28 grudnia 2023

Od Leviego – Yule

— W tym roku czekają nas prawdziwie białe święta! Rekordowe opady śniegów zaskoczyły kierowców… — Podekscytowany głos prezentera radiowego przerywały zakłócenia. Nic dziwnego, że radyjko odmawiało współpracy. Było niemal równie stare co zgarbiony dziadek, który siedział tuż obok niego. Urządzenie zostało ustawione najgłośniej jak się dało, więc Levi słyszał je z kuchni.

Demon nie obchodził świąt. W zasadzie pierwszy raz miał okazję spędzić je w czyimś towarzystwie. Dziwnie czuł się ze świadomością tych wszystkich ludzi kręcących się po mieszkaniu jak w ukropie. Matka w skupieniu pakowała prezenty, czemu przyglądał się z podziwem. Dzieciaki bawiły się na zewnątrz, lepiąc bałwana i rzucając się śnieżkami, czemu towarzyszyły dzikie piski.

Z zamyślenia wyrwał go odgłos łupnięcia.

— Kurwa! — Wymsknęło się ojcu, który uderzył się w sam czubek łysej głowy, gmerając pod zlewem. Zacisnął zęby i zamilknął, napotykając karcące spojrzenie żony. — Młody, mi świecisz, czy sobie? — burknął upominająco.

Levi zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie kiepsko operował latarką. Westchnął ciężko, ale przyklęknął na zimnej posadzce, by móc lepiej wykonać “bojowe zadanie”, do którego został zaangażowany, w zasadzie wbrew własnej woli. Udawanie nastolatka miało kilka zasadniczych minusów, ale przynajmniej nie musiał płacić rachunków i nadal miał szofera. Nie powinien narzekać, mógł trafić gorzej.

To ciało było dość żałosne, mikre, chude i na dodatek natura obdarzyła je włosami rudymi jak u marchewki. Wiedział, że będzie musiał je porzucić i znaleźć coś bardziej… odpowiedniego. W międzyczasie miał gdzie żyć, a to już coś. Nie zawsze miał luksus dachu nad głową i ciepłego posiłku podsuniętego za darmo pod nos.

— No, gotowe — oznajmił z dumą ojciec, próbując wygramolić się spod szafki tak, by nie doznać kolejnego urazu. Wstał z posadzki i teatralnie otrzepał dłonie. Chyba liczył na gratulacje i buziaka od żony, ale jeśli tak rzeczywiście było, to grubo się przeliczył.

— Rychło w czas, Davidzie — sarknęła jego małżonka. — Od miesiąca ci powtarzałam, żebyś się tym zajął — dodała, nie kryjąc niezadowolenia.

Levi nie umiał zdecydować się, czy relacja między nimi od dłuższego czasu wisiała na włosku, czy to on podjudzał atmosferę. Uśmiechnął się pod nosem, tak czy siak podobało mu się to, że nie wszystko szło gładko. Tworzenie chaosu i obserwowanie konsekwencji jego własnych działań niesamowicie go satysfakcjonowało.

Zwycięski uśmiech spełzł z twarzy Davida. Mężczyzna wydawał się speszony tym, że Levi został świadkiem ich konfliktu, zwłaszcza w święta, kiedy humory powinny dopisywać wszystkim członkom rodziny.

— Pójdę przypilnować smyków — odparł po niekomfortowej pauzie, jaka zawisła w powietrzu.

— Poszedł won, tylko mi się kręcisz i przeszkadzasz… — wymamrotała Elizabeth na tyle cicho, że prawdopodobnie tego nie usłyszał.

Levi musiał zakaszleć, by powstrzymać złośliwy chichot, na który miał ochotę.

— Może pomogę ci w kuchni? — zaproponował, powoli przesuwając wzrokiem po kuchni, w której panował bałagan nie z tej ziemi. W jednym garnku pyrkał gulasz o konsystencji błota. Na powierzchni dania co jakiś czas pojawiały się wielkie bąble, by następnie pęknąć i rozchlapać nieco potrawy na rant garnka. W drugim w mętnej wodzie pływały pierożki, nad których lepieniem Betty spędziła w pocie czoła ostatnich kilka godzin. Na drewnianej stolnicy wciąż czekało rozwałkowane ciasto na pierniki. Wszystko było w rozsypce, a za niespełna godzinę mieli przybyć goście zaproszeni na kolację. Istniała nikła szansa na to, że kobiecie uda się zapanować nad wszystkim w pojedynkę.

Elizabeth najpierw spojrzała z wahaniem na Leviego, a potem minęła go z paniką w oczach, by wkroczyć do salonu szybkim krokiem.

— Tato, mówiłam tysiąc razy, żebyś zostawił to ustrojstwo! — jęknęła, z irytacją odsuwając ciemny kosmyk włosów, który wymknął się zza czerwonej opaski.

— Mówisz jak twoja matka — wymruczał zachrypniętym głosem dziadek, majstrując coś śrubokrętem przy obudowie wysłużonego radyjka, które towarzyszyło mu od lat.

W salonie stała wieża stereo z dwiema imponującymi kolumnami, ale on i tak upierał się, że chce słuchać audycji radiowej z tego szajsu. Świąteczna piosenka, którą teraz emitowano, brzmiała jak zawodzenie jelenia na rykowisku. Levi skrzywił się, słysząc zniekształcony głos wokalisty, który nie żył od dobrych dwudziestu lat, a mimo wszystko co roku kilka hitów katowano w okresie świątecznym, aż do znudzenia. Miał nadzieję, że od tych wszystkich lampek, którymi obwieszony został dom, wysiądą korki i nie będą oglądać jakichś durnowatych komedii rodzinnych. Nie rozumiał jak można oglądać ten sam film co roku i śmiać się z tych samych żartów do rozpuku.

Nie przysłuchiwał się jednak wymianie zdań między Elizabeth a jej przygłuchym ojcem. Wykorzystał ten moment by nieco doprawić tę idylliczną, świąteczną atmosferę. Dosypał kilka łyżek soli do wody z pierożkami, które powoli zaczęły już wypływać na powierzchnię, a w gulaszu wylądowało pół opakowania ostrej papryczki. Levi zamieszał w obu garnkach i jak gdyby nigdy nic zajął się wycinaniem piernikowych ludzików i gwiazdek, które następnie wrzucił do rozgrzanego piekarnika.

Elizabeth zawsze należała do żywiołowych osób, które robiły mnóstwo rzeczy jednocześnie, ale tym razem przerosła samą siebie. Bardzo się starała, pewnie dlatego że zaprosiła na kolację nie tylko swoją starszą siostrę, której zawsze chciała dorównać, ale również swojego szefa wraz z małżonką. Chciała więc, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Levi postanowił sobie za cel pokrzyżowanie jej planów.

Rudzielec pozbierał ścinki z papieru prezentowego i wyrzucił je do kosza. Następnie zabrał prezenty, by podłożyć je pod choinkę, w której ubieraniu pomagał pierwszy raz w życiu. Zerknął na czarnego kota, który leżał na drapaku i przyglądał się całemu temu zamieszaniu z wysoce pogardliwą miną wypisaną na płaskim pyszczku. Levi wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenie. Wyglądało na to, że obaj znaleźli się w środku tego cyrku wbrew sobie. Demon popchnął jedną z bombek palcem; ta zachwiała się na brzegu kłującej gałązki i obróciła się wokół własnej osi. Kocur zastrzygł okiem i poruszył końcówką ogona, przeciągnął się, by następnie z gracją zeskoczyć z drapaka. Najwyraźniej demon zaszczepił w nim zainteresowanie ozdobami choinkowymi.

Levi zarzucił na siebie kurtkę, po czym wyszedł na zewnątrz. Drzewa, droga i dachy budynków pokrywała gruba pokrywa białego puchu. Mróz nieprzyjemnie szczypał w policzki, a na zewnątrz szybko zapadał zmrok. David właśnie namawiał sobie dwie córki na powrót do ciepłego mieszkania, w którym pachniało cynamonem, grzanym winem i świerkiem. Dziewczynki dały się przekonać do zakończenia zabawy dopiero w momencie, gdy Levi napomknął o prezentach i piernikach.

Wrócili do domu w idealnym zresztą momencie. Elizabeth rozmawiała przez telefon, obserwując jak dziadek nadal mocuje się z radyjkiem.

— Naprawdę nie dasz rady dotrzeć? — zapytała z wyraźnym zawodem. Najwyraźniej ktoś z zaproszonych gości w ostatniej chwili postanowił się jednak wypisać z udziału w kolacji. Levi żałował, że nie mógł zrobić tego samego.

Kobieta chciała powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie wtedy rozległ się odgłos upadającej choinki. Drzewo misternie przystrojone sztucznym śniegiem, połyskującymi girlandami i szklanymi bombkami, pokrytymi brokatem, wylądowało na panelach, robiąc przy tym niemało łoskotu.

Dziewczynki pisnęły i schowały się za ojcem, David złapał się za łysą głowę, a Elizabeth z trzaskiem odłożyła słuchawkę stacjonarnego telefonu. Kot z donośnym miauknięciem wyłonił się spod choinki, a Levi przygryzł wnętrza policzków, by nie roześmiać się w głos.

— Kurwa! — Tym razem to Betty wybuchła i Levi teatralnie zatkał uszy jednej z bliźniaczek - tej, która miała zwyczaj powtarzać brzydkie słowa po dorosłych. A może jednak tej drugiej? Sam nie miał pewności, były identyczne, na dodatek ubrane w te same paskudne rajstopki w biało-czerwone paski i tiulowe sukienki. Kolejny z genialnych pomysłów Elizabeth. Po zabawie w śniegu ich dopasowane outfity prezentowały się co najmniej żałośnie.

Co gorsza, nie było już czasu, żeby ratować sytuację, bo właśnie rozległ się dzwonek do drzwi. Levi wciągnął w nozdrza zapach swąd spalonych pierników, a w tle rozległ się dźwięk naprawionego radyjka, w którym zaczęła lecieć skoczna kolęda, w rytm której zaczął podrygiwać dziadzio.

“Wesołych, pieprzonych świąt” pomyślał Levi, z satysfakcją przypatrując się chaosowi, jaki zapoczątkował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz