Coś było w tych sznurach światełkach, prószącym śniegu i chłodzie gryzącym w nieosłonięty nos, coś wyjątkowego i absolutnie niepowtarzalnego. Rzecz jasna, każda pora roku odznaczała się czymś charakterystycznym, ale Dante ani w melancholijną jesień, ani w niemiłosiernie ciepłe lato, ani nawet w ulubioną wiosnę nie czuł tak niewinnej radości na sam widok białego puchu zalegającego na chodnikach, jak w zimę. Szczere uśmiechy cisnęły się na usta, gdy wzrok błądził po zaspach i świeżo ulepionych bałwanach, zatrzymywał się na błyszczących ozdobach, aż ktoś pytał go, kolejna bezimienna osoba, której ciepłem chciał się ogrzać, czy wszystko w porządku, czy coś się stało. Tak łatwo wpadał w zwykły, dziecięcy zachwyt zimą i towarzyszącym jej obchodom Yule, a jednak przyzwyczaił się do chowania tego gdzieś głęboko pod warstwami flirciarskich uśmiechów i wózkami z kartonami szampana (w okresie zimowym nie zaskakiwało to tak bardzo, na pewno dla rodziny kupował na święta, pewnie), bo nie miał z kim tego zachwytu dzielić, nie miał komu powiedzieć, że chciałby posiedzieć z nim pod choinką, zjeść coś dobrego i zasnąć pod grubym kocem, z walającymi się wokół opakowaniami po prezentach. Z czasem po prostu zaczął sobie wmawiać, że wszystko to jest mu obojętne i może przesiedzieć święta samemu, w swojej wannie, ze swoim alkoholem i wcale nie będzie się czuł przez to samotny.
Dante potruchtał parkową ścieżką, blady obłoczek umknął spomiędzy warg. Był już spóźniony, ale pakowanie prezentu nie było takie proste, gdy naprawdę się próbowało postarać. Zlustrował teren wokół niewielkiej sadzawki, uśmiechnął się, dostrzegając znajomą sylwetkę, długi płaszcz i lekko rozwiane, ciemne kosmyki. Przyspieszył kroku.
Ale teraz wszystko było inaczej. Chyba na nowo zakochiwał się w zimie i nie tylko w niej.
Bashar stał do niego tyłem, chowając kark w grubym szaliku, dłonie w kieszeniach, co jakiś czas odwracał tylko głowę w kierunku biegających po parku dzieci, spoglądał na psa próbującego dobrać się do zamarzniętej tafli sadzawki i jego właścicieli kategorycznie mu tego zabraniających. Uśmiech się poszerzył, światło błysnęło radośnie w różowych szkiełkach, już chciał podbiec, objąć mężczyznę, lecz Dante nie byłby sobą, gdyby nie dał upustu swojej figlarności. Zerknął na nieodśnieżoną ławkę i idealnie lepiący się śnieg. Wampirzy kieł ukazał się w zawadiackim półuśmiechu.
Śnieżka trafiła za sto punktów, między łopatki. Bashar się wzdrygnął, odwrócił, gotowy spiorunować twardym, lekarskim spojrzeniem kogokolwiek, kto bezkarnie próbował naruszyć jego spokój, lecz rubin zauważył szczerzącego się syrena, rozjaśnił się, twarz złagodniała.
— Dante! — Prychnął śmiechem, zasłonił przedramieniem, gdy kolejna śnieżka poleciała w jego stronę, rozbiła się o rękę, białe drobiny wpadły we włosy.
— Broń się, doktorku! — zawołał, lepiąc następny pocisk. Zanim jednak Dante się wyprostował i wymierzył, śnieg uderzył go w policzek, wpadł pod płaszcz. Syren zadrżał, rozdziawił usta, spoglądając na Bashara, niemożliwie szybko i sprawnie podejmującego gierkę. — Ej!
Mężczyzna się roześmiał, zgrabne dłonie, otulone szytymi na miarę rękawiczkami, rzuciły w syrena nową śnieżką, ale tym razem był gotów. Uskoczył w bok, w pełnych gracji susach doskoczył do doktora, ten jeszcze dał radę trafić go w ramię, nim oba śmiechy się zmieszały, a Dante objął Bashara w pasie, podniósł go w górę, zakręcił nimi. Tylko że nie docenił chłodu i śniegu, równocześnie przecenił możliwości swoich podeszew, gdyż jeden, lekko nieopatrzny krok na przymarzniętej, zaśnieżonej ścieżce wystarczył, żeby nawet syren ze swoją zabójczą zwinnością stracił równowagę i się poślizgnął. Grunt wymsknął się spod butów, brwi podskoczyły, ramiona instynktownie ciaśniej przytuliły do siebie lekarza, przytrzymały go bezpiecznie na szerokiej piersi, gdy oboje polecieli w zaspę.
I już po chwili ta zaspa wydała mu się najmilszym miejscem do leżenia, bo Bashar śmiał się w syrenią szyję, przyciskał do jego barków, Dante zaś nie zwracał uwagi na zimno wkradające się na kark, bolące plecy, doktor właśnie się do niego przytulał, on sam tulił twarz do jego ramienia, to co innego się liczyło? Lekarz uniósł się nieco, poprawił na bokserskiej piersi, uśmiech nie schodził z twarzy. Przesunął okulary na rozwichrzone loki, odsłaniającym tym samym błękit wpatrujący się w niego z rozmarzeniem, niemogący się oderwać od najpiękniejszej, zimowej gwiazdy. Dante westchnął, nie widząc nic poza Basharem.
— Panie doktorze — zaczął, lecz mężczyzna pochylił się prędko, przerwał mu słodkim pocałunkiem. Silne dłonie zacisnęły się mocniej na drobnym ciele, usta rozgrzały siebie nawzajem. Dante ledwo przypomniał sobie, co miał powiedzieć przez to spoglądające spod powiek, ciepłe, rubinowe spojrzenie. — Dzień dobry.
— Dzień dobry. — Bashar ściągnął rękawiczkę jednym płynnym ruchem, blada dłoń pogładziła pobliźniony policzek, syren wtulił w nią swój przepojonym uczuciem uśmiech. — Idziemy po choinkę?
Z okazji zbliżających się świąt, gdzieś nieśmiało między łykami herbaty Dante przyznał, że przeróżne tradycje z Novendii związane z Yule obchodził trochę za dziecka z mamą, potem dołączyła się do nich Tris, ale to się nigdy dobrze nie kończyło, a od paru lat w ogóle przestał cokolwiek robić. Bashar dokładnie go wysłuchał, pokiwał głową, po czym powiedział, że on dalej nie ma choinki w domu, jedzenia kupił więcej niż dla jednej osoby, że towarzystwo książek bardzo lubi, ale bardziej od nich lubiłby jego towarzystwo i zanim syren załapał, co się dzieje, był już umówiony na wspólne święta z doktorem, uśmiechającym się w sposób, w jaki tylko ludzie z dopiętym do końca planem potrafią.
W okolicach bazarku, tego samego, na który Bashar zaczął go od czasu do czasu zabierać, rozstawił się sprzedawca choinek, człowiek miły i niezwykle rozgadany, znający dobrze lekarza, co wiernie zaglądał do niego rok w rok po choinkę. Zbiory drzewek piętrzyły się na sobie, uczynna dwójka, młoda dziewczyna i chłopak, biegali po wydzielonym dla sprzedawcy kawałku terenu i pomagali dobierać, pakować, co niektórym nawet zanosić do domu choinki.
— W tym roku ma pan doktor innego pomocnika, nie będę musiał z panem syna wysyłać — zauważył z uśmiechem mężczyzna, zerkając na Bashara, na złączone dłonie, zgrabną i tę silną, przyciągając uwagę wiecznie rozkojarzonego syrena. Zapach świeżej zieleni wdzierał się w nozdrza, szerokie gałęzie wyciągały się ku niemu, i pewnie gdyby doktor nie trzymał go za rękę na wejściu, musiałby teraz ganiać go między korytarzami sosen i jodeł. Dante odpowiedział uśmiechem, zapatrując się z podekscytowaniem na wizję przyniesienia Basharowi drzewka do mieszkania. Było to proste, zwykłe, normalne na Yule, ale fakt, że robił to dla Bashara, dla ich wspólnych świąt, zmieniał nieco wydźwięk wszystkiego, czynił je bardziej niezwykłym.
Doktor ścisnął go mocniej za rękę, spojrzał w górę na złotą burzę.
— Mam — odparł miękko. — Jak się czuje syn? — zwrócił się z powrotem do sprzedawcy.
— Bardzo dobrze, jak widać, wszystko dzięki panu doktorowi — odpowiedział tamten, przeszedł kilka kroków, zachęcił ich do podążenia za sobą. — To jaką choinkę w tym roku wybieramy?
— Największą — wciął się w dyskusję Dante, Bashar zmarszczył brwi, choć uśmiech zdobił usta.
— Największą? — powiedział jednocześnie ze sprzedawcą, ten drugi się zaśmiał, dodał: — Wszyscy chcą największą, proszę pana.
— Ale nie wszyscy są w stanie największą udźwignąć. — Nachylił się, by czule ucałować czerwony z zimna policzek doktora, poczekał, aż rubinowe oczy odwrócą się i będzie mógł kolejne słowa wypowiedzieć, patrząc w nie głęboko, ze szczerością, o jaką jeszcze niedawno nikt by go nie posądził. — A dla pana doktora musi być wszystko, co najlepsze i ja udźwignę.
Jak Dante dla siebie i Bashara zażyczył, tak dostał i może przez chwilę przeraził go widok naprawdę największego drzewka, jakie sprzedawca miał. Doktor zauważył jego konsternację, roześmiał się, ale swój rezon prędko syren odzyskał, mruknął pod nosem „ja nie dam rady?”, i choinkę, wyższą od niego o dobre dwie głowy, grubą, że aż ledwo dało się ją w tubę wsadzić oraz w siatkę owinąć, odważnie wziął na barki. Jeszcze po drodze uznał, że on jedną ręką ją utrzyma, więc niech doktor oddaje swoją dłoń do trzymania.
— Drugie piętro — sapnął cicho, gdy dotarli niedługo potem pod drzwi kamienicy. — Nie ma problemu — przekonał siebie samego, po czym butem otworzył wejście na klatkę.
Problemu nie było, tylko trochę, jednak przystanki na półpiętrach zmotywowały mięśnie do dalszej pracy. Poza tym Bashar patrzył, nawet zaoferował się pomóc, ale syren stanowczo odmówił, bo on to jeszcze może się przewalić z tych schodów, ale pan doktor już nie, to go pan doktor ładnie poprosił o nieprzewalanie się i Dante bardzo na poważnie wziął tę prośbę, z ciężkim oddechem i zwycięskim uśmiechem stając w końcu przed drzwiami mieszkania, przyozdobionymi wiankiem iglastych gałązek.
Niewiele się zmieniło w środku od ostatniego czasu, gdy syren zawitał u Bashara, chociaż było czuć ten klimat świąt. Stroik na stole z grubymi, czerwonymi świecami, świeże owoce, jak granaty, arbuzy, pomarańcze i warzywa rozłożone na blacie kuchennym, ciemnozielony stojak na choinkę i otaczające go pudła z ozdobami, wszystko to przykładało się po trochu do atmosfery Yule. Było przytulnie, ciepło, a on w końcu nie czuł się tam jak intruz.
Drzewko trafiło na swoje miejsce, Dante odetchnął głębiej, oparł się dłońmi o kolana, zgrzany i zasapany, ale zadowolony. Bashar skończył przykręcać śruby do pnia, syren usłyszał, jak mężczyzna się podnosi, podchodzi do niego, poczuł smukłe palce łagodnie chwytające kosmyk złotych loków, wsadzające pasmo za wychłodzone ucho.
— Spisałeś się.
Tyle wystarczyło, żeby Dante się ożywił, poderwał głowę, prędko wyprostował, szczerząc się szeroko do doktora. Kły błysnęły w pogodnym uśmiechy, bokserskie dłonie delikatnie spoczęły na wąskiej talii, w błękicie przeskoczyły radosne iskierki.
— Buziak w nagrodę za przyniesienie choinki? — zapytał, sugestywnie się nachylając.
Bashar parsknął śmiechem, stanął na palcach, w sposób tak słodki, wprawiający serce w szybsze bicie wychodząc mu naprzeciw.
— Buziak w nagrodę — szepnął, wciąż chłodnymi opuszkami dotykając policzków, szczęki, muskając nagrzany kark, ale Dantemu to nie przeszkadzało, jeśli to właśnie Bashar otulał go swoją bliskością. Przytrzymał go długo przy sobie, lecz lekarz się nie opierał, wręcz przeciwnie, uśmiech na jego wargach się poszerzył, a syren czule całował go pieszczotliwymi muśnięciami, zapominając o przygotowaniach na święta, tracąc wszelkie poczucie czasu przez tego jednego doktora.
Na szczęścia jednak ten doktor nie stracił kompletnie połączenie z rzeczywistością i pomiędzy dantejskie karesy zaczął wplatać ciche przypomnienia, że trzeba uwolnić choinkę z siatki („jaką choinkę?”), by gałęzie opadły i nadawały się do przystrojenia, że trzeba zamieść i się ogrzać herbatą („po czym ogrzać?”), no i jedzenie czeka naszykowane w kuchni, trzeba zacząć gotować („co gotować?”). Jedyne, co nie było zagubionym pytaniem, a co zdołało opuścić syrenie usta, były miękkie słowa:
— Ładnie ci w świetle lampek.
Bashar parsknął śmiechem, zerknął na krótki sznur ułożony na stoliku przed kanapą, wrócił spojrzeniem do syrena. Łagodne mruganie światełek rozjaśniało rubin, dotykało ciepłym blaskiem policzka.
— Chodź do kuchni, obierzemy granat.
Mieszkanie uprzątnięto, choinkę podlano, a jej intensywny zapach się wzmocnił, do tego z odtwarzacza poleciała świąteczna muzyka, można było spokojnie zacząć buszować w składnikach oraz szafkach z garnkami. Dante zdecydowanie bardziej był zainteresowany tym pierwszym, ale grzecznie sięgał do właściwych półek i podawał Basharowi wszystko to, o co tamten poprosił, aż w końcu mógł zabrać się do rozpracowywania granatów (on myślał, że nauczył się to dobrze robić, ale doktorek to go zawstydził brakiem nawet czerwonej kropli poza miseczką) i podjadania ich ile wlezie. Bashar próbował opanować jego apetyt poleceniem krojenia cebuli.
Jakby to go mogło powstrzymać.
Na blacie stał syrop z granatu, część już była odmierzona do szklanki, obok ustawiono miskę z jogurtem, do tego orzechy czekały na zmielenie. I pewnie by nie było problemu, gdyby zapytał, czy może czegoś spróbować, ale jaka była w tym zabawa? Bashar akurat przejął od niego deskę z cebulą, odwrócił się z nią do kuchenki, wrzucił drobne kawałki do garnka. Szybko, kilka orzechów zniknęło z miski, palec zamoczył się w syropie. Dante niewinnie oparł się plecami o blat, gdy Bashar się z powrotem do niego odwrócił. Jedna brew uniosła się pytająco, syren tylko uśmiechnął się rozkosznie. Lekarz obserwował go chwilę, lecz zaraz skupił się na wykładaniu mięsa z lodówki, już mając dwa garnki ustawione na palnikach.
Bokserska dłoń wyciągnęła się po miskę z ryżem, w mniemaniu Dantego, mając idealnie czas na podkradnięcie małej garstki, i nawet nie wiadomo kiedy doktor złapał jedną z drewnianych łyżek, wsunął ją pod silne palce, kazał im się unieść z dala od ryżu.
— Nie jedz składników!
— Ale dobre są!
— Będą lepsze potem.
— Już teraz mi pasują.
Bashar westchnął, pokręcił głową, ale nie mógł wykrzesać z siebie karcącego spojrzenia.
— Jesteś niezwykle uparty — odparł, Dante prychnął krnąbrnie, nachylił się w stronę lekarskiego czoła.
— A ty niezwykle cudowny. — Skromny całus spoczął tuż przy samej linii włosów.
Słodki zapach granatu walczył w powietrzu z soczystym arbuzem, mieszał się ze zmielonymi orzechami i nie odpuszczał wolno gotującym się zaczątkom gulaszu oraz zupy. Ledwie spędzili w kuchni kilka krótkich chwil, wypełnionych śmiechem, rozmową, przemyśleniami, ale Dante już zdążył uznać, że tak właśnie pachniały dla niego święta i tak powinny były zawsze wyglądać. Każdy grudzień, który spędził bez Bashara, wydał mu się nagle nijaki, pozbawiony poczucia bezpieczeństwa, tego spokoju i zadowolenia, że ktoś jest obok, że można cieszyć się z jego bliskości, nie zastanawiać, kto pierwszy znów podniesie głos, która butelka została opróżniona. Nieważne, czy siedzieli w salonie, czy przygotowywali jedzenie w kuchni, ważne, że robili to razem, a Dante czuł, że Bashar go tu chce równie mocno, jak on tego pragnie.
Palce miały na sobie cynamon, były gładkie i czułe, ujęły jego policzek. Syren zamrugał, ściągnięty z powrotem do rzeczywistości. Lekko nieprzytomnym spojrzeniem przesunął po blacie, popatrzył na Bashara, posyłającego mu ciepły uśmiech.
— Dante? — powiedział cicho, z troską i pytaniem, czy myśli, które skłębiły się w głowie, już odeszły.
— Tak? — odparł, skupiając się na dotyku mężczyzny, skupiając się na tym, co było miłe i działo się tu i teraz.
Uśmiech doktora się poszerzył.
— Pomożesz mi z tym kurczakiem? — Kciuki rozprowadził nieco przyprawy po jego skórze. — I przygotujesz do końca owoce?
Dante sięgnął dłoni Bashara, zbliżył ją do swoich ust. Przymknął oczy, gdy całował drobne kostki.
— Oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz