30 grudnia 2023

Od Cheoryeona – Yule

Święta u bliźniaków, hm?
Do jedenastych urodzin Yule spędzali w rodzinnym gronie. Niewielkim, ponieważ matka nie miała żadnych krewnych, a rodzice ojca (czyli dziadkowie) odeszli, gdy rodzeństwo miało po siedem lat. Nie znali świąt od strony wielkich zjazdów rodzinnych, wrzawy przy stole, dziesiątek talerzy, misek i półmisków pełnych jedzenia... No, nie licząc Cheoryeona, który w poprzednich wcieleniach miał jeszcze szansę coś takiego poznać, ale w tym wcieleniu rodzinne święta liczyły raptem cztery osoby. Nie przeszkadzało im to jednak, mimo że wszyscy widzieli się na co dzień, mimo że nikt nie dochodził. Okej, poza kotami: na początku mieli starego Tubu, a po jego odejściu pojawiła się Kimchi.
Po jedenastych urodzinach – wiadomo. Rodzice umarli, Kimchi trafiła do schroniska, a bliźniaki wysłano do Domu Dziecka Sióstr Zakonnych Nadzieja. Od tamtej pory bliźniaki Moon zapomniały, jak wygląda prawdziwe Yule. Prezenty nie istniały, dobre jedzenie również. To była jedna z niewielu okazji (nie licząc chodzenia do kościoła), kiedy sieroty były ładnie ubrane. Zasiadały do nakrytego stołu, lecz nie uginał się od ilości jedzenia, lepiej, nie było ani pierogów (za dużo roboty), ani karpia (za drogi), nie wspominając o uszkach. Dzieci mogły się zadowolić jedynie kupnym barszczem, kromkami chleba oraz najtańszą, niedobrą rybą. Aczkolwiek to i tak było nieźle, jak na zakonnice. Nigdzie się nie dało znaleźć choinki, a już zwłaszcza po tym, jak któregoś razu młody kapłan wpadł na bardzo miłosierny pomysł, by samemu przynieść do domu dziecka drzewko. Długo nie postało, bo bliźniaki niemal od razu je podpaliły. Tego roku spędziły pierwszy dzień świąt „u spowiedzi”.
Z czasów sierocińca najlepsze Yule mieli w ostatniej klasie gimnazjum. To znaczy, chodzi o klasową wigilię. Wtedy wpadł pomysł na sekretne prezenty i cała klasa świetnie się bawiła. Co prawda Cheoryeon i Suyeon musieli się trochę nakombinować, a największym sekretem w tym wszystkim było to, że ukradli zakonnicom pieniądze na prezenty, ale ciiii, nikt o tym nie musiał wiedzieć! Sami dostali ciekawe rzeczy... Nie no, Suyeon się poszczęściło, bo dziewczyna, która ją wylosowała, dała jej torbę kosmetyków (nie tak źle). Cheoryeon natomiast dostał album BenJohna. Tak. Album BenJohna. Z dopiskiem: „Bo tak bardzo lubisz BenJohna, a mówiłeś, że nie masz jego płyt. I też jak grasz na gitarze, to mi go przypominasz! Buziaki :*”. Nie, nie było autografu. Ale Cheoryeon sam go złożył, a lata później sprzedał album za większą kwotę. Biznes!
Do większej zmiany doszło, gdy dwójka osiągnęła pełnoletność. Jeszcze w tym samym tygodniu zostali wyrzuceni z sierocińca, bo, jak to zakonnice powiedziały, to dom dziecka, nie dom dorosłego. Ma sens. Na szczęście nie trafili pod most, ponieważ już wcześniej zaczęli wielkie planowanie i udało im się załatwić kąt u wróżki (z zawodu), której pomagali w prowadzeniu Pokoju Wróżki. Staruszka sama zaproponowała im zamieszkanie u niej, dopóki nie znajdą własnego domu. Nareszcie mogli przypomnieć sobie, jak wyglądają normalne święta.
Cheoryeon wygładził dłońmi marynarkę eleganckiego, czarnego garnituru. Spojrzał na swoje odbicie w przyklejonym do drzwi wielkiej szafy lustrze, zaczął poprawiać grzywkę. Odsunął się kawałek od lustra, wziął nieco głębszy wdech.
— Suyeon, jak moje włosy? — zapytał.
Odwrócił się do kończącej swój makijaż dziewczyny, palcem wskazał tył głowy. Siostra spojrzała na niego, zmierzyła wzrokiem, ruchem ręki kazała mu podejść. Gdy brat posłusznie wykonał polecenie, zaczesała palcami jego włosy, po czym uznała, że już dobrze. Wykonała jeszcze ostatnie pociągnięcie szminką po ustach; popatrzyła na pudełeczko szarych soczewek, ale uznała, że nie wypadało jej zakładać.
Przeszli do przedpokoju, ubrali takie same, czarne płaszcze. Suyeon założyła kozaki na obcasach, dzięki którym nagle przestała być o te sześć centymetrów niższa, tylko stała na równi z bratem. Przewiesiła przez ramię torebkę, jeszcze sprawdziła, czy wszystko miała. Dopiero wtedy bliźniaki wyszły z mieszkania.
Jakiś czas później spoglądali na ciemną trumnę, cierpliwie czekającą na to, aż zostanie przeniesiona do komory spopielenia. Niewiele osób zebrało się w domu pogrzebowym, wszyscy jednak byli równie smutni.
— Och, musicie być bliźniakami, o których opowiadała Wilemina — usłyszeli.
W tym samym czasie odwrócili się, spojrzeli na nieznajomą im starszą kobietę. Nim ktokolwiek z nich otworzył usta, by coś powiedzieć, przy grupce stanęła inna osoba, którą już rodzeństwo kojarzyło – pani Bills.
— To moja i Wileminy koleżanka, Sapphira Clarkson — wytłumaczyła. — Sporo opowiadałyśmy jej o waszej dwójce.
— Dzień dobry — przywitały się bliźniaki z lekkim ukłonem.
— Dzień dobry, dzień dobry — uśmiechnęła się lekko Clarkson. — Jesteście Suyeon i... — zamyśliła się.
— Cheoryeon — podpowiedział jasnowidz.
— Cheoryeon! Ale urocza z was młodzież! Nie dziwię się, że Wilka was przygarnęła. Sama nie miała męża ani dzieci, więc na pewno się cieszyła, że mogła się wami zająć.
Rodzeństwo chwilę jeszcze rozmawiało z paniami, uprzejmie odpowiadając na wszystkie pytania. Pani Bills wyjawiła koleżance, że byli najlepszymi uczniami w szkole, więc Sapphira jeszcze bardziej ich polubiła – powiedziała, że jeśli kiedykolwiek będą potrzebować pomocy, to mogą śmiało do niej iść.
Wróżkę (z zawodu) odesłali w ciszy. Urnę złożono w kolumbarium, później najzamożniejszy ze znajomych Wileminy zaprosił zebranych na małą stypę. W czasie jedzenia wszyscy wspominali zmarłą, choć też okazali spore zainteresowanie młodzieżą, którą stanowiły bliźniaki. Tak, pozostałe osoby miały nie mniej niż sześćdziesiąt lat. Ale rodzeństwo miło spędziło czas. I też coś zjedli za darmo.
Trzy dni później była wigilia. Suyeon rozważała nakrycie do stołu dla trzech osób, z myślą o wróżce, ale Cheoryeon zapewnił ją, że staruszka odeszła już do Zaświatów i duchy z reguły nie zostawały długo w świecie żywych. Przygotowali więc kolację tylko dla ich dwójki.
Nalali sobie kupnego barszczu do talerzy z równie kupnymi uszkami. Jeśliby w czasach obecnych spytać, czy były dobre, powiedzieliby stanowczo, że nie, ale wtedy jedyne uszka, jakie jedli, były kupowane w tym samym miejscu na klasową wigilię i nie znali się w sumie na tej kwestii. Ich znajomi ze szkoły zawsze narzekali, że te domowe były o niebo lepsze, ale oni to tam nie pamiętali, jak domowe uszka smakują.
W tle nie leciały żadne świąteczne piosenki, bo za takimi nie przepadali. Za to doszło do czegoś większego, ponieważ kupili butelkę wina. Normalnie stronili od alkoholu, ponieważ na osiemnastce jednego kolegi przekonali się na własnej skórze, jak słabą głowę ma Cheoryeon i Suyeon uznała, że nie, alkohol w ich życiu nie jest mile widziany. Tym razem jednak musieli napić się czegoś z procentami.
Oczywiście Cheoryeon był pijany po dwóch lampkach, a trzecią sobie dowalił, bo wypił duszkiem, wariat jeden. Suyeon trochę dłużej się trzymała, aczkolwiek nie miała w planach pilnować się jakoś specjalnie, więc koniec końców i ona siedziała z zarumienionymi policzkami oraz, wiadomo, z jakiego powodu, lepszym humorem. Brat pochwycił w ręce gitarę; tak oto rozpoczął się ich domowy koncert, który zakończyła sąsiadka z góry, gdy już wreszcie nie wytrzymała.
Rano znaleźli tylko kaca. Nie kupili choinki, bo nie było ich stać, a stojąca w dużym pokoju monstera nie przyjęła łańcuchu z kolorowymi lampkami. Prezentów sobie nie dali, bo postanowili oszczędzać. Ale ich nie potrzebowali. Wystarczyło to, że byli razem. Nawet jeśli pół dnia spędzili, wspólnie żałując, że się tak schlali.
Dobra, ktoś dostał prezent. Kupili Kamykowi jego ulubione smakołyki.
— Nie martw się, Suyeon — wymamrotał Cheoryeon, gdy chwiejnym krokiem wyszedł z łazienki. — Gdy już skończymy szkołę, będziemy mieć zaczepiste święta!
Siostra odłożyła czajnik, zamieszała łyżeczką w kubku gorzką herbatę.
— Miałeś wizję? — spytała półprzytomnym głosem.
— Po prostu to wiem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz