Drzwi dużej komnaty otworzyły się, do środka weszła Lasair. Pstryknęła palcami, wszystkie świece się zapaliły, rozświetlając wnętrze. Podeszła do wielkiego łóżka, na które lekko opadła.
— Ach, wszystko idzie po mojej myśli! — pisnęła do siebie podekscytowana, żywiołowo wymachując nogami. — Wystarczy, że Farvana i Raoun zbliżą się do siebie, a wtedy Cogadh będzie mój!
Od początku miała plan. Gdy po raz pierwszy zobaczyła tajemniczego boga, stojącego tuż przed Farvaną, dostrzegła okazję.
Za Boginią Złotego Płomienia od dłuższego już czasu gonił jeden z bogów wojny, Cogadh. Wysyłał kwiaty, znał wszystkie jej upodobania, preferencje, nie podrywał na każdym kroku, ale był tak miły i uczynny, że każda inna dziewczyna oddałaby wszystko za takiego partnera. W tym Lasair. To była miłość od pierwszego wejrzenia – zobaczyła przystojnego, uprzejmego, silnego boga, który szczerze dbał o swoich wiernych, zawsze dawał z siebie wszystko i cenił sprawiedliwość oraz dobro innych. Bóg prezentował się jak główny bohater kultowego romansu; powodzenia w znalezieniu lepszego.
Niestety, jak wcześniej wspomniano, Cogadh zauroczony był Farvaną i każda inna dama przy niej znikała z jego pola widzenia. Lasair nie miała tutaj szans, już nie wspominając o tym, że była nie kim innym, jak boskim sługą Bogini Złotego Płomienia. Jak mogła się równać ze swoją twórczynią?
Ale! Zza horyzontu wyłoniła się nadzieja. Nadzieja w postaci Raouna.
Trzeba było zwrócić uwagę na to, że mimo starań Cogadha Farvana wciąż nie okazywała żadnego zainteresowania; dziękowała za kwiaty, korzystała z otrzymanych łakoci, lecz nie odwzajemniała gestu ani uczuć boga i raczej nie zamierzała zmienić swojego nastawienia. Na pytania, czy podobał jej się Cogadh, odpowiadała swojej przyjaciółce, że wygląda dobrze, jest przyjazny, ale to wszystko. Jedynie nie ma serca, żeby go odrzucić, tym bardziej że raz próbowała, bez skutku.
Dlatego nadzieja tkwiła w tym, że pojawił się nowy bóg, Raoun. Wysoki, przystojny, umięśniony, dobrze ubierający się, o ładnym uśmiechu, przyjemnym dla ucha głosie i tych hipnotyzujących oczach z wyjątkowymi, niepowtarzalnymi, białymi źrenicami. Widząc jego i Farvanę, stojących naprzeciwko siebie, tak blisko, Lasair wyczuła od nich tę namiętność. Wiedziała, co musiała zrobić. Niepotrzebne było takie pełnoetatowe zeswatanie tej dwójki, wystarczyło, że zbliżą się do siebie na tyle, żeby Cogadh dostrzegł, że Farvana znajduje się poza jego zasięgiem. Bóg Wojny wreszcie sobie odpuści, a wtedy do akcji wkroczy Lasair!
Obróciła się na bok, spojrzała przez okno na rozgwieżdżone niebo.
Teraz tylko musiała czekać, aż Raoun wykona swój ruch.
Raoun nie wykonał swojego ruchu przez pięć dni.
Niewiele o nim słyszano. Spytani o niego kapłani odpowiadali, że udał się w tylko sobie znane miejsce, wypełnić obowiązki, jak to powiedział sam bóg. Ile mu to zajmie, tego nie wiedział nikt, wierni jednak nie wydawali się tym bardzo przejęci. Nie tylko podążali za mądrościami Raouna, nie tylko byli przyzwyczajeni do jego niezapowiedzianych zniknięć na okres kilku dni (lub nawet tygodni), ale też byli pod opieką Wspaniałej Farvany, która w przeciwieństwie do boga nieznanej profesji poświęcała swój cenny czas na to, by wszyscy pod jej ciepłą dłonią wiedzieli, że mogą na nią liczyć.
Lasair wyjątkowo często kręciła się w pobliżu Bogini Złotego Płomienia oraz świątyni Raouna. Wypatrywała białookiego, czekała na niego, a nawet go szukała. Czyżby coś mu ważnego wypadło? Ale dlaczego akurat w takim momencie? Powinien zdobywać serce Farvany, a nie gdzieś znikać na, bogowie wiedzą (heh), ile! A może się wystraszył? Może to wszystko go przerosło? Nie, nie wyglądał na takiego. W oczach Lasair on prędzej przyniósłby Farvanie całego własnoręcznie uśmierconego smoka, aniżeli uciekłby w popłochu, bo przypodobać się takiej bogini to za wysokie progi. O, a może właśnie polował na wielkiego, plującego ogniem gada? O nie, Lasair nie powiedziała mu, że Farvana lubi smoki, ale żywe! Jak zobaczy martwego, to na pewno nie polubi Raouna!
Ach, Raoun na pewno był mądry, więc raczej takiego błędu nie popełni. Boska służka musiała skończyć z tym rozmyślaniem.
Szóstego dnia Farvana nie miała czasu na miłosne zaloty. Już wcześniej zapowiedziała objawienie mieszkańcom Złotego Ogniska – jednego z najważniejszych dla niej i jej wiernych miast. Powstało ono właśnie dzięki niej, a także zostało nazwane na jej cześć, więc nie mogła pozwolić, by cokolwiek przeszkodziło w tym jakże wielkim wydarzeniu. Zwłaszcza że burmistrz zaproponował udekorowanie Głównego Placu oraz wszystkich uliczek na tę okazję.
Tłumy zebrały się wokół kamiennej sceny. Wszyscy się niecierpliwili, błądzili wzrokiem w poszukiwaniu ich Pani, gdy nagle rozbłysnął wielki złoty płomień, z którego następnie wyłoniła się bogini Farvana we własnej osobie. Zebrani zaczęli głośno wiwatować, wielce szczęśliwi; ktoś zaryzykowałby stwierdzeniem, że słychać ich było nawet poza miastem.
— Witam, moi kochani wierni, witam! — zawołała z uśmiechem Farvana, rozkładając ręce w geście powitania.
— O, Wspaniała Farvano! — odparli chórem mieszczanie.
Zawsze na początku bogini poświęcała chwilę, by wszyscy mogli swobodnie napawać się jej boskim wyglądem. Wykonała kilka sztuczek, jednym gestem rozpaliła ustawione równo pochodnie, śmiertelnicy bili brawa...
Jakby widzieli jakiś cud.
Nic specjalnego się nie działo. O, łał, zapaliła kilka pochodni, co za szał! Normalnie mistrzyni ognia! Ha, jeśli tak prezentowali się bogowie tego świata, to ludzkość tutaj nie znała prawdziwej mocy. Nie miała pojęcia, jak wyglądali realni bogowie. Ktoś musiał zreformować ich poglądy. Ale żeby zastąpić coś czymś innym, trzeba było się tej pierwszej rzeczy pozbyć.
— To wszystko, na co cię stać?!
Farvana otworzyła szeroko oczy, rozejrzała się dokładnie po całym tłumie.
— Też mi bogini! — znów usłyszała.
— Kto śmiał?! — warknęła, szybko jednak postanowiła zachować spokój.
Tłum patrzył po sobie, w końcu rozdzielił się w jednym miejscu, ukazując średniego wieku mężczyznę. Śmiertelnik stał na środku, oniemiały, nie mając pojęcia, co się dzieje.
— Co się stało? — spytał.
— Ty śmiałeś wymówić te niewdzięczne słowa? — zwróciła się do niego bogini.
— Jakie słowa, gdzieżbym śmiał, Wspaniała Farvano! — zawołał z przerażeniem. — Pani pomogła wiosce, z której przybyłem, dzięki Pani mogę dalej żyć!
Farvana była zakłopotana. Czy ten mężczyzna próbował ją oszukać? Wmówić, że nic złego nie powiedział, podczas gdy rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej...?
— Śmiertelniczka, nie bogini! — ktoś inny krzyknął.
— Kto...?! — Obróciła głowę.
— Słaba moc! — kolejny krzyk.
— Beznadziejna! — następny.
— Żadna bogini!
— Farvana nie jest boginią!
— Co się dzieje? — spytała samą siebie Farvana.
— Prawda wychodzi na jaw.
Te słowa usłyszała tuż obok siebie. Głos był znajomy, miała z nim już do czynienia parę razy. Tę barwę, tę tonację, ha, rozpoznała bez problemu. Dobrze wiedziała, kto zawitał na jej objawieniu. I teraz wszystko nabrało sensu. Już jasne było, dlaczego nagle jej wierni rzucali w nią tymi obraźliwymi, zasługującymi na ścięcie głowy słowami.
Czyli jegomość wreszcie wykonał swój ruch.
— A już myślałam, że nie umiesz dotrzymać słowa... — zaczęła.
Odwróciła się zgrabnie na pięcie, lecz ku jej zaskoczeniu, nie dostrzegła boga Raouna. Stanęła prosto, pospiesznie rozejrzała się dookoła. Nie, nigdzie go nie widziała. Ukrył się gdzieś? Pomyślałaby sobie, że bał się stanąć z nią twarzą w twarz, lecz Raoun nie wydawał się taki. Coś knuł, coś ewidentnie knuł. Ale jeśli uważał, że zdoła zwykłą manipulacją śmiertelnikami pogrozić Wspaniałej Farvanie, to się grubo...
— Och, biedna Farvano.
Na tę kwestię bogini cicho prychnęła.
— Nie sądzę, żebyś ty mógł mnie nazywać biedną — odpowiedziała spokojnie. — W końcu kto ma więcej wiernych, hm?
Zebrani zmierzyli ją wzrokiem, nie ukrywając zdziwienia oraz zagubienia.
Raoun nadal się nie ukazał. Bogini jednak słyszała go wyraźnie, jakby był tuż koło niej. Albo nawet jeszcze bliżej.
— Jako rozchwytywana bogini musisz tyle pracować — jego głos wydawał się rozbrzmiewać w jej głowie. — Ale nie martw się, pomogę ci. Sprawię, że nie będziesz miała tyle roboty.
Nie wiedzieć, czemu, Farvana już nie odczuwała spokoju. Ostatnie słowa skakały nieopanowanie po umyśle, nie pozwalały skupić się na niczym innym. Rozejrzała się po raz kolejny, przyjrzała się tłumowi śmiertelników. Raoun coś przygotował, coś kombinował. Przestała traktować to jako dziecięce igraszki, puste gadki. Teraz zaczęła poważnie zastanawiać się nad poczynaniami rzekomo świeżo upieczonego boga.
Otworzyła usta, zamierzała coś powiedzieć, lecz wtedy wszystko spowiła ciemność, a kontakt z rzeczywistością gwałtownie się urwał.
Zebrani dalej spoglądali na boginię, ani trochę nie rozumiejąc sytuacji. To miało być tradycyjne objawienie, lecz wpierw jacyś szaleńcy zaczęli obrażać Wspaniałą Farvanę, a potem samo zachowanie ich Pani uległo zmianie. Wywołano na nią presję? Nie była gotowa na nieprzewidziane zdarzenia?
Wtem bogini przestąpiła z nogi na nogę. Podniosła głowę, w świecących na żółto oczach pojawił się podejrzany, biały błysk, lecz zniknął tak szybko, że oglądający tuż przy scenie nie byli w stanie go zauważyć, a co dopiero ci stojący dalej. Kobieta wyprostowała się, przeleciała wzrokiem po okolicy. Podeszła do najbliższej pochodni, zebrała z niej na swoją dłoń płomień. Chwilę patrzyła na niego z niecodzienną fascynacją; zmarszczyła brwi, skupiła się, a po kilku sekundach ogień nabrał objętości. Na twarzy pojawił się dziwny uśmieszek.
— Ach, moi kochani wierni! — zawołała niespodziewanie.
Wzrok wszystkich był na niej utkwiony w jakże wielkim wyczekiwaniu.
— Chcecie zobaczyć prawdziwą moc Bogini Złotego Płomienia? — zapytała wesoło.
Śmiertelnicy wymienili się spojrzeniami, dość szybko zaczęli wołać, że tak, oj, tak bardzo chcą ujrzeć moc Wspaniałej Farvany! Słysząc te piękne odpowiedzi, bogini uśmiechnęła się szeroko.
— To proszę, częstujcie się do woli!
Złoty płomień poleciał prosto w tłum.
Wszystko płonęło. Domy, ulice, drzewa, dekoracje, ludzie – wszystko. Ogień niczego nie oszczędzał, ani kobiet, ani dzieci, ani chorych, trawił, co tylko znalazł na swej drodze. Śmiertelnicy z krzykiem uciekali, głupcy próbowali chować się w domach, ale każdego w końcu dosięgały wypalające do zwęglonych resztek płomienie. Złote płomienie.
Żółte, jak lubił Raoun prostować.
Wiele gimnastykowania się do użycia mocy Farvany nie potrzebował, wystarczyło tylko trochę ogarnąć pierwsze iskry, przewrócić kilka pochodni oraz ulicznych lamp, a reszta zrobiła się sama. Ogień to naprawdę był niesamowity żywioł. Nie wymagał wiele, by zaprowadzić chaos w całym mieście. Mieście kompletnie nieprzygotowanym na takie sytuacje, bo czemu wierni Bogini Złotego Płomienia mieli się obawiać jej własnej mocy?
Właśnie dlatego.
Jedna osoba biegła w przeciwnym kierunku do reszty. Z długimi, rudymi, splecionymi w warkocz włosami, w czerwonej niczym skórka dojrzałego jabłka sukience pędziła Lasair. Odporna na ogień nie bała się go, przeskakiwała przez jego ściany, jakby w ogóle nie istniały. Ci, którzy w tym całym chaosie zdołali ją rozpoznać, błagali o pomoc, uratowanie, lecz służka nie miała wystarczająco silnej mocy. Co stłumiła płomień, to pojawiał się nowy, większy, a nie mając wiadra zdolnego pomieścić wodę do ugaszenia całego miasta, nie była w stanie zbyt wiele zdziałać. Mogła zrobić tylko jedno.
— Farvano! — wołała przerażona. — Farvano!
Minęła opustoszały, trawiony przez gorący żywioł Główny Plac, zaczęła przedzierać się przez następne uliczki.
— Farvano! Farvano!
Zatrzymała się wtem, bowiem ujrzała znajomą sylwetkę, ledwo wyróżniającą się na tle szalejącego, żółtego ognia. Pełna odcieni żółci kobieta stała pośrodku szerokiej ulicy, obserwowała katastrofę, jaką sprowadziła na to miasto, a na jej ustach widniał... uśmiech.
— Farvano! — Lasair podbiegła do niej. — Farvano, co tu się wyprawia?!
Złapała boginię za ramię, pociągnęła lekko. Tamta odwróciła głowę, ich spojrzenia się spotkały.
Lasair zamarła.
To nie była Farvana. Jej energia... była inna. Nienależąca do niej. Złowroga. Obca... Ale też znajoma.
Popatrzyła prosto w oczy, dostrzegła chwilowy biały błysk.
— Ra... Raoun...? — ledwo wydusiła z siebie, odruchowo puściła ramię.
Bóg Spirytyzmu zmierzył ją wzrokiem, parsknął. Odsunął się od niej na dwa kroki, przeleciał spojrzeniem po otaczającym ich zewsząd ogniu.
— Teraz to jest Złote Ognisko! — zawołał, rozkładając ręce.
Wybuchł nieopanowanym, głośnym śmiechem, który niósł się na całą okolicę, a ze szczególnością odbijał się echem w uszach Lasair.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz