09 grudnia 2023

Od Merlina do Song Ana

Falkor popatrywał tymi żółtymi, smoczymi oczami, jak połamana drabina trzymała się na słowo honoru i rachityczne podpórki z kamieni i patyków. Przywiązany do drzewa, na które jeszcze nie tak dawno temu radośnie wlazł, i z którego trzeba było go koniecznie zdejmować, zachowywał się zupełnie grzecznie, jakby na ten dzień zużył już wszystkie swoje przydziałowe punkty łobuzerstwa. Zresztą – stres męczył, więc smok wyłożył się w suchej trawie, za rozrywkę mając swojego właściciela i dopiero napotkanego nieznajomego, próbujących ogarnąć połamany sprzęt.
— Dobrze — Merlin zmierzył ich dzieło gospodarskim okiem, podparł dłonie na biodrach. — Myślę, że to ma szansę zadziałać.
— Pewnie, że zadziała! — Song An obdarzył go uśmiechem tak promiennym, że Merlin nie dostrzegł nawet, że słońce zaczyna już powoli zachodzić i że jeśli chcieli wrócić do swoich domów w jakimś sensownym czasie, to powinni się jednak streszczać. — Patrz, naprawdę trzymam kciuki. Wiem, że ci się uda.
Po takim zagrzaniu do boju to każdy byłby zdolny rzucić się gołymi rękami na tygrysa. Merlin nie miał w sobie aż tyle bohaterstwa, lecz słowa wystarczyły, by ten zwinięty kłębek stresu, który zawsze zalegał mu w piersi, nieco się rozluźnił i pozwolił chłopakowi nabrać głębszego, spokojniejszego oddechu.
— Uda się, tak. Dam radę. Totalnie dam radę — powiedział twardo, starając się przekonać samego siebie, gdy dłoń chwyciła pasmo wyrośniętej trawy, tak dzielnie upolowanej przez Song Ana.
Merlin zamknął ją w dłoniach, przymknął oczy, odetchnął głębiej, starając się oczyścić umysł tak, jak tłumaczyli, by to zrobić jego nauczyciele w szkole. Odepchnął od siebie wątpliwości, że to nie wyjdzie i że co się stanie, jeśli jego magia zawiedzie, tak jak zawsze, że co będzie, jeśli zaklęcie pęknie, rozsypie się, tworząc jakiś trudny do opanowania efekt. Przecież w pobliżu nie było żadnego dorosłego, który mógłby opanować jego magię, więc gdyby poszło źle, to nie będzie nikogo, kto…
Merlin na moment otworzył oczy, wzrok padł na trzymającego kciuki Song Ana. Młodzieniec zdawał się aż wstrzymywać oddech w przejęciu, a pełne nadziei spojrzenie przeskakiwało między twarzą Merlina, ściskającymi roślinę dłońmi i drabiną. Nie no, musi się udać, nie ma opcji. Czarodziej ponownie zamknął oczy.
Magia spłynęła z opuszków palców, wniknęła między włókna rośliny, przesycając się zamkniętą między nimi chęcią wzrostu, by ponieść ją dalej, ku staremu, martwemu od dawna drewnu drabiny. Merlin wyciągnął rękę w stronę zepsutego sprzętu, pozwolił mocy popłynąć, odnaleźć te fragmenty, gdzie drewno popękało, gdzie nie spełniało już swej funkcji, i obudzić w nich dawno zapomniany sen – ten, w którym drzewo wciąż kołysało się na wietrze, każdego roku obrastając w nowe słoje, wyciągając swe gałęzie ku słońcu.
Falkor postąpił kilka kroków do przodu, napiął mocniej przywiązana smycz, wyciągnął się, by lepiej widzieć.
— O rany, działa!
Merlin usłyszał zaaferowany głos Song Ana, lecz tak, jak tego typu rzeczy najczęściej go rozpraszały, tak teraz dały mu raczej więcej siły i determinacji, by lepiej kontrolował swoją magię i nie dał jej pobiec gdzieś samopas, siejąc zniszczenie. Czarodziej aż sam się zdziwił, gdy z każdą chwilą coraz mniej zostawało z pęknięć, a tam, gdzie drzazgi wyłamały się do reszty, pojawiło się młode, jasne drewno.
Trzymana przez niego trawa powoli rozsypała się w pył, pochłonięta magią czaru, a gdy Merlin otworzył oczy, drabina była już cała, nosząc tylko wąski pasek blizny w miejscu złamania.
— Serio się udało — powiedział, popatrując to na drabinę, to na Song Ana, w zdziwieniu przeczesując włosy.
Falkor podskoczył pod swym drzewem, wydał z siebie śmieszny dźwięk, brzmiący trochę jak taka zabawna trąbka.


Gdyby Melin miał powiedzieć, jak to się stało, że po tamtym pamiętnym zdarzeniu jego kontakt z Song Anem się nie urwał – w końcu byli przecież dwojgiem nieznajomych, którzy spotkali się całkowicie przypadkiem – pewnie nie byłby w stanie podać żadnego bardziej sensownego wyjaśnienia ponad to, że po prostu z Song Anem nie da się stracić kontaktu i tyle. Merlin był w końcu introwertykiem, on nie zawierał żadnych nowych znajomości ani przyjaźni, to po prostu inni go adoptowali, młody czarodziej zaś nie protestował.
Minęło trochę czasu, Falkor zrobił się trochę większy, teraz już na pewno przewróciłby Merlina, gdyby postanowił wskoczyć mu w ramiona. Całe szczęście, że zrobił się też nieco bardziej ogarnięty, bo chłopak miałby spore problemy z tym, żeby sobie z nim poradzić, gdyby Falkor postanowił wyciąć mu jakiś numer. W każdym razie – Falkor był większy, trochę spokojniejszy, no i nie jeżył się już na Song Ana. Właściwie to wręcz przeciwnie, bo gdy Merlin jeszcze parę razy spotkał się z Song Anem, mając ze sobą Falkora, smok przywykł do długowłosego chłopaka, polubił go i teraz cieszył się za każdym razem, gdy Merlin mówił, że idą się z nim spotkać.
Po pewnym czasie obaj czuli się w swoim towarzystwie na tyle pewnie, że Merlin zaprosił Song Ana do domu, ostrzegając oczywiście, że w domu ma aż dziewięć sióstr, rodziców i mówiącego kota, i że na tle tego wszystkiego Falkor wypada chyba najnormalniej, na co młodzieniec powiedział, że w zupełności mu to nie wadzi i że zdecydowanie chce poznać całą rodzinę Merlina i wszystkie siostry, bo przecież tyle o nich słyszał.
Jakimś cudem to pierwsze zapoznanie się wyszło zupełnie w porządku i Song An, ze swoją pogodną prezencją i wesołym charakterem, szybko zjednał sobie przychylność rodziców Merlina, no i nie dał się zagadać siostrom. Jeśli ktoś miał dokonać czegoś takiego, to chyba tylko Song An, Merlinowi ciężko było sobie wyobrazić kogoś innego.


Tamtego dnia Song An znów odwiedzał go w domu i tak jak zawsze, w końcu ich spotkanie przeszło do zabawy z Falkorem w jego zagrodzie. Chociaż zagrodę tę może lepiej byłoby nazwać placem zabaw, bo odkąd siostry Merlina na poważnie podeszły do hodowania smoka, zagroda wypełniła się kolorowymi, drewnianymi rampami, jakimiś tunelami i pałąkami, sprawiającymi, że na tym etapie całość wyglądała już jak jedna z aren do zawodów zręcznościowych psów. Falkor co prawda nie mógłby brać w czymś takim udziału – raz, że był smokiem, a dwa, że nie był nawet w połowie tak zręczny, jak startujące w tych zawodach zwierzaki. Merlinowi to jednak nie przeszkadzało – Falkor bardzo dobrze się bawił, próbując przebiec jak najszybciej po rampie albo przeskakując przez jakieś przeszkody, szczególnie, że zawsze dostawał wtedy jakieś przysmaki.
Song An dużo przy tym pomagał, a tamtego dnia mieli właśnie nauczyć Falkora jakiejś nowej sztuczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz