No tak, no oczywiście, no ba, że nie mogli tak po prostu dojść sobie do tego głupiego ryokanu, odpocząć, zjeść coś dobrego, spędzić miło urlop. Kto to widział normalną wycieczkę do Senkawy? Coś takiego po prostu nie istniało!
Te głupie yōkai zaczynały Raounowi już działać na nerwy. Odkąd opuścili stolicę i wjechali w głąb kraju, zaczęły im się przytrafiać same niewygodne rzeczy. Wpierw ten pociąg z yūreiem i jego kumplami, teraz zapętlająca się ścieżka... Aż przestał wierzyć w te wszystkie wysokie opinie na temat kraju jako miejsca turystycznego. Normalnie dałby cztery gwiazdki, ale w takich okolicznościach nie wiedział, czy dwie nie będą przedobrzeniem.
Zmierzył wzrokiem ujawnioną ścieżkę w nieznanym kierunku, po krótkim namyśle dwójka podróżników ruszyła nią. Las był gęsty, jak na senkawańską przyrodę nie było nigdzie w pobliżu jeziora ani rzeki. Nawet nie słyszeli wody śmigającej przez żaden strumyk. Zupełnie jakby znaleźli się poza Senkawą, w innym świecie. Bo tak, bo wpadli w kolejną pułapkę tutejszych nadnaturalnych i znowu będą musieli się z nimi użerać. Uch!
Gdyby Raoun miał swoją pełną potęgę, to nic by im nie przeszkadzało. A tak to się zaczynał irytować. Serio, na następną wycieczkę to oni pojadą dopiero, jak bóg odzyska ciało i moc. Wtedy nie będą musieli absolutnie niczym się przejmować, nic im nie przeszkodzi. Mogliby nawet do tego Nilkhem pojechać, tam też wszystkich by ogarnął! Chociaż do Nilkhem to tam nie muszą, Bashar i tak by nie chciał. Następnym razem sobie pojadą w jakieś inne ciekawe miejsce. Może Altan Pingyuan. Albo Bharat; słyszał, że tam mają też taką odmienną od auranthijskiej kuchnię.
Myślenie o jedzeniu i podróżowaniu z jednej strony zabijało czas, a z drugiej przypominało o tym, że oni aktualnie byli w trasie, a męczyli się gorzej niż w szpitalu. Tak, Raoun już by wolał teraz siedzieć na bloku operacyjnym i grzebać we wnętrznościach, niż tłuc się przez jakąś dzicz. I pomyśleć, że nadal nie wykąpał się ani w morzu, ani rzece Umi, ani jeziorze Jindai, ani nawet jakimkolwiek źródle uzdrawiającym! Co to miało być?! Okej, bez ciała ciężko o ekscytującą kąpiel, ale przecież wystarczyło kogoś opętać! To nie, to trzeba było gdzieś się szlajać po jakimś yōkaiskim lesie, zaczarowanym przez yūreie, skaczące parasolki czy inne bórwieco!
Z irytacji wykonał zamach nogą, lecz niespodziewanie kopnął leżący na ścieżce kamień, który poturlał się gdzieś w trawę. Zarówno bóg, jak i Bashar podążyli za nim wzrokiem, a potem wymienili się spojrzeniami.
Raoun otworzył szerzej oczy, uniósł brwi.
— Co jest? — rzucił pod nosem.
Demon przyjrzał się kompanowi. Podszedł bliżej, wyciągnął rękę jakby z zamiarem dotknięcia go, ale palce tradycyjnie przeniknęły przez „ciało”. Dla pewności powtórzył próbę, tym razem bardziej zamaszystym ruchem.
Raoun odwrócił głowę, spojrzał na ramię, które przeleciało przez niego jak przez powietrze, nie wpływając w nawet najmniejszy sposób. Nie poczuł nic.
— Czyli to nie ty — stwierdził Bashar, prostując się.
Bóg zmrużył nieco oczy.
— A skąd niby wiesz, że to nie ja? — rzucił, splatając dłonie za plecami niczym starodawny szlachcic. — Przecież bywa, że uda mi się czymś poruszyć! Umiem okazjonalnie przesunąć długopis! Albo zrzucić kubek!
— Kotem jesteś?
— Uważaj, żeby ten kot cię czasem nie podrapał! — Wykonał pół zamach ręką, groźnie zakrzywiając palce na wzór długich pazurów.
Bashar nawet nie mrugnął.
— Hm, właścicielka pensjonatu bardzo chciała mi dać jeden z talizmanów, chyba go nie wyrzuciłem. — Zaczął się schylać do swojej walizki.
— Ej!
Wtem ich uszu dobiegł jakiś szelest. Oboje jak jeden mąż rozejrzeli się, sprawdzili otoczenie. Niczego nie dostrzegali, ale wspólnie doszli do wniosku, że powinni iść dalej. Było już praktycznie całkiem ciemno, ostatnie promienie słoneczne zniknęły i rolę jedynego źródła światła grały latarnie, a półtora lekarza nie zamierzało nocować pod gołym niebem.
I gdy myśleli, że chyba jednak autentycznie zostaną skazani na prowizoryczny biwak, spomiędzy drzew zaczęły wyglądać jakieś budynki.
— O Pramatko, Bashar, patrz, coś tu jest! — zawołał bóg.
Nareszcie coś! Przez chwilę myślał, że będą tak wieczność chodzić. Te niektóre yōkaie to serio nie mogły dać im spokoju. Gdy już wrócą do Stellaire, to Raoun przez najbliższe parę miesięcy będzie udawał, że Senkawa po prostu nie istnieje. No, dobra, z pominięciem senkawańskiej kuchni. Yakisobę, sushi i inne tutejsze dobroci mógłby jeść na okrągło.
Powoli przekroczyli jeszcze otwartą bramę, zaczęli oglądać kompleks. Prezentował się dokładnie tak, jak ryokany, których zdjęcia na grafikach Googol Bashar przed zbłądzeniem pokazywał Raounowi. Tradycyjna architektura, bez jakichkolwiek śladów współczesności, starannie przystrzyżone krzewy oraz małe drzewka, ułożona z dużych kamieni ścieżka i inne detale sprawiały, że można było odnieść wrażenie, jakby się cofnęło w czasie o kilka wieków. W tle słychać było cichy szum strumienia, a także powolne, miarowe uderzenia czegoś bambusowego. Kamienne latarnie oświetlały drogę prowadzącą lekkimi zawijasami do największego z kilku budynków.
Bashar podszedł do głównego wejścia, otworzył drzwi i wszedł do środka. Nim je za sobą zamknął, Raoun zgrabnie prześlizgnął się obok niego, po czym się rozejrzał.
— Uuuu, całkiem przytulnie tu. — Zmierzył wzrokiem ciemne drewno i ciepłej barwy oświetlenie.
— O, witamy nowego gościa! — usłyszeli.
Odwrócili głowy, ujrzeli młodo wyglądającą kobietę w kwiecistym kimono, ze skromnie związanymi z tyłu włosami w duży kok. Podeszła do Bashara, powitała go ukłonem i zaprowadziła do recepcji.
Raoun stanął obok, zmierzył wzrokiem pracownicę z góry na dół. Wyczuł od niej pewną energię emanującą z jej duszy, lecz na ten moment ją zignorował. Najbardziej się cieszył, że wreszcie dotarli do ryokanu.
Wynajęcie pokoju zajęło demonowi troszeczkę dłużej niż zazwyczaj. Jak gdyby jednocześnie nad czymś się głęboko zastanawiał. W końcu jednak udało mu się wszystko załatwić. Pracownica wskazała szczupłą dłonią korytarz, do którego następnie zaczęła prowadzić gościa... To znaczy gości. To znaczy gościa.
Bóg podążał za Basharem, oglądając wszystkie ozdoby i dekoracje. Popatrzył na papierowe drzwi, za którymi krył się jeden z wielu pokoi, z ciekawości pomyślał, że sobie zajrzy do środka. Bashar w tym czasie słuchał uważnie pracownicy, która tłumaczyła mu, gdzie się znajdują najważniejsze dla gości miejsca, gdy nagle usłyszał stuk poprzedzający ciche: „Aa!”. Spojrzał za siebie, jego wzrok spotkał się z tym boga-ducha, który stał podejrzanie prosto.
— O, dużo pokoi jest zajętych — rzucił Raoun.
Lekarz nie odpowiedział. Wrócił do słuchania pracownicy.
Wreszcie dotarli do przydzielonego im, znaczy się Basharowi pokoju. Kobieta rozsunęła drzwi, pokazała wnętrze, powiedziała, że w razie pytań będzie dostępna w recepcji, po czym ukłoniła się i odeszła. Demon również wykonał lekki ukłon, a następnie wszedł do środka. Odruchowo zamknął za sobą drzwi, wypatrzył jakiś kąt, w którym mógłby postawić swoją walizkę. Wykonał parę kroków.
Kolejny stuk, tym razem głośniejszy rozszedł się po okolicy. Bashar odwrócił się, spojrzał na drzwi, które od uderzenia czegoś nieznanego chwilę jeszcze drżały. Zostawiając bagaż, podszedł bliżej i je otworzył. Po drugiej stronie stał Raoun, z wyraźną konsternacją spoglądający na swoje dłonie.
— Czy ty wpadłeś na drzwi? — zapytał z nutą niepewności lekarz.
Bóg podniósł na niego swój biały wzrok.
— Nie? — odparł niemal od razu, uniósł jedną brew. — Brałeś coś? Unosi się tu jakiś dziwny zapach? — Udał, że próbuje coś wyczuć nosem. — Bashar, przecież nie mam ciała, sam tak bardzo lubisz mi to wypominać.
Usłyszawszy te słowa, tamten pokiwał głową. Wtem zasunął z powrotem drzwi.
— Ej...! — oburzył się Raoun.
Lekarz odsunął się na dwa kroki, bez słowa wpatrywał się w utkwiony pomiędzy drewnem papier.
Cisza.
Tap.
I wtedy z niegłośnym szuraniem drzwi się otworzyły.
Bashar spojrzał na Raouna, który wyjął palce dłoni z subtelnych zagłębień w drewnie, mających zastąpić klamki. Bóg popatrzył na demona, oboje tak przez kilka sekund stali w kompletnym bezruchu.
Raoun aż zamrugał.
Okej, to się nie działo codziennie.
Wpływanie na małe przedmioty jako skutek duchowych starań było totalną normą. Nie udawało się to często i Raoun do dzisiaj żałował, że przesiedział trzy dni nad puzzlami tylko po to, by ułożyć mniej niż połowę obrazka. Ale męczenie się nad przesuwaniem małych, lekkich kawałków tektury było normalne, pospolite. Wpadanie na drzwi i bezproblemowe otwieranie ich? Nie. Ani trochę.
Jak to możliwe? Co się z nim działo? Przecież nie miał ciała! Nie miał?
— Bashar, chodź tu! — rzucił pospiesznie.
Skoczył w stronę demona, lecz tamten wykonał unik. Bóg zganił go, następnie wyciągnął rękę. Cała kończyna przeniknęła przez ramię lekarza. Spróbował jeszcze przejść przez ciało. Tak, zrobił to. Jak zawsze. Był niematerialny.
Podbiegł do znajdującego się na środku pokoju niskiego stolika, kucnął przy nim. Bez jakiegokolwiek skupienia położył na nim dłonie, zaczął gwałtownymi ruchami jeździć opuszkami po blacie. W jednym susie znalazł się przy pozbawionym nóg krześle. Złapał w ręce poduszkę, wyprostował się, podnosząc ją wysoko do góry. Odwrócił się, spojrzał na demona.
Bashar z niemałym zaskoczeniem mu się przypatrywał. Powoli podszedł bliżej, przeniknął dłońmi przez przedramiona boga, lecz bez jakiegokolwiek problemu przejął od niego poduszkę. Przyjrzał jej się dokładnie, zmrużył nieco swe rubinowe oczy.
Kilka minut później dwójka dalej przebywała w przydzielonym pokoju. Bashar siedział po turecku na krześle, z pełnym zamyśleniem sprawdzał coś w swojej komórce. Raoun natomiast chodził po całym pomieszczeniu, testując swoje pozbawione fizyczności ciało na wszystkich fizycznych obiektach. Zanurzył rękę w ścianie. Potem spróbował to samo zrobić z drzwiami, ale napotkał na przeszkodę... w postaci drzwi.
Przestąpił z nogi na nogę, chwilowo podparł dłonią podbródek. Przenikał przez większość ścian (choć zdarzały się momentami swego rodzaju anomalie), schowany w szafie futon, przygotowaną dla gościa yukatę (to go akurat nie obchodziło, i tak sobie mógł ją „podkraść”), wieszaki i przyniesione tutaj przez demona rzeczy. Z resztą miał pełnoetatowy kontakt fizyczny. Nawet doniczkowa roślina przez moment się trzęsła, gdy ją pacnął.
Zjawisko to było dla niego dziwaczne i niezrozumiałe.
Bashar wziął głębszy wdech, odłożył komórkę na stolik.
— Mam przeczucie, że pracownicy tutaj nie są ludźmi — oznajmił, krzyżując ręce na piersi.
Raoun spojrzał na niego, przez trzy sekundy się zastanawiał.
— No, nie są — odparł lekko. — To lisy.
— Skąd wiesz?
— Z dupy.
Tak naprawdę strzelił. Nigdy żadnego nadnaturalnego lisa nie spotkał, ale nie rozpoznał rodzaju duszy pracownicy, a dodając do tego ton wypowiedzi Bashara oraz zasłyszane jakiś czas temu legendy, potrafił samodzielnie wyciągnąć wniosek. Mimo to dorzucił:
— Bashar, jestem przecież bogiem, nie? To oczywiste, że wiem. — Podparł się rękami na biodrach.
Bashar jednak nie skomentował tych słów. Stuknął palcem dwa razy w ekran komórki, który się zaświecił. Raoun podszedł bliżej, zapuścił żurawia przez ramię. Dostrzegł brak chociażby jednej kreski zasięgu.
— Czyli — zaczął bóg, przeciągając słowo — trafiliśmy do lisiego ryokanu.
— Na to wygląda — westchnął Bashar. — Przynajmniej to tłumaczy, dlaczego możesz dotykać tutejszych obiektów.
— Dlaczego? — Uniósł brew.
— Iluzje. Zapewne wiele elementów tutaj zostało stworzonych na drodze właśnie iluzji. Najwyraźniej wpływają one też na ciebie.
Aha, więc o to chodziło. Zadaniem iluzji było mylić zmysły istot. Przez prawdziwe drzwi w normalnych warunkach nie dało się przeniknąć, inaczej goście zaraz odkryliby, że są one jedynie magiczną zmyłką. Ale jakimś śmiesznym zrządzeniem losu działało to też na Raouna. Tyle że dzięki temu on miał pewność, że z tymi drzwiami coś było nie halo.
To się im trafiło. Lisi ryokan, w którym niematerialny bóg wpadał na przedmioty. Zapowiadała się niezła przygoda.
I to chyba pierwszy raz, kiedy Raounowi nie podobało się, że miał fizyczny kontakt z otoczeniem. Jakby, co to miało być? On już wolał życie jako zwyczajny duch! Teraz będzie musiał dokładnie sprawdzać wszystko, przez co będzie zamierzał przejść...
— Musimy uważać — stwierdził Bashar. — Jeśli zrobimy coś, co im się nie spodoba, zostaniemy tu uwięzieni na lata.
...i nie rzucać przedmiotami, żeby nie nastraszyć biedne liski.
Bóg posłał mu krytyczne spojrzenie.
— Ty serio myślisz, że banda lisów jest w stanie coś nam zrobić?
Chwila ciszy.
— Masz rację. Ale nie znaczy to, że powinniśmy porzucić wszystkie zasady etykiety.
— Jak mi nikt nie nadepnie na odcisk, to też będę miły.
Szybkie wymowne zmierzenie go wzrokiem przez Bashara.
— Na ten twój niematerialny odcisk?
— Już nie ciągnij. — Pogroził mu palcem. — Lepiej chodźmy do tych łaźni, o których mi opowiadałeś po drodze tutaj. Jak one miały? Fury?
— O-furo.
— O, właśnie! — Pstryknął. — Chodźmy do furo!
I poszli do łaźni.
Po dokładnym umyciu swojego ciała Bashar wszedł do przyjemnie ciepłej wody. Usiadł na siedzeniu przy brzegu, z jego ust wydobyło się pełne relaksu westchnienie. Było już ciemno, ale łaźnia cieszyła się swego rodzaju popularnością: większość gości, a także część pracowników spędzała tu wieczór, napawając się ciepłą wodą. Po stronie męskiej niektórzy panowie sobie nawzajem szorowali plecy, gdzieś na drugim końcu basenu jakaś grupka zabawiała się żywą rozmową. W tym momencie ciężko było uwierzyć, że był to lisi ryokan ukryty gdzieś w głębi lasu.
Rozluźnił mięśnie, oddał się w pełni miłej kąpieli. Spuścił wzrok, gdy nagle się wzdrygnął.
Przed nim, na samym dnie leżał płasko Raoun. Bóg trwał z dobrą chwilę w bezruchu niczym jakiś topielec, aż w końcu bezdźwięcznie wynurzył się z wody. Jego włosy były zupełnie nienaruszone, wyglądające na suche, naga, pozbawiona genitaliów, niematerialna forma nie lśniła od kropel wody, które swoją drogą na niej nie spoczywały.
Bashar chwilę mu się przyglądał, po czym spytał:
— Czujesz coś w ogóle, jak tak leżysz pod wodą?
— Nie — odpowiedział od razu Raoun. — Po prostu tak losowo powspominałem sobie stare dobre czasy.
— Byłeś za życia syreną?
— Co? Nie! — niepotrzebnie się żachnął. — Zdarzało mi się kiedyś w niematerialnej formie schodzić pod wodę. Aż przypomniałem sobie o pewnej pirackiej bandzie. Ciekawe, co tam u nich, czy w ogóle mnie jeszcze pamiętają — dodał na boku.
Rozejrzał się, dostrzegł gościa, który właśnie zbliżał się do basenu. Wyskoczył, czym prędzej go opętał i sam wszedł do wody. Czując bardzo przyjemne ciepło na skórze, uśmiechnął się szeroko.
— Ach, to jest życie! — zawołał, siadając obok demona.
Wtem nieznacznie się skrzywił.
— Pomyśleć, że trafiam tu na ściany, drzwi i inne duperele, a muszę kogoś opętać, by coś zjeść lub się nacieszyć o-furo. Ta cała sytuacja tutaj jest taka irytująca! Niektóre drzwi otwieram, inne nie, przez pewne, nieróżniące się niczym od pozostałych ściany nie mogę przeniknąć i też bez problemu dotykam losowe obiekty...
— Przynajmniej łatwo określić, co jest iluzją, a co nie — zauważył Bashar.
— Ale co to nam da? To nie tak, że naszym celem jest zdemaskowanie tego miejsca. Przyszliśmy odpocząć, a ja jak na razie nie odpoczywam w pełni. — Machnął ręką, rozchlapując wodę. — To całe sprawdzanie, na co muszę uważać, jest męczące.
— Po prostu zachowuj się jak normalna, żywa istota.
— Ależ jestem żywy! Tylko chwilowo nie mam ciała!
— Chwilowo?
Bóg posłał mu oburzone spojrzenie, lecz ostatecznie tylko prychnął. Zanurzył się po szyję w wodzie, w ostatniej chwili powstrzymał się przed przypadkowym utopieniem śmiertelnika, którego opętywał.
— Gadaj sobie, gadaj, zobaczymy, co powiesz, jak już to ciało odzyskam! Jak tylko wrócimy, to masz postawić mi ołtarzyk w swoim mieszkaniu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz