– Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, Dżizus, kurwa, ja pierdolę!
Blond czupryna dramatycznie pacnęła o otwartą książkę, nad kartkami zatańczyła chmura pyłu. Kilka osób zmarszczyło brwi, ktoś uprzejmie się zaśmiał, w tym Alicja, towarzyszka niedoli Hugona. Lada moment mieli podejść do poprawkowego kolokwium z cech fonetycznych dialektów różnych zakamarków Novendii. Hugo, oczywiście, znów radośnie liczył na łut szczęścia. Póki co tylko donośnie kichał.
– Masz za swoje – mruknęła Alicja. – Cena dramatyzmu.
– Spadaj – chłopak otarł nos, odsunął od siebie książkę. – Nie wiem, co innego mi zostało.
– Hmm... powtarzanie? Chociaż w twoim przypadku to najpierw trzeba by było założyć, że wcześniej coś przejrzałeś.
– Bo to nudne.
– Bo nie dajesz temu nawet szansy. Na wykładzie spałeś.
– Nie spałbym, jakby był ciekawy.