Szczęście. Na brzmienie tego słowa uniosła kieliszek w niemym toaście, zwyczajnie się z nim zgadzając. W tej jednej chwili bez najmniejszych wątpliwości potrzebowała go naprawdę dużo i zdawała sobie z tego sprawę. Wiele ryzykowała, stając z Sorenem twarzą w twarz, który w tej chwili w ogóle nie wyglądał jak zabójca, jednak czy właśnie nie o to chodziło? Czarujący uśmiech, spojrzenie złocistych oczu, słodkie komplementy miały uśpić jej czujność, mogłyby zadziałać, gdyby nie to, że była nieufna z natury, co niejednokrotnie uratowało jej życie. Nawet jeśli brała pod uwagę to, że ten cały liścik był niczym więcej, jak tylko głupim żartem, tak coraz intensywniej w jej głowie migała czerwona lampka. Wszystko wskazywało na to, że tylko jedno z nich wyjdzie z tego klubu żywe. Tylko które?
Na ustach Charlie błąkał się nieco rozbawiony uśmiech. Było coś zabawnego w tym, że ten rozbawiony, nieco pijany i rozluźniony tłum nie ma najmniejszego pojęcia o tym, że tuż obok nich właśnie toczy się śmiertelna gra. Że być może już jutro, przeglądając na ciężkim kacu internet, znajdą artykuły krzyczące nagłówkami o popełnionym morderstwie. To było niemal pewne, choć wciąż pozostawało pytanie o to, kto będzie ofiarą. Arachnesa zignorowała pełne błagania spojrzenia drugiego barmana, który w tej chwili już nie mógł liczyć na jej pomoc. Ciekawe, czy jeszcze będzie miała okazję go zwolnić, czy też będzie musiał zrobić to już ktoś inny. Nie podniosła też wzroku na bacznie obserwujących ją Ariela i Connora. Nie chciała zdradzać ich położenia, a dzięki kryjącym się w cieniu pająkom, bezszelestnie przemykającym w ciemności i zakamarkach, dobrze wiedziała, co się dzieje, bez rozglądania się.
Alkohol przyjemnie rozgrzał, rozpłynął się po mięśniach, jednak nie pozbawił jej tego ledwo zauważalnego napięcia. Również zerknęła na chłopaka, który domagał się jej uwagi. Uniosła brew w zdumieniu, gdy Soren bez wahania kazał mu zjeżdżać.
W każdej innej sytuacji zareagowałaby, czując się odpowiedzialną za spokój w klubie, jednak ten jeden, jedyny raz mógł zająć się tym ktoś inny, w końcu po coś tę ochronę zatrudniała. To był najwyższy czas, aby pchnąć nieco akcję do przodu.
Zdawało się, że pomyśleli dokładnie o tym samym i niemal w tym samym momencie porozumiewawczo skinęli głowami. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak Ariel i Connor klną w tym momencie, że schodzi im z pola widzenia, jednak przecież nie było innej możliwości. Nie mogli się pozabijać w szalejącym tłumie. Wyszła zza baru i uchyliła się w ostatniej chwili, by nie oberwać nadlatującą butelką. Zbliżyła się do Sorena i chwyciła go za rękę, by przeciskający się we wszystkich kierunkach tłum ich nie rozdzielił. Pociągnęła go w stronę zaplecza, gdzie zniknęli za drzwiami z czerwonym napisem Tylko dla personelu. Muzyka przycichła gwałtownie wraz z cichym trzaskiem zamykanych drzwi. Tłum, blask świateł, to wszystko zostało za nimi. Zamiast basów dudniących z głośników, teraz mogli usłyszeć mocne bicie swoich własnych serc. Poprowadziła go dalej, wyczuwając nie tylko własne podekscytowanie, ale też przemykających ponad ich głowami, kryjących się w ciemnych kątach, czekających cierpliwie w swoich sieciach pajęczaków. Polowanie powoli dobiegało do momentu kulminacyjnego. W powietrzu niemal unosił się zapach krwi i śmierci. Wywoływał gęsią skórkę, sprawiał, że krew wrzała w żyłach. Zapachy, kolory, wszystko stało się intensywniejsze, zupełnie jakby ciało zdawało sobie sprawę z tego, że to mogą być jego ostatnie chwile. Że trzeba wytężyć wszystkie siły, bo kolejnej okazji może już nie być.
W półmroku złociste oczy Sorena niemal świeciły. Białe światło pojedynczej, wiszącej pod sufitem żarówki załamywało się w białych, idealnie ułożonych włosach. Gdyby ktoś ją zapytał, jak wyobrażała sobie boską istotę, bez wahania mogłaby podać opis Sorena. Nic dziwnego, że podbijał wybiegi, a największe marki byłe gotowe na naprawdę wiele, aby został ich twarzą. Ciekawe, dla ilu był inspiracją, a jak wielu wpędził w największe kompleksy. Trochę szkoda, że już za chwilę to wszystko miało się skończyć. Piękno przeminie wraz z nim. Jeśli będzie miała wystarczająco dużo szczęścia.
Niemal słyszała tupot licznych odnóży na skrytej w ciemności ścianie, tuż nad głową mężczyzny. Pająki gromadziły się, szykowały do ataku, gdyby tylko mężczyzna wykonał jakiś nagły, niebezpieczny ruch. Wszystko jednak wskazywało na to, że nie zamierzał ani jej zastrzelić, ani tym bardziej zadźgać nożem. Zresztą, to ostatnie było takie… nieeleganckie. Kompletnie do niego nie pasowało. Kilka rzuconych słów, powietrze, które gęstniało tak, że ledwo dało się oddychać. Pocałunek, który dla postronnego obserwatora miał być wyrazem pożądania, pełny był jadu, trucizny. Ta podstępnie płynąca żyłami, miała ugodzić prosto w serce i zatrzymać je na wieki. Charlie była pewna, że tak właśnie się stanie. Soren również. A jednak los postanowił z nich zadrwić, przez kilka szybkich uderzeń serca pozostawiając ich w błogiej nieświadomości, że próbują zabić się w dokładnie ten sam sposób. Dać słodkie poczucie zwycięstwa, by chwilę później je odebrać z szyderczym śmiechem.
Czy mogła istnieć przyjemniejsza śmierć? Dotyk miękkich, ciepłych warg, szczupłe palce zaciśnięte na rozgrzanym karku, mocne ramię obejmujące w talii mogło być bardziej śmiertelne od noża, a jednocześnie dużo mniej bolesne. Kły jadowe niezauważalnie wysunęły się z dziąseł dziewczyny, drasnęły skórę, gdy przygryzła wargę Sorena, maskując tym samym delikatne, ale jednak potencjalne śmiertelne ukłucie. Na języku poczuła metaliczny smak krwi. Jeszcze tylko chwilka. Kilka sekund, błogie westchnięcie nim padnie do jej nóg. Jego ciało zacznie drętwieć, serce zwolni, a on nic nie będzie mógł na to poradzić.
Jeszcze chwilka, tylko chwila… aż szkoda…
Kurwa, co jest?!
Nie była morderczynią. Do tej pory właściwie nie zdarzyło jej się robić użytku z kłów, jednak wiedziała, że Soren powinien już poddać się działaniu trucizny. On z kolei, jak na złość, wciąż przyciskał ją do siebie mocno, jak na ironię, coraz mocniej. W słodkiej, pełnej namiętności pieszczocie wyczuła w końcu irytację.
Oderwali się od siebie, choć Soren wciąż trzymał jej ramiona w mocnym uścisku. Pająki kłębiły się tuż nad jego głową na suficie, chociaż nie mógł ich dostrzec. Charlie natomiast wyraźnie je wyczuwała. Zdumienie, frustrację, którą odczuwała i ona, gdy patrzyła w zdumioną twarz Acedii. Mogła się założyć, że jej własna wygląda w tej chwili dokładnie tak samo.
Szok ustąpił jednak miejsca rozbawieniu, gdy usłyszała pytanie. Ramiona, na których wciąż mocno zaciskał swoje palce, zadrżały ze śmiechu.
– To zabawne. Miałam cię zapytać dokładnie o to samo – przyznała, nawet nie próbując udawać powagi. Z pokrytych czerwoną pomadką ust zlizała małą kroplę jego krwi. I trucizny, którą ją uraczył. Roześmiała się, widząc, jak zdumienie widoczne w jego złotych oczach pogłębia się.
Więc tak to robił? Soren Acedia był chodzącą trucizną? Miała ochotę roześmiać się głośno, bo to był ten poziom absurdu, którego nie dało się rozładować inaczej, jak tylko śmiechem. Początkowo sądziła, że pocałunek ma być zaledwie odwróceniem uwagi, że w ten sposób Soren chciał ją całkowicie pozbawić czujności, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że sam pakuje się w śmiertelną pułapkę. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że oboje mieli dokładnie ten sam plan. I że nie mogą zabić się w ten sposób. Ze wszystkich możliwych sposobów na zabicie, ze wszystkich możliwych osób, oni musieli akurat trafić na siebie.
– Więc tak to robisz? Twoje pocałunki są zabójcze? – zapytała, nie przestając się uśmiechać.
– Najwyraźniej nie wszystkie – odpowiedział, wyraźnie poruszony i być może urażony jej rozbawieniem.
– Och, nie przejmuj się. To nie twoja wina – lekko poklepała go po dłoni, przechylając lekko głowę na bok. – Jeśli cię to pocieszy, to właśnie w tej chwili twoje wnętrzności powinny się rozpuszczać, a jednak stoisz tu przede mną, wciąż piękny i ani trochę nieumierający. – Jej głos wciąż drżał od tłumionego rozbawienia.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, z hukiem, Ariel i Connor wpadli do pokoju z uniesioną bronią, gotowi do strzału.
– Nawet nie drgnij – warknął Connor, w ledwo kontrolowanej wściekłości odsłaniając kły. Choć twarz Ariela pozostawała niewzruszona, to jednak w oczach malował się wyrok śmierci.
Charlie uniosła szybko dłoń, powstrzymując ich przed oddaniem strzałów. Być może nie powinna igrać z ogniem, być może Soren jeszcze ją jakoś zaskoczy, a ona umrze, nim zdąży zrozumieć, co się stało, jednak ciekawość zwyciężała. W oczach Sorena również widziała pytania i pragnienie poznania odpowiedzi.
– Chłopaki, nie uwierzycie, co się właśnie odjebało – powiedziała do elfa i wilkołaka, posyłając im rozbawiony uśmiech. Ci spojrzeli po sobie, kompletnie zdezorientowani. Musiała stracić rozum. Co, w sumie, nie byłoby aż tak dziwne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz