15 grudnia 2023

Od Raouna – Inna Saephia: Płomień nadziei...

Raoun stał blisko, mniej niż pół metra dzieliło go od kobiety. Jednakże nie atakował. Mierzył wzrokiem nieznajomą mu sylwetkę. Wyczuwał energię Farvany, lecz przed nim stała inna osoba. Nie miała świecących, żółtych włosów, a ognistorude, z jej oczu nie biło słońce, a zwyczajny płomień. I gdy mógł na tak niewielką odległość znaleźć się przy niej, odkrył, że energia po jej bardziej dogłębnym zbadaniu pozbawiona była większości boskości.
Kobieta skierowała swoje wystraszone spojrzenie na półprzezroczystą klingę miecza, potem popatrzyła na boga.
— Jestem przyjaciółką Farvany! — zawołała gorączkowo, wymachując rękami w geście obronnym. — Jej boską służką!
Usłyszawszy te słowa, Raoun uniósł brew.
— Nie miała odwagi sama tu przyjść? — rzucił niezbyt przyjaźnie.
— Nie, to znaczy! Przyszłam bez jej wiedzy — wytłumaczyła pospiesznie.
Bóg Spirytyzmu zmierzył ją wzrokiem z góry na dół.
Służka Farvany... która przyszła tu bez jej wiedzy...
Przez chwilę nic nie mówił, trwając w bezruchu, jak gdyby zaklęty w kamień, lecz ostatecznie się wyprostował. Miecz zniknął z dłoni, Raoun skrzyżował ręce na piersi.
— Przyjaciółka Farvany, mówisz? — spytał znacznie spokojniej niż wcześniej.
Kobieta odetchnęła z ulgą, gdy broń zniknęła z jej pola widzenia. Odbiła się od ściany, do której jeszcze kilka sekund temu twardo przylegała plecami, poprawiła swoją czerwoną niczym skórka dojrzałego jabłka sukienkę. Wyciągnęła rękę, uśmiechnęła się serdecznie do mężczyzny.
— Lasair — przedstawiła się.
Bóg przyjrzał się dłoni.
— Raoun. — Podał swoją.
Zaistniała sytuacja była dla niego dość interesująca. Przyjaciółka Farvany, Lasair, przyszła do niego w jakiejś sprawie, do tego nie mówiąc o tym samej Moczopłomiennej. Chociaż mogła tutaj skłamać, by zbić boga z tropu. Ale jeśli próbowała coś takiego uskutecznić, to bardzo nie doceniała swojego oponenta. Raoun nie był głupi; podstęp wyczuwał o wiele lepiej niż inni. I zawsze był gotowy na ewentualną krwawą jatkę. Przywołanie miecza i ucięcie nim komuś głowy stanowiło zaledwie chwilę. Najszybszy sposób na pozbycie się wroga.
Po uściśnięciu dłoni z lekkim uśmiechem podszedł do drzwi prowadzących na boską salę, które następnie szeroko otworzył. Gestem i krótką wypowiedzią zaprosił Lasair do środka.
— Witaj w progach mojej świątyni! — zawołał, rozkładając ręce. — Główny kapłanie. — Popatrzył na kryjącego się za filarem ze spuszczoną głową śmiertelnika. — Przynieś z części ogólnej dwa krzesła.
Mężczyzna poderwał się, jakby wystraszony, spojrzał wpierw na Raouna, potem na idącą za nim kobietę. Nie wyglądał na kogoś, kto rozumiał, co się działo w tej chwili, lecz z szybkim ukłonem pobiegł wypełnić polecenie boga.
— Dobrze, Panie! — to powiedziawszy, zniknął na korytarzu.
Lasair szła wolno, rozglądając się po przestronnej, kamiennej sali. Dwie malowane olejnymi podobizny Boga Spirytyzmu, kącik przepełniony darami od wiernych, parę drobniejszych ozdób... i to wszystko. Pomieszczenie prezentowało się jako trochę pozbawione osobowości, mało barwne. Uschnięte rośliny robiły wrażenie, jakby dawno nikt tu nie rezydował. Tonacja równie chłodna, co kamień, z którego świątynię postawiono; złotych elementów było za mało, żeby zdołały przynajmniej odrobinę ocieplić miejsce. Przez okna wpadało blade światło, nawet płomienie świec były jakieś takie wyblakłe. Bóg, którego tu czczono, nie reprezentował ciepłego ogniska, kojących fal oceanu ani opieki nad słabymi.
Spojrzała na zniszczony podłokietnik tronu, lecz widok szybko jej zasłonił Raoun.
— Wybacz, że nie mogę przygotować niczego na nasze spotkanie — zaczął — ale zazwyczaj to inni goszczą mnie, nie na odwrót.
Zgrabnie postawił przewrócony duży świecznik, kłamiąc pod nosem, że główny kapłan musiał na niego przypadkiem wpaść. Otrzepał okryte rękawiczkami dłonie, odwrócił się na pięcie do kobiety, płaszcz z pół-peleryną lekko zafalowały.
Usłyszawszy jego wcześniejsze słowa, Lasair pokiwała głową.
— Rozumiem, że jestem twoim pierwszym gościem? — spytała.
— Tak. — Przytaknął pewnym ruchem.
— Miło mi. — Uśmiechnęła się.
Niedługo potem zjawił się główny kapłan z krzesłami; zgodnie z poleceniami Boga Spirytyzmu postawił je we wskazanym miejscu, blisko jednego z okien. Gdy opuścił salę i zamknął za sobą drzwi, dwójka usiadła. Lasair jeszcze raz się rozejrzała. Widać, że bóg nikogo tu jeszcze nie gościł; klimat był zbyt surowy, by rozkoszować się herbatą... której swoją drogą jej nie podano.
Raoun przyjął gościnną postawę: siedział, co prawda, z nogą nonszalancko zarzuconą na drugą, a splecione palce dłoni opierał na udzie, lecz prezentował się dość przyjaźnie. Uśmiechał się ciepło do kobiety, spoglądał na nią z zaciekawieniem, nawet to spojrzenie białych źrenic nie wydawało się takie surowe. Ale nie proponował nic do picia, ani soku na orzeźwienie, ani herbaty na ogrzanie się w tym chłodnym otoczeniu. Nie zaprowadził do lepszego miejsca, a przyniesione z części publicznej krzesła nie grzeszyły wygodą. Być może nie miał do tego warunków, w końcu świątynia posiadała tylko skrzydło przeznaczone dla wiernych do modlitw i składania darów oraz skrzydło prywatne dla boga. Ale być może również nie chciał tu nikogo rozpieszczać.
Ewidentnie nie żył przysłowiem: „Gość w dom, bóg w dom”.
Mimo to boska służka ani trochę się nie zraziła. Musiała przyjść z poważnym celem, ponieważ po poprawieniu swojej pozycji rzekła:
— Dobrze, pozwolę sobie przejść do rzeczy.
— Oczywiście... — zaczął Raoun.
— Lecisz na Farvanę?
Zamilkł, zamrugał parę razy. Posłał Lasair pytające spojrzenie, chwilę siedział nieruchomo.
Czy leciał na Farvanę?
Jak już, to z mieczem.
— Nie owijasz w bawełnę — stwierdził spokojnie, wykrzywiając kąciki ust w lekkim uśmiechu.
— Nie lubię niepotrzebnie przeciągać. — Odwzajemniła uśmiech.
Czyli tyle zachodu, żeby powiedzieć te słowa? Raouna tak bawiła ta cała sytuacja, że ledwo powstrzymywał śmiech. On? Lecieć na Farvanę? Służka pisała fikcję fana czy co?
Ten świat był naprawdę dziwny.
Lasair chwilę przyglądała się bogu. Wyprostowała się, cicho odchrząknęła.
— Pomogę ci — oznajmiła.
Raoun spojrzał na nią, uniósł brew.
— Co?
— Pomogę ci zdobyć serce Farvany.
Usłyszawszy te słowa, nie potrafił ukryć niegłośnego parsknięcia. Zdobyć serce Farvany? Nie potrzebował pomocy. To dla niego nie był żaden wyczyn wyrwać serce z ciała jakiejś pomniejszej boginki. Już dawno by to zrobił, ale taka łatwizna go nudziła. Chciał czegoś więcej, emocji, trochę planowania, minimalnego wyzwania, jakiejś bardziej, hm, widowiskowej metody. Zabicie kogoś nie sprawiało problemu nawet zwykłym śmiertelnikom.
Otworzył usta, by rzucić dość mroczną kwestię, lecz został wyprzedzony przez rudowłosą, która postanowiła ciągnąć dalej.
— Pech tak chciał, że obydwoje macie trudne charaktery. — Wzruszyła ramionami. — Przy takich wiatrach prędzej się pozabijacie, niż stworzycie zdrową relację. Ale tu właśnie wkraczam ja!
Rozłożyła dumnie ręce, puszczając oczko.
Boga Spirytyzmu dzieliła jedynie szerokość włosa od wybuchnięcia głośnym śmiechem. Nie żałował, że zaprosił do środka Lasair, ponieważ tworzyła tak przezabawną historię, że jeszcze przez następny dzień będzie się z niej śmiał. Teraz miał jeszcze większą ochotę zabić Farvanę. Już nie tylko z nienawiści i braku jakichkolwiek hamulców w tym świecie, ale też dla dopełnienia komedii. Czarnej komedii.
Jednocześnie zainteresowały go słowa boskiej służki. Czyżby próbowała zeswatać go z jej stworzycielką? Dlaczego? Jaki dokładnie miała cel? Co ona na tym zyska? Zwykle kobiety nie pomagały sobie nawzajem w zdobyciu uczuć przystojnego mężczyzny, tylko się o niego biły. Lasair powinna dokładać wszelkich starań, by sama została zauważona. Ale tego nie robiła. O co jej więc chodziło?
Wziął nieco głębszy wdech, założył drugą nogę na nogę. Lekko przytaknął.
— Mów dalej.
Słysząc te słowa, kobieta wyraźnie się rozpromieniła. Nie zwlekała nawet odrobinę, od razu zaczęła mówić:
— Woli wino od kwiatów, najlepiej słodkie, uwielbia pieczone owoce i muzykę — wymieniała na palcach. — Lubi noc, ponieważ wtedy może rozświetlać świat swoimi płomieniami, wszystkie jej akcesoria muszą być złote, gdyż według niej srebro jest za chłodne.
Raoun słuchał prawie uważnie, pokiwał głową. Chwilę trwał w ciszy, wolno wymachując stopą. W końcu poprawił swoją pozycję (te krzesła rzeczywiście były niewygodne) i zapytał:
— Mówiła coś o tym, co o mnie obecnie myśli?
Lasair kilka sekund poświęciła na zastanowienie. Podparła dłonią podbródek, jarzącymi się na cytrynowo tęczówkami uciekła gdzieś na kamienną podłogę.
— Uważa, że jesteś przystojny — powiedziała. — Mimo że osobiście się do tego nie przyznała.
— Cóż, gdyby tak nie myślała, to by nie miała gustu — wtrącił Raoun.
Kobieta na niego spojrzała.
— Czyli nie jesteś tak skromny, jak twoja świątynia.
— Żadna budowla, rzeźba ani obraz nie są w stanie oddać mojej pełnej boskości. — Uśmiechnął się narcystycznie.
Tamta więcej nie komentowała tej kwestii.
— Tak naprawdę to nie mówiła o tobie zbyt wiele... — chwilę dumała — ale powiedziała, że pomaga tobie, tylko jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Wreszcie coś, co zaciekawiło boga.
— Nie zdaję sobie z tego sprawy? — spytał, unosząc brew; białe źrenice na moment błysnęły mocniejszym światłem.
— Tak. — Lasair przytaknęła. — Tak powiedziała.
Raoun spuścił wzrok, zmierzył nim wolno ześlizgujący się z jego nogawki fragment płaszcza. Popatrzył na częściowo przezroczysty koniec materiału.
Farvana... mu pomagała? Co to miało być? Uważała, że to dla jego dobra? W zasadzie tutejsi wierni twierdzili, że bogini po prostu o nich dbała. Nie wydawali się tracić w niego wiary, nie słyszał też, żeby Farvana nagadała im złych rzeczy o nim. Śmiertelnicy, jak to śmiertelnicy, zwłaszcza społeczeństwa na takim etapie rozwoju, byli głupiutkimi istotami i wystarczyło im pokazać ze dwie sztuczki, żeby zaczęli stawiać pomniki, a także bić pokłony. Mogli więc po prostu pod wpływem impulsu wylecieć z tym pomysłem wybudowania kaplicy i tak dalej.
Ten świat był naprawdę, naprawdę dziwny.
Czyli Farvana im pomagała. Pomagała jego wiernym. Żeby nie się nie martwili w czasie nieobecności boga Raouna.
Wziął głęboki wdech, odsłonięty dekolt torsu się poruszył. Przełknął niemo ślinę, znów poruszył stopą. W końcu spojrzał na Lasair.
— Kiedy mógłbym się z nią spotkać? — zapytał spokojnie.
Kobieta popatrzyła na niego, zamrugała parę razy, jak gdyby wybita nieco z tropu.
— Spotkać?
— Tak. — Przytaknął. — Jako tak rozchwytywana, Wspaniała Farvana pewnie ma sporo rzeczy na głowie, chciałbym więc wiedzieć, kiedy w jej grafiku zapisany jest czas wolny.
Lasair wydawała się przez parę sekund nie do końca kontaktować ze światem. Nie ruszała się, patrzyła na boga jak w obrazek. Ostatecznie się jednak ogarnęła. Zagarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów, a następnie z szerokim uśmiechem odpowiedziała:
— Za sześć dni planuje objawienie w Złotym Ognisku, ale przed tym każdego popołudnia ma wolne.
— Rozumiem — odpowiedział. — Dziękuję. Ta informacja na pewno mi się przysłuży.
— Nie, to ja dziękuję.
— Hm? — Uniósł nieco bardziej powieki.
— Hm? — Wykonała ten sam gest. — To znaczy, nie ma za co! Cieszę się, że mogłam pomóc! — Zaśmiała się trochę niezręcznie. — To ja już... To ja już będę iść! Gościna była naprawdę miła!
Wstała pospiesznie, poprawiła swoją suknię. Zapewniając boga, że nie musi jej odprowadzać, pożegnała się z nim i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Już miała położyć dłoń na klamce, gdy wtem odwróciła się w stronę siedzącego dalej boga.
— Powodzenia! — zawołała. — Trzymam kciuki!
Posłała mu uśmiech, który tamten odwzajemnił, po czym wyszła.
Raoun śledził ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła gdzieś w głębi korytarza. Kąciki ust powoli opadły, on popadł w zamyślenie.
Farvana...
Pomagała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz