Niewiele czasu minęło, kurczak już wędrował w stronę garnków, owoce zaś, umyte i obrane, powoli zaczynały tworzyć barwną kompozycję na talerzu. Jeszcze tylko trochę przygotowań, jakieś dekoracje, i większość jedzenia na świąteczną wieczerzę była gotowa. Aromat unoszący się w pomieszczeniu sprawiał, że brzuch domagał się wszystkiego, co tylko było na talerzach, lecz właściwa pora nie nadeszła, nadal trzeba było czekać. Poza tym pozostawała do zrobienia jeszcze jedna rzecz, nim będzie można oddać się świątecznemu lenistwu i obżarstwu, bez niej ten wieczór nie byłby właściwy.
Choinka postała wystarczająco długo, by ciężki pień ogrzał się, a ściśnięte siatką gałęzie rozprostowały, przygotowując na przyjęcie światełek, bombek i łańcuchów. Drzewko zdawało się odżyć, chłonąć w siebie radosny nastrój panujący w mieszkaniu, dzielić się świeżym, leśnym zapachem i głęboką zielenią kolczastych gałązek. Bashar ogarnął choinkę gospodarskim okiem, uśmiechnął się, widząc, że faktycznie sprzedawca wybrał dla nich ładne, symetryczne drzewko o mocnych gałęziach, które na pewno będzie dobrze wyglądało, ustrojone mnogością ozdób i światełek.
Lekarz odwrócił wzrok, przeniósł go na buszującego w lampkach Dantego, a jego uśmiech się poszerzył.
Wrócił wspomnieniami do wcześniejszych świąt, spędzanych najpierw z „matką” – kobietą o dobrym sercu i łagodnym charakterze, z którą nie zadzierzgnął żadnej głębszej więzi, choć z drugiej strony tak naprawdę nigdy nie starał się tego zrobić. Potem były święta, które spędzał w szpitalu, biorąc dyżury za tych, dla których bycie z rodziną stanowiło wysoki priorytet i chętnie wywracali własny grafik do góry nogami, byle tylko przez te dni nie musieć iść do pracy. Yule stanowiło spokojny czas w szpitalu, więc Bashar, luźno przywiązujący się do jakichkolwiek dat, nie miał problemu z tym, by spędzić święta śpiąc na kozetce. Parę razy zdarzyło mu się być w domu w Yule, wtedy najczęściej siedział sobie przy zapalonej choince, skubał świąteczne bakalie i czytał jakąś książkę, puszczając w tle muzykę, albo oglądał film Kevin sam w Stellaire, niezmordowanie puszczany o tej porze roku przez najbardziej popularną stację telewizyjną Novendii.
Może na pierwszy rzut oka dla osoby, która nie znała Bashara, każdy z tych sposobów spędzania świąt mógłby wydawać się dość smutny i samotny, jednak sam demon, mając tendencje do nieprzejmowania się jakimikolwiek normami i obyczajami, uznawał każde swoje święta za udane. Lecz choć nic złego nie było w świątecznym spokoju, czy to na dyżurze, czy w zaciszu własnego domu, lekarz doszedł do wniosku, że zdecydowanie można byłoby uczynić je dużo bardziej radosnymi.
— Jak ty to zrobiłeś, że te lampki się w ogóle nie poplątały? — spytał Dante, odwracając się do niego, ze sznurem kolorowych światełek rozciągniętych między rozłożonymi ramionami.
Bashar ostatni raz zerknął jeszcze na pyrkające na gazie garnki, uchylił pokrywkę, nim podszedł do Dantego, wyjął mu światełka z rąk, jednocześnie stając na palcach, muskając wargami pobliźniony policzek.
— Pokażę ci, kiedy będziemy razem wszystko zwijać po świętach — odparł.
Uśmiech nie schodził z twarzy Dantego od momentu, gdy tylko się spotkali tego dnia, teraz jednak przyjął jakieś inne zabarwienie, gdy Bashar tak naturalnie poczynił plany na jedno z kolejnych spotkań. Demon ogólnie lubił mieć konkretne plany, spontanicznym zajęciom oddawał się z rzadka, lecz teraz owo zaplanowanie (może bardziej zapowiedź?), zarządzenie się cudzym czasem, miało odmienny wydźwięk. Stanowiło kolejne potwierdzenie tego, jak naturalnie obecność Dantego wpisywała się w życie i plany Bashara, i jak bardzo lekarz życzył sobie drugiego mężczyzny we wszystkich swych domowych i świątecznych aktywnościach.
— Pokaż mi te światełka.
Bashar podszedł do choinki, wybrał miejsce, próbował sięgnąć pętelką rozpoczynającą rządek złotych diod. Lecz tego roku choinka była wyższa, niż zazwyczaj kupował, dłoń nie wyciągnęła się wystarczająco, pętelka zaczepiła o jedną z niższych gałęzi. Lekarz westchnął.
Nie zdążył nawet pomyśleć o tym, by ruszyć po stołek bądź drabinę. Poczuł tylko, jak silne dłonie zaciskają się na jego biodrach, a potem dywan uciekł spod filcowych kapci, gdy Dante bez większego wysiłku podniósł go lekko, akurat tyle, by mężczyzna sięgnął tam, gdzie chciał.
— Wygodnie? — spytał, gdy Bashar parsknął śmiechem, zarzucił lampki wyżej, tuż przy samym czubku.
— Wygodnie — odparł, pozwolił się z powrotem postawić na ziemi. — I bezpieczniej, niż na drabinie. Ty mnie nie wypuścisz, prawda?
— Nigdy w życiu — zapewnił Dante solennie.
Bokserskie ramiona oplotły Bashara mocniej, ciaśniej, syren wtulił się w jego plecy, oparł policzek na skroni. Lekarz sięgnął, trafił opuszkami gdzieś między te złote loki.
— Dobrze — powiedział miękko, nim uniósł wyżej trzymany w dłoni kabel od światełek. — Dasz radę zawiesić resztę?
— Pewnie.
Pocałunek spoczął na skroni, Dante przejął światełka i dał radę. Krok po kroku, choinka mieniła się coraz intensywniejszym, złotym blaskiem, kryjącym się wśród ciemnozielonych igieł i gałęzi. Na dobrą sprawę, gdyby się uprzeć, mogliby zostawić drzewko takim, jakie było, lecz nie po to Bashar wydobył z szaf wszystkie bombki, by ich teraz nie użyć.
Mężczyzna stawiał zawsze na jakość, nie na ilość, bombek nie było wiele, na dodatek chyba każda inna, lecz każda starannie wykonana i ręcznie malowana. Delikatne szkło i lśniący brokat mieniły się w złotym blasku lampek, intensywne barwy stanowiły dobry kontrast ze spokojną zielenią drzewka. Dante ostrożnie wybierał bombki z pudełek, Bashar trochę go kierował, gdzie by pasowały, w międzyczasie uciekał na moment do kuchni, by dopilnować gotowych już niemal potraw.
Potem przyszła kolej na łańcuchy. Dante chyba nie byłby sobą, gdyby nie zagarnął jednego, nie zarzucił go sobie na ramiona i wokół szyi, sprawiając, że Bashar śmiał się, kręcąc głową. Błyszczące pasma w końcu udekorowały drzewko, Dante na koniec pożegnał się ze swoim łańcuchem, narzucił go na honorowe miejsce wśród gałęzi. A potem została ostatnia rzecz do zrobienia – ustrojenie samego czubka gwiazdą.
Bashar zerknął na szczyt choinki, tkwiący tuż pod wysokim sufitem, typowym dla starych kamienic. Powinien wziąć drabinę, to było naprawdę wysoko, a podniesienie tam kogoś, tak po prostu, to nie była prosta sprawa. Lecz lekarz dobrze wiedział, że nie ma co nawet próbować sugerować tej drabiny i że lepiej mu będzie zaufać sile bokserskich bicepsów, nawet jeśli tego dnia Dante przytargał już choinkę, pomagał w kuchni i podnosił go za każdym razem, gdy trzeba było sięgnąć nieco wyżej. Mężczyzna chwycił gwiazdę, odwrócił się do Dantego.
— Podniesiesz mnie?
— Jak wysoko tylko będziesz chciał.
Bashar po raz kolejny oderwał się od ziemi, sięgnął gwiazdą w stronę czubka choinki.
— Trochę wyżej.
Poczuł, jak syren napina mocniej mięśnie, a filcowy kapeć zsuwa się mu ze stopy.
— Jeszcze trochę.
— Pewnie.
Dante stęknął, ale podniósł, Bashar wyciągnął się, ile dał radę, zawiesił w końcu gwiazdę. Krawiec postawił go z powrotem na ziemię, lekarz trafił nawet stopą w zagubiony kapeć, odwrócił się do syrena. Ten zaś stał, dumny z siebie, z dłońmi podpartymi na biodrach i uśmiechem zdobiącym usta, wcale nie oddychając ciężej z wysiłku.
— Mówiłem, że dam radę — powiedział, szczerząc do Bashara kły.
— Wiem — odparł, podchodząc te pół kroku bliżej, by oprzeć się o szeroką pierś. — Dlatego cię poprosiłem.
— Buziak w nagro…
Nie zdążył dokończyć, gdy Bashar zarzucił ramiona na jego kark, ściągnął bliżej do siebie, samemu stając lekko na palcach, uciszając syrena długim pocałunkiem.
— Zawsze — szepnął miękko, gdy ciche syknięcie od strony kuchni przywołało do rzeczywistości, kazało zająć się przygotowywanymi potrawami.
Choinkę przystrojono, pudełka po bombkach, lampkach i łańcuchach zniknęły na powrót w szafie. Stół, okryty jasnym, świątecznym obrusem, doczekał się w końcu serwetek, sztućców i talerzy, a także pachnących słodyczą i przyprawami potraw, których egzotyczny aromat tak dobrze współgrał z korzenną herbatą i zapachem lasu.
— Żadnej z tych potraw nie widziałem wcześniej na Yule — przyznał Dante, gdy Bashar nałożył mu kopiastą łyżkę ryżu. — To tradycja z twoich stron?
— Trochę tak, trochę nie. — Bashar odłożył ryż, zajął się gulaszem. — Trochę przepisów wziąłem z internetu, trochę z podróży, więc wychodzi taka mieszanka — wybrnął w końcu.
Zawsze go to święto trochę bawiło, szczególnie w dawniejszych czasach, bo przecież ta najdłuższa noc w roku miała bardzo podobny przebieg i wydźwięk bez względu na odłamek, na którym ją świętowano. Za każdym razem chodziło o ochronę przed ciemnością i zwycięstwo dobra nad złem, demon zaś wygodnie nie wspominał, że tam, skąd pochodził, to jego własne imię było synonimem owej przerażającej ciemności. Zabawne to było, świętować coś, co na dobrą sprawę było przeciwne jego naturze, lecz Bashar, będąc istotą podążającą zawsze własnymi ścieżkami, postanowił żyć jak śmiertelnik i dokładnie tego się w obecnej chwili trzymał.
— Chcesz jeszcze pistacji?
Dante chciał pistacji, potem chciał też dokładkę gulaszu i ryżu, zagryzł wszystko granatem, pozostałymi owocami, w końcu też kandyzowanymi, przypieczonymi migdałami i orzechami w cukrze z cynamonem. Rozmowa popłynęła, okraszona śmiechem, przelotnym muśnięciem dłoni, dłuższym spotkaniem spojrzeń i serwetką wycierającą kącik ust, bo ktoś zbyt intensywnie zajął się swym ulubionym owocem. W końcu talerze zaświeciły pustką, Bashar złożył je prowizorycznie, odstawił na bok stołu, by wygodniej położyć dłonie na blacie, w spokoju skończyć herbatę. A gdy i herbata stała się tylko wspomnieniem, a brzuchy przestały być aż tak ociężałe po posiłku, lekarz niezobowiązująco zerknął w stronę choinki, lekki uśmiech zatańczył na wargach.
— Hm, wydaje mi się, że widzę tam jakąś paczkę.
Dante odwrócił się, złowił wzrokiem pakunek.
— Kiedy go tam położyłeś?
— Kiedy nie patrzyłeś. — Bashar wstał, podszedł z powrotem do choinki. — Chodź, pierwsza gwiazdka już na pewno dawno świeci, możemy zabrać się za prezenty.
Dante w pośpiechu wyciągnął swój z torby, Bashar śmiał się trochę z zaaferowanego syrena, nim obaj przysiedli na dywanie, zaraz pod choinką, każdy ze swoją paczką. Syren zerkał to na trzymany w dłoniach pakunek, to na rozpakowującego prezent Bashara, szukając zadowolenia w spojrzeniu i uśmiechu na twarzy.
— Kapcie — powiedział mężczyzna, wydobywając w końcu swój prezent. Uśmiechnął się. — Dobrze trafiłeś, akurat te zaczęły mi się już przecierać.
Przesunął opuszkami po materiale zdobionym ładną, klasyczną kratką, taką z nutą czerwieni, pasującą dobrze do kształtu i reszty kapcia. Wnętrze było miękkie, dobrze wyprofilowane, z lekko uniesioną piętą, by wygodnie się chodziło. Mężczyzna pozbył się reszty papieru, zaraz wciągnął kapcie na stopy, usadził się wygodniej, niby przypadkiem oparł mocniej o ramię Dantego.
— Dziękuję.
Pocałunek był krótki, delikatny, wystarczył jednak, by syren zapomniał, że trzymał coś w dłoniach.
— Nie otwierasz swojego? — Bashar przywołał go do rzeczywistości.
Dante zaśmiał się, zerknął na swój prezent.
— To książka?
— Nie tym razem.
Bokserskie dłonie sprawnie poradziły sobie z papierem, odsłoniły prostokątny przedmiot. Krótkie „och” wydobyło się z syreniej piersi.
— To z pokazu.
— Wspominałeś kiedyś, że chciałeś mieć jakieś nasze wspólne zdjęcie.
Bashar naszukał się trochę tego zdjęcia, nie był w ogóle pewien, czy mu się to uda. Telefon tu, telefon tam, dotarł w końcu do fotografa mającego przydzielone sobie miejsce idealnie naprzeciwko ich dwójki, siedzącej wtedy, te parę miesięcy temu na pokazie Coco. I co prawda mężczyzna skupiał się w głównej mierze na uwiecznianiu piękna zaprezentowanych kreacji, lecz wśród nich udało mu się upolować kilka zdjęć zaproszonych gości, między innymi Bashara i Dantego. Oczywiście, że nie każde ujęcie pasowało, lecz to jedno było idealne. Uchwyciło moment, gdy uśmiechy pojawiły się na obu twarzach, gdy Bashar akurat patrzył na Dantego, przechyliwszy lekko głowę w tej charakterystycznej, portretowej pozie, Dante zaś, na moment zapomniawszy o pokazie, szkicowniku i w ogóle reszcie świata, pochylał się lekko w jego stronę, padające z boku światło lśniło w rozpuszczonych włosach. Aparat musiał złapać ostrość tylko na ich dwójce, bo reszta kadru zdawała się lekko rozmyta, mniej ważna, ujęcie przyciągało wzrok tylko do tej dwójki.
— Podoba ci się?
Dante otoczył go ramieniem, przyciągnął bliżej, oparł policzek na ramieniu, wciąż patrząc na zdjęcie.
— Jest cudowne, serio — Bashar poczuł lekkie muśnięcie tuż przy uchu. — Postawię na stole w salonie. Albo nie, przy wannie! — Dante zamyślił się na moment. — Albo wiesz co? Będę po prostu ze sobą nosił i postawię tam, gdzie będę chciał.
Bashar parsknął śmiechem.
— Szalony.
— Dla ciebie zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz