04 października 2024

Od Cheoryeona do Dantego

Cheoryeon spoglądał to na koszulkę, to na twarz Dantego.
Chwila, co?
Co się właśnie stało? Weszli do sklepu, Cheory oglądał ciuchy, zaczął patrzeć na jakąś bluzkę, ale ją zostawił, bo cena tradycyjnie była za wysoka. Wyszedł ze sklepu i nagle zaczepił go Dante z tą samą bluzką w ręce? I powiedział, że mu ją kupił?!
Chwila, stop, pauza, time!
To było mega podejrzane. Rybiarz na pewno coś knuł. Pewnie ta koszulka została wykonana z jakiegoś alergennego materiału. Tylko Cheoryeon nie miał żadnej alergii. To pewnie była super niewygodna. Albo w złym rozmiarze.
Ale wyglądała na dobry rozmiar.
Przygryzł dolną wargę, ku wyraźnej satysfakcji blondyna nadal się nie odzywał. Nie miał pojęcia, jak zareagować na to wszystko. Istniała spora szansa, że w ten sposób syren chciał wyśmiać biedę chłopaka. Aczkolwiek wtedy, gdy się kłócili na placu, to się powstrzymał przed dokończeniem kąśliwego komentarza potencjalnie powiązanego z jego rodzicami...
Uch, czemu ten typ był tak skomplikowany?!
Przestąpił z nogi na nogę, przejechał ręką po włosach. Poprawił grzywkę, wypchał na moment policzek językiem.
Ostatecznie machnął ręką, zagarnął bluzkę, prychając:
— Dzięki za twoją stratę! — Uniósł podbródek niczym napuszona dama.
Ukradkiem zerknął na syrena, który przyglądał mu się z dziwną satysfakcją. Gdy jasnowidz został przyłapany na tym, odwrócił się do niego bokiem i rozłożył w dłoniach koszulkę, żeby lepiej się jej przyjrzeć.
Choć widniejący na grafice muzyk był zwrócony tyłem, a jego twarz dodatkowo zasłaniała grzywka, prawdziwy fan potrafił go rozpoznać.
Tak, był to BenJohn.
Cheoryeon nie spodziewał się, że w pierwszym lepszym sklepie odzieżowym znajdzie merch z właśnie nim. Fakt, BenJohn był super sławny te dwadzieścia lat temu i do dzisiaj całkiem sporo osób go kojarzyło (lub chociaż te najpopularniejsze utwory), lecz z czasem zapotrzebowanie na merchandise robił się coraz mniejszy. Na początku jeszcze się widziało dużo koszulek, kubków, gadżetów i innych cudeniek – niestety teraz nawet na urodziny czy rocznicę śmierci muzyka mało tego pojawiało się w sklepach. Ha, o tych dwóch wydarzeniach to już dawno się przestało mówić. Ludzie ruszyli dalej, zainteresowani nowymi, a przede wszystkim żywymi celebrytami. I tak, było to zupełnie naturalne. Niemniej jednak...
Dokładniej objął wzrokiem widoczne na grafice ubrania i tło.
Chyba nawet pamiętał, z którego koncertu to było zdjęcie. W tej koszuli wystąpił tylko raz, bo potem za kulisami zahaczył nią o coś i rozerwał niemal cały rękaw. Nie umiał sobie jedynie przypomnieć, co potem z nią zrobił. Nie lubił tak od razu wyrzucać rzeczy, więc pewnie zaniósł do krawca. To był akurat przedostatni koncert.
Przynajmniej nie ten ostatni.
Czując na sobie wzrok Dantego, ponownie prychnął. Zdjął z pleców pokrowiec, otworzył boczną kieszeń i wepchał do niej wcześniej złożoną koszulkę. Gdy już był zapakowany, ruszył przed siebie chodnikiem. Dante, z podejrzanym zadowoleniem w oczach, podążył za nim.
Nie zaszli daleko, zanim natrafili na jakieś stoisko ze słodkimi bułkami i innym pieczywem. Jasnowidz przystanął, zmierzył wzrokiem całość. Kurde, nabrał ochoty na jednego z tych precli. Wyglądały naprawdę smakowicie, zwłaszcza te z lukrem.
— Co, pączusia też ci kupić? — zarzucił nieco kpiącym tonem Dante. — Którego najbardziej nie lubisz?
— Sam sobie mogę kupić! — oburzył się chłopak.
Stawiając ciężkie kroki, podszedł do stoiska. Wsunął dłonie do obu kieszeni kurtki, zaczął szukać drobniaków. Spytał, po ile precel z lukrem; usłyszawszy cenę, zaczął wyliczać monety.
Cholera, czemu na granie nigdy nie brał ze sobą portfela? Jeszcze na pewno nie dało się zapłacić telefonem.
Syren również podszedł do stoiska, zaczął się rozglądać. Spojrzał na różnookiego, zamierzał coś powiedzieć, ale tamten mu nie pozwolił, pospiesznie kupując zwykłego, najtańszego precla. Kiedy kobieta podawała mu siatkę z już zapakowanym wypiekiem, wyciągnął prawą dłoń.
— Och, a co ci się stało w rękę? — rzuciła zmartwionym tonem sprzedawczyni.
Cheoryeon odruchowo cofnął palce, spojrzał na zdobiącą wewnętrzną stronę dłoni podłużną bliznę.
— A, wie pani, jak to dzieciaki lubią się bawić patykami — odpowiedział spokojnie, posyłając kobiecie lekki uśmiech.
— Musiało boleć... — ciągnęła dalej tamta.
— Ale już nie. Nawet nie przeszkadza w niczym, proszę spojrzeć!
Poruszał ręką na różne sposoby, zapewniając w ten sposób, że blizna nie stanowiła żadnej przeszkody. Widząc to, sprzedawczyni się uśmiechnęła.
— Dobrze, że to dłoń, a nie twoja ładna buzia.
— Ach, dziękuję — odparł nieśmiało.
Wziął siatkę, życzył miłego dnia i poszedł dalej.
Oczywiście z Dantem u boku jak jakimś wkurzającym, wielkim rzepem.
— I co się lampisz?! — warknął Cheory, wgryzając się w precla.
Serio, ten typ był tak irytujący! A jeszcze bardziej irytujące było to, że potrafił okazać empatię! Nie, wróć, to nie mogła być żadna empatia! On? HA, DOBRE SOBIE! Prędzej Raoun uczyni z jasnowidza prawdziwego boga, zanim ten krwiorybi drań stanie się empatą!
Blondyn ewidentnie przyglądał się prawej dłoni, której wewnętrzna strona teraz przylegała do owiniętej siatką dolnej części precla. Cheoryeon od razu się domyślił, o co chodziło.
— Co, blizny na oczy nie widziałeś? — wycedził pomiędzy gryzami.
W odpowiedzi tamten krótko parsknął śmiechem. Z twarzy jednak nie wydawał się być jakoś bardzo rozbawiony.
— Widziałem niejedną i wiem, że twoja nie wygląda jak ślad po „zabawie z patykami”. — Musiał, po prostu musiał wykonać w powietrzu znak cudzysłowu.
JAKI ON BYŁ WKURZAJĄCY!
Jasnowidz podniósł na niego wzrok, chwilę się tak wymieniali spojrzeniami. No tak, no oczywiście, że temu zgrzytowi RAOUN COŚ NAGADAŁ! NA STO PRO! Taaaaaaa, pewnie Dantencjusz Atencjusz spotkał się z tym boskim dupkiem i wypytał o niego! HAŃBA! NIKCZEMNOŚĆ! Co on niby sobie planował?! Myślał, że zbije go z tropu, a potem zasadzi gonga w kaczan?! O nie, nie, nie, nie I JESZCZE RAZ NIE! NIEDOCZEKANIE!
W ogóle co się tak nagle wszyscy nim interesowali?!
Już otworzył usta, już zamierzał wykrzyknąć: „Nie interere, bo kociej mordy dostaniesz!”...
Ale nagle zmienił zdanie.
— A, po prostu grupka dzieciaków z sierocińca wpadła na pomysł, żeby mnie złożyć w ofierze tamtejszemu bogu. Lub użyć mojej krwi, żeby go przywołać, na jedno wychodzi. — Nonszalancko wzruszył ramionami.
Dante milczał, podczas gdy Cheoryeon powstrzymywał się przed triumfalnym uśmieszkiem.
NA OGIEŃ TRZEBA ODPOWIEDZIEĆ OGNIEM!
No co, no, zdarzyła się taka sytuacja. Oliver od początku był problematycznym gówniarzem, na każdym kroku szukającym zaczepki. Biednego Cheoryeona sobie obrał za cel, więc mu dokuczał, szczególnie po tym, jak się wydało, że jasnowidz miał niesymetryczne oczy. Dochodziło do bójek, do niszczenia sobie nawzajem rzeczy. Cheory nie zamierzał odpuszczać (oko za oko, ząb za ząb), lecz niestety w czystej walce był słabszy, a Olivier dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Któregoś dnia ekipa dupków osiągnęła szczyt porypania, bo postanowili przeprowadzić jakiś durnowaty rytuał i na ofiarę wziąć właśnie Cheoryeona. Kilku chłopców przyszpiliło go do asfaltu podjazdu, na którym wcześniej wyrysowano kredą krąg, Olivier złapał do ręki wykradziony z kuchni nóż, a inne dzieciaki, które akurat znalazły się na miejscu zbrodni, stały z boku w ciszy, bo bały się, że jak spróbują się wtrącić, to same oberwą.
Moment...
Och, na Prawo Równowagi, czy jeśli rzeczywiście był tym Cruinneirimem, to znaczyło to, że sieroty chciały go złożyć w ofierze jemu samemu? Czy miał się stać swoją własną ofiarą? Przecież to tak żałośnie brzmiało! Jakby nie wystarczyło, że przez pewien czas sam do siebie się modlił! Co to za jakiś absurd?! Uch, czemu jego życie musiało być tak ironiczne?!
Ukradkiem przewrócił oczami, wbił zęby w precla, powstrzymując w ten sposób głośne jęknięcie.
Syren szedł dalej obok chłopaka, lecz wciąż się nie odzywał, wyraźnie marszcząc brwi. Uchylił na moment wargi, gdzieś tam błysnął wampirzy kieł.
Jasnowidz puścił ciasto, pokręcił lekko głową. Tak ogólnie to nie wydawał się ani trochę przejmować tym, co przed chwilą powiedział blondynowi. Tak samo, jak po piciu – tym razem na trzeźwo – zarzucił poważną informacją niczym jakąś małą anegdotką. W sumie tak właśnie podchodził do tej całej historii. Różne rzeczy się działy na przestrzeni wszystkich jego wcieleń, bachory z sierocińca nie mogły wywołać u niego traumy.
Ugryzł ponownie precel, kilka sekund żuł, a gdy przełknął, jak gdyby nigdy nic kontynuował:
— Ale jak Suyeon wpadła, to, o, działo się! Widok biegających w panice dzieciaków z płonącymi włosami był niesamowity! Szkoda, że nie mogłem tego nagrać, bo zakonnice wcześniej skonfiskowały nasze komórki. — Cicho westchnął.
Tak, pamiętał wyraźnie tamten dzień. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział, ale czasami miał ochotę to namalować. Już nawet wyobrażał sobie całą kompozycję. Podwórko przed sierocińcem, koniec tego podjazdu z kręgiem, biegające dzieci z ogniem na głowach i ropucha w miejscu, gdzie chwilę temu stał Olivier. Ale byłby z tego obraz. Wisiałby na ścianie nad stołem jadalnianym.
Może coś takiego nawet zrobi, miał przecież starą sztalugę.
Szli jakiś czas w ciszy, Cheory z podejrzanym nieco uśmieszkiem kończył precla, co pewien czas kiwając głową na zgodę z własnymi myślami. Dante go obserwował uważnie zza różowych szkiełek, w końcu postanowił się odezwać:
— Widzę, że z waszej dwójki to twoja siostra jest tą bardziej uzdolnioną.
— Pal trampki, ja też coś umiem! — oburzył się momentalnie różnooki. — Jestem najlepszym jasnowidzem, jakiego można na tym świecie znaleźć! Do tego jestem urodziwy, uzdolniony artystycznie i pamiętam swoje poprz...!
Wtem zamilkł, spojrzał z ukosu na Dantego.
Było blisko.
Wzruszył nonszalancko ramionami.
— A w sumie po co ci to mówię, nic i tak nie dotrze to tego zakutego łba.
Pochłonął ostatni kawałek precla, zmiął siateczkę i schował ją do kieszeni kurtki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz