Czy jego wiecznie niezamykająca się gęba właśnie wpakowała go w jakiś szajs? Pewnie tak. Na pewno tak. Ja pierdolę.
Zachciało mu się być miłym, wykazać jakąś pieprzoną inicjatywę, wedle moralnego kompasu dobrej wróżki pomóc, dołożyć dodatkową parę rąk, bo przecież dwie wielkie i napakowane łapy to było, kurwajegomać, za mało do pracy w kuchni. Chciał przydać się na coś, pozwolić chłopakom dostąpić zaszczytu przebywania w jego towarzystwie, gdy nie zachowywał się jak totalny chuj, i co? I oczywiście, że go to zamierzało prawdopodobnie ugryźć w dupę, bo świat robił swoje, Dante robił swoje i tyle razy spierdalał przed planami rzeczywistości, że ta w końcu postanowiła dobrać mu się do tyłka przy pomocy Wysłannika Ostrej Jak Skurwysyn Kuchni, który najpierw przeora mu łapy zapierdalaniem z garami, a potem wyparzy wszystkie nieczyste słowa z syreniego język, każąc mu brać dokładkę chilli, jeszcze jedną, bierz drugą, miękka pała jesteś, nie zjesz trzeciej?
Może dramatyzował. Jednak widok kisnącego z miejsca Zapałki nie wróżył nic dobrego i był zajebiście dobrym powodem do dramatyzowania. W szczególności, jeśli w równanie wchodził jeszcze Raam i to jebane chilli, po którego zjedzeniu z chłopakami Dante mógłby bez problemu podać występujące u niego objawy stresu pourazowego.
Na Seymoura zmrużył gniewnie oczy, gdy ten odebrał mu szansę chociaż dzielenia z kimś swej niechybnej zguby, co tylko potwierdziło jego złe przeczucia. Nie to, że czarodziej coś by sobie z tego zrobił, nawet jeśli mroźno-błękitnych tęczówek nie kryłyby okulary.
Ale dobra, chuj, słowo się rzekło, cztery litery z siedzenia powstały, tchórzyć nie zamierzał, kto jak nie on miałby to przeżyć. Był specjalistą w podejmowaniu złych decyzji, więc miał i wprawę w wychodzeniu z ich konsekwencji cało.
Udał, że w drodze do kuchni nie zauważył salutującego mu Ignisa, jakby ten właśnie radośnie odsyłał go na ostatnią w życiu misję.
— Bierz nóż i pokrój marchewkę w talarki i kalafiora w różyczki — odparł asura, podając mu wybrany przez siebie nóż, całe szczęście, uchwytem do przodu, rzucił mu także drugi fartuch na blat, co prawda nie różowy, tylko niebieski, bardziej pod kolor oczu niż okularów pasujący, ale machnął już ręką, uznał, że nie wygląda najgorzej.
Zgarnął deskę do krojenia, ustawił wokół niej cały zapas marchewki i kalafiora, który dał radę wyciągnąć z siatek, i którego było, mówiąc najoględniej, w chuj. Bo jedno proste opakowanie marchewek z marketu nie wystarczyłoby na całą ekipę i krowie żołądki Raama, musiało być tych opakowań chyba z pięć, czym był poza tym jeden kalafior, nikt by się takim nie najadł, takie cztery brzmiały dość rozsądnie. Gdzieś tam kątem oka, wśród składników, wypatrzył to przeklęte chilli, fasolę, świeżemu czosnkowi pokazał język, imbir i mleko kokosowe akurat mu nie przeszkadzały, a tam jeszcze leżał…
Tasak rąbnął w deskę, Dante się wzdrygnął, biorąc dźwięk za zachętę do skupienia się w końcu na pracy.
Talarki i różyczki, talarki i różyczki… Syren zmarszczył brwi. Talarki jeszcze były proste i do ogarnięcia, ale jak się niby różyczki robiło z kalafiora? Origami miałby tam zacząć wywijać z tego dziadostwa? Coś Bashar chyba mu pokazywał jakiś czas temu, tylko że on, oczywiście, ledwo to kojarzył, bo zaraz potem dostał buziaka i jakoś tak wcześniejszy film się urwał. Zabierze się wpierw za marchewki i może sobie przypomni, da radę, musi, wolał naprawdę nie wiedzieć, co mu Raam zrobi, jak powie, że nie umie pokroić kalafiora.
Ktoś puścił muzykę, pewnie ten złamas spalony, gust jednak miał, gdy nie był zalany w trzy dupy, to mu trzeba było przyznać. Dante obrał marchewki, pomarańczowe obierki zsunął na bok deski, w międzyczasie zaczął powoli kiwać się do rytmu piosenki, parę słów znał, zanucił je pod nosem. Rozmowy reszty towarzystwa wypełniły salon, Raam rąbał dalej tasakiem, on wpadł w machinalne tempo krojenia, zrobiło się nawet tak domowo i przytulnie w mieszkaniu. Odpierdolił się od Zapałki, Zapałka od niego i nie najgorsze było to gotowanie, przy takiej atmosferze zawieszenia broni to nie do końca rozumiał, dlaczego…
— Dante, kurwa! — Chyba pękł mu bębenek w uchu od ryku pochylającego się nad nim Raama. — Na grubość chuja to kroisz czy jebane talarki?
Nie do końca rozumiał, dlaczego Zapałka taki mądry był wcześniej.
No to szybko się sprawy wyjaśniły.
Syren odwrócił się gwałtownie, zadarł głowę w górę, różowe szkiełka spotkały się z dzikim spojrzeniem szefa kuchni, gotowe rzucić mu wyzwanie w obronie pokrojonych marchewek.
— No przecież, że talarki!
— Ty to talarkiem nazywasz?
Dante na swój refleks nie mógł narzekać, ale gdy trzeba było uniknąć nadlatującego w stronę głowy rondelka, trzymanego przez jedną z mocarnych rąk ponad dwumetrowego asury, do tego sprawnie odgradzającego drogę ucieczki swoją wielką masą ciała, nie za wiele było w stanie go uratować.
Stal rąbnęła w złotą burzę, Dante schował szyję w ramiona, nakrył obolałą głowę rękami, zasyczał z bólu. Ioannis i Arieth coś powiedzieli, że te talarki nie mogły być takie złe, Raam mówił, że w twardy, debilny łeb nie zaskoczy czasami przypierdolić i go nieco naprostować, Vi starał się nie śmiać, ale Seymour, który prawie opluł się piwem, wcale mu tego nie ułatwiał, Zapałka zaś nie wyrabiał na kanapie i był bliski zjechania z niej w dół, prosto na podłogę. Zajebista po prostu zabawa, dlaczego tak każdy lubił oglądać jak on po mordzie dostaje?!
— Cieńsze rób. — Raam kompletnie olał mordercze spojrzenie rzucone mu znad przekrzywionych okularów, kiwnął brodą na deskę. — I równiejsze.
Syren prychnął, wręcz fuknął na asura, odwracając się z powrotem do swojego stanowiska, Raam polazł do swojego.
— Ty to talarkiem nazywasz? — przedrzeźnił cicho mężczyznę, kiwając głową na boki.
Asura poruszył się za nim, zrobił krok skracający między nimi dystans.
— Mówiłeś coś?
Dante wyszczerzył się przez ramię. Bardziej sztucznie, a zarazem szeroko się już chyba nie dało.
— Że bardzo lubię z tobą gotować — powiedział słodko, zbierając od postawnego muzyka głośne parsknięcie śmiechem.
O zdanie Ignisa, jak zwykle, nikt nie prosił, ale ten na upartego musiał się wykazać.
— Powinniście to zdecydowanie częściej razem robić! — krzyknął z salonu, Dante pozdrowił go ich ulubionym znakiem, pełnym przyjaźni i ciepłych uczuć, trzymając do tego nóż między palcami uniesionej ręki.
— Morda, Zapałka!
Cóż, marchewka była małym niepowodzeniem, pakującym go na początek ścieżki wojennej z szefem kuchni, ale ten nieszczęsny kalafior o dziwo udało mu się pokroić bez obrywania w łeb. Raam zabrał warzywo z deski, wsadził w jakąś marynatę z jogurtu i pomarańczowej pasty, po czym podsunął syrenowi mięso do przyprawienia kurkumą, imbirem i pieprzem cayenne, podając jedną bardzo konkretną wytyczną, że ma niczego nie szczędzić.
— Pojebało — mruknął, ostrożnie sypiąc wszystkim na kurczaka. Starał się jednak ułomnie sprostać wymaganiom.
Zdecydowanie za słabo.
— No syp te przyprawy. — Asura znowu wyrósł znikąd, teleportował się skubany po tej cholernej kuchni, chociaż przy jego wzroście to bardziej wyciągniętym krokiem mógł pokonać odległość między jednym krańcem wyspy z blatem a drugim. — Więcej. — Położył mu rękę na dłoni, samym jej ciężarem praktycznie nakazał mu mocniej obrócić pojemniczek. — Więcej!
— Stanie mi w gardle od tego cayenne! — zaprotestował.
— A mnie to nie interesuje. Syp.
— Za dużo!
— Syp!
Czy dostał przez łeb za kłócenie się z kucharzem? Jakże by inaczej, tylko że tym razem zostały wytoczone cięższe działa w postaci patelni i prawie rzucił po tym talerzem w rechoczącego Ignisa.
Jasne, że Dante prosił się o ten wpierdol, po pierwsze przez nieświadome wpakowanie się w kuchenne piekło, po drugie przez mielący bez ustanku jęzor, który zamiast się zamknąć po dostaniu kilka razy garami, ostrzył się coraz bardziej i kombinował, jak jeszcze trochę pomarudzić i pozrzędzić na pracę z Raamem. Od tego całego tłuczenia w niego i darcia się mu nad uchem, syren już nie wiedział, czy on chociaż ryż umie dobrze ugotować, o robieniu i pilnowaniu curry nie mówiąc, więc kiedy asura ustawił go przy kuchence, bo musiał pójść do łazienki, Dante był bardziej niż pewny, że oberwie garnkiem za źle ułożoną w potrawie łyżkę, tak dla zasady i przez zaogniony obecnością pyskatego tuńczyka wkurw Raama. Zerknął za siebie na świetnie bawiącą się ekipę, uchachanego Ignisa, i wbrew wszelkim przekonaniom uznał, że frajer może się ten jeden raz w życiu na coś przyda.
— Psst, Zapałka. — Genashi przeniósł na niego wzrok, skrzywił się momentalnie. — Brykiecie parszywy, chodź tutaj.
Mężczyzna chciał coś burknąć pod nosem, lecz Ioannis położył mu łagodnie dłoń na kolanie, uśmiechnął się w swój dziadkowy sposób, i obelgi zmieniły się w zaciśniętą szczękę, ciężkie westchnienie i niechętne podejście do blatu w kuchni.
— Czego, Karp?
— Musisz mi pomóc przy tym gotowaniu,
Ignis parsknął śmiechem.
— Ja nic nie muszę, halibucie, ja mogę chcieć, a tak się składa, że tobie to mi się zajebiście nie chce pomagać.
Dante wywrócił oczami.
— Pierdolisz jak potłuczony. — Zamieszał w curry, bulgotało się na jego oko dobrze, pozwolił sobie odwróci się do genashiego. — Zrobimy deala.
— Z rybami się nie targuję.
— Od dzisiaj targujesz. Chcesz fajki?
— Sam mogę sobie kupić.
Ten charakterystyczny, zawadiacki półuśmiech wypłynął na syrenie wargi.
— Ale co innego kupić, a co innego dostać ode mnie.
W jego głowie brzmiało to jakoś bardziej zachęcająco, ale najważniejsze, że Zapałka chwycił haczyk, nie odwrócił się po prostu, rozważając jego ofertę. Wokalista skrzyżował ramiona na piersi, mrużąc lekko oczy.
— Pięć paczek. — Mogło być gorzej. — Każda z wykaligrafowanym „Dla Ignisa” na opakowaniu.
Dante popatrzył na niego, jakby właśnie na łeb upadł. No pewnie, że zawsze mogło być gorzej!
— Chyba cię pojebało! — skwitował, Ignis wzruszył ramionami, okręcił się na pięcie.
— Powodzenia z Raamem…
Pięść syrena walnęła desperacko w blat.
— Sześć! Ja jebie! Dostaniesz sześć! Tylko właź tutaj!
Genashi zatrzymał się, zerknął przez ramię.
— I przez następne zajęcia z gry na gitarze będziesz do mnie mówił „Mistrzu”.
To on czy Zapałka dostał z gara? Dante posłał muzykowi rozkosznie wkurwiony uśmiech.
— Chyba wolę, żeby Raam mi przypierdolił.
Ignis odwrócił się znów do niego, jego brew uniosła się powątpiewająco,
— Dante, jak ci idzie z tym kurczakiem? — Głos Raama nagle dobiegł z korytarza, włosy zjeżyły mu się na karku. Jak czegoś zaraz nie wymyśli, to zostanie z tym tyranem ponownie sam na sam.
— „Panie nauczycielu?” — Spróbował znaleźć kompromis.
— „Mistrzu” — powtórzył twardo Ignis.
— Dante… — Nemezis się zbliżało.
Ugryzł się w język, powstrzymując się przed miotnięciem przekleństwem w tę przepaloną żarówkę.
— Okej, kurwa, Mistrzu, niech będzie! — warknął, nie dowierzając, że się zgodził na ten absurd. — Rusz dupę i mi pomóż! — Jeśli już tak nisko upadł przez to gotowanie, to niech debil udowodni, że było to tego warte.
Miał ochotę wybielaczem zmyć ten krzywy uśmiech ze zwęglonej twarzy Zapałki, ale mężczyzna w końcu z łaski swojej przeszedł za wyspę, zerknął po garnkach, więc tym razem mu odpuścił. Niech się cieszy póki może, na kolejnym treningu z napierdalanki go dojedzie za to całe „Mistrzu”.
Raam właśnie pojawił się w kuchni, popatrzył na Ignisa, uśmiechnął się do niego szeroko.
— O, Ignis. Kolejny świetny pomocnik widzę — zakpił.
Genashi był daleki od bycia świetnym, ale był znośny i podzielenie uwagi asura pomiędzy dwójkę kuchcików pomogło ograniczyć latanie garnków w powietrzu. Między sobą pokłócili się chyba raz, to znaczy Dante zaczepił Ignisa, bo przecież ten krótszy nóż, który dostał wokalista, był świetną okazją do żartów, Zapałka odparł, że może nie powinien był się jednak targować z głupią makrelą, zaraz oberwał kminkiem, odrzucił syrenowi parę ziaren, aż Raam ich zagonił do zamiecenia bajzlu, który powstał na podłodze. Ale koniec z końców, ugotowali curry, kalafiora, a za przygotowanie ryżu Dante nawet nie zebrał dodatkowego guza na głowie (dzięki Zapałce, czego nie zamierzał przyznać).
— Mam dość — mruknął, gdy wszyscy zasiedli do stołu. Przyciągnął sobie talerz ze swoją porcją, westchnął, nawet nie zareagował na śmiech chłopaków.
— Spoko, syren, wyciągniemy zaraz jakieś gry, będziesz mógł się lepiej wykazać. — Zapałka siedział obok, klepnął go w ramię. — Na przykład poprzez przegrywanie z kretesem.
Kąśliwą uwagę Dante puścił mimo uszu, syren wychwycił coś lepszego, bardziej interesującego, zwęszył szansę na rywalizację. Ożywił się nieco, zerknął na genashiego, światło błysnęło zaczepnie w różowych szkiełkach.
— Gry?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz