– To chyba do ciebie – Ariel podsunął jej kremową kopertę, bez adresata ani nadawcy. Elf sapnął i pokręcił głową, widząc uniesione brwi arachnesy. – Tym razem żadna klątwa od obłąkanego dostawcy brokatu. Ale zdecydowanie powinnaś to przeczytać. – Pomachał kopertę, jakby chciał ją ponaglić, aby ją wzięła. Charlie wyprostowała się na krześle i wzięła od niego list. Wyjęła pojedynczą kartkę i przebiegła spojrzeniem po jej treści. Z każdym kolejnym słowem jej czarno-czerwone oczy mrużyły się, a brwi zbiegały, tworząc pomiędzy niewielką zmarszczkę.
– Co to kurwa, żarty jakieś? – zapytała. Podniosła wzrok na Ariela, który nie spuszczał z niej wzroku. Wyglądał na zaniepokojonego i dobrze rozumiała dlaczego.
Rzuciła kartkę na biurko. Światło lampki padło na papier, przędąca powoli nić czarna wdowa rzuciła cień na wydrukowany tekst. Krótki, a jednak bardzo wymowny.
Ktoś ma dosyć Twojego pociągania za sznurki, pajęczyco i szykuje się, aby z tobą skończyć. Jako wierny przyjaciel ostrzegam Cię, że nieźle zaszłaś komuś za skórę i postanowił nasłać na Ciebie płatnego zabójcę. Rozpoznasz go bez trudu, jeśli czytasz gazety. Nazywa się Soren Acedia.
– Jeśli o mnie chodzi, potraktowałbym to poważnie – Ariel usiadł po drugiej stronie biurka. – Prowadzisz wiele niebezpiecznych gier, Charlie. Prędzej czy później musiało dojść do czegoś takiego, nie zaprzeczysz. – Spojrzał na nią uważnie, jakby spodziewał się, że jednak to zrobi. – Namierzymy gościa i wyeliminujemy, zanim zdąży się do ciebie zbliżyć. – Bardziej stwierdził, niż zapytał. Charlie znów ujęła kartkę w palce i przyjrzała jej się uważnie. Odwróciła, jakby liczyła na to, że tam znajdzie się jakakolwiek dodatkowa wskazówka co do tego, kto mógł wysłać list.
Nie była morderczynią, co nie oznaczało, że postawiona pod ścianą zawahałaby się odebrać życie. Zwykle, gdy już dochodziło do tego, że trzeba było kogoś wyeliminować, brudną robotą zajmowali się Ariel i Connor, choć i to nie zdarzało się często. Zwykle wystarczało delikwenta odpowiednio zastraszyć, by stawał się potulny jak baranek i pojął, co dla niego lepsze. Chłopcy sięgali po broń, kiedy naprawdę nie było już innego wyjścia, ale wtedy nie wahali się nawet przez sekundę.
A jednak nasłanie na nią zabójcy tchnęło powiewem świeżości. Do tego stopnia, że Charlie uśmiechnęła się lekko.
– Nie – powiedziała. W oczach Ariela zalśnił niepokój. – Tym razem sama się tym zajmę.
– To niebezpieczne. Jeśli facet jest zawodowym zabójcą…
– Nawet jeśli to i tak musi przyjść na mój teren – przerwała mu. Wyciągnęła dłoń w stronę lśniącego, czarnego pająka z czerwoną klepsydrą na odwłoku. Czarna wdowa posłusznie weszła na dłoń dziewczyny, a potem zawisła na jedwabnej nici uczepionej do białych palców. Przez chwilę przyglądała się drapieżnikowi i znów uniosła wzrok na elfa, uśmiechając się z rozbawieniem. – Poza tym mam uwierzyć, że spuścicie mnie z oka przynajmniej na chwilę? – Ariel uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową.
– Niech ci będzie, ale wiedz, że nie podoba mi się to wszystko.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – powiedziała, chociaż przecież wcale nie mogła mu tego zagwarantować. W końcu mieli do czynienia z profesjonalnym zabójcą i nie mogła mieć pewności, że nie zakończy przedwcześnie jej życia. Być może powinna zaszyć się gdzieś, zostawić to wszystko chłopakom i wychynąć z kryjówki, dopiero kiedy będzie już po wszystkim, jednak ciekawość zdecydowanie wygrywała. Chciała stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który podobno chciał ją zabić. Gdy do tego dojdzie, miała nie tylko swoje kły, ale też chłopców, którzy będą celować prosto w plecy potencjalnego mordercy.
– Uwierzę w to, dopiero gdy będzie po wszystkim – mruknął Ariel, po czym wstał z miejsca. Ruszył w stronę drzwi, jednak w połowie drogi obejrzał się jeszcze na Charlie, a na jego oczach odbiła się szczera troska. Pająk zszedł z palców dziewczyny, znów siadając pośrodku swojej sieci misternie uplecionej między ramionami lampki. Ta zadrżała nagle, a pająk błyskawicznie rzucił się na wrzuconego w sieć karalucha.
Jakieś dziwne pogróżki wcale nie sprawiły, że zaszyła się na piętrze klubu, gdzie dostęp mieli tylko nieliczni. Podobnie jak w każdy weekend, kiedy The Web wręcz pękało w szwach, tańczyła przy ulubionych kawałkach i stawała za barem, by napoić spragnionych tymi bardziej popularnymi, ale też autorskimi koktajlami i drinkami, chociaż, biorąc pod uwagę zapotrzebowanie, skupiała się przede wszystkim na tym drugim, aby odciążyć drugiego barmana – młodego, przystojnego chłopaka, którego zatrudniła zaledwie tydzień temu i chyba nie spodziewał się, że ogarnięcie żądnego alkoholu tłumu będzie tak trudne. Charlie za to była w swoim żywiole, kołysząc się do rytmu muzyki, zaledwie dmuchnięciem odgarniając kosmyki włosów, które opadały na zroszone potem czoło. Z szerokim uśmiechem zagadywała czekających na swoją kolej gości, nie byłaby sobą, gdyby nie popisała się kilkoma sztuczkami z shakerem i butelkami. Niemal zapomniała o liście z pogróżkami, który teraz wydawał jej się jakąś farsą. Chociaż starała się w interesach balansować tak, by nikomu jej śmierć się nie opłacała, to jednak nie mogła mieć pewności, że ktoś w końcu nie wpadł na tak głupi pomysł, by nasłać na nią mordercę.
A jednak coś ją tknęło, jakieś dziwne przeczucie, by spojrzeć w stronę wysokiej, industrialnej antresoli górującej nad głowami imprezowiczów. Dostrzegła Ariela opartego o barierkę, który przyglądał jej się uważnie. Jego marsowa mina wyraźnie odcinała się od tych wszystkich rozbawionych lub nieco upojonych już twarzy.
– Jest tutaj – powiedział bezgłośnie i lekkim ruchem głowy wskazał arachnesie kierunek. Charlie spojrzała w tę stronę i szybko wyłapała w tłumie Sorena Acedię. Nie sposób było pomylić go z nikim innym. Jego białe włosy niemal świeciły własnym blaskiem w stroboskopowych, klubowych światłach, a jego złote oczy… cóż, mogłaby przysiąc, że potrafiły zmiękczyć kolana nie gorzej niż wysokoprocentowy alkohol. Był cholernie przystojny, co nie dziwiło ani trochę. W końcu trudno być światowej sławy modelem, nie mając twarzy przynajmniej dwanaście na dziesięć.
Znów zerknęła w stronę Ariela, który teraz nie spuszczał wzroku ani z niej, ani z Sorena. Kawałek dalej stał Connor, również przyglądając się wszystkiemu uważnie. Jego dłoń tkwiła blisko paska, gdzie pod bluzą ukryta była kabura z bronią. Tak, jak się spodziewała, Acedia przyszedł na jej teren i nie sądziła, by chciał ją wykończyć tutaj, przy tych wszystkich świadkach. To by mu raczej nie uszło płazem.
Odwróciła od niego wzrok, by podsunąć szklankę z alkoholem nieco spiętej dziewczynie, która najwyraźniej potrzebowała trochę się rozluźnić. Przeczesała dłonią włosy i nachyliła się do następnej klientki, po czym skinęła głową i od razu chwyciła za shaker, by przygotować dla niej drinka. Kątem oka wciąż zerkała w stronę Sorena. Naprawdę przyszedł tu, by ją zabić, czy też po prostu to wszystko było wyjątkowo dziwnym zbiegiem okoliczności, a on nie różnił się niczym od wszystkich innych gości w klubie? Widziała, jak zagaduje chłopaka, który nagle, jakimś cudem przestał wyglądać, jakby lada moment miał dostać ataku paniki. Uśmiechnęła się nawet rozbawiona, widząc, jak się puszy, a chwilę później uchodzi z niego całe powietrze, gdy Soren zaczął przeciskać się w stronę Charlie.
A więc jednak. Coś było na rzeczy.
Nie okazała jednak niepokoju. Wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się do mężczyzny, nie wypuszczając shakera z ręki. Spuściła wzrok, dopiero gdy przelewała jasnobniebieski płyn do cieniutkiego kieliszka.
– Oczywiście. Jak mogłabym odmówić – powiedziała, puszczając mu oczko. A raczej dwa oczka, te po prawej stronie twarzy.
Nie zapytała, czy ma ochotę na coś konkretnego. Doskonale wiedziała, co zrobi. Z podświetlanej ledami półki ściągnęła trzy butelki, które zniknęły za wysoką ladą. Czarno-białe włosy opadły jej na twarz, gdy z aptekarską precyzją odmierzała alkohole. Krwistoczerwone usta po raz kolejny wygięły się w uśmiechu, gdy dwa kieliszki w końcu stuknęły o lśniący, czarny blat. Ich zawartość kojarzyła się z zakrwawionym mózgiem utopionym w przezroczystej cieczy. Podsunęła mężczyźnie jeden, a sama chwyciła za drugi, wznosząc dłoń jak do toastu.
– Za dobrą zabawę? – Przysunęła kieliszek do ust, nie spuszczając z niego wzroku. Nie drgnęła, nawet gdy złote oczy mężczyzny napotkały jej własne, pełne rozbawienia, ale i swoistego wyzwania. Shoty wypili niemal jednocześnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego, a szkło stuknęło o bar w jednej nucie. – Jeszcze jeden? – zapytała, ignorując stojącego nieopodal chłopaka domagającego się drinka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz