— Jedyne ołtarze, jakie kiedykolwiek miałem w domu, były stawiane w moim imieniu i to się nie zmieni.
— Bo co? — burknął zaczepnie Raoun.
— Bo ja tak mówię.
— Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś nieznośny?
— Bywali tacy, długo nie pociągnęli.
Raoun porzucił w końcu temat ołtarzyka, zanurzył się głębiej w gorącej wodzie, pozwalając niemal niewyczuwalnym falom lekko połaskotać szyję i ramiona. Bashar też wyciągnął się mocniej, oparł ramiona na krawędzi basenu. Woda była ciepła, ale nie tak abstrakcyjnie gorąca, jak w tym dalszym basenie, więc nie było szans na to, by zrobiło mu się słabo. Lekarz potoczył wzrokiem po pomieszczeniu, umysł mimowolnie zaczął roztrząsać to, jak ryokan mógł wyglądać naprawdę i które drzwi faktycznie stanowiły iluzję. Przetrząsał wspomnienia w poszukiwaniu legend i podań o pełnych yōkai przybytkach, było ich sporo, ale nie pamiętał szczegółów. Przypominał sobie tylko tyle, że jak w większości senkawańskich bajek, ten kto zachowywał się grzecznie, mógł liczyć na łagodne traktowanie, zaś kto obraził gospodarzy, był na dobrej drodze do pożałowania, że go matka urodziła.
Bashar nie miał tendencji do bycia tym upierdliwym, roszczeniowym klientem ryokanu, o którym potem obsługa opowiadałaby sobie historie, nie robił wokół siebie hałasu ani bałaganu, nie żądał niemożliwego, nie denerwował się głupotami i pamiętał tyle z senkawańskich uprzejmości, by nie wyjść na nieokrzesanego obcokrajowca. Rozumienie języka też pomagało, szczególnie gdy konwersacja jegomości w przeciwległym rogu basenu przyciągnęła jego uwagę.
— Już się nie mogę doczekać dzisiejszej kolacji — powiedział z ekscytacją jeden z mężczyzn.
— Mamy do niej jeszcze całe cztery godziny.
— Szkoda, że zaczynamy tak późno, ale co poradzisz…
— Jadłeś kiedyś rybę fugu?
— W życiu! Będą jeszcze ogórki morskie i bycze języki, same rarytasy.
— A shirako?
— Też!
Mężczyźni wybuchnęli rozemocjonowanym śmiechem, Bashar zerknął na siedzącego obok Raouna. Oczywiście, że wpatrywał się w dobrze bawiącą się ekipę, a ucho wychwytywało nazwy kolejnych potraw, z czego większości na pewno nie dało się dostać nawet w dobrych restauracjach. Ryba fugu była silnie trująca, jeśli źle przygotowana, toteż zajmujący się nią kucharze musieli najpierw zdobyć państwowe certyfikaty, by ktokolwiek pozwolił im w ogóle oprawiać taką rybę. Ogórki morskie należały do jeszcze trudniejszych do transportu i przygotowania, niż kalmary, na byczych językach raczej się nie skupiano – jak większość krajów, zwykli Senkawańczycy gustowali raczej w przygotowywaniu potraw z nieco łatwiejszych do przyrządzenia części zwierząt, zaś jeśli chodzi o ostatnią pozycję…
— Ta nazwa chyba obiła mi się o uszy, chyba nawet gdzieś widziałem napis, w którymś przewodniku — mruknął Raoun, gdy panowie zaczęli dyskutować o wpływie potrawy na męski wigor. — Wiesz, czym konkretnie jest to shirako?
— Potrawa z płynu nasiennego dorsza albo innej ryby, ale dorsz jest najbardziej popularny — odparł, na co Raoun potarł w zamyśleniu podbródek.
— To w sumie wyjaśnia użyte ideogramy – zastanawiałem się, czy chodzi o tę pastę z kryla, ale ją można kupić w markecie, to nie brzmi jak coś specjalnego…
Bashar oszczędnie skinął głową w stronę jegomości, nim niezobowiązująco zerknął gdzieś indziej.
— Rozważasz dołączenie do nich?
— A pewnie. Z tego, co słyszę, zamierzają opychać się jedzeniem przez całą noc, no i to wypadnie idealnie po naszej kolacji i twoim czasie pójścia spać.
Bashar zmienił pozycję na ławeczce.
— Mam nadzieję, że nie będą głośno…
— Gdybyś nie musiał spać, to by ci nie przeszkadzało — zauważył Raoun, westchnął teatralnie, nim uniósł lekko nogi, pozwolił stopom przelotnie pojawić się nad powierzchnią wody. — Widzisz, Bashar, tyle tracisz przez tę konieczność spania. Ciało jest ograniczające.
— Mówi ten, co bez przerwy narzeka, że nie może niczego normalnie zjeść ani na nic wpłynąć.
— Aish! Jak tylko odzyskam ciało…!
Bashar nie do końca zwracał uwagę na dalsze słowa. Po drugiej stronie basenu zaczęto roztrząsać to, czy sazae lepiej smakuje z sosem sojowym czy teriyaki, a wieczór mijał leniwie i spokojnie. Logika podpowiadała, że i noc powinna w ten sposób minąć, w końcu nie było powodu, by wydarzyło się coś nieprzewidzianego, lecz gdzieś w głębi serca Bashar czuł trudny do wytłumaczenia niepokój. Demon zerknął na Raouna. Nie, przecież nie zrobi niczego głupiego, nie ma nawet powodu.
— Że co zrobiłeś? — Bashar zamarł z pałeczkami w pół drogi do ust.
Poranek wstał rześki i miły, lekarz właśnie posilał się w spokoju, wciąż siedząc w yukacie i podziwiając rozciągający się za odsłoniętymi drzwiami widok. Wysokie, ciemne sosny, łagodnie kołysały się na ledwie wyczuwalnym wietrze, wokół pachniało lekką wilgocią, żywicą i szyszkami, gdzieś tam śpiewały ptaki, a ryokan wciąż pogrążony był w ciszy, gdy obsługa uwijała się już przy swych pracach, goście zaś w większości jeszcze spali, ciesząc się możliwością dłuższego wypoczynku i braku konieczności wczesnego wyjścia do pracy.
— To był tylko taki mały, niewinny eksperyment — żachnął się Raoun.
— Niewinny eksperyment?
Poprzedniego wieczora zjedli spokojnie kolację, Bashar jeszcze chwilę posiedział na tarasie, wypił herbatę, poczytał książkę, nim Raoun zebrał się, zaparkował z powrotem swojego śmiertelnika i udał się na wieczorną ucztę do wcześniej upatrzonej grupy mężczyzn. Jeszcze podyskutowali trochę o tych podaniach i legendach, Bashar przeszedł się po paru stronach, streścił nieco baśni, w każdej z nich historia wyglądała w miarę podobnie.
Oto śmiertelnik błądził gdzieś w lesie, nim nie dotarł do rozległej gospody pośrodku niczego, gdzie blask licznych lamp rozświetlał mrok, przeganiał chłód nocy, a uprzejma obsługa zapraszała, by spędzić noc w progach niezwykłego przybytku. Śmiertelnik po trzykroć odmawiał gościny mówiąc, że nie ma pieniędzy, nie ma czym się odwdzięczyć, że jest niegodny tak pięknych komnat, aż w końcu dawał się przekonać, zostawał na noc, na każdym kroku chwaląc potrawy, uprzejmość obsługi, wygodny futon, wspaniały pokój, przestronne łaźnie i wszystko, co tylko było do pochwalenia, nad ranem zaś ruszał w swoją stronę, żegnany błogosławieństwem zmiennokształtnych lisów.
— Oj, czepiasz się. To wcale nie było tak, że oni byli kompletnie niewinni.
— Czyżby?
Potem baśń biegła dalej, gdy śmiertelnik opowiadał swemu znajomemu o niezwykłym ryokanie gdzieś w głębi głuszy i o tym, jak dobrze go tam przyjęto. Ów znajomy postanawiał na własnej skórze zaznać wszystkich luksusów magicznego przybytku, więc podążał w głąb lasu i trafiał w końcu w to samo miejsce. Lecz zamiast dziękować obsłudze za niestrudzoną służbę i chwalić każde, pysznie przyrządzone danie, śmiertelnik narzekał na wszystko i żądał niemożliwego, mając nadzieję, że w ten sposób otrzyma jeszcze lepszy pokój, wspanialsze potrawy i haftowany złotem futon.
— I jesteś pewien, że zniknęli?
— No wszyscy na raz chyba nie utknęli w toalecie, nie?
Niczego nie dało się w Senkawie osiągnąć nieuprzejmością, dzieci uczono tego od maleńkości, lecz widać ten śmiertelnik zapomniał wszystkiego, co powinien był wynieść z domu rodzinnego. Karygodne zachowanie nie uszło mu płazem, bo tak, jak mężczyzna wszedł pewnego wieczora do ryokanu, tak już z niego nie wyszedł, a słuch po nim zaginął, gdy stał się jednym ze skutych łańcuchami więźniów, zajętych zmywaniem nieprzeliczonej ilości naczyń, w kuchni zawiadywanej przez strzelającego batem oni.
— Opętywanie ludzi, żeby się najeść to jedno, ale pakowanie ich w szpony lisów to zupełnie inna rzecz!
— Mówiłem ci, że wiele im nie trzeba było.
Bashar westchnął ciężko, ucisnął palcami kąciki oczu. Raoun miał po prostu najeść się ryby fugu bez ryzyka, opchać wszystkimi tymi bardziej egzotycznymi smakołykami, a potem pójść się przejść po lesie, czy pobawić iluzorycznymi rzeczami, na które mógł wpływać, ale nie – bóg postanowił, że sprawdzi, na ile prawdziwe są te wszystkie opowieści o lisich ryokanach i czy faktycznie można dostać po łapach za bycie nieznośnym. Raoun opętał sobie jednego z mężczyzn, zaczął rzucać głupimi komentarzami, któregoś podjudził, że na pewno nie da rady tego czy tamtego, poleciało trochę naczyń, lecz zamiast przeprosić za kłopot, ekipa tylko zbyła obsługę głośnym śmiechem, żądając więcej sake. Alkohol zrobił swoje, panowie robili się coraz bardziej upierdliwi, opróżniając z przysmaków talerz za talerzem, w końcu któryś połasił się na debilny żart, klepnął jedną z noszących jedzenie dziewcząt w pośladek.
— Tego to się po tobie nie spodziewałem…
— To nie byłem ja! Ja tylko powiedziałem, że tempura jest niedopieczona. No weź, za kogo ty mnie masz?!
Raoun skrzyżował ramiona na piersi, gniewnie wydął wargi, ostentacyjnie obrócił się w stronę zieleni tarasu. Bashar wrócił do jedzenia. Faktycznie, takiej rzeczy Raoun by nie zrobił i trzeba było przyznać, że bóg miał rację z tym, że pijanym mężczyznom niewiele trzeba, by przekroczyć przeróżne granice, szczególnie, gdy są w większej grupie. Niemniej jednak to, że na tory takiego zachowania nie weszli sami, tylko potrzebowali boskiej interwencji nie godziło się z wewnętrznym poczuciem moralności demona. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, demon miał swój zestaw zasad i się ich trzymał, zaś skoro przez niefrasobliwość Raouna grupa śmiertelników wylądowała na lisim zmywaku, pozostawało tylko jedno rozwiązanie.
— Musisz to odkręcić.
— Ja?!
— A kto inny?
Cisza zapadła, Raoun skrzywił się jeszcze mocniej, odbiegł wzrokiem w stronę horyzontu. Bashar pokręcił głową.
— Tak myślałem. Nie masz pojęcia, jak to zrobić, a zadanie z pewnością by cię przerosło.
— Mnie by przerosło?!
Lekarz ukrył uśmiech, pociągając łyk herbaty z lakierowanego kubka.
— Śmiertelnicy za bardzo was uwielbiają. Myślą, że wy, bogowie, potraficie wszystko, kiedy poradzenie sobie z konsekwencjami własnych czynów was przerasta.
— Tere-fere — burknął Raoun.
— Bardzo elokwentna odpowiedź.
Bashar zajął się swoim miso, popatrywał co jakiś czas na siedzącego naprzeciwko boga. Ten wiercił się nieco na poduszce, choć przecież niematerialne ciało nie odczuwało takiego dyskomfortu.
— A co ty byś zrobił, jak jesteś taki mądry?
— Spróbowałbym je przechytrzyć — odparł bez zawahania lekarz.
— Lisy? A podobno to takie sprytne yōkai.
— Ale na pewno nie są sprytniejsze od nas.
Raoun patrzył na niego przez chwilę w milczeniu, mrużąc oczy, starając się jakoś przeniknąć myśli demona.
— Masz już jakiś plan. — Bardziej stwierdził niż zapytał.
Bashar odstawił kubek, obdarzył boga iście demonicznym uśmiechem.
Bashar musiał przypomnieć sobie, jak to było obłaskawiać dworaków, jak szło naginanie ich woli i gładkie wpuszczanie ich w uprzednio zastawione, słowne sidła. Dziwny obcokrajowiec, który zdawał się być zdolny znaleźć wspólny język z dowolnym innym gościem ryokanu – w końcu przesiadywał przy każdym posiłku z inną osobą – jakoś tak wymanewrował wpierw jedną z pokojówek, potem managerkę sali, aż w końcu zmianowego, by pomówić nieco z właścicielką przybytku, na osobności przekazać jej swe myśli. Właścicielka zaś, drobna kobieta o srebrnych włosach spiętych w ciasny kok i spojrzeniu, które mimo wieku wciąż miało w sobie skupienie i bystrość, jakich próżno było szukać u młodszych osób, jakoś tak łatwo dała się namówić na wspólny wieczór i pewną grę, którą zaproponował jej dziwny obcokrajowiec. Może to była kwestia używania krągłych zdań, których konstrukcja, z biegiem lat, odeszła w zapomnienie, pozostając tylko odpryskiem historii znanym z dworów daimyo, ale nie z normalnej mowy, a może sama gra przyciągnęła zainteresowanie wiekowej lisicy. Bo o ile w shogi albo go grało wielu, o tyle ta gra…
— Genjikō? — spytała wtedy, jakby nie dowierzając swoim uszom, a jej spojrzenie na nowo zlustrowało egzotycznego mężczyznę. — Nikt nie grał tu w to od wielu lat… Jednak zestaw wciąż jest na strychu, chętnie go odkurzę.
Dziwny człowiek, ponoć lekarz, obdarzył ją wystudiowanym uśmiechem wprost z dawnych zwojów, podziękował, skłonił się, a potem udał do swych spraw, zostawiając lisicę z mnóstwem pytań.
Narada w pokoju przebiegała w ścisłej tajemnicy. Bashar pozornie siedział sobie na tarasie, popijając zieloną herbatę, z małą tacką barwnych słodkości wyłożonych w karnym rządku i ze wzrokiem utkwionym gdzieś w zieleni sosen. Usta ledwie się poruszały, głowa ledwie zauważalnie przechylała, gdy Raoun dzielił się jakimiś spostrzeżeniami, o coś dopytywał, Bashar zaś wyjaśniał zasady gry i rolę Raouna w całym przedsięwzięciu.
Senkawańskie obyczaje były skomplikowane, nastręczały trudności obcokrajowcom, na szczęście jednak większości z nich przyznawano taryfę ulgową, wychodząc z założenia, że kto nie urodził się wśród płynącej wody i bambusów, ten nie był w stanie w pełni pojąć tutejszego ducha. Jak właścicielka ryokanu odkurzała zestaw do genjikō, tak Bashar odkurzał swoją znajomość tutejszej etykiety, a także mylących zasad społecznych, by osiągnąć zaplanowany cel.
Jasne, że nie zamierzał po prostu pójść do starej lisicy i powiedzieć, że za całym problemem z nieuprzejmymi klientami stał nie kto inny, tylko niematerialny bóg, który postanowił opętać sobie jednego z mężczyzn, pojeść trochę, a potem zobaczyć, co się stanie, jeśli w końcu zdenerwuje kitsune. To by było za proste, Raoun nigdy by na to nie poszedł, kitsune zaś, znając naturalną przekorę tego gatunku, nie wypuściłyby mężczyzn, tylko usiłowały uwięzić Raouna, może i Bashara, i ogólnie rzecz biorąc, sytuacja mocno by się skomplikowała. Trzeba było podejść je podstępem, profesjonalnie sprankować, a kto był lepszy do prankowania kogokolwiek, niż najlepsze, teamworkowe duo w Stellaire?
Plan przedyskutowano, rola obu mężczyzn była w nim jasna. Raoun uśmiechnął się.
— Nie wiedzą, co ich czeka.
— Oj, nie wiedzą — odparł Bashar, częstując się jednym z ciastek.
Wieczór nadszedł, gdy Bashar przeszedł przez skryte iluzją korytarze, mając Raouna zaraz obok. Bóg od niechcenia przekładał dłoń przez mijane drzwi, sprawdzając, które z nich stworzono za pomocą iluzji, które zaś były prawdziwe.
— Tu mają zdecydowanie więcej tych prawdziwych — mruknął, gdy jego dłoń gładko przeniknęła przez malowany papier ryżowy.
— Tym lepiej dla nas, prawda?
— Prawda.
Bashar nie dysponował żadnym stosownym, tradycyjnym odzieniem, odpowiednim na typowo senkawański wieczór z dworskimi grami, postawił więc na egzotyczną elegancję z samego serca Novendii – dobrze, że siłą przyzwyczajenia spakował ten jeden garnitur, choć w myślach czuł, że mu się nie przyda. Rzeczywistość postanowiła jednak skręcić w nieprzewidzianą stronę, wystawiając przygotowanie demona na próbę. Cóż – Bashar był trudnym przeciwnikiem do zagięcia, fortunie i przypadkowi się nie dawał, lisom też nie zamierzał ulec, szczególnie gdy nie szedł do tej bitwy sam.
Właścicielka ryokanu przyjęła Bashara w utrzymanym w surowym, starodawnym stylu pokoju. Jasne, niedawno wymienione tatami, wypełniało pomieszczenie neutralnym, lekko roślinnym zapachem, a podłużny zwój dekorujący niewielką alkowę z boku uspokajał łagodnym różem rozkwitłych wiśni. Poza tym, jak w większości senkawańskich pokojów, służących medytacji, spoczynkowi i pracy intelektualnej, nie wyróżniało go nic więcej, pozwalając umysłowi przebywających w nim osób skupić się na czekających ich zadaniach, nie odpływając w stronę niepotrzebnych rozważań.
Lecz to nie na oszczędnym wystroju pokoju skupił się Bashar, a raczej na stoliku do genjikō oraz trzem osobistościom, siedzącym już wokół niego.
— Mam nadzieję, że nie pogniewa się pan za to, że do gry zaprosiłam jeszcze kilka osób — zamruczała starsza lisica, zamykając za Basharem shoji. — Nie potrafiłam ukryć swojej ekscytacji nadciągającą rozgrywką, a gdy opowiedziałam o niej tu i tam, wieść szybko się rozniosła, dotarła do uszu innych amatorów tradycyjnych gier.
— Tego nie było w planie — burknął Raoun, zerkając podejrzliwie na pozostałych graczy, Bashar zaś uśmiechnął się, nie dawszy po sobie nic poznać.
— Jak mógłbym się pogniewać, gdy oferowane jest mi wyzwanie w postaci stawania w szranki z większą liczbą graczy — odparł, kłaniając się lekko. — Mogę jedynie podziękować.
Lisica przedstawiła pozostałych graczy, Bashar dałby sobie rękę uciąć, że żaden nie był człowiekiem i wcale nie byli to zupełnie losowi goście hotelu. Wymienili nieco uprzejmości, chwilę rozmawiali na niezobowiązujące tematy, Raoun tymczasem myszkował po pokoju, przyglądał się pozostałym graczom i próbował zgadnąć, czy to kolejne kitsune, czy też może mieli do czynienia z jakimś nowym typem yōkai.
— Z nimi to już nie wiadomo — westchnął bóg, siadając w końcu na tatami. — Ale mogą sobie być, kim chcą, i tak ich dojedziemy.
Właścicielka ryokanu zajęła się przypomnieniem wszystkim zasad gry, czego Bashar co prawda nie potrzebował, lecz chętnie wsłuchał się ponownie w słowa, starając się przewidzieć, jak lisica może spróbować go wymanewrować, by nie udało się wydobyć śmiertelników z zaczarowanego zmywaka. Jak na razie nie wydawało się, by próbowała przemycić między słowami niczego trefnego, ale z kitsune nigdy nie można było być niczego pewnym.
Sama gra miała dość proste zasady – mistrzyni ceremonii przygotowywała pięć zapachów w formie starannie dobranych kadzideł i pozwalała uczestnikom gry zapoznać się z każdym z nich. Uczestnicy zaś musieli zdecydować, które zapachy są identyczne, i w zależności od swej decyzji, narysować na kartce diagram stanowiący ich odpowiedź. Zasady były jasne, w diagramach nie było niczego skomplikowanego, jedyną trudność stanowiła ostrość zmysłu powonienia i poprawne oszacowanie, które zapachy były takie same. Na szczęście Bashar miał do dyspozycji więcej, niż jeden nos, a do tego Raoun mógł z powodzeniem spojrzeć, co też lisia mistrzyni ceremonii robiła w przyległym pokoju, gdzie w tajemnicy przygotowywała odpowiednie kadzidła.
Planem Bashara było, by wygrać w genjikō, następnie zaś użyć tego zwycięstwa, by spróbować wyciągnąć nieszczęsnych jegomości z lisich łap, jeśli zaś to okazałoby się niewystarczające, demon miał w zanadrzu jeszcze parę senkawańskich gier, w których dzięki oszu… teamworkowi byliby w stanie wraz z Raounem wygrać. Zapowiadała się interesująca noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz