06 grudnia 2023

Od Virgila do Ilary

Virgil z wyjść do muzeum już w swoich latach studenckich uczynił swego rodzaju przyjemny obowiązek, mający nieustannie poszerzać jego horyzonty, rozwijać i uwrażliwiać na piękno sztuki artystów, których lata świetności minęły, choć nieprzerwanie doceniano ich wkład w kulturę. Chodziło o zdobywanie wiedzy, poznawanie dawnego kunsztu, by następnie wspomnienia z wnętrza cichych sal wypełnionych zachwycającymi dziełami zainspirowały dłoń kreślącą nowy szkic, by nieśmiało przebiły się w jego własnych rzeźbach, nadając im niepowtarzalny styl, będący połączeniem jego zdolności i artystycznego zmysłu interpretującego na swój sposób oglądane obrazy lub popiersia. W końcu ostatnim, czego chciał, to żeby jego sztuka znalazła się w jakimś zastoju, dotknięta brakiem pomysłów, tą frustrującą blokadą myśli, więc regularnie wybierał się do licznych przybytków kultury w stolicy, żeby wystawiać umysł na prace mistrzów, którzy wytyczyli pewien szlak przed nim.
Czasami wystarczyło mu się tylko przejść, zrobić krótką rundkę wokół wystawy, zwyczajnie nacieszyć się otaczającymi go dziełami, popatrzeć na ludzi. Poza oczywistymi grupami turystów ci odwiedzający muzeum, bo miejsce było blisko ich domu, w czwartek były darmowe wejścia albo mieli umówioną pod pejzażem z sali numer dwanaście randkę, zawsze stanowili ciekawą mieszankę. To była jego chwila, jego czas tworzenia bez pomocy rąk, liczył się jedynie nieład krążącej po głowie weny, potrafiącej wybrać najbardziej niespodziewane fragmenty z obrazów i przekuć je w nową rzeźbę.
Jednak nie zawsze to wystarczało, a raczej bywało równie miłe, co ulotne. Nie wszystko Virgil dawał radę spamiętać, nie każde odczucie oraz pomysł potrafił potem odpowiednio ubrać w te same słowa, które nasunęły się w momencie podziwiania danego kawałka sztuki. Od czegoś jednak miał te piętrzące się stosy szkicowników, po równo tych zapełnionych i pustych, więc wybierał z nich jeden, chował do torby, po czym bez ładu i składu bazgrał w nim na stojąco, zerkając ponad kartkami na patrzące w dal nimfy.
Tego dnia miał oglądać dobrze mu już znaną, zachwycającą sztukę Solmarii, ale jak na złość, po wyszykowaniu się, przygotowaniu zeszytu i rozpromienieniu twarzy pogodnym uśmiechem, wszechświat pokazał mu w całej swej serdeczności środkowy palec. Virgil zmarszczył brwi, po raz dziesiąty czytając plakietkę wiszącą pod pustym miejscem na ścianie. Dla pewności sprawdził, ale internet mówił wyraźnie, że tutaj powinien obraz wisieć, w tym muzeum, nigdzie go nie przenoszono, więc co się niby z nim stało? I pozostałymi? Zwrócił przypadkiem uwagę, że brakowało głównie tych z bogato zdobionymi ramami, zawierającymi jedne z najpopularniejszych dzieł, ale jaki to miało związek? Inne muzeum robiło jakąś wystawę z nimi?
Pogodził się z myślą, że bywa i tak, nic się nie poradzi i trzeba szukać innych rozwiązań. Była przecież na piętrze sala z ponadczasowym artystą zamieszkującym Stellaire w ubiegłym wieku, oryginalnie pochodzącym z Bharatu, mógł się udać tam. Tylko że gdy przechodził obok kolejnej ściany pozbawionej obrazu, ten unoszący się w jej otoczeniu zapach jabłek, pomieszany z lekką wonią smaru nie mógł być znowu tylko jego złudzeniem.
Przystanął, potoczył wzrokiem po sali. Co mu właściwie szkodziło to sprawdzić?
Krokiem niezobowiązującym, lekkim i według niego bardzo naturalnym, Virgil obszedł całą ekspozycję, dla niepoznaki zatrzymując się przy tych uchowanych na ścianach dziełach, głównie jednak poświęcając czas pustym miejscom. Szukał charakterystycznego zapachu, pochylając się nad samymi plakietkami dłużej, niż dla przeciętnego odwiedzającego było to wskazane, ale kto niby miałby zwrócić na to uwagę?
Wilkołak zamrugał, zdębiały słowami nieznajomej. Ktoś jednak zwrócił.
— Aż tak beznadziejny jestem w to? — mruknął pod nosem, zaśmiał się zaraz z samego siebie, wzruszył ramionami. — W każdym razie, nie powiedziałbym, że lubię wtykać nos w nieswoje sprawy, po prostu czuję się… zaintrygowany tą całą sytuacją.
— Jest podejrzana, nie sądzisz? — podchwyciła od razu kobieta, prawie idealnie kryjąc nagłą zmianę w swojej postawie. Zdradził ją głos, jeszcze chwilę temu napięty, teraz brzmiący nawet nadzieją i delikatnym zadowoleniem. Metaliczne spojrzenie zlustrowało ją przelotnie. Czego właściwie od niego chciała?
— Dziwna, to na pewno. W szczególności ten zapach.
— Zapach?
Vi wskazał luźno ręką na niektóre ściany z brakującymi eksponatami, choć nie był przekonany co do wartości swojej obserwacji.
— W całej sali go trochę czuć, ale tam, gdzie nie ma jakiegoś obrazu, to szczególnie. Taka woń jabłek zmieszana ze smarem, jakby do maszyn przemysłowych czy czegoś takiego, nie znam się. Raczej w muzeum nie powinno tak pachnieć, nie w taki sposób.
Nieznajoma pokiwała głową, niby rozumiejąc, ale trochę nie za bardzo, mimo to dopytała:
— Coś jeszcze zauważyłeś?
Virgil posłał jej uśmiech.
— Tak, że nie znam twojego imienia.
Tym razem to on ją zaskoczył, kobieta speszyła się na moment.
— Och. Racja. Przepraszam. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń, uścisnął ją. — Jestem Ilara.
— Virgil, miło mi poznać. Interesujesz się sztuką?
— Trochę.
— Trochę bardzo jej zniknięciem.
— Mniej więcej.
Parsknął pogodnym śmiechem, jej odpowiedź przyjmując za nieco zbywającą, ale nie ciągnął na siłę dalej tematu.
— Nie chcę cię martwić, ale nic więcej nie odkryłem — odparł, westchnął cicho, popatrując na puste miejsca pozbawione i obrazów, i jakichkolwiek wskazówek, bo o to przecież jej chodziło, tak przynajmniej mu się wydawało. — Może ten zapach to też tylko wytwór mojej wyobraźni.
— A może jednak coś się tutaj stało? — podsunęła, Vi podszedł do sugestii z rezerwą.
— I nie ma tego jeszcze w mediach?
— „Dla dobra sprawy”.
Zmarszczył brwi.
— Hm. Ma to sens. — Powstanie pomysłu w wilczej głowie było wręcz naturalną koleją rzeczy po tej krótkiej dyskusji, wyczuciu, że Ilara rozmowy nie zaczęła z nim tylko po to, żeby ponarzekać na organizację muzeum, że jakaś głębsza potrzeba nią kierowała. — To skoro chcemy się czegoś sensowniejszego dowiedzieć, musimy zapytać kogoś lepiej wtajemniczonego. — Zerknął na pracownika muzeum, zaraz na kobietę. — A chcemy, prawda? — zapytał, chyba nie do końca jeszcze mając świadomość, w co właściwie i z kim próbuje się wpakować. Mieli tylko zapytać, co się mogło stać z obrazami, to nie było nic wielkiego. Raczej.
Wątpliwości przyszły za późno, bo Ilara już przytaknęła mu, zgodziła się z wilkołakiem i nim się zorientował, ich dwójka była na drodze ku mężczyźnie siedzącemu na niewielkim krześle z boku sali, pochylającemu się nad jedną z muzealnych broszur. Raz wilcza śmierć, czy coś takiego.
— Obrazy? — burknął z pracownik, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. — Nie, nic nie wiem.
— Ale pan przecież tutaj pracuje, musiał coś pan chociaż usłyszeć… — Spróbowała Ilara, facet przerwał jej głośnym cmoknięciem, przewracając kartkę broszury.
— To, co słyszę, to dwa wnerwiające głosiki przeszkadzające mi w pracy.
Samozwańczy detektywi, jeśli tym mianem mogli się określi, spojrzeli po sobie w niedowierzaniu. Virgil przejął odważnie pałeczkę, uśmiechnął się grzecznie do mężczyzny, nachylił nieco.
— My tylko zastanawiamy się, gdzie możemy obejrzeć brakujące obrazy, bardzo nam zależy na…
Broszura zamknęła się nagle, gość pacnął nią gwałtownie we własne kolano. Wzdrygnęli się, a to zdenerwowanie w oczach pracownika, który łaskawie w końcu na nich popatrzył, nie wróżyło niczego dobrego.
— Wiecie, że nikt jeszcze nie przyszedł z takim samym problemem do mnie? — fuknął. — Nikt. I nagle zjawiacie się wy i macie milion pytań o bzdety. Powiem wam coś. — Pracownik przeniósł oceniający wzrok z wilkołaka na Ilarę i z powrotem. — Złodzieje mają tendencję do wracania na miejsce zbrodni, żeby cieszyć się swoim dziełem.
Naturalnie żadne z nich aluzji nie wyłapało. Virgil przekrzywił lekko głowę.
— Złodzieje?
— Ktoś ukradł obrazy?
Tak, a ja zaraz będę miał podejrzanych. — Krótkofalówka pojawiła się w dłoni, mężczyzna wcisnął przycisk. — Ochrona, chciałbym…
— Co, że my? — Vi wskazał palcem na własną pierś.
Szarpnięcie za wilczy łokieć, Ilara zorientowała się dużo szybciej w sytuacji, pociągnęła go w stronę wyjścia.
— Virgil, spadamy!
Chciał zaprotestować, przecież jedynym ich grzechem była ciekawość, nie mieli przed czym uciekać, a na pewno już nie przed ludźmi, po których stronie (jeśli w tym wszystkim były jakieś strony) stali.
Problemem jednak mogło się okazać wytłumaczenie tego parze ochroniarzy biegnących wprost na nich.
— Poważnie?! — zawołał, pozwalając Ilarze się poprowadzić przez korytarze muzeum w stronę jakiegoś wyjścia.
Jakim cudem kobieta odnajdywała się tak dobrze w budynku, pomimo uciekania przed grupką ochroniarzy, którzy okazali się nie być jedynie ozdobami, nie miał bladego pojęcia, ale w duchu cieszył się, że jeśli rzeczywiście trafił na jakiegoś pomyleńca, to przynajmniej na takiego mającego pojęcie, co robi.
Prawie wjechał jej w plecy, gdy Ilara wyhamowała bez ostrzeżenia przy dwuczęściowych drzwiach z zielonym prostokątem, informującym o wyjściu ewakuacyjnym. Idealnie dla nich. Kobieta szarpnęła za klamkę, drzwi ustąpiły, Virgil pomógł jej pociągnąć do siebie ciężkie, drewniane skrzydło. Tupot ochroniarskich butów poniósł się echem po korytarzu, zaraz dołączyły krzyki. Wypadli na mały dziedziniec gdzieś na tyłach budynku.
— Tam jest szlaban! — rzuciła przez ramię Ilara. Virgil nawet nie wiedział, o jakim szlabanie mówiła, zwyczajnie pobiegł za nową wspólniczką w niepopełnionej zbrodni, pokładając w niej całe swoje zaufanie, bo do siebie w tej chwili nie miał żadnego.
Pognali, Vi na wyjściu pozdrowił panią w budce przy szlabanie, życzył jej miłego dnia, po czym skierował się z Ilarą do znajdującego się blisko muzeum parku, gdzie dopiero mieli szansę spokojnie złapać oddech. Zignorowali zdziwione spojrzenia innych przechodniów, gdy w swoich akademickich w stylu ubraniach przebiegli jeszcze kilka ścieżek, zanim dopadli skrytej w cieniu ławki, usiedli na niej ciężko, walcząc o oddech. Dreszcz przebiegł przez ciało, czyżby to adrenalina się wyciszała? Podniosło mu to wszystko ciśnienie, nie mógł tego odmówić. Nogi drżały, gotowe do wznowienia ucieczki, dłoń się trzęsła, poprawiając torbę na ramieniu, myśli były w rozgardiaszu jak po wieczorze z Dantem.
Uciekł z muzeum. Przez drzwi ewakuacyjne. Bo ochrona wzięła go i Ilarę za podejrzanych w sprawie kradzieży obrazów. Ze wszystkich rzeczy, dlaczego sztuka musiała się obrócić przeciwko niemu, kiedy on tylko chciał pomóc?
— Cholera — mruknęła Ilara, Vi prychnął, wciąż dysząc.
— Ta. To co teraz? — Dodał ze śmiechem, szerze nie spodziewając się, że będzie jakiś ciąg dalszy tego szaleństwa: — Robimy pokój z mapką poszlak na ścianie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz