Istniało wiele plusów posiadania tego samego rozmiaru, co twój chłopak. Seymour korzystał z tego, ile się dało, a kiedy Vi zaproponował przebieranki na Halloween, były czarodziej tylko suszył zęby, proponując, by nawzajem wybrali sobie przebrania. „To będzie świetna zabawa, Vi”, „Będzie ci się podobało, Vi”, „Nie zrobię niczego głupiego, Vi” mówił Seymour, w myślach planując już mnóstwo głupich rzeczy, które zrobi, byle tylko Virgil przebrał się tak, jak sobie tego życzył.
Upragniony dzień nadszedł, paczki przyszły do domu, mężczyźni usiedli na kanapie, by na trzy-cztery rozpakować swoje stroje. W zeszłym roku Virgil biegał w charakterystycznym, żółtym płaszczyku, Seymour zaś nie pamiętał nawet, za co się przebrał, pamiętał jednak, jak zapierdalał razem z Virgilem po krętych korytarzach, usiłując uciec przed mordercą z piłą łańcuchową, i jak obaj wylądowali razem w szafie… Wiadomo, w sytuacji zagrożenia człowiek pamięta to, co najważniejsze, Seymour zaś pamiętał te przerażone, metaliczne oczy i to, że było mu naprawdę bardzo ciepło.
Chwilę siłowali się z taśmą klejącą, Seymour przez moment rozważał pójście po jakiś nóż, ale w końcu plastik puścił, pozwolił otworzyć pudełko. Podłoga zniknęła pod garściami gniecionego papieru, wytarmoszonego kartonu i chrupków pakowych, by ukazać zawartość paczek. Muzyk niby łowił dłońmi w paczce, ale głównie popatrywał na Virgila i jego reakcję.
— Poważnie? — spytał rzeźbiarz, wyciągając pierwszy element swojego kostiumu.
Wąska, metalowa opaska, taka, która na pewno dobrze trzymałaby się na głowie i nie spadła, pomalowana była ciemną, kryjącą metal farbą, a także zawierała dwa puchate elementy, których odpowiedniego kształtu i kroju Seymour naprawdę naszukał się w sieci.
— Masz doświadczenie z takimi rzeczami, na pewno sobie poradzisz — odparł były czarodziej, szczerząc zęby do Virgila.
Ten zaś parsknął śmiechem, założył opaskę, a puchate uszy wystrzeliły w górę, stercząc zawadiacko spomiędzy ciemnych loków. Vi zanurkował dłonią między chrupki pakowe, wyłowił jeszcze klips z puszystym, czarnym ogonem.
— Nie mów, że rękawiczki też ogarnąłeś — powiedział, dyndając zszytym sprytnie futrem.
— Pewnie, że tak. Miałem zapomnieć o twoich wilczych łapkach?
Jeszcze chwila grzebania w pudle i Virgil dobył futrzanych rękawiczek bez palców, takich idealnych na to, by połaskotać kogoś pluszowym i miękkim futrem. Rzeźbiarz parsknął śmiechem, starając się wciągnąć rękawiczki na dłonie.
— Odpakuj swój strój — powiedział, skinąwszy w stronę wciąż tkwiącego na kolanach Seymoura pudła.
Były czarodziej zanurzył dłonie w chaosie, namacał coś. Wyciągnął to z pudełka, rozłożył w dłoniach.
— Co to ma być?
— Taki ładny płaszcz — odpowiedział mu Virgil z rozbawieniem obserwując, jak Seymour szuka góry i dołu, początku i tasiemek do wiązania.
— Czekaj, tu jest kaptur…
— Taki uroczy i czerwony.
Muzyk rzucił mu spojrzenie, uśmiechnął się.
— Czerwony Kapturek?
— Będzie idealnie pasował do groźnego wilka — odparł Virgil, przerzucając w dłoniach swój nowy ogon.
— Pluszowego chyba — odparł Seymour, parsknąwszy śmiechem. — W ogóle to mam jeszcze jeden fragment twojego stroju, taki akurat, żeby dopełnić całości…
Virgil uniósł brew, futrzasty ogon znieruchomiał.
— I co to takiego?
— Koszula nocna i czepek — Muzyk wyszczerzył się jak debil. — Urocza i różowa, na pewno ci się spodoba.
Na festyn szli w końcu bez tej koszuli i czepka. Virgil postawił na wygodę i stosowność, jednak co Seymour wyśmiał się z miny wilkołaka na widok dodatkowych elementów stroju, to już było jego.
Wieczór zapadał szybko, wcześnie, a powietrze, chłodne i rześkie, pachniało butwiejącymi liśćmi, opadłymi kasztanami i zbliżającymi się budkami z hot-dogami i watą cukrową. Seymour ściskał dłoń swojego wilka, pluszowe rękawiczki ogrzewały też i jego dłonie, a szczęście i uśmiech rozpalały serce. Wmieszali się w tłum osób, czerwony płaszcz i długie rękawy koszuli kryły charakterystyczne tatuaże. Teraz byli jedynie dwójką młodych mężczyzn szukających odprężenia i rozrywki, zabawy wśród groźnych masek i przebrań, chwili oddechu i zapomnienia, zabaw i prostego jedzenia. Stragany wabiły ich mnogością barw i zapachów, przyciągały głośną muzyką, okrzykami sprzedawców i kłębiącym się wokół nich tłumem.
Długa kolejka do domu strachów nie nastrajała, by w niej czekać, stragan z burgerami przypominał oblężoną twierdzę, lecz było jeszcze jedno miejsce, trochę na uboczu, podobne innym, bardziej popularnym.
— Tam jest jakieś strzelanie — powiedział Seymour, gdy wraz z Vi obeszli już większość halloweenowego jarmarku, zerknęli w mnogość oferowanych na nim atrakcji.
— Nawet nie ma takiej dużej kolejki — odparł wilkołak. — Przynajmniej nie jest tak duża, jak do straganu z watą cukrową.
Watę cukrową też mieli w planach, obsługujący stoisko genashi wyczarowywał zwierzątka z kolorowego cukru, lecz tłum dzieciaków, czekających na słodkości na patyku, skutecznie odwiódł ich od pomysłu, a żaden z nich nie miał na tyle dużo tupetu, by przepchnąć się pomiędzy rodzicami i ich pociechami.
— No to sobie postrzelamy — zadecydował Seymour, mocniej ściskając pluszową łapkę, ciągnąc wilkołaka za sobą.
Przed nimi jakaś para próbowała swoich sił z zabawkową dubeltówką, lecz kolorowa lufa nie zamierzała wypluć z siebie pocisku pod właściwym kątem i wszystkie cele, jak tańczyły w rządku, bujając się od krawędzi do krawędzi toru, tak pozostały nietknięte mimo pięciu prób. Dzierżąca broń kobieta parsknęła z poirytowaniem, skrzywiła się, lecz uczepiony jej łokcia gnom zaraz szepnął parę słów, wtulił się w jej bok, słodkie słowa wygładziły te zmarszczone gniewnie brwi. Para, burcząc i wzdychając, opuściła stoisko, by poszukać strachu i szczęścia gdzie indziej, robiąc miejsce na to, by kolejna grupa „jeleni” dała się nabrać na krzywą lufę i niemożliwe do trafienia cele.
— Zapraszam, zapraszam! — zawołał właściciel straganu, susząc zęby w stronę Virgila i Seymoura. — Może to wam dopisze dzisiaj szczęście, może fortuna okaże się łaskawa!
Obaj podeszli, Seymour zmierzył wzrokiem nagrody. Pod pasiastym dachem z sukna wisiały różnej maści pluszaki, wisiały i całe paczki łakoci, chrupków, jakieś wiatraczki, czapki, kolorowe maski i mnóstwo innych przypadkowych przedmiotów, znalezionych pewnie przez mężczyznę gdzieś na strychu.
— Którego pluszaka byś chciał?
Nim Vi zdążył się odezwać, właściciel straganu wybuchnął rozbawionym śmiechem.
— Nie tacy próbowali ustrzelić wygraną! Ostrzegam! — Mężczyzna wskazał w stronę mnogości nagród. — To nie takie proste, ale za to ten, komu uda się trafić w cele, na pewno…
— Czyli który pluszak? — ponowił pytanie Seymour, mając idealnie wyjebane na produkującego się jegomościa.
— Może tamten? — Vi wskazał ruchem głowy.
Seymour uśmiechnął się kątem ust, coś zalśniło w szafirowych oczach.
— Jeden talon proszę — powiedział do mężczyzny za ladą, wyciągając zza pazuchy kartę.
— Jeden talon dla Czerwonego Kapturka — powiedział właściciel, terminal wyszedł na spotkanie karcie. — Mam pakiet pięciu, są taniej, opłaca się, są…
— Jeden wystarczy — odparł były czarodziej, sięgając dłonią dubeltówki.
Pewnie, że była krzywa – nie na tyle, by wychwyciło to wprawne oko, ale wystarczająco, by minąć cel o te parę milimetrów, pożegnać się z wymarzoną nagrodą. Niestety, jakkolwiek Seymour nie zajmował się bronią, tak jednak był Silverthornem i jeśli jakieś urządzenie w jego dłoniach nie działało tak, jak powinno, mężczyzna doskonale wiedział, jak temu zaradzić. Tatuaże zalśniły tylko trochę, skryte pod rękawami, magia niezauważenie przepłynęła wzdłuż lufy.
Pojedynczy talon dawał jeden nabój, Seymour zaś zamierzał wykorzystać go do końca. Z pomocą właściciela stoiska nabił strzelbę, oparł kolbę o bark, pochylił się nad lufą, a skupione spojrzenie wodziło za celem, przebiegając idealnie przez celownik.
— Haha, zaraz zobaczymy! — wykrzyknął mężczyzna. — Czy tym razem śmiałkowi uda się zestrzelić cel! Ja bym jednak wziął ten pakiet strzałów, pięć to…
Bang!
Cel fiknął przez krawędź, zestrzelony nabojem posłanym idealnie w sam środek. Seymour uśmiechnął się triumfalnie, odłożył strzelbę, z satysfakcją popatrując na oniemiałego właściciela straganu.
— Poproszę tego największego pluszaka — powiedział, władczym gestem otaczając Virgila ramieniem, przyciągając mężczyznę do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz