Widział światło.
Widział światło na końcu ciemnego tunelu, bardzo jasne, bardzo wyraźne. Mógłby nawet przysiąc, że z tego światła wychodziły sylwetki jego rodziców z obecnego życia. Prawie słyszał ich głosy: „Cheoryeona, chodź do mamy i taty”, „Cheoryeona, tata ci kupi lepszą gitarę”...
Nie, chwila, Zaświaty tak nie działały. Rodzice pewnie już dawno temu się odrodzili i teraz prowadzili nowe życia, kompletnie nieświadomi tego, kim w poprzednim wcieleniu byli. Posiadanie wspomnień z innych żyć było przywilejem należącym tylko do niego; dlatego nie próbował udowadniać innym, że był BenJohnem, Finze'em Banggo czy kim tam jeszcze, bo nawet w świecie tak rozwiniętej technologii i magii większość uznałaby go za wariata. Którym swoją drogą już bez tego był. A może przez to? Może zachowywał się jak totalny poszuraniec właśnie przez zdolność pamiętania swoich poprzednich wcieleń? Ale w książkach i filmach ci, którzy nie tracili wspomnień po reinkarnacji, cechowali się wiedzą, rozgarnięciem i tak dalej. Czy w takim razie on był jakimś wadliwym produktem?
Powrót do rzeczywistości za trzy, za dwa...
— AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Próbował zerwać się jak poparzony na równe nogi, żeby rzucić się do ucieczki, lecz coś go przed tym powstrzymywało. Spuścił wzrok na swoje buty, widząc magicznie związane ze sobą sznurówki, pobladł na twarzy. Popatrzył znów na dziewczynę, echem odbiły się w jego głowie słowa: „Znajdę cię”.
ZNALAZŁA MNIE!
To koniec, to był jego oficjalny koniec!
Już chyba wolałby drugi raz umrzeć jako BenJohn...
A miał przeczucie, że nie powinien iść do tego parku, miał, i to solidne! Mógł chociażby sprawdzić przyszłość, od czegoś przecież miał te głupie jasnowidzące zdolności, to nieeeeeeee, Kamyk zrobił słodkie oczka i dla Cheoryeona nie istniał żaden świat poza jednym szczurem! Jak on mógł być tak uległy jakiemuś gryzoniowi?! Tak długo ze sobą byli, to pewnie mu odbiło do reszty. Jak nie narkotyki, to szczur sprowadzi na niego śmierć! Świetnie, wspaniale, idealnie!
Podniósł wzrok na stojącą nad nim dziewczynę, na krótką chwilę wstrzymał oddech. Jak ostatni debil trwał w bezruchu, czekając, aż tamta coś zrobi, być może wypruje mu flaki...
— Naucz mnie tresować szczury — powtórzyła dziewczyna.
Słysząc te słowa, Cheoryeon zamrugał parę razy.
Okej, nie chciała wypruć mu flaków.
Cholera, ale zapewne to zrobi, jeśli się nie zgodzi. Nie miał żadnej opcji, musiał to zrobić! Za co życie się tak nad nim znęcało?! Przecież nic złego nie robił! Dobra, może oszukiwał niektóre osoby w swojej pracy, ale to nie było nic poważnego! To tylko trochę pieniędzy, nie grube tysiące! Nikogo nie pobił w ostatnim czasie! Na nikogo nie nakrzycz... Okej, to była akurat nieprawda, ale! Ale! W każdym razie nie zasłużył sobie!
Wziął głęboki wdech.
Nie, nie mógł pokazywać strachu. Straszydło, znaczy się, dziewczyna nie mogła sobie tak nim dyrygować, bo on się jej bał. Wdech, wydech, będzie dobrze.
Możliwie jak najspokojniej zaczął rozplątywać sznurówki.
— Jeśli chcesz, żebym nauczył cię tresować szczury, to musisz wpierw sama jakiegoś nabyć — rzucił, starając się, by głos mu nie drżał. — Nie będziemy przecież ćwiczyć na Kamyku, on już wszystko umie.
— Tylko skąd ja znajdę jakiegoś szczura z potencjałem? — jęknęła w odpowiedzi dziewczyna, krzyżując ręce na piersi.
— Ze sklepu zoologicznego.
Wtem nad głową tamtej zapaliła się wyimaginowana żarówka.
— O, tam jeszcze nie próbowałam.
Nie dała Cheoryeonowi niczego więcej powiedzieć ani nawet w żaden inny sposób zareagować, ponieważ odwróciła się na pięcie i żwawym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z parku. Jasnowidz podążył za nią spojrzeniem, powoli wstał, otrzepał ciuchy z brudu. Nareszcie go zosta...
Niespodziewanie dziewczyna się wróciła. I zdecydowanie za szybko znalazła się tuż przed nim.
— Zaraz wracam — powiedziała poważnym tonem. — Czekaj tu.
Tym razem już na serio poszła.
A Cheoryeon czekał.
Za bardzo się bał, żeby uciec. Nie potrzebował sprawdzać przyszłości, żeby wiedzieć, że ucieczka nie pociągnie za sobą przyjemnych konsekwencji. Jeśli zwieje, to wcześniej czy później zostanie złapany. A jemu brakowało tylko, żeby do tego doszło na jego terenie, czyli w Pokoju Jasnowidza lub gorzej, w domu. Co jak co, ale ta osoba nie mogła pod żadnym pozorem poznać jego adresu zamieszkania.
Włożył rękę do kaptura kurtki, wyciągnął z niego Kamyka. Miał ogromnego fuksa, że nic zwierzakowi się nie stało, gdy chłopak upadł. Położył szczura na przedramieniu, westchnął ciężko.
— Raczej nie umrzemy, jak poczekamy, nie? — rzucił do niego.
Kamyk spojrzał na jasnowidza, poruszył nosem.
Cheoryeon zajął najbliższą ławkę i siedział w stresie przez jakiś kwadrans. Tak posłuszny to on dawno nie był, ale obawiał się, że Wielooka naprawdę go dorwie, jeśli spróbuje czegoś głupiego. A że mimo zachowywania wspomnień po reinkarnacjach jasnowidz cenił sobie życie jako Cheoryeon Moon, nawet nie myślał o tym, żeby się ukryć.
Wreszcie spomiędzy drzew zaczęła wyłaniać się niestety znajoma sylwetka. Dziewczyna szła dumnym krokiem, długie, czarne jak noc włosy delikatnie za nią powiewały. Na jej widok chłopak się wzdrygnął, lecz dalej siedział na ławce, jak gdyby miało to go zbawić, ocalić przed wszystkim, co złe.
— Kamyk! — zawołała radośnie, będąc już blisko.
Szary szczur sprawnie wdrapał się na bark jasnowidza, usiadł, podnosząc nieco przednie łapki. Poruszył nosem, wlepił swe małe oczka w twarz dziewczyny. Cheoryeon odruchowo wstał, trochę dlatego, że nie podobało mu się to, jak Wielooka się nad nim pochylała.
Zamierzał coś powiedzieć, lecz tamta go wyprzedziła.
— Kamyk, to twój nowy kolega! — oznajmiła. — Nazywa się Mykka!
— Mykka? — Cheory uniósł jedną brew.
— Mykka!
Chwilę przyglądał się z pozoru normalnie wyglądającemu szczurowi, który spokojnie siedział na rękach dziewczyny. Naprawdę nie rozumiał, jak te futrzaki mogły tak swobodnie się przy niej czuć. On miał wrażenie, że zaraz wyzionie ducha i bez pomocy któregokolwiek Żniwiarza wkroczy do Zaświatów.
— Przynajmniej nie Octavia Junior... — nieumyślnie wypalił.
— Nie, to głupie. — Popatrzyła na niego wymownie, gdy wtem uniosła brew. — Chwila, skąd znasz moje imię?
— Przedstawiłaś mi się.
— Nie przedstawiłam?
— Nie? Wydawało mi się, że tak...
Był pewien, że Octavia mu podawała swoje imię. Dokładnie przed chwilą. A może to była wizja? Ech, pod wpływem emocji czasami ich nie odróżniał od rzeczywistości... Cóż, przynajmniej... Przynajmniej się... się znają... Niezbyt mu się to podobało, ponieważ skoro oficjalnie się wymienili imionami, to los pewnie będzie sprawiał, że jeszcze nie raz na siebie wpadną...
Dobra, nieważne, nieważne, dobra.
— Mniejsza — rzucił, następnie spojrzał na szczura dziewczyny i wskazał go ruchem głowy. — Mogę na chwilę?
Trochę niechętnie, ale Octavia dała mu do rąk swoją zdobycz. Chłopak przyjrzał się dokładnie zwierzakowi, chwilę później stwierdził, że Mykka to samica, na co tamta jedynie wzruszyła ramionami, mówiąc, że wyglądała na najmądrzejszą ze wszystkich dostępnych.
— W sumie to skąd ją masz? — spytał Cheoryeon.
— Znalazłam.
Dokładnie w tym momencie wypuścił gryzonia z rąk. Zwierzak odbił się od chodnika i, nie marnując takiej okazji, czmychnął gdzieś. Jasnowidz wstrzymał na moment oddech, gdy nagle poczuł kłujący ból w lewym płatku ucha.
— AŁA, przepraszam, no! — rzucił do wymierzającego karę Kamyka.
Pupil wypuścił spomiędzy zębów ucho, chłopak szybkim ruchem na powrót zakrył je swoimi włosami.
— NIE, MYKKA! — zawołała rozpaczliwie Octavia.
Próbowała gonić za szczurem, lecz tamten był szybszy. Ale dziewczyna się nie poddawała. Machnęła dłonią, a chwilę później gryzoń pofrunął do niej niczym na baloniku i wpadł prosto w jej ręce. Cheoryeon przyglądał się temu wszystkiemu z myślą, że jemu na serio nie opłaca się uciekać. Dobrze, że nie próbował, bo by się tylko upokorzył.
Octavia zaczęła głaskać szczurzycę, szepcząc do niej uspokajające słówka. Ten widok w jasnowidzących oczach Cheoryeona był naprawdę, ale to naprawdę dziwny. Wielkie straszydło prosto z najgorszego horroru czule obchodzące się z uroczym zwierzaczkiem.
— Jak mogłeś upuścić moją Mykkę?! — fuknęła na niego Octavia.
— Bo ją wzięłaś z ulicy?! — podniósł głos. — Dzikie szczury roznoszą choroby!
— No i? Mnie one nie złapią!
— ALE MNIE JUŻ TAK?!
— Poza tym znalazłam ją w sklepie.
— NIE ZMIENIA TO FAKTU, ŻE... Hę? — momentalnie złagodniał.
Uniósł obie brwi, otworzył nieco szerzej oczy.
NIE MOGŁA TAK OD RAZU, RZUCIŁEM SZCZURA, POGRYZŁ MNIE ZA TO KAMYK, A ONA MI TERAZ O TYM MÓWI?!
— Czyli ją kupiłaś — zabrzmiał niecodziennie spokojnie.
— Nie, znalazłam.
Na te słowa Cheoryeon uśmiechnął się szeroko, lecz oczy zdradzały przerażenie.
— Hęęę?
Wolno zamrugał.
UKRADŁA SZCZURA ZE SKLEPU, UKRADŁA GO, TERAZ JAK POLICJA BĘDZIE JEJ SZUKAĆ, TO PEWNIE JESZCZE MNIE POSĄDZI O WSPÓŁKRYMINALIĘ, POWINIENEM JĄ ZGŁOSIĆ, ALE WTEDY MNIE WRZUCI POD AUTOBUS, DOSŁOWNIE, TĄ SWOJĄ TELEKIPATYCZNĄ MOCĄ! BIADA MI, OJ, BIADA MI!
Bezwładnie osunął się na ławkę, ledwo usłyszał rzucone przez Octavię:
— John Ron?
— Łapa.
Mykka spoglądała na niego swoimi małymi, czerwonymi oczkami, lecz się nie ruszała. Cheoryeon wyprostował się, poprawił palcem grzywkę, a następnie podparł dłonią podbródek.
Próbowali już od dobrej godziny nauczyć Mykkę jakiejkolwiek sztuczki, lecz ta jak na razie nie reagowała na żadną komendę. Jasnowidz wiedział, że tresura zwierząt nie była wcale taka prosta, zwłaszcza tych małych, lecz z tego, co pamiętał, jego Kamyk szybciej zaczął łapać. Może Mykka nie była taka mądra. Nie, nie „może”, na pewno. Po prostu nie istniał drugi równie inteligentny szczur, co Kamyk.
Co mu jednak bardziej przeszkadzało, to wyraz twarzy Octavii, niezmienny od przynajmniej kilkunastu minut. To znaczy, nie przeszkadzał. Bardziej... niepokoił. Dziewczyna wyglądała na zawiedzioną, a to budziło u jasnowidza obawy. Co, jeśli oskarży go o to, że nie potrafił jej szczura nauczyć choćby jednej, głupiej sztuczki? Albo pomyśli sobie, że on to specjalnie robił. Ale on się starał, naprawdę! Dawno nie czuł w sobie tyle adrenaliny!
Ile by dał, żeby teraz przy nim była Suyeon. Uratowałaby całą sytuację swoją magią: stworzyłaby iluzję wykonującej polecenia Mykki, a potem Cheoryeon musiałby po prostu sprawdzać często przyszłość, żeby nigdy więcej nie wpaść na Octavię. A tak to był skazany na całkowicie samodzielne próby poradzenia sobie z tym absurdem. W takim tempie to będzie musiał pożegnać się z jakąś częścią ciała. Byle nie oczami. Jego oczy były zbyt cenne. Cenniejsze niż skarb państwa.
Przyglądał się z dobrą chwilę Octavii, w końcu odchrząknął głośno.
— C-Cóż... ha, ha, ha, ha, ha! — zaśmiał się nerwowo. — Szczurza tresura nie jest taka łatwa! Za jeden dzień na pewno nic jej nie nauczymy!
Dziewczyna spojrzała na niego, skrzywiła się mocno.
— Jesteś do niczego — rzuciła.
Gdyby nie fakt, że, mówiąc to, ewidentnie popatrzyła na Mykkę, Cheoryeon zacząłby się modlić do jakże znienawidzonego przez niego Cruinneirima o to, by dożył następnego dnia. Za to obawiał się, że Wielooka zaraz sama rzuci szczurem, i to tak porządnie, dlatego wyjątkowo postanowił interweniować. Dla dobra niewinnego stworzenia. Dla dobra niewinnych stworzeń.
— Nic złego nie zrobiła! — zawołał gorączkowo. — Nie martw się, szczury to dość inteligentne stworzenia, więc Mykka w końcu załapie! Musisz często z nią ćwiczyć, ale z drugiej strony też nie przemęczać. I w trakcie nauki dawaj jej smakołyki tylko, gdy wykona przynajmniej częściowo komendę. Wtedy załapie, że gdy robi tę daną rzecz, dostaje coś do jedzenia.
Octavia wysłuchała go uważnie, jasnowidz wolałby jednak, żeby przynajmniej tyle na niego nie patrzyła. Znów spuściła wzrok na Mykkę, ostatecznie zaczęła ją wolno gładzić palcem po główce. Zwierzak przymknął oczka, końcówka ogona zaczęła wyginać się miarowo wyginać.
Korzystając z jej nieuwagi, Cheoryeon wyciągnął z kieszeni kurtki komórkę, sprawdził godzinę. Łypnął ukradkiem na dziewczynę, potem ponownie na smartfona, potem jeszcze raz na nią.
— O, matko, ale już późno, ha, ha! Muszę wstać jutro wcześnie rano, też nie odrobiłem pracy domowej, ach! Będę lecieć!
Wepchnął Kamyka do kaptura, jednym susem wstał.
— Już idziesz? — zdziwiła się Octavia. — Mykka jeszcze nic nie umie!
Złapała chłopaka za nadgarstek, zatrzymując go. Cheoryeon poczuł na sobie dotyk, przeszedł go dreszcz, lecz wtem otworzył szerzej oczy. Kilka sekund wzrok miał utkwiony w jeden, odległy punkt, wyglądał na myślami kompletnie nieobecnego, lecz w końcu zamrugał parę razy. Spojrzał na przyglądającą mu się badawczo Octavię, zaryzykował, ale zdołał szybkim ruchem wyswobodzić się z uścisku.
— Za trzy dni Mykka poda ci łapę — oznajmił.
— Co? — zdziwiła się nieco tamta.
— Dobra, pa!
Wybił się z chodnika i uciekł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz