieli dreptające w ich stronę czworonogi, wszystkie poubierane w najprzeróżniejsze kostiumy. Jamnik Gruszka, biegając na krótkich łapkach, wprawiała w ruch czarne, nietoperze skrzydła, kundelek Luna pozowała w luksusowym stroju pirata, kudłata Chałwa ciągnęła za sobą czarno-czerwoną pelerynkę, a to tylko wybrane ze wspaniałych przebrań. Wszystkie pieski dumnie się prezentowały, zbierały komplementy i łakocie, które kupowali dla nich klienci.
Młoda kobieta po zaniesieniu zamówienia do odpowiedniego stolika życzyła smacznego, a następnie, wymijając psie rodzeństwo przebrane za dynie, wróciła do kuchni. Odstawiła tacę na miejsce, poprawiła swoją opaskę ze świecącymi rogami.
— Nawet nie ma zmroku, a już tyle osób — powiedziała, cicho westchnęła.
— Co roku dokładamy wszelakich starań, więc nic dziwnego, że jesteśmy tak rozchwytywani — odparł stojący w pobliżu chłopak.
Wyprostował się, na moment przerywając rysowanie białych pajęczyn na powierzchni ciasta brownie. Musieli dopiec kolejne blachy, ponieważ wypieki schodziły jak ciepłe bułeczki.
— To prawda. — Przytaknęła dziewczyna, pociągnęła łyk wody ze swojej butelki. — Szkoda tylko, że nie ma Cynka. Przydałaby się dodatkowa para rąk.
Zerknęła ukradkiem w stronę wyjścia na kasę, przy której ich szefowa przyjmowała kolejne zamówienie. Kawiarnia nie należała do dużych, zwłaszcza że nie była sieciówką, tylko prywatnym biznesem, więc na co dzień dawali radę nawet w dwie osoby. Dzisiaj jednak mieli tyle roboty, że choć całkiem nieźle pracowali w trójkę, nie ukrywali, że przydałby się czwarty pracownik.
— Nie sądzisz, że to trochę dziwne, że już jakiś czas temu poprosił szefową o wolne? — rzuciła kelnerka.
— Dla mnie samo to, że się nie zjawił, jest dziwne. Myślałem, że nie będzie chciał przegapić takiej okazji. — Ruchem głowy wskazał miejsce, gdzie kręciły się psy.
To prawda, wszyscy z kawiarni oczekiwali, że Yangcyn definitywnie przyjdzie, jeszcze na dodatek z przebranym Tostem. Zmiennokształtny nie wydawał się kimś, kto pozwoliłby, by okazja zobaczenia psiaków w kostiumach przeszła mu koło nosa, tym bardziej że to miał być jego pierwszy Halloween w kawiarni.
A jednak to zrobił.
Szefowej nie powiedział, dlaczego dokładnie nie mógł przyjść. Po prostu pewnego dnia niepewnie ją poprosił o wolne, a ponieważ wyglądał, jakby to było dla niego bardzo ważne, kobieta nie umiała mu odmówić. Gdy spytała o powód, dostała jedynie wymijającą odpowiedź, że coś mu wtedy wypada.
— Istnieje tylko jedna opcja — odezwała się wtem kelnerka. — Idzie na jakąś wielką imprezę.
— Ma sens. — Zgodził się z nią chłopak.
Fienna zgarnęła z biurka komórkę, sprawdziła godzinę. Był już wieczór, słońce chowało się za horyzontem, co oznaczało, że prawdziwy Halloween zaraz się rozpocznie. Niestety kobieta nie miała w tym czasie wolnego. Jak co roku musiała być na służbie i zgodnie z zarządzeniem komendanta pilnować porządku na ulicach Stellaire. Dzień Strachów wiązał się z tłumami dzieci, ulicznymi imprezami i innymi akcjami, które wymagały przypilnowania, a komendant nie chciał, by w dystrykcie obejmowanym przez komisariat doszło do jakiegoś niebezpiecznego zdarzenia.
Wyszła do pokoju dziennego, ale jeszcze przed pójściem w stronę przedsionka podeszła do drzwi po drugiej stronie. Były one lekko uchylone, więc nie musiała ich otwierać, a jedynie niemocno popchała.
— Wychodzę — oznajmiła. — Jakby coś się działo, dzwoń.
— Mhm — usłyszała w odpowiedzi.
Wzięła głęboki wdech, spuściła wzrok na stojącego przed nią Tosta. Schyliła się, by pogładzić go po głowie, coś do niego szepnęła, a następnie wyszła z pokoju, zostawiając drzwi tak, jak je zastała. Z przedsionka było słychać jeszcze chwilę szmery, aż w końcu opuściła mieszkanie.
Tost wrócił na swoje legowisko, ułożył się wygodnie, opierając pysk o materiał, lecz bacznie obserwując zajmującego łóżko Yangcyna.
Demon siedział z podkulonymi nogami i zawiniętym wokół siebie ogonem; otulony kocem aż po szyję oglądał w spoczywającym na pościeli przed nim laptopie jakiś film. Nie był to horror ani nic związanego z Halloween, swoją drogą dla wielu trwającym w najlepsze. Dzieciaki pewnie już dawno rozpoczęły wędrówkę od domu do domu w poszukiwaniu smakołyków. Najprawdopodobniej przyjdą też pukać do jego drzwi.
Nie doczekają się jednak ich otwarcia.
Inni szykowali się lub już poszli na imprezy halloweenowe. Niektórzy zapewne przyłożyli się do swoich kostiumów na tyle, że wezmą udział w konkursie. Grupki przyjaciół pójdą do parków rozrywki, gdzie zaliczą dom strachów, albo pójdą do horrorowych escape roomów.
Yangcyn nie kupił ani nawet nie wypożyczył żadnego stroju.
Lecący film należał do komedii, lecz nie było mu wcale do śmiechu. Bohaterowie robili różne zabawne rzeczy, które w normalnych warunkach rozbawiłyby chłopaka, lecz w obecnych nie mógł się wysilić nawet na chwilowy uśmiech. Wręcz przeciwnie.
Skrzywił się z bólu, aż spomiędzy zębów wyślizgnęło się ciche syknięcie. Ręka wyjrzała spod koca, by powędrować do głowy, ale szybko natrafiła na przeszkodę w postaci rogów. Odkąd się przeprowadził do Novendii, tego jednego dnia zawsze mu odrastały, niezależnie od tego, co z nimi wcześniej zrobił. Mógł starannie opiłować guzki, zakleić je taśmą czy czymkolwiek innym, a rogi i tak się pojawiały.
Cóż, nie tylko one.
Zabrał dłoń, zmierzył ją wzrokiem. Skóra na palcach nie miała swego naturalnego odcienia, a pokryta była czernią, włącznie z paznokciami. Podniósł nieco głowę, zerknął na swoje odbicie w stojącym po drugiej stronie pokoju lustrze. Oczy jarzyły się czerwienią; gdyby w pokoju było ciemniej, tworzyłyby dwie złowrogie kropki rodem z filmów. Choć panował półmrok, włączone pod sufitem ledy rozjaśniały otoczenie na tyle, że dało się dostrzec nienaturalnie ciemniejsze białka oczu.
W czasie Halloween jego demoniczny wygląd ujawniał się w większym stopniu, a efektu nie potrafił powstrzymać nawet swoją mocą. Po prostu wraz z nadejściem zmroku pojawiały się dodatkowe cechy. I nie byłoby to w sumie problemem, w końcu tego dnia tyle osób się przebierało, więc gdyby powiedział, że to wszystko było kostiumem, każdy by mu uwierzył.
Z tym że to tak nie działało.
Nie tylko demoniczny wygląd próbował wydostać się na wierzch, ale także natura. Jego tożsamość demona usiłowała ujrzeć światło dzienne, wchodziła w konflikt z bransoletami. Trwająca od zmierzchu do świtu walka wykańczała Yangcyna nie tylko fizycznie, ale też mentalnie.
Schował twarz w kocu, zacisnął mocno dłonie na materiale.
W krótkich chwilach jego natura wybijała się ponad moc bransoletek. Wtedy przed oczami pojawiały mu się pewne wizje, a raczej ich urywki. Nie należały one do prawdziwego Yangcyna, a niego samego. Były to przebłyski utraconych wspomnień. Brakowało im detali, więc nie potrafił nigdy ich dokładnie opisać, też mimowolnie bardziej się skupiał na następującej po nich fali bólu, nim bransolety z powrotem odzyskiwały kontrolę. Takie skrawki nie pozwalały mu dowiedzieć się niczego konkretnego o sobie.
Nie, żeby tego pragnął.
Widząc wyraźnie jego cierpienie, Tost podniósł się z legowiska. Podszedł bliżej, bez żadnego zaproszenia wskoczył na łóżko i położył się tuż przy chłopaku, częściowo o niego się opierając. Yangcyn popatrzył na zwierzaka. Wygrzebał drugą rękę spod koca, zaczął palcami głaskać pupila po grzbiecie.
Jak dobrze, że miał przy sobie Tosta. I jak dobrze, że Tost wcale się go nie bał. W zasadzie to psy nigdy się go nie obawiały. Myślał, że po ujawnieniu się demonicznej strony czworonogi będą przed nim uciekać, bo wyczują demona, lecz dotychczas żaden tego nie zrobił. Dosłownie żaden: ani Tost, ani psy z kawiarni, ani te sąsiadów. Nawet w trakcie Halloween, kiedy sama aura chłopaka stawała się mroczniejsza, jego ukochany pinczer nigdy się nie zląkł. Wręcz jeszcze bliżej niego się trzymał, jak gdyby wiedząc, że w środku cierpiał.
Yangcyn zmierzył wzrokiem psa, kąciki ust wygięły się w lekkim uśmiechu.
— Jak dobrze, że cię mam — szepnął pod nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz