Soren absolutnie uwielbiał święta, jednak z powodów zupełnie innych niż znaczna część znanych mu osób. Wraz z chwilą, w której inni szaleńczo gnali ku centrom handlowym, by znaleźć jak najlepsze prezenty dla swoich bliskich, by trwonić pieniądze w ilości większej, niż przez ostatnie kilka miesięcy, Soren bogacił się jeszcze bardziej. Wszystkie ckliwe hasła reklamowe i dobroduszne akcje charytatywne potrzebowały wsparcia modela, który swą, jakże niezwykłą w tym przypadku, charyzmą sprawi, że ludzie będą jeść mu z ręki, przybywając tłumami, byle tylko zaspokoić własną ciekawość. Święta były dla Sorena jedynie własnym, komercyjnym sukcesem - nie widział w nich żadnej innej wartości, poczucia przynależności, czy tej wyjątkowej aury solidarności, o której mówiono na każdym kroku. Mężczyzna nie wątpił, że wiązało się to bezpośrednio z tym, że zwyczajnie nie posiadał kochającej rodziny, z którą mógłby spędzić ten czas. Z ojcem praktycznie nie rozmawiał, a jeśli w przypływie chwilowego uniesienia, któryś z nich zdecydował się zadzwonić do drugiego, wymiana zdań szybko przeradzała się w kłótnię i wzajemne obrzucanie wyzwiskami. Jedyną jakkolwiek ważną osobą w jego życiu był Angus, jednak przyjaciele nigdy nie spędzali wspólnie świąt. Menadżer był zupełnym przeciwieństwem Sorena - miał wspaniałą żonę, a w przeciągu najbliższych kilku miesięcy zostanie również ojcem. I choć para darzy Sorena sporą sympatią (ba, proponowali mu nawet zostanie ojcem chrzestnym ich córki), mężczyzna nie potrafił zaakceptować ich propozycji wspólnego spędzenia Yule. Serce podpowiadało mu, że jego obecność nie pozwoliłaby parze w pełni nacieszyć się własnym towarzystwem, być może wprowadziłaby do ich życia jeszcze więcej chaosu i problemów. Z grzeczności wymieniali się więc jedynie drobnymi upominkami i życzeniami, a potem każdy odchodził w swoją stronę.
Tego roku było podobnie. Soren wracał właśnie z kolacji firmowej swojej agencji modelingowej, nie mając żadnych większych planów na wieczór. Nie było go w domu przez cały weekend i czuł się po prostu okropnie zmęczony. Szczerze zakładał, że po powrocie zwyczajnie umyje się i zaśnie niemal od razu. W duchu przeklinał samego siebie, że wyjątkowo zdecydował się na pojechanie własnym autem, zamiast zamówienia szofera. Krajobraz za oknem wcale nie poprawiał jego sytuacji. Droga była monotonna, pękająca od rzędów samochodów, których światła odbijały się od grubych warstw śniegu. Powieki Sorena stawały się z każdą chwilą coraz cięższe i zaczynał szczerze się obawiać, że jeszcze sekunda i zwyczajnie zaśnie. Bogowie zdawali się jednak nad nim czuwać, ponieważ zaledwie chwilę później przed oczami błysnął mu dokładnie oświetlony baner centrum handlowego. Zjazd za 100 metrów. Da radę, wstąpi do niego na chwilę, wypije kawę albo pierwszy z brzegu, przesłodzony napój energetyczny i wróci do domu.
Znalezienie wolnego miejsca parkingowego okazało się jednak znacznie cięższe, niż myślał. Czego jednak mógł się spodziewać po wieczorze tuż przed wigilią? Samo centrum handlowe było jeszcze gorsze, istne piekło na ziemi przepełnione krzyczącymi do siebie tłumami ludzi. Soren westchnął ciężko, nasunął szalik na nos i ruszył przed siebie, w głębi duszy modląc się, żeby nikt go nie rozpoznał. Kawa, niczego więcej nie potrzebujesz. Z tą myślą wyrytą w mózgu, mężczyzna wymijał kolejne grupki ludzi, od niechcenia spoglądając co jakiś czas na sklepowe witryny i na pogrążonych w szale zakupów ludzi. I choć większości z nich nie poświęcał zbyt wiele uwagi, coś podświadomie zatrzymało go przed drzwiami perfumerii. Gdyby się nad tym dłużej zastanowić, przydałby mu się nowy flakon, w poprzednim nie zostało już zbyt wiele, a jeden dodatkowy postój przecież go nie zbawi. Soren wszedł więc do środka, przemierzając kolejne alejki w poszukiwaniu swojego sprawdzonego ulubieńca, jednak jego wzrok przykuło coś zupełnie innego. Umieszczony na piedestale, posrebrzany flakon w kształcie pająka spoglądał prosto na niego, jak gdyby nagle zyskał własną świadomość. Przed oczami natychmiast pojawiła mu się znajoma pajęczyca, niedoszła zabójczyni i cel jego własnych morderczych instynktów. Ciekawe co u niej, czy on też czasem przechodzi jej przez myśl, gdy najmniej się tego spodziewa? Soren myślał o niej bardzo często, znacznie częściej, niż chciałby się do tego przyznać. Najbardziej frustrowało go to, że nie potrafił powiedzieć dlaczego - być może faktycznie go zatruła, jednak zamiast zabić, zwyczajnie omamiła mu umysł. Oszalał, zwyczajnie zwariował. Niczym marionetka sterowana przez kogoś u góry, nie panując nad własnym ciałem, zbliżył się ku pajęczym perfumom. Flakon był ciężki, starannie wykonany, a wyryty na tułowiu napis “Venom” sprawił, że Acedia mimowolnie się uśmiechnął. Pasuje do niej. Nie myślał nad tym, co robił i już chwilę później stał przy kasie, obserwując, jak ekspedientka pakuje podarek w ozdobne opakowanie prezentowe. Być może Charlie uzna to za tak samo zabawne, jak on. Soren zapomniał o kawie, zapomniał, po co tu przyjechał - w mgnieniu oka znalazł się z powrotem we własnym samochodzie, wpisując w nawigacji adres klubu The Web.
Klub nie błyszczał tak, jak owej pamiętnej nocy, w której pojawił się tu z misją zamordowania Charlotte, jednak mimo wszystko nie wyglądał na pusty. Najprawdopodobniej pracownicy wciąż kręcili się w środku, doprowadzając go do porządku przed świętami, być może pajęczyca też nie opuściła jeszcze leża. Soren podświadomie dokładnie na to liczył. Nie wiedziałby, gdzie indziej mógłby jej szukać, a szczerze wątpił, że którykolwiek z jej dwóch towarzyszy byłby skłonny uchylić rąbek tajemnicy. Soren podszedł do drzwi, kładąc dłoń na klamce, jednak ta ani drgnęła. Syknął cicho, przez chwilę rozważając teleportowanie się do środka, jednak szybko porzucił ten pomysł. Trucizna go nie zabije, ale nie miał pewności, że nikt w środku nie wymierzy do niego z broni za wtargnięcie na teren prywatny. Soren nie zamierzał się jednak tak szybko poddawać - już od dłuższego czasu marzył o tym, żeby ponownie spotkać się z Charlie, tym razem jednak w bardziej sprzyjających, mniej wrogich okolicznościach. Interesowała go, przyciągała i wiele by oddał, żeby zgodziła się poświęcić mu trochę swojego czasu, porozmawiać choćby przez chwilę. Acedia szybko wrócił się do auta, wywracając je do góry nogami w poszukiwaniu jakiegokolwiek skrawka papieru i czegoś do pisania. W końcu natrafił na całkiem przyzwoicie wyglądający notatnik i kolorowy, żelowy długopis. Krótką wiadomość zapisywał i skreślał wielokrotnie, a kolejne zgniecione kartki lądowały na tylnych siedzeniach. Nie chciał być za bardzo wylewny, jednak bał się zabrzmieć zbyt oschle. Żadna kobieta nigdy nie przyprawiła go o taki ból głowy jak ona i jednocześnie niesamowicie go to irytowało, jak i intrygowało. Ostatecznie zdecydował się jedynie na podanie swojego prywatnego numeru telefonu i krótki dopisek, żeby zadzwoniła do niego w wolnej chwili. Soren wpatrywał się w tę wiadomość jeszcze przez chwilę, nim spontanicznie dopisał na końcu ledwo widoczne “Nawet trochę mi ciebie brakuje”. Niemal wybiegł z samochodu, jakby obawiając się, że jeśli spędzi tam jeszcze sekundę dłużej, to kolejna kartka skończy na śmieciach a kontakt z pajęczycą urwie się na dobre. Zgiął wiadomość w pół i sprawnym ruchem wsunął do środka przez szparę w drzwiach. Nim wrócił do auta, obrzucił The Web ostatnim, tęsknym spojrzeniem i odjechał wraz z czekającym wciąż na siedzeniu pasażera prezentem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz