— Benjamin!
Jasnowłosa kobieta wypadła na ganek, złapała wychodzącego chłopaka za ramię, zatrzymując go w połowie kroku. Gdy tamten odwrócił głowę, popatrzyła prosto w jego zielone z brązowymi obwódkami wokół źrenic oczy.
— Gdziekolwiek — burknął Benjamin, wyrywając się z jej uścisku. — Szukać kogoś, kto będzie chciał słuchać mojej muzyki.
Kobiecie wyraźnie nie spodobały się te słowa: zmarszczyła brwi, zacisnęła usta, które przemieniły się w wąską kreskę.
— Nie możesz się włóczyć po ciemku — powiedziała twardo. — Nigdzie nie idziesz.
Znów próbowała go złapać za ramię, ale tamten odsunął się od niej. Chłopak spuścił głowę, chowając oczy za falowaną grzywką.
W progu pojawił się wysoki mężczyzna w okularach. Stanął koło kobiety, spojrzał zatroskanym wzrokiem na młodego.
— Zostań w domu — poprosił miękko. — Mama się o ciebie martwi.
Słysząc jego słowa, Benjamin powstrzymał się przed przewróceniem oczu.
— To niech doceni moją muzykę.
— Ale już docenia...
— Powiedziałam ci, że nie możesz zostać muzykiem — rzekła w tym samym czasie matka. — To nie jest takie proste, wybić się w tym świecie. Jeśli wszystko w to włożysz, tylko wiele stracisz. Spójrz na swojego ojca.
Mężczyzna poprawił okulary, lecz nic nie powiedział, jedynie mrużąc nieco oczy.
Zapadła cisza. Benjamin stał na ganku, oświetlonym jedynie przez światło z wnętrza domu, jedną stopą już na pierwszym stopniu, jak gdyby w każdej chwili gotowy do ucieczki. Popatrzył na rodziców.
Ten dzień miał być dla niego niezwykły. Wreszcie zebrał w sobie myśli i na poważnie zadecydował, że w tym życiu chce zakosztować muzycznej kariery. Wierzył w swoje zdolności, bo nie tylko uczył się gry i śpiewu od najmłodszych lat, ale też miał w sobie te artystyczne predyspozycje. Nawet przyszłość była mu przychylna! Ale nie rodzina. Powiedział im o swoim planie na życie, a oni tak go potraktowali! I choć ojciec zbyt wiele nie mówił, nadrabiała to matka, która wręcz niesamowicie się stawiała. Aż było to do niej niepodobne.
Kobieta obserwowała syna, chwilę później popatrzyła przelotnie na męża.
— Mówiłam, żebyś nie zaznajamiał go za bardzo z muzyką — szepnęła do niego.
— Aż tak jej nie lubisz? — Benjamin posłał jej wymowne spojrzenie. — A to nie dzięki muzyce taty jesteście razem?
— To prawda, ale twój tata nic więcej na tym nie zyskał. Ty myślisz, że wystąpisz parę razy i zyskasz mnóstwo fanów, a to tak nie jest. — Skrzyżowała ręce na piersi.
— A co, jeśli ci powiem, że widzę przyszłość? I widzę, że osiągnę sukces?
Zaryzykował. Obiecał sobie, że nie będzie męczył innych swoimi zdolnościami. Nie chciał też się wydać jako oszust, który przechodził przez życie na łatwym poziomie, bo po prostu wiedział, co się wydarzy. Ale wtedy pragnął tylko jednego. Grać bez przeszkód.
Matka przyglądała mu się przez chwilę.
— Ja też potrafię przewidzieć przyszłość — rzekła poważnym tonem.
Benjamin zamrugał.
— Naprawdę?
— I mogę na podstawie własnych i innych doświadczeń przewidzieć, że muzyka nigdzie cię nie zaprowadzi.
Nie tego się spodziewał. Nie to przewidział. Widział rodziców, którzy się cieszyli z jego gry. Czyżby się pomylił?
A może popełnił błąd i nie doprowadził do tej ścieżki.
Spuścił głowę. Powoli odwrócił się plecami do rodziców, poprawił na ramionach torbę z gitarą.
— A ja na podstawie swoich doświadczeń i wizji widzę, że musicie jeszcze przemyśleć wszystko, zanim docenicie to, co robię.
Zszedł po schodkach.
— Benjamin! — wołała za nim matka. — Gdzie ty idziesz?!
— Wrócę! — rzucił do nich na odchodnym. — I tak nie mam dokąd iść.
Wyszedł na ulicę, zamknął za sobą furtkę i zniknął gdzieś za kolejnymi domami.
Zawędrował do parku, usiadł na losowej ławce. Wyciągnął z pokrowca gitarę, sprawdził, czy była dalej nastrojona. Wziął głębszy wdech, próbując nie wpaść w wir myśli, zaczął grać.
Struny wibrowały, kolejne akordy roznosiły się po okolicy. Nie były jednak w stanie nikogo sięgnąć. Benjamin podniósł wzrok znad instrumentu, rozejrzał się dookoła. Ani żywej duszy. Ani nawet martwej. Nie dało się ukryć, że był już późny wieczór i małe miasta o tej porze prawie zamierały, ale pogoda dopisywała, więc oczekiwał, że choć parę osób się przewinie przez park. Chociażby starsza kobieta wracająca z kościoła albo ktoś wyprowadzający swojego pupilka na spacer, albo nastoletnia para ukrywająca swój związek przed rodzicami, albo duch chowający się przed Żniwiarzem, albo Żniwiarz próbujący zagospodarować czasem, jaki mu jeszcze pozostał do zabrania kolejnej duszy.
Nie było nikogo.
To sobie wybrał porę, geniusz absolutny.
Szarpał struny, szarpał, w końcu jednak przerwał. Oparł się plecami o ławkę, westchnął ciężko, spoglądając na oświetlone przez pobliską lampę, przecinające niebo gałęzie drzew. Nawet gwiazdy nie zjawiły się, żeby go słuchać.
Spuścił wzrok, zamarł.
U jego stóp siedział szczur. Dość spory, o szarej sierści, z uniesioną główką wpatrywał się w niego, jak gdyby się mu przyglądał. Benjamin siedział przez solidną chwilę kompletnie nieruchomy, w głowie próbował jakoś przeanalizować zaistniałą sytuację.
Trzymał akurat palce lewej ręki na akordzie A-dur, bez większego namysłu, acz z pewną niepewnością zagrał akord. Cały ten czas obserwował szczura, który na dźwięk strun poruszył łebkiem i usiadł na dwóch tylnych łapach. Muzyk patrzył na to wszystko zafascynowany. Po krótkim wahaniu zaczął grać z wolnym biciem cztery czwarte.
A-dur.
Fis-moll.
Cis-moll.
E-dur.
Znów zerknął na szczura, który dalej siedział i spoglądał na niego; Benjamin był gotów założyć się z kimkolwiek o pięć dych, że zwierzak słuchał gry. Powoli, żeby go czasem nie spłoszyć, nachylił się w jego stronę. Nie miał on energii zmiennokształtnego.
Uniósł jedną brew.
— Szczur, który ma gust muzyczny, hm? — zarzucił.
Gryzoń stanął na wszystkich łapach, zbliżył się odrobinę.
— Ej, nie roznosisz żadnych chorób, co? — zapytał Benjamin.
Albo go uraził, albo wyszedł z tego dziwaczny zbieg okoliczności, ponieważ w tym momencie szczur czmychnął gdzieś w trawę poza zasięgiem światła lampy.
Chwila, czy chłopak próbował rozmawiać ze szczurem?
Z niego to jednak był wariat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz