Był jeden bardzo poważny problem z pozwoleniem Seymourowi opowiedzieć straszną historię – najgorsze koszmary gość mógł wyłożyć w sposób tak logiczny, że człowiek poważnie musiał się zastanowić, czy to wszystko dalej tylko żarty, czy wymysł jego wyobraźni nie był przypadkiem przerażającą rzeczywistością.
— Ale szafa Zapałki i tak dalej mnie bardziej przeraża.
Tylko że Seymour miał do czynienia z debilami, których jeśli chciało się wystraszyć, to trzeba by było im chyba zagrozić połączeniem na siłę ich ledwie dychających dwóch neuronów, które w życiu siebie na oczy nie widziały. Były czarodziej westchnął, przejechał dłonią po twarzy, w końcu prychnął, jakby doszedł do wniosku, że czego on się właściwie spodziewał po naprodukowaniu się dla tej pary skłóconych idiotów. Przynajmniej reszta ekipy była bardziej wdzięczna.
— Powiedział gość, co ma jakiegoś śledzia zamiast nóg — burknął Zapałka, wcinając kiełbaskę.
— R-e-k-i-n-a, Zapałka, rekina, i to jeszcze rekina, który nie chodzi z dziurami w koszulce.
— Nadają mi tego całego twojego stylu.
I to był ten jeden z nielicznych momentów, kiedy Dante zaniemówił na chwilę, wpatrując się w niedowierzaniu w wokalistę.
Temu złamanemu niedopałkowi, miotaczowi gówno prawd, tej rzężącej z braku paliwa zapalniczce wydawało się, że jego sterane życiem ubrania, koszulki walczące zapalczywie o tytuł szmat, paski spodni trzymające się przez dwie czekające na przejście na emeryturę szlufki, są rzeczywiście stylem, a nie przebraniem bezdomnego. Uczył się chociaż nowego słownictwa, szkoda tylko, że zapamiętywał je z niewłaściwym znaczeniem.
— Trzymajcie mnie. — Dante otrzepał dłonie z okruszków chleba, pokazał palcem Ignisa. — Wracamy, kurwa, do domu i zabieram cię na zakupy.
— Nigdzie mnie nie zabierzesz!
Oczywiście, że go zabrał.
Ten wypad w góry to było zwyczajne przebranie się miarki dla Dantego. Jakaś bardzo głęboko utkwiona pod kilotonami drwin, przytyków i żartów litość dla tego skrzywionego brykietu obudziła się do życia, nie mogła ona dalej patrzeć na makabryczne spadanie coraz mocniej w skali seksiaków Ignisa, nie zgadzała się również na to syrenia duma, bo nie po to krawiec na każde spotkanie ubierał się jak równowartość złotej rybki spełniającej nie trzy, ale aż sześć jebanych życzeń, żeby ten pajac obniżał samym swoim wyglądem należny ich dwójce prestiż. Zapałka wzdychał ciężko, klął pod nosem na swojego ulubionego karpia, męczącego go nieustannie swym nowym, genialnym pomysłem, w końcu z wątłą nadzieją i głęboką irytacją w oczach zapytał się, czy jeśli pozwoli się przeciągnąć przez kilka działów z ciuchami, to zyska choć trochę świętego spokoju.
Zatem taktyka została opracowana, wytyczne przyjęte (wypisał dużymi literami w telefonie „Czarne T-shirty w ilości: tak”, zaraz obok jednak dodał, że nie pozwoli mu wrócić do domu bez jednej kolorowej rzeczy i jeśli będzie trzeba, to będzie się włamywał do zamkniętych sklepów, żeby wybrać coś temu frajerowi), data skazująca na wywalenie do kontenera większości szafy Zapałki wybrana.
Było rano, centrum handlowe niedawno się otworzyło, lecz ludzie już w niemałych ilościach wypełniali korytarze i piętra, tłoczyli się w kolejkach do fast foodów, przelewali się przez obrotowe drzwi, każdy jednak bez wyjątku ustępował z drogi grubych obcasów, machinalnie wręcz odsuwał się na bok, słysząc sam ich donośny stukot, kątem oka zauważając pewny siebie krok. Dante był spóźniony i nie mógł powstrzymać zawadiackiego półuśmiechu na myśl o tym, jak wpieniony już musiał być Zapałka czekaniem na niego.
Minął stoisko z okularami, przeszedł przy kiosku, wreszcie zjawił się w umówionym miejscu spotkania zaraz obok sklepu zoologicznego, który witał klientów kolekcją akwariów, w nich zaś radośnie pływał pełen przekrój rybek, od tych małych, szybkich i zwinnych, po te większe, poruszające się prawie w zwolnionym tempie przy szkle. Zapałka stał pod przeciwną ścianą, z obrzydzeniem zerkał w stronę sklepu. Rzucił krzywe spojrzenie zbliżającemu się, szyderczo roześmianemu syrenowi.
— Trochę słabo, że musisz z tą swoją kanciastą iluzją chodzić — odparł, walcząc z ostatnimi napadami śmiechu — ale na moje nieszczęście wyrył mi się już w głowie obraz twojej skrzywionej mordy i dręczy mnie w koszmarach, także coś ci dam radę na tej podstawie dobrać. — Prychnął po raz ostatni, wygładził nieznacznie skórzaną kurtkę genashiego na ramionach, ten strzepnął jego dłonie z siebie.
— Ile to w ogóle będzie trwało? — burknął.
— Tak długo, jak będzie trzeba, bo każdy wie, że jesteś zrzędą i marudą, a ja cię nie puszczę, póki czegoś nie ustrzelimy. — Wyciągnął telefon z kieszeni, przeklikał się przez aplikacje. — Zrobiłem listę jakiś pięć…
— Pięciu sklepów? — Czyżby usłyszał radość w głosie? Dante uśmiechnął się łobuzersko. Jak cudownie będzie ją zniszczyć.
— …dziesięciu dwóch sklepów — dokończył, próbując nie zaśmiać się ponownie przez reakcję Zapałki — tych markowych i secondhandów, do których możemy się udać i trzymać kciuki, że w czymkolwiek będziesz wyglądał znośnie.
Syren, przekonany, że wszystko zostało wyjaśnione, obrócił się w stronę ich pierwszego przystanku, Ignis zaś, kręcąc głową, skierował się do wyjścia.
— Nie — mruknął.
Dante zmarszczył brwi, spojrzał za siebie, kły błysnęły w uśmiechu ślącym groźbę Zapałce. Dwa szybkie, gwałtowne kroki, bokserska dłoń capnęła za kołnierz kurtki, pociągnęła do siebie. Ignis stracił równowagę, prawie poleciał na ziemię.
— Tak i nie pierdol — powiedział, po czym zaciągnął wokalistę do sklepu niczym opierającego się matce dzieciaka.
Ponieważ Ignis się jeżył na sam widok niezwykle drogich i szykownych sklepów, tych Dante starał się jakoś unikać, no ale chociaż jeden taki sklep mógłby ten alkoholik-piroman przeżyć! Gdzie mieli mu wybrać jakąś sensowną koszulę, taką z dobrego materiału i prezentującą się odpowiednio, jeśli nie w jakimś naprawdę porządnym miejscu? Sam Kuttner przychodził czasami kupować stąd ubrania!
— Ale ja mam koszule! — opierał się Zapałka, jak ten osioł, stając pośrodku korytarza ze skrzyżowanymi ramionami na piersi. Dante zgrzytnął zębami, ustawił mu się za plecami i zaczął pchać go środka przybytku.
— Nawet jak naprawdę masz, to pewnie strach pomyśleć, jak źle dopasowane są. — Dotarli do progu sklepu, syren dalej się nie patyczkował – popchnął z całej siły genashiego, aż mężczyzna prawie wywalił się o stół z kolekcją jasnych spodni ustawiony na wejściu. Muzyk obkręcił się, pokazał krawcowi środkowy palec, ten wskazał ręką przed siebie, zagrodził sobą drogę ucieczki. — Do przymierzalni marsz!
Ekspedientka, młoda elfka o nieco wystraszonym spojrzeniu, obsłużyła ich, kiwała energicznie głową, wysłuchując konkretów podawanych przez fachowca, zaraz znalazła kilka obiecujących egzemplarzy koszul. Jedna szczególnie przypadł Dantemu do gustu, bawełniana ze złotą nitką, z nią wysłał Ignisa najpierw za zasłonkę, samemu sadzając się pośrodku pomieszczeniu na okrągłej, beżowej kanapie. Przerzucił nogę przez kolano, zaczął podrygiwać nią w rytm dobiegającej z głośników muzyki. Szkiełka ciekawsko zwrócił się w stronę Zapałki, gdy ten gniewnym gestem odsunął zasłonkę, pokazał się krawcowi.
— Nie pasuje.
Dante cmoknął, zbliżył się do Ignisa.
— Nie pasuje, nie pasuje, nic dziwnego, że nie pasuje, jak chyba wygniotłeś ją w każdym możliwym miejscu, zanim ją założyłeś. — Chwycił mankiet, szarpnął, genashi coś na niego burknął. — Pokaż mi to… Daj sobie pomóc!
Zapałką zrobił krok w tył, Dante postąpił za nim.
— Weź, capisz rybą!
— Ty capisz węglem!
Zasłonka wypadła z rąk muzyka, skryła nieco mężczyzn. Syren dalej kombinował przy koszuli, przeszedł za plecy Ignisa, sprawdził, jak tam się materiał układa.
— Kurwa, za włosy mnie pociągnąłeś!
— To trzeba było wcześniej kołnierz dobrze ułożyć!
— Był dobrze…
— Ja bym naprawdę nie chciała panom przeszkadzać, ale… — Głos ekspedientki wybrzmiał w przymierzalni, jej nieco zawstydzony ton przerwał skutecznie kłótnię. Wychylili głowy, zerknęli na elfkę. — To nie jest miejsce na takie…
— Takie co? — Dante zmarszczył brwi,
kobieta się speszyła.
— Emm… No… Jeśli… — Spróbowała subtelnie wskazać ich ręką, przerażenie odmalowało się na twarzy, że może źle zrozumiała sytuację, to ich wejście za jedną zasłonkę. Panika jednak wzięła nad nią górę, elfka brnęła dalej. — Jeśli to właśnie panowie robili…
Dante spojrzał w szoku ponad różowymi szkiełkami, Ignis rozdziawił usta, niewypowiedziana sugestia ekspedientki uderzyła trochę za mocno.
— Czy pani myślała, że my…? — zaczął syren.
— My? — podkreślił genashi.
— Tutaj?
— Nasza dwójka?
— Próbowaliśmy…?
Sklep opuścili w kompletnej ciszy, nie kupując niczego, więc siłą rzeczy wszystko potoczyło się po myśli Ignisa. Czy ilość zażenowania temu towarzysząca była tego warta, Dante nie zamierzał pytać, idąc sztywno obok niego. Dobrze, że niczego wcześniej nie zjedli.
— Ja wiedziałem, że nie powinieneś był za mną tam wchodzić — mruknął Zapałka oskarżycielsko.
— Kurwa, chciałem ułożyć tylko koszulę!
— Chujowo ci coś poszło!
Wcześniejsze niepowodzenia zostały zapomniane, zakupiono fajkę pokoju w postaci kwaśnych żelek, jedno centrum handlowe zostało opuszczone, przejechali tramwajem do drugiego, dźwigając torby z łowami. I przez większość czasu dzielili się nimi po równo, ale dziwnym trafem, gdy telefon Zapałki zaczął coraz częściej ćwierkać cicho, powiadamiając tym samym swojego właściciela o nowej wiadomości, Ignis przekładał więcej siat Dantemu, wykręcając się jakimś tekstem, że Karp musi je teraz potrzymać, bo on idzie przymierzyć kolejną koszulkę. Tylko że ten bęcwał spopielony nie siedział swoje zwyczajowe pięć minut tam, tylko dziesięć albo piętnaście i stukał coś w tę pieprzoną klawiaturę, prychając jak debil do ekranu. Do tego jakoś chętniej się zgadzał na przedstawione przez krawca ubrania, a to już wyraźnie budziło podejrzenia.
Dante zerknął kątem oka na genashiego, delikatnie uśmiechającego się do telefonu. Nawet jego docinki ucichły.
— Z kim tak piszesz? — zapytał przymilnie, spróbował zapuścić żurawia przez ramię Ignisa.
— Nie twój zasrany interes — odparł grzecznie muzyk, obrócił wyświetlacz komórki tak, żeby syren nie mógł dalej podglądać, ale było już za późno, Dante przeczytał imię korespondentki.
— O, Maeve! — Torby poleciały na ziemię, bokserska dłoń wyciągnęła się po telefon, dodatkowe centymetry w obcasach i wampirza szybkość zadziałały na jego korzyść. Urządzenie sprawnie zmieniło właściciela. — Daj mi się przywitać.
— Spierdalaj! — rzucił Zapałka, ale syren już odsunął się na krok, potem dwa, zaraz puścił się biegiem, genashi za nim. — Karpiu przebrzydły, oddawaj telefon!
— To mnie złap!
— Cholerny halibut!
— Twoja stara!
Dante nacisnął ikonkę mikrofonu, przemknął pomiędzy dwójką nastolatek, zrobił zwinny zwrot, żeby pozostać gdzieś w okolicy porzuconych przez nich zakupów.
— Hej Maeve, właśnie spierdalam przed Zapałką po centrum handlowym, może w tle usłyszysz jego krzyki.
— Pierdolona flądra!
Dante parsknął śmiechem, spoglądając szybko z siebie. Ignis próbował wyminąć jakieś starsze panie, które zaciekle dźgały go laskami w łydki i oskarżały o zakłócanie spokoju innych klientów.
— No właśnie — dokończył głosówkę i wysłał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz