09 grudnia 2023

Od Dantego do Bashara

Nikt nie całował go tak jak Bashar.
Przez całe jego życie przewinęło się mnóstwo osób, różne wiekiem, pochodzeniem, doświadczeniem, a jedyne, co je wszystkie łączyło, to że spodobały się Dantemu wystarczająco, żeby dał im tę przyjemność spędzenia z nim nocy, ale nie więcej, bo nie było już czego od nich chcieć potem, nie było czego pragnąć. Kierował się uparcie tą zasadą, nie pozwalając nikomu podejść bliżej do siebie, co w rezultacie tworzyło relacje przelotne, chwilowe, nietrwałe, gdzie ani on nie znał swojego partnera, ani partner nie znał go, bo tak łatwiej przecież było o sobie zapomnieć, łatwiej zignorować wzajemne upodobania i uczucia. Aż dotarł do momentu, w którym fizyczny kontakt z drugą osobą przypominał bardziej konieczność, żeby nie zwariować, niż jakąkolwiek przyjemność. Potrzebował dotknąć kogokolwiek, poczuć bliskość, wiedzieć, że ktoś jest obok, więc rozchylał usta do pocałunku smakującego znienawidzoną żurawiną, choć pragnął je zacisnąć; kładł dłonie na obcym ciele i szeptał o podniecającej go talii, choć ledwo zwrócił na nią wcześniej uwagę. Brnął w te krótkie znajomości z nieprzerwanym potokiem myśli, pytał siebie, czy tym razem inaczej się poczuje po wszystkim? Czy coś się zmieni w nim, czy ten wyczekiwany koniec, po którym mógł już zniknąć, po prostu uciec, rzeczywiście był tak satysfakcjonujący? Zawsze była niepewność, dobijająca samotność, zawsze pytania, wątpliwości, rozterki, ale…
Serce zabiło mocniej, wróciło wspomnieniami do jednego z ostatnich wieczorów.
Ale nie było ich z Basharem. Nikt nie całował go tak jak Bashar, bo gdy jego ciepłe, odurzająco miękkie wargi pierwszy raz zagarnęły syrenie usta w pocałunku, własne imię straciło na znaczeniu, zapomniane wraz z tym, co działo się przed chwilą, co zadziać się miało zaraz, chyba dziękował już za randkę, kwiaty na pewno doktorowi dał? Nie wiedział. Został pocałunek, uczucie, został Bashar, i tylko on się liczył, o niczym innym umysł nie potrafił myśleć, na niczym innym nie umiał się skupić.
Dante zakręcił się, rozejrzał w poszukiwaniu lekarza. Na chwilę rozdzielili się na wystawie, szkiełka tęsknie popatrzyły po ludziach, zaraz rozjaśniły się nowym blaskiem, gdy dostrzegły Bashara przy jakieś rzeźbie. Ruszył w jego stronę, a cichutkie słowo pobrzmiewało raz po raz w duszy, pchało ciało bliżej ku mężczyźnie z jego snów. Tak, tak, szeptało wnętrze bez wahania, tak powinno to wyglądać. Bez żalu i smutku, lecz z ciepłem w piersi, z morzem w duszy burzącym się w żywiołowy sztorm przez miłe syrenowi uczucia, jego fale mknące tam, gdzie Bashar akurat stał. Może Dante wpadł po prostu z jednego rodzaju szaleństwa w drugi, ale jeśli tym szaleństwem było spadnięcie pierwszy raz w życiu z roweru, przebiegnięcie opuszkami po własnych ustach, które bez dotyku tego jednego doktora wydawały się niepełne, jeśli szaleństwem było potem śmianie się w głos na zapyziałym bruku, bo przesyt własnego szczęścia nie mieścił się nawet w tej szerokiej piersi, to nie chciał go za żadne skarby kończyć.
To było dobre, właściwe, to było to, czego naprawdę pragnął. Jak łatwo przyszło mu stwierdzenie tego teraz, gdy rozmiłowany wzrok padł na Bashara, a wszystko, co działo się w sercu, stało się tak jasne i klarowne dla Dantego.
Zatrzymał się krok za doktorem, wpierw chcąc płynnie skręcić, stanąć obok niego, lecz w ostatnim momencie zdał sobie sprawę, że nie musi wcale dłużej powstrzymywać każdej bardziej zauroczonej myśli, może okazać emocje w sposób, o którym wcześniej tylko nieśmiało marzył, zasypiając z uśmiechem na ustach. Powoli, jakby z przestrachu, że czar zaraz pryśnie, zabierze ze sobą słodką wizję, docierało to do niego w przypadkowych sytuacjach, niezmiennie zaskakiwało, ciało wprawiało w przyjemne drżenie ekscytacji i zachwytu, oznakę szczerej słabości do Bashara. Dante uśmiechnął się delikatnie, zrobił ten krok, przekonując samego siebie, że zaklęcie w istocie było rzeczywistością.
Bokserskie ramiona, znane ze swej siły i zabójczo precyzyjnych trafień, otoczyły niespiesznie doktora od tyłu, łagodnie przesuwając się po smukłej piersi, zamykając Bashara w luźnym, trochę niepewnym uścisku. Syren niemo pytał, czy ma prawo tak pozostać, lekko napierający na lekarskie plecy tors prosił, by odpowiedź była twierdząca. Mężczyzna poruszył mu się w objęciach, spróbował zerknąć na krawca przez ramię. Dante dostrzegł kącik ust uniesiony z rozczuleniem w górę, po chwili poczuł, jak lekarz odchyla się, opiera o niego, zachęca, żeby ten dotyk stał się ciaśniejszy. Syreni uśmiech się poszerzył, szerokie barki oplotły Bashara mocniej, pewniej, serce waliło o żebra, rozbijało się echem o zgrabne ciało przyciśnięte do niego. Poszedł dalej, wtulił twarz w czarne kosmyki, czule ucałował, przymykając oczy. Ciche, błogie westchnienie doktora było jedynym dowodem odczuwanej przez niego przyjemności, którego Dante potrzebował. Wciąż uczyli się siebie nawzajem, poznawali w swoim własnym, spokojnym tempie, a on nie potrafił wyrazić słowami, jak wiele słodyczy w tym odnajdywał.
Zadbane palce sięgnęły jego przedramion, zaczęły gładzić skórę pieszczotliwym, wolnym ruchem. Syren popatrzył na lekarskie dłonie, przelotnie się zdziwił. Tylko dlaczego? Przecież naturalnym było, że Bashar odpowiadał jednym miłym dotykiem na drugi, odwzajemniał jego uczucia, więc również chciał to pokazać. A jednak coś drapało czasami pazurami w tył głowy, mówiło, że nie zasługiwał na tę czułość, nie wykazał się odpowiednio, by ją otrzymać. Przytulił Bashara jeszcze mocniej, może za mocno, żeby wyglądało to przypadkowo, jakby nic się nie stało, ale dzięki temu dał radę przypomnieć sobie, że doktor był gotów dać mu tę miękkość i łagodność, bo Dante otworzył przed nim serce i już nic więcej nie musiał robić.
Syrenie usta przesunęły się niżej, na skroń, dotknęły delikatnie policzka, wywołały kolejny uśmiech u lekarza, kolejny krótki, pogodny śmiech uciekł ze smukłej piersi. Dante oparł podbródek o ramię mężczyzny, zainteresował się w końcu resztą świata, spojrzał na rzeźbę, przy której znalazł Bashara.
Nie była duża, przez co musiała zostać ustawiona na dodatkowym piedestale, lecz jej urok tkwił w misternie wykonanych detalach, w historii, którą opowiadała. Wystawa była poświęcona nowoczesnym przedstawieniom dawnych wierzeń, więc wtuloną w siebie dwójkę, posadzoną pod grubym pniem drzew, kryjącym ich nieco swoimi opadającymi gałęziami, rozpoznał od razu.
— Hades i Persefona — powiedział, prawie znów stracił wątek i kontakt ze światem, gdy jedna z dłoni Bashara odnalazła tę bokserską, zacisnęła się na niej. — Co sądzisz o ich historii?
— W porównaniu do tego, jak mitologie zwykle traktują kochanków, to ta opowieść jest jedną z ładniejszych.
Dante przekrzywił nieco głowę, złota burza połaskotała szyję doktora.
— Też ją lubię.
Bashar zerknął na niego kątem oka.
— Ach tak? Z jakiś konkretnych powodów?
— Chociażby przez samą Persefonę. — Światło zawieszonej pod sufitem lampki odbiło się od różowych szkiełek, wpatrujących się w drobną twarz bogini. — Miała dość tego uwięzienia w złotej klatce matki, więc spryciara uciekła tam, gdzie Demeter by nawet nie pomyślała, żeby jej szukać – do Podziemi.
— Zaskakując tym samym i matkę, i samego Hadesa — dodał lekarz.
— Dokładnie. I siebie, bo przecież trafiła do zupełnie innego świata, który spodobał jej się bardziej, niż mogłaby przypuszczać. — Zawadiacki półuśmiech zagościł na jego ustach. — W tym jego Władca.
Wypuścił Bashara z objęć, stanął przy nim, dłonie jednak nie odsunęły się od siebie w żadnym momencie. Gładkie opuszki prześlizgnęła się po skórze, musnęły wyrobione kostki, silne palce już czekały na nie, by je złapać, zamknąć w swym uścisku.
— Pokochała go nie pomimo jego kłów i szponów, ale właśnie za te kły i szpony — mówił dalej, dzieląc się przemyśleniami. — Gdy inni przed nimi uciekali, ona je całowała i poznawała ciemność od strony, od której nikt nigdy się nie odważył. Tak właśnie stała się Królową Podziemi, jedyną Hadesa. Bogowie i ludzie mogli myśleć, co chcieli o nim, ale najważniejsze, że ona znała prawdę o jego wrażliwej duszy i jej nie odtrąciła.
Spojrzał w bok, skrzyżował spojrzenia z przyglądającym mu się rubinem. Jakieś dziwne, niezrozumiałe napięcie w nim było, lecz Dante zauważył je na krótko przed nagłym zniknięciem, mogło mu się równie dobrze wydawać. Oczy lekarza znów popatrzyły z ciepłem na syrena, jego uroczy uśmiech nie mógł pozostać bez odpowiedzi od krawca. Dante bezwiednie zerknął na usta Bashara, dostrzegł resztki złotych drobinek swojego błyszczyku na wargach mężczyzny. Może w przytłumionym świetle wystawy jego świeży rumieniec nie był wcale tak widoczny.
Doktor nie odpowiadał, ścisnął więc jego dłoń, kiwnął głową w kierunku innego pomieszczenia.
— Nie byliśmy jeszcze w sali o Bharacie, co nie?


Leniwy dzień w pracy, brak marudnych klientów i przytłaczającej ilości zamówień, przecież to się aż prosiło, żeby Kuttner mu zaczął truć dupę.
— Nie ma opcji, nigdzie nie jadę.
— Dante, do ciężkiej cholery.
Dlaczego akurat teraz, ze wszystkich możliwych momentów, jego szefowi zachciało się wysyłać swoich sumiennych pracowników do innych krajów, każdego w inne miejsce? Czy on już nie miał co robić w zakładzie? Aż tak go nudził spokój w papierkach, że musiał sztucznie wprowadzić w nie nieco rozgardiaszu, naprodukować sobie problemów poprzez przygotowanie trzech różnych wyjazdów? O nie, Dante na pewno nie zamierzał mu w tym pomagać, odpadał.
Jakoś tak się przypomniało Kuttnerowi, że parę warsztatów w krawieckim fachu było organizowanych przez jedną z marek odzieżowych w przyszłych miesiącu, a zależnie od miejsca, miały one nawiązywać do różnych kultur. Filippie szef zaplanował aż przejście przez portal, do kolorowego Bharatu, Dantemu przypadła Solmaria, Charon za to marudził, że do żadnej Medwi nie chce jechać.
I pomysł nie brzmiał wcale tak źle, syren lubił ten słoneczny kraj, ba, jego matka stamtąd pochodziła, za dzieciaka prawie w każde wakacje jeździli tam na co najmniej dwa tygodnie. Dobrze mu się kojarzyła Solmaria, bo z nią wiązały się te milsze chwile, które razem z mamą spędzili. Sappho była jakoś bardziej roześmiana, gdy trzymała go na małą rączkę i pokazywała zabytki Luminarii, Dante był jakiś grzeczniejszy, gdy dostawał po dwie gałki lodów i mógł bawić się z mamą w ochlapywanie siebie wodą z fontanny, nawet potem siedział spokojnie w pizzerii, starannie przykładając się do wymawiania poprawnie nowych słówek oraz zwrotów po solmaryjsku, których uczyła go Sappho, w oczekiwaniu na jedzenie. Matka nie ganiła go za bardzo za niedojedzony posiłek, śmiała się, zostawiała nieco większy napiwek kelnerom, gdy jej niesforne słoneczko nabierało energii i interesowało się wszystkim, od fartucha noszonego przez obsługę po drewniane drzwiczki kuchni i to, co się za nimi kryło, o wielkim piecu do wypiekania pizzy nie wspominając. Buzia mu się nie zamykała przez resztę dnia, żywiołowo i chaotycznie opowiadał Sappho o swojej wycieczce na tyły lokalu, ona zaś nie przestawała się zachwycać. Mimowolnie się uśmiechnął, na szczęście jednak był odwrócony twarzą w stronę maszyny do szycia, Kuttner niczego nie zauważył.
Problemem nie było miejsce.
— Trzy dni warsztatów, spodobają ci się.
Problemem było, że miał wyjechać. A bardzo, ale to bardzo nie chciał teraz opuszczać Stellaire. Nie sam. Niby to było tylko kilka dni, acz nadal nie do końca mu to pasowało.
— Nie.
— Dante…
— Charon już powiedział, że on z chęcią weźmie mój bilet, skoro do tej przeklętej Medwi jeszcze nie zdążyłeś kupić.
Kuttner westchnął. Dante wręcz widział ten drżący z irytacji wąs, pomimo tego, że siedział do szefa tyłem.
— Pozwalam ci zabrać osobę towarzyszącą — odezwał się starszy krawiec, nieco rozdrażniony. Pewnie dużo szybciej dałby radę mu to przekazać, gdyby syren nie kłócił się z każdym jego słowem.
Złota burza uniosła się, różowe szkiełka popatrzyły przez ramię na szefa.
— Biorę tydzień urlopu po warsztatach.
— Wiem, już ci go wpisałem.


Za rzadko chodziło do kawiarni tak dla zwykłej przyjemności, zaczął zdawać sobie z tego sprawę. Jak już do jakiejś trafiał, to żartował chwilę z obsługą, wybierał byle jaki stolik, wypijał szybko swoje zamówienie, herbata gorąca jak wrzątek nie była mu straszna, pokiwał ze trzy razy nogą i się zawijał. Jeszcze prawie zawsze jego tymczasowe randki oferowały mu na następny dzień po wspólnej nocy wyjście do kawiarni, jakby on chciał coś z nim w ogóle robić. Tym bardziej w kawiarni. Co było do roboty w kawiarni?
Cała gama rzeczy, jak się okazało, gdy było się w niej z właściwą osobą.
Nie miał pojęcia jak, ale z samego zamawiania dał radę z Basharem uczynić zabawę. Pierwszy raz, gdy wyszli razem do kawiarni, Dante wysforował się i chciał zamówić doktorowi ciepły kubek zielonej herbaty, ale Bashar szybko pojął jego zamiary, dodał prędko, że on sobie życzy czarnej z miodem. Od tego czasu jakoś tak wychodziło, że ilekroć stawali przy ladzie w podobnym lokalu, składali dla siebie nawzajem zamówienia, czasami wybierając ulubione przysmaki i napoje tego drugiego, czasem próbując trafić w swoje gusta czymś nowym.
Wziął ze sobą książkę, Bashar też, żaden z nich jednak nawet nie dostał szansy na ich wyjęcie, rozmowa była za miła, spostrzeżenia za ciekawe, komplementy zbyt rozbijające składnie ułożone myśli, żeby dało się czytać w spokoju. Poza tym Dante miał pewne konkretne zamiary względem tego spotkania. Szkoda tylko, że wszystkie przygotowane w głowie słowa po prostu wyparowały, zniknęły, zostawiły go samego ze swoim stresem i z zaciekawieniem przyglądającym mu się Basharem, gdy tylko subtelnie zaczął temat swojego wyjazdu.
— Trzy dni będę miał zajęte po pół dnia, może więcej, ale potem mogę robić, co chcę, no i pomyślałem, że wezmę trochę wolnego i po warsztatach zostanę dłużej w Solmarii i wtedy, jeśli byś pojechał ze mną, moglibyśmy… — Trochę za bardzo w przód, skarcił siebie w duchu, spuścił wzrok na trzymany w dłoniach kubek. — Oczywiście, nie musisz się zgadzać, nie ma absolutnie problemu, tak mi się tylko nasunęło, że może cię zapytam, zobaczę, co powiesz i…
— Jasne, że pojadę.
— …mam nadzieję, że nie czujesz presji związanej ze swoją odpowiedzią, bo ja naprawdę… — Dante gwałtownie się zatrzymał, poderwał głowę. — Chwila, co powiedziałeś?
— Że pojadę. — Bashar prychnął krótkim śmiechem.
— Pojedziesz?
— Pojadę.
— Serio?
— Tak.
— Ze mną?
Doktor nie wytrzymał, roześmiał się przez jego szczere zdziwienie, przytaknął skinieniem.
— Na tydzień? Nie licząc moich trzech dni warsztatów? — To się chyba nie działo, nie mogło, prawda?
— Zgadza się. — Uśmiech na ustach Bashara był podszyty figlarnością, lekarz spojrzał na syrena, wyczekując jego reakcji. — Możemy to wydłużyć nawet do półtora, jeśli chcesz.
— Wydłużyć? — Dante podniósł się z krzesła, wyszczerzył, aż kły błysnęły, bez wahania odpowiedział. — Tak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz