Słońce zachodziło powoli, malując niebo całą paletą odcieni różowego. Jego promienie odbijały się jeszcze w białym puchu, który grubą warstwą przykrył polanę otaczającą dom Maeve. Cień wysokiego bałwana, strażnika tego domu o węgielkowym uśmiechu, którego ulepiła wraz z Dantem wydłużał się coraz bardziej, aż z czasem jedynie ciepły blask świateł bijący z okien domu na drzewie rozświetlał okolicę. Wróżka sapnęła cicho, wznosząc się na skrzydłach przy drzwiach i mocując zieloną, mocno pachnącą świerkową girlandę nad framugą drzwi. Choć żywica lepiła się do palców, a zielone igły kłuły skórę, to jednak już chwilę później ozdoba otaczała wejście do domu tak, jak Maeve sobie tego życzyła. Kłęby pary wydostały się z ust wróżki, gdy westchnęła cicho po skończonej pracy. Skrzydła zadrżały na chłodzie, gdy wylądowała i cofnęła się o krok, by przyjrzeć się swojemu dziełu. Skinęła lekko głową, wróciła do domu, wsuwając wtyczkę od lampek do kontaktu i wyszła ponownie. Uśmiechnęła się szeroko, widząc efekt w pełnej okazałości. Kolorowe światełka rzucały barwne plamy na śnieg i ściany domu, były dopełnieniem do innych zielonych girland oplatających barierkę tarasu i niektóre gałęzie drzewa. Całe drzewo aż krzyczało świąteczną atmosferą, a to przecież jeszcze wcale nie był koniec.
Otrzepała dłonie i wróciła do mieszkania. W zmarznięte, zarumienione policzki z miejsca buchnęło ciepło, podkręcone dodatkowo działającym od dłuższego czasu piekarnikiem. Podeszła do niego i skontrolowała setną już chyba porcję pierniczków. Wiele z nich stygło na kuchennej wyspie i czekało na ozdobienie. Kilka dni wcześniej wróżka chyba ogołociła cały sklep z kolorowych lukrów i wszelkiego rodzaju posypek, jakie tylko były w ofercie. Znacznie więcej problemów przysporzyło jej znalezienie odpowiednich foremek. Oczywiście, wśród pierniczków królowały bałwanki, śnieżynki i choinki, ale jakimś cudem udało jej się dorwać też gitarę czy, sama nie wiedziała, kto wpadł na taki pomysł, ale nie zamierzała protestować, aksolotla. Może nie były to najbardziej świąteczne kształty dla innych, jednak była pewna, że staną się takie, gdy tylko wspólnie usiądą do ich dekorowania. Uśmiechnęła się lekko na tę myśl, a później uchyliła drzwiczki piekarnika. Zapach korzennych przypraw przybrał na sile chyba w całym mieszkaniu, aż do ust napływała ślinka. Uznając, że jeszcze chwilę, zamknęła piekarnik i usprawiedliwiając się, że przecież od samego rana napiekła tych pierniczków całą górę, może się poczęstować przynajmniej jednym, sięgnęła po pachnące cynamonem ciastko w kształcie bałwanka. No i musiała spróbować, czy na pewno są dobre – przy czwartym miała niemal pewność, że tak.
Czekając, aż reszta pierniczków się dopiecze, usiadła przy wyspie i przysunęła do siebie kilka pomarańczy i miseczkę z goździkami. Chociaż palec bolał od wbijania ich w twardą, owocową skórkę, to jednak szybko do zapachu pierników dołączył kolejny świąteczny aromat cytrusów i korzennej przyprawy. Starannie wbijała każdy goździk, wystawiając lekko czubek języka w skupieniu, nie zauważając nawet, jak jedno z trzech kociąt zakradło się do kuchni i zainteresowało zapomnianą, czerwoną wstążką, która musiała spaść z blatu. I tak prawdopodobnie nie przeszkodziłaby w przedniej zabawie swoim podopiecznym, w końcu wstążki miała sporo, w przeciwieństwie do czasu, bo zegar tykał nieubłaganie, a ona chciała skończyć, zanim przyjdą chłopaki.
W końcu przyjrzała się pomarańczom krytycznie, uznając, że ścieżki wytyczone przez goździki są równe. Skinęła głową, owinęła dwa owoce przejrzystą folią, którą związała u szczytów tymi kawałkami wstążki, które jej zostały. Dołożyła je do dwóch starannie owiniętych w kolorowy papier prezentów, czekających na położenie pod choinką. Właściwie to jeszcze tylko jej brakowało, aby dom wróżki stał się wręcz kwintesencją świątecznej atmosfery. I wtedy drzwi wejściowe otworzyły się.
– Ale dojebała tych światełek, aż w oczy razi. – Uśmiechnęła się szeroko, słysząc głos Dantego. Wyszła z kuchni, a jej oczy otworzyły się szeroko na widok olbrzymiej choinki, którą dźwigali Dante i Ignis. Kociaki schowały się za kanapą, widząc to całe zamieszanie. Jeden z nich ledwo biegł, wciąż zaplątany w czerwoną wstążkę.
– Myślałam, że… będzie trochę mniejsza… – przyznała zakłopotana wróżka, jednak szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy.
– Mniejsza? – Dante prychnął, wyraźnie oburzony. – Chyba żartujesz. Jak świętować, to na pełnej, i drzewko też musi być porządne, co nie, Zapałka? – Dante obejrzał się, szarpiąc nieco pniem. Ignis sapnął ciężko.
– Tak tak. Możemy ją w końcu odstawić? Kłuje jak cholera. Cześć, Maeve – przywitał się, próbując wyjrzeć na wróżkę zza zielonych gałęzi.
– Postawcie ją tam – wskazała odpowiednie miejsce. – Zaraz zrobię herbaty. Pierniczki niedługo będą gotowe – powiedziała, cofając się do kuchni. Uśmiechnęła się, wyłapując wdzięczne spojrzenie Ignisa. Po spacerze na takim mrozie gorąca herbata będzie prawdziwym zbawieniem.
W kuchni słyszała, jak przekomarzają się, próbując ustawić drzewko w stojaku, posądzając się wzajemnie o bycie ślepym i że przecież jeszcze trochę w prawo, ale nie, bo przed chwilą była prosta. Wstawiła wodę na herbatę, wyjęła ostatnią partię pierniczków z pieca. Do dzbanka wrzuciła imbir, cynamon, goździki pomarańczę i cytrynę, dosypała czarnej herbaty, a gdy woda się zagotowała, zalała całość wrzątkiem. Chwilę później wróciła do salonu z trzema pękatymi kubkami i parującym dzbankiem.
– Byś poczekał chwilę chociaż, aż się zaparzy – rzucił Dante, gdy Ignis niemal natychmiast wypełnił swój kubek naparem.
– Przecież się zaparzyło – odpowiedział niezrażony genashi, natychmiast upijając łyk parującego napoju. Spojrzał na Maeve – potrzebujesz jeszcze w czymś pomocy?
Wróżka pokręciła głową.
– Pierniczki są już upieczone, jak przestygną, to będzie można je dekorować. Poza tym trzeba ubrać drzewko – powiedziała, kątem oka dostrzegając, jak Dante znika w kuchni.
– Zostaw coś do lukrowania! – zawołała za syrenem. Nie odpowiedział i dobrze wiedziała, co jest powodem jego milczenia.
– Jest trochę takich świeżo wyciągniętych z pieca, jeśli masz ochotę – powiedziała do Ignisa. Ten spojrzał w stronę kuchni, jakby faktycznie to rozważał.
– No, może jedno, do herbaty – powiedział i ruszył za Dantem. Maeve roześmiała się, słysząc jego kolejne słowa.
– Zaraz będziesz się toczył – rzucił do Dantego, który pożerał kolejnego pierniczka.
– Chciałbyś, Zapałka – wymamrotał syren, starając się nie pluć okruszkami.
Dołączyła do nich w kuchni, gdzie od razu zabrali się za dekorowanie ciastek kolorowymi lukrami i posypkami. Nie śmieli się przy tym tylko wtedy, gdy kolejne ciastka znikały w ustach, a z czasem polewy i kolorowe perełki były wszędzie, nie tylko na wypiekach, gdy urządzili kolejną wersję bitwy na brokat, tylko tym razem na słodko. Gdy te pierniczki, które ocalały, zostały ozdobione, wrócili do choinki. Kocięta już zajęły się częścią bombek, które leżały na podłodze w kartonach. Drzewko trzęsło się nieznacznie, gdy jeden z nich wspinał się po gałęziach. We troje zabrali się za wieszanie lampek, które miały wylądować na choince, a ostatecznie owinęli go wokół genashiego, w którego lśniących ogniem oczach odbijały się różne kolory żarówek. Dante, zarzucił sobie błyszczący, różowy łańcuch na szyję jak prawdziwe boa. Kilka bombek wieszali po kilka razy, gdy kocia łapka strącała je, dając im najwyraźniej do zrozumienia, że w tym konkretnym miejscu ta ozdoba nie pasuje. W końcu Maeve wzniosłą się na skrzydłach, by na czubku drzewka założyć gwiazdkę, a później cała trójka, zmęczona, usmarowana lukrem i upaprana brokatem z bombek, opadła na kanapę.
– Dziękuję, że przyszliście – Maeve uśmiechnęła się do nich. Chociaż w samo święto zamierzała odwiedzić rodziców, to jednak chciała poświętować również z nimi. Dante w końcu był dla niej jak brat, a Ignis… cóż. Gdyby ktoś ją o to zapytał, powiedziałaby, że po prostu też się kumplują, a poza tym Ignis jest przyjacielem Dantego, więc idealnie się składało, żeby przyszli oboje. W końcu im więcej, tym weselej, prawda? – Mam coś dla was – zerwała się z kanapy i poszła po prezenty, które do tej pory były schowane przed ciekawskimi spojrzeniami. Wróciła z kolorowymi paczkami, wręczając jedną Dantemu, drugą Ignisowi – To nic takiego, ale mam nadzieję, że wam się spodoba… – powiedziała nieco zakłopotana. Z mocno bijącym sercem przyglądała się, jak rozrywają kolorowy papier, by odsłonić obrazy, które specjalnie dla nich namalowała. W na pozór chaotycznych pociągnięciach pędzlem, w barwnych plamach i kształtach kryło się wszystko to, z czym jej się kojarzyli. Były to swoiste portrety, które nie przedstawiały ich twarzy, ale coś, co tkwiło znacznie głębiej. Pasję, emocje, duszę.
– Jest… wow – powiedział Dante, przyglądając się przez chwilę obrazowi. Chwilę później zamknął wróżkę w miażdżącym uścisku, jak zwykle wywołując przy tym jej śmiech. – Dziękuję, jest świetny!
– Cieszę się, że się podoba – przyznała, wyswobadzając się z uścisku syrena. Zerknęła niepewnie na Ignisa, oczekując jego reakcji.
– No, Zapałka, nie bądź burakiem, podziękuj Maeve za prezent – powiedział Dante, uśmiechając się znacząco. Tak znacząco, że w Maeve wezbrała panika.
– To co, może puszczę jakąś muzykę, co? – zapytała nerwowo, zanim słowa Dantego zdążyły dobrze wybrzmieć, a genashi pojąć ich sens. Po prostu podeszła do stojącej pod ścianą wieży, stając do nich tyłem i ukrywając zdradliwe rumieńce, które wpełzły na jej policzki. Gdy odwróciła się znów, jedno z kociąt właśnie wspinało się po spodniach Ignisa, najwyraźniej wyczuwając bijące od niego ciepło i domagając się pieszczot.
– Jest naprawdę piękny. Dziękuję – powiedział Ignis, pochwycając nieco zakłopotane spojrzenie wróżki. Maeve uśmiechnęła się, szeroko, nie dbając już o te cholerne rumieńce. Dante spojrzał na jedno, na drugie, w końcu na kota, który nieustannie wpychał się w ramiona genashiego.
– No, i to jest prawdziwa magia świąt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz