Jebana. Policja.
Za kogo oni właściwie się uważali? Za ludzi z prawnym przyzwoleniem na użycie siły, których obowiązkiem oraz głównym zadaniem było strzeżenie obywateli przed szeroko pojętym, bardzo względnym i niesprawiedliwym często w ocenie złem, za ludzi mających pilnować porządku publicznego, żeby każdy na ulicy czuł się bezpieczny z samą świadomością, że ktoś nieustannie czuwa, za ludzi będących twardym orężem przepisów, gotowym wedle poleceń przełożonych i własnego, jakże silnego, niezachwianego kompasu moralnego podjąć odpowiednie działania w celu zaprowadzenia właściwego ładu? Myśleli, że mogą pacyfikować poniekąd groźne dla ogółu jednostki, zamknąć im w ten sposób usta i stworzyć z nich przestępców na podstawie przyjętej przez nich miary „dobrego obywatela”, gdzie atakowanie słowne i zgniłymi jajami budynku ministerstwa, pomalowanie pojazdów służbowych różową farbą oraz fizyczne użycie siły na mundurowych zapewniało pierwsze miejsce w sali przesłuchań na komisariacie?
Dobra. Może tak właśnie było. Ale Dante wiedział lepiej.
Oni tylko wykonywali swoją pracę, a on tylko się z nią nie zgadzał i podążał za chaosem swego charakteru, według którego każde zniewolenie go, próba ujarzmienia i przywołania do porządku odnosiła efekt odwrotny do zamierzonego. Kajdanki przecież stworzono po to, by obezwładniać, osłabiać zapał poprzez odebranie swobody ruchów, nie zaś dodatkowo podjudzać i wywoływać zdwojony opór. Miały budzić szacunek, respekt, bo oto ktoś właśnie zdobywał przewagę nad drugą osobą. Dante prychnął, gdy do czwórki policjantów doszedł jeszcze piąty, każdy uparcie starający się doprowadzić do radiowozu stawiającego się wszystkiemu i wszystkim syrena.
Wymusili na nim jeden nieco większy krok, gdy słowa elfki zaskoczyły go, wybiły z rytmu. Szczęka poznaczona bliznami zacisnęła się mocniej, rzucił jakieś przekleństwo przez ramię, zaparł się ponownie, stanowczo i uparcie, łagodnością obdarzając jedynie dziewczę siedzące już w samochodzie, czekające na swego współtowarzysza rozróby.
— Mishunia, daj mi… — Warknął przez zęby, kopnął byle gdzie, byle jak, w takim nawale policjantów i tak w kogoś trafił. — Daj mi moment… — Bo nie zamierzał tak tych przeprosin zostawić bez komentarza, nie wyjaśnić grzecznie, spokojnie z Mishką, za co wolno było jej przepraszać, a za co zdecydowanie nie.
Czy liczył, że się wyswobodzi? Nie, nie po to się z nimi siłował. Teraz rolę grała krnąbrność, ta niepokorna potrzeba pokazania im, że jeśli chcieli go powstrzymać, to musieli się bardziej wysilić. Szósty gość, wysoki elf, odważnie podjął próbę pomocy kolegom. Syren wyszczerzył kły w uśmiechu, niebezpiecznym, niezwiastującym niczego dobrego. Gwizdnął, sprawnie przyciągnął uwagę dopiero co przybyłego. Złota burza wzięła zamach, rąbnęła w prosty nos, wywołując salwę krzyków, głośny jęk poszkodowanego, wyciągając syreni śmiech z szerokiej piersi.
Nie na długo.
— Kończmy tu, chłopaki, bo ja głodny się robię. — Głos był ciężki, głęboki, dający znak swojego zniecierpliwienia jedynie przez cichą nutkę pobrzmiewającą na jego dnie, więcej nie musiał dodawać. Dantemu wystarczyło się obrócić, spojrzeć za siebie, i to o dziwo w górę, żeby wiedzieć, że ktoś taki kolejnych gróźb nie potrzebował używać.
Smoczy pysk, nieco znudzone złote ślepia, uważnie popatrujące na aresztowanego, ogon kiwający się luźno na boki. Szponiasta dłoń pchnęła go w bark, nim zdążył miotnąć choćby jedną kurwą w policjanta.
Radiowóz w końcu ruszył, Dante z dumą przyjął fakt, że była to jedna z tych pomalowanych farbą osobówek, nawet za niski jak na niego dach tak mu nie przeszkadzał. Poprawił się na siedzeniu, zwrócił w stronę Mishki. Róż szkiełek szybciutko przebiegł po drobnym ciele, niemniej kulącym się przez swój wzrost w samochodzie, na szczęście jednak ani siniaków, ani obrażeń nie dostrzegł, inaczej żadni bogowie by policjantom nie pomogli.
— Za co ty przepraszasz? — zapytał, zielone oczka uciekły od niego, wbiły się w oparcie przedniego siedzenia. — Mishunia, Myszka, dajże spokój. To te chuje powinny nas przepraszać, nie ty mnie.
— Nie chciałam, żebyś miał problemy przeze mnie… — mruknęła, lecz niepokój na twarzy zdeczka zelżał, zawstydzenie przeminęło, gdy spiczastych uszu dobiegł pogodny, łobuzerski śmiech.
— Myszka, ja jestem problemem, to inni ludzie mają ich więcej przeze mnie, nie na odwrót.
Jeśli komuś wydawało się, że dowiezienie dwójki rozrabiaków na komisariat można było nazwać pomyślnym końcem całej akcji, to był głęboko w błędzie. Prawdziwy cyrk miał się dopiero rozpocząć.
— Nie — odparł słodko Dante. Blade światło żarówki rozjaśniało szkiełka, igrało na wygiętych w zawadiacki półuśmiech wargach.
— To nie było pytanie, ma pan złożyć swój odcisk palca! — uniósł się policjant dyżurujący. Jeszcze chwilę temu próbował podejść spokojnie do aresztowanych, lecz czara goryczy się dla niego prędko przebrała. Nic zresztą dziwnego – miał przecież do czynienia z Dantem. Kosmyk wypadł z nażelowanej, krótkiej czupryny, palec postukał w kawałek rozłożonego przed nim dokumentu. — O tu, na tym papierze, przy pomocy tego atramentu.
Syreni uśmiech się poszerzył, tylko troszkę, ledwie odrobinę, akurat tak, żeby mężczyzna zauważył zmianę i jeszcze mocniej się wnerwił.
— Nie jest różowy — powiedział krawiec, tonem stwierdzającym oczywiste niedociągnięcie, błąd, niechlujność w pracy.
— Słucham? — Prawie szeptem odezwał się policjant, mrugając zaskoczony.
— Atrament nie jest różowy — powtórzył cierpliwie. — Jak będzie różowy, to wtedy dam wam ten odcisk. — Spojrzał na swoją towarzyszkę. — A ty, Myszka? Chcesz zielony?
Mishka przygryzała wargę nerwowo, zerknęła na dyżurującego, nie bawiąc się chyba wcale tak dobrze na komisariacie jak syren. Cóż, dla niego to nie była pierwsza taka przygoda, z dołka już niejeden raz musieli go w przeszłości wyciągać ludzie, chociaż w niektórych przypadkach policja sama odpuszczała, mając serdecznie dość pyskatego krawca. Więc on może nie czuł stresu, całe zajście odwracał w żart, ale jakie doświadczenie z takimi sytuacjami miała Mishka? Uśmiechnął się do niej, zachęcił do odpowiedzi. Nieważne, jakie miała, zamierzał razem z nią przebrnąć przez ten komisariat w zajebistym humorze.
— Chcę — zdecydowała się w końcu, zarażona tą niezłomną chaotycznością. Jeszcze trochę i nauczy ją szczerzyć się w ten sam wnerwiający innych sposób.
— Słyszał nas pan — zwrócił się na powrót do wychodzącego z siebie policjanta. — Różowy i zielony atrament albo nici z paluszków.
Dante myślał, że skona ze śmiechu, gdy zobaczył biednego młodzika z mlekiem pod nosem, na łeb na szyję biegnącego w stronę roweru, pędzącego w dół ulicy, żeby zaraz powrócić z siatką z logiem jakiegoś sklepu papierniczego. Szczerze spodziewał się, że do tego czasu dyżurujący zorientuje się, że syrenie dane są gdzieś w systemie i na pewno jego odciski mają, gdzieś cały ten podstęp zatrzyma się w połowie i jakoś wymuszą policjanci na elfce danie im swoich, ale nie. Dopiero co mianowany posterunkowy zebrał ciężko pierwszą lekcję w temacie osób, z jakimi może mieć styczność w pracy, a dyżurujący kazał ich dwójkę czym prędzej zabrać mu sprzed oczu do pokoju przesłuchań.
— Ale mogliby zdjąć mi to z łap… — burknął Dante, szarpiąc za magicznie wzmocniony łańcuszek kajdanek, gdy sadzali ich w niewielkim pomieszczeniu. Taki normalny już dawno by rozerwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz