TW: krew, opis miejsca zbrodni, morderstwo, zwłoki.
O nowej sprawie dowiedział się zupełnie przypadkiem, gdy akurat rozmawiał na komisariacie z Andreą, miziając przy tym Szarika. Gdy tylko usłyszał, że jest coś do rozwiązania, czym prędzej pognał do Fienny i ubłagał ją, by mógł iść na miejsce zbrodni. Kobieta po namowach się zgodziła, ale kazała mu słuchać się Andrei i nie nabroić.
Jak zawsze z wielką satysfakcją prześlizgnął się pod taśmą policyjną po ukazaniu mundurowemu specjalnej przepustki, którą załatwiła mu Fienna.
Na widok ofiar morderstw był całkiem uodporniony; w zasadzie jeszcze przed zainteresowaniem się zawodem policjanta. Mimo że nie wspominał źle czasów wojska i cenił te wspomnienia, a nawet znajomości (które niestety już przepadły), bycie żołnierzem wiązało się z możliwością widzenia krwi, niezależnie od tego, czy kraj, któremu się służyło, ogłosił stan wojny, czy żył we względnym spokoju. Jako członek jednostki specjalnej wyruszał na niebezpieczne misje, nie tylko w walce z poważnymi przestępcami, ale też zagrożeniem, jakie wbrew pozorom mogły stanowić niekończące się Wielkie Równiny. Widział zatem rannych wrogów, rannych towarzyszy, ranne zwierzęta, śmierć w każdej z tych grup. Chociaż, jeśli miał być szczery, już od ubrania munduru po raz pierwszy nie ruszał go widok krwi czy nawet poważnych obrażeń. Być może ze względu na swoje prawdziwe korzenie.
Wiedział, że miejsce zbrodni to nie plac zabaw, więc z wesołego, żartobliwego chłopaka potrafił wyjść na wierzch ktoś traktujący sprawę poważnie. Błądząc między detektywami i technikami, wyglądał, jak gdyby sam od dawna należał do policji. Reagował na wszystko o wiele lepiej niż jeden z członków zespołu Fienny, który nadal w pełni nie przyzwyczaił oczu ani żołądka do miejsc zbrodni.
Przykucnął (z ogonem na udach w ramach bezpieczeństwa) przy ofierze, przyjrzał się jej dokładnie. Była to średniego wieku kobieta, wyglądająca na pozór normalnie. Ciemne włosy z pierwszymi oznakami siwizny, zwyczajne ubrania – nie wyróżniała się niczym szczególnym. Czego nie można było powiedzieć o tym, w jaki sposób została potraktowana przez mordercę. Tors zdobiły głębokie rany po pchnięciu nożem: przy prawym obojczyku, w prawym boku i w lewej części klatki piersiowej, prosto w serce. Nie to jednak budziło najwięcej grozy, a twarz. Niemal cała była skąpana we krwi przez poważne obrażenia w oczach. Yangcyn nachylił się nieco, obejrzał dokładniej rany. Sprawca wykazał się prawdziwym okrucieństwem.
Wyprostował się, wykonał kilka ostrożnych kroków w tył, by na nic nie nadepnąć. Objął wzrokiem cały krąg wymalowany wokół ofiary, najprawdopodobniej jej własną krwią. Metaliczny zapach był bardzo mocny, niemalże wszechogarniający. Demon czuł go jeszcze przed wejściem do domu; podzielił się tym z policjantem przy taśmie, lecz tamten nic nie odpowiedział.
Zerknął na widoczny na szybie okna ślad dłoni. Mówił on tyle, że ofiara musiała po pierwszym dźgnięciu próbować uciekać. Na to też wskazywała krew na niektórych porozrzucanych przedmiotach. Kobieta zapewne rzucała nimi w sprawcę, biegnąc do okna, żeby przez nie uciec. Niestety nie zdołała.
Trwał w niemal kompletnym bezruchu; jedynie oczy skakały między pewnymi punktami, a także końcówka ogona wyginała się na boki, nieznacznie, acz trochę nerwowo i nierytmicznie.
Rytuały źle mu się kojarzyły. Te lata temu, gdy wszystko poszło na dno, a jego wojskowa kariera została zakończona, prawie padł ofiarą jednego. Ponadto innym go zamknięto na wiele lat – nawet jeśli nie pamiętał tamtych czasów, na samą myśl jego ciało przechodził dreszcz, a włos na ogonie się jeżył. Bał się pamięci.
Ale też bał się jej braku.
Potrząsnął głową, kosmyki grzywki zakołysały lekko. Wrócił myślami do sprawy.
Gdy techniczka pokazała im kawałek papieru, oczy demona momentalnie błysnęły.
— Może nie trzeba będzie tego wcale transportować do laboratorium… — rzuciła Andrea, posyłając Yangcynowi porozumiewawcze spojrzenie.
W odpowiedzi tamten wyszczerzył na moment zęby w pewnym siebie uśmiechu, spomiędzy warg wyjrzały kły.
— Cudowne dłonie Yangcyna wkraczają do akcji! — oznajmił wesoło.
Uniósł nieco ręce, poruszał niesynchronicznie palcami.
Techniczka zmierzyła go wzrokiem, przez ochronne okulary przebiła się konfuzja. Cóż, najwyraźniej nikt jej nie powiedział o cudownym przyszłym detektywie!
Chwilę później Andrea razem z dwójką techników otaczali siedzącego przy stole ogoniastego. Przyglądali mu się w wyczekiwaniu, podczas gdy tamten zdjął gumowe rękawiczki.
— Wszyscy tutaj są świadkami — zaczął demon. — Jeśli późniejsze badanie wykaże na papierze moje odciski, to są one tylko i wyłącznie wynikiem zabiegu, który za moment przeprowadzę.
Reszta w zgodzie pokiwała głowami.
Przyjrzał się leżącym na szalce Petriego papierkom. W końcu ostrożnie zaczął je przesuwać palcami. Pani technik wstrzymała oddech, lecz otworzyła szeroko oczy, gdy zobaczyła, że po zbadaniu papieru opuszkami chłopaka czerń ustępowała bieli, w ten sposób ukazując pociągnięcia tuszem. Yangcyn jeszcze przejechał palcem po ukruszonym już prochu, próbując go gdzieś przyłączyć do fragmentów kartki. W kilku miejscach zdołał odnowić materiał.
Wreszcie wyprostował się na krześle, kąciki ust wykrzywiły się w dumnym uśmiechu. Szybko jednak powrócił profesjonalny wyraz twarzy.
— Niestety brakuje fragmentów i prochu, więc na razie tylko tyle jestem w stanie zrobić — powiedział skromnie.
Wszyscy oglądający nachylili się, by lepiej obejrzeć całość.
— Ma pan niesamowitą zdolność — pochwaliła go techniczka.
— Dziękuję. — Posłał jej lekki uśmiech.
Gdyby tylko wiedziała, do kogo to powiedziała...
Odchrząknął cicho, wrócił do przyglądania się kawałkom papieru.
Bez problemu dało się wyczytać kilka określeń: „kara”, „szansa na zbawienie”, „Niechaj ta” i „przez wieczn” (w ostatnim urwało końcówkę). Reszta to niestety były trzy fragmenty słów, niedające zbytnio sensu.
— Wygląda trochę na modlitwę — podzieliła się swoim spostrzeżeniem Andrea.
Demon podparł dłonią podbródek, poruszył kitką.
— Słowa zapisano odręcznie, więc mogła to być też inkantacja — pomyślał na głos.
— Szkoda, że tylko tyle przetrwało, może byśmy się czegoś dowiedzieli na temat wiary wyznawanej przez sprawcę.
Słowa, które się ostały, tak naprawdę wiele nie mówiły. Dawały znak w kierunku religii, ale nie jej rodzaju. W sumie to nawet nie same wyrazy stanowiły religijną poszlakę, tylko razem z całym rytuałem, który odprawiono w salonie.
Ech, szkoda, że nawet tak wspaniała moc, jak jego cofanie czasu, była ograniczona w tego typu sprawach. Gdyby kartka była w większych kawałkach lub po prostu mniej spalona, dałby radę więcej odzyskać. Niestety przy takim zniszczeniu musiałby mieć cały popiół, jaki powstał, a ten trudno się zbierało.
Jeszcze mógłby poszperać przy ranach ofiary, żeby sprawdzić ich kolejność zadania, ale musiałby do tego skupić się na nich samych, nie zaś całym ciele, bo z bransoletami nie był w stanie bardzo cofnąć czasu, plus problemem też był punkt śmierci. Nie to, że najpewniej i tak nic więcej nie zrobi, ponieważ podobne informacje dawała autopsja.
Koniec końców nie zawsze zdolność się przydawała przy śledztwach. W sumie nic dziwnego, skoro oryginalnym jej zastosowaniem było nie pomaganie, a szkodzenie.
Po oddaniu szalki w ręce techników z powrotem założył na dłonie gumowe rękawiczki i wrócił do salonu. Ponownie kucnął przy kręgu rytualnym, ogon zarzucił na uda, by przypadkiem nim niczego nie dotknąć. Zaczął jeszcze raz przyglądać się krwawym wzorom. Niby wyglądały one jak typowe dla rytuałów, ale niczego nie przypominały ani nie symbolizowały. Nie to, że demon był jakimś znawcą czy coś, ale z własnej, minimalnej wiedzy o rytuałach wyciągnął, że wzory i symbole na kręgach z reguły niosły jakieś znaczenie, z czymś się kojarzyły. No, albo najzwyczajniej w świecie był za głupi na dopatrzenie się czegoś głębszego.
Stanął prosto, puścił luzem ogon, ciężko wzdychając.
Coś czuł, że to nie będzie prosta sprawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz