06 kwietnia 2024

Od Bashara do Dantego

Nim poznał Dantego, sushi miało dla niego smak nostalgii – kojarzyło się z czasami, gdy służący przemykali bezszelestnie po tatami jego komnaty, by dostarczyć mu posiłek i czmychnąć chyłkiem, zasunąwszy za sobą malowane atramentem drzwi. W tamtym czasie opętał człowieka okrutnego, skorego do gwałtownych wybuchów, karzącego według zmieniającego się każdego dnia kodeksu i nieznającego w owych karach litości. Śmiertelnicy, poza nielicznymi wyjątkami w rodzaju jego nauczycielki łucznictwa, Makoto, czuli się przy nim nieswojo, a lata dalszego życia, które demon prowadził odmiennie od swego ludzkiego naczynia, niewiele w tej materii zmieniły. Smak senkawańskich potraw przywoływał wspomnienia, doprawdy odległe, i niczym jesienna pogoda przynoszące czasem słoneczną radość, czasem ulewny smutek. Teraz jednak to się zmieniło, odkąd coraz większą część jego życia zajmował Dante. Wzrok syrena zawsze zbiegał ku miejscom, gdzie dało się zjeść rybę, gdy szukali nowej restauracji do wypróbowania, a kolejne popołudnia i wieczory spędzone na śmiechu sprawiły, że delikatny smak octu ryżowego, morska woń nori i surowej ryby, zaczęły kojarzyć się demonowi z pełnymi ekspresji gestami, barwnymi sukienkami i mroźnobłękitnymi oczami, śmiejącymi się do niego znad kubka herbaty.
Mimowolnie myśli Bashara zbiegły w stronę filozoficznych niemal rozważań o wpływie przeszłych wydarzeń i relacji na chwilę obecną, i o tym, jak wspomnienia zmieniały się wraz z upływem czasu.
Dante za dobrze go już znał, by ta chwila zamyślenia odbijająca się w jego oczach przeszła niezauważona i by Bashar mógł bezkarnie wrócić do delektowania się kolejnym kawałkiem sushi.
— O czym myślisz? — spytał syren, przechylając lekko głowę.
Złoty lok opadł na policzek, Bashar instynktownie sięgnął, by go odgarnąć, kupując sobie te parę sekund na przemyślenie odpowiedzi. Mógł oczywiście powiedzieć, że o niczym ciekawym, wykręcić się czymkolwiek, przecież tematów, pomysłów i historii do opowiedzenia miał w bród, lecz Dante przestał być osobą, którą chciałby okłamywać. Choć wiedział, że to nieuniknione i że mężczyzna, krok po kroku zapuszczając się w coraz bardziej prywatne sfery jego życia, po prostu będzie musiał usłyszeć alternatywną wersję faktów, starannie zszytą ze strzępków prawdy i wiarygodnych kłamstw, by obraz Bashara w jego oczach pozostawał spójny i klarowny.
— O tym, że ostatnimi czasy na dobrą sprawę niemal wyłącznie z tobą jem sushi.
Bo podczas wyprawy do Senkawy raz, że skupili się z Raounem na tym, co dało się dostać jedynie po drugiej stronie portalu, a dwa, że o wspólnej podróży z bezcielesnym Bogiem Spirytyzmu, którego z racji swojej demonicznej proweniencji Bashar jakimś cudem widział w jego niematerialnej formie, rzecz jasna nie mógł Dantemu powiedzieć. Zaś w kwestii dawnych wcieleń, odbywanych podróży i zajmowanych stanowisk, wszystko to Bashar skrzętnie ukrywał w tajemnych komnatach twierdzy, jaką było jego serce, a długie lata istnienia sprawiły, że owo ukrywanie wychodziło mu niebywale naturalnie.
— Niemożliwe, pałeczkami posługujesz się tak, jakbyś się z nimi urodził.
— Nie tylko sushi je się przecież pałeczkami.
Popatrzył na Dantego. Dostrzegł lekko spięte ramiona i wzrok, który nie spoczywał jedynie na nim, ale błądził od czasu do czasu tu i tam, kierował się to ku czarce z sosem sojowym, to znów ku płatkowi marynowanego imbiru przyklejonemu z boku talerza. Coś jeszcze stało za tymi słowami i pytaniami, jakaś nowa niepewność, jedna z tych, które pojawiały się od czasu do czasu u syrena, choć ostatnio coraz rzadziej. Bashar uśmiechnął się lekko.
— Możliwe, że moja wprawa z pałeczkami jest spowodowana raczej precyzją, z jaką chirurg musi posługiwać się swoimi dłońmi, niż tym, że często bywam w restauracjach i dłużej w nich przesiaduję — przyznał, wracając do starannie ułożonych rolek. — Sam wiesz, że moja praca nie pozostawia wiele miejsca na dodatkowe aktywności.
— Jakby ordynator zluzował kitel i przestał wrzucać ci na głowę tyle roboty, to na pewno byłoby lepiej — burknął Dante, odłożył na moment pałeczki. — A wcześniej? Zawsze miałeś tyle zajęć? Nigdy nie było czasu na trochę zabawy?
Bashar podniósł na niego wzrok. Cóż, w każdym związku przychodził czas na to, by porozmawiać o przeszłości i wcześniejszych doświadczeniach; temat ten pojawiał się naturalnie i demon sam uważał, że szczerość w tej materii jest jednym z fundamentów zdrowej relacji. I jak to zwykle bywało, w jego przypadku nie było to takie proste i oczywiście, że musiał znów przedstawić alternatywną wersję zdarzeń, pasującą do obecnego wcielenia i życia, jakie zdecydował się prowadzić.
— Och, oczywiście, że był czas na zabawę. Tylko moja definicja zabawy jest nieco inna, niż dla większości, więc dla mnie zabawą była jazda konna, czytanie książek i wycieczki tam, gdzie mnie akurat poniosło.
— Wycieczki w grupie potrafią być zajebistym przeżyciem — odparł Dante. — Opowiadałem ci, jak polecieliśmy robić Zapałce i reszcie Voxa zdjęcia w górach?
— Tak, pamiętam.
— Nie miałeś nigdy takiej swojej grupy do… nie wiem, odpierdalania szajsu?
Bashar parsknął śmiechem.
— Nie, jakoś się nie trafiło. Miałem znajomych, ale wycieczki wolałem odbywać w pojedynkę. — Zrobił lekką pauzę, sięgnął dłonią do spoczywającej na blacie ręki Dantego. — Dla ciebie zrobiłem mały wyjątek.
Syren zarumienił się, lekko ścisnął jego palce.
— Podobają mi się takie wyjątki.
— Mi też. Ale wracając — Bashar westchnął, popatrzył na Dantego, postanawiając po prostu zagrać w otwarte karty i nie kręcić się dłużej wokół tematu. — Liceum nie było dla mnie czasem na żadne sympatie. Skupiałem się na nauce, pomaganiu w domu i przygotowaniu do egzaminu na studia. Wiesz, w jakim miejscu mieszkam i zaręczam, że zanim rozpocząłem pracę, moje mieszkanie o wiele bardziej pasowało stylem do dzielnicy. Zawsze miałem co robić.
Prawie nie rozmijał się w tym momencie z prawdą – bo tak żył w ostatniej klasie liceum, gdy śmiertelnik ugiął się i pozwolił się opętać, wcześniej jednak, gdy dzieciak trzymał stery świadomości, na jego życie składały się zgoła odmienne aktywności, ale cóż, to było życie śmiertelnej powłoki, nie zaś demona.
— Nie muszę ci mówić, że studia medyczne należą do tych bardziej wymagających, a ja starałem się nie tylko zaliczyć kolejny semestr, ale też próbowałem wyciągnąć z uczelni stypendium, tego zaś dziekan nie rozdawał lekką ręką. Wolnego czasu nie zostawało mi zbyt wiele, był dla mnie cenny, więc spędzałem go robiąc wyłącznie to, na co miałem ochotę.
To było jeszcze bliższe prawdy, bo Bashar nie próbował wcale wyciągnąć z uczelni stypendium, tylko po prostu to robił, używając swojego doświadczenia z poprzedniego wcielenia, by poradzić sobie z najbardziej szczegółowymi pytaniami egzaminacyjnymi i by podbić sobie oceny zajęciami praktycznymi.
— Dla młodych lekarzy, zaczynających dopiero swoją pracę, nie ma taryfy ulgowej. — Uśmiechnął się kwaśno. — Dla tych bardziej doświadczonych też nie.
— Jesteś pewien, że w twoim przypadku to nie jest kwestia tego, że za często zastępujesz tego lenia Ventri-cośtam w jego obowiązkach?
— Po części na pewno. Powiedzmy, że zapracowałem na swoją opinię i teraz muszę borykać się z konsekwencjami. — Mężczyzna parsknął śmiechem, po chwili spoważniał. — W ferworze przeglądania wyników biopsji i USG, jakoś nie skupiałem się na innych osobach i nikt nie przyciągnął specjalnie mojej uwagi.
— Nie wierzę, że nie miałeś chociaż paru przypadków, które próbowałyby specjalnie przyciągnąć twoją uwagę.
Bashar uśmiechnął się nieznacznie.
— Och, takich osób było całkiem sporo, ale tylko jedna biegała mi po szpitalu z naręczami kwiatów, skarżąc się na bóle w klatce piersiowej i proponując wspólne śniadanie po intensywnej sesji kardio.
Dante prawie opluł się wodą, Bashar uczynnie podał mu serwetkę, śmiejąc się pod nosem. Syren odkaszlnął ostatni raz, otarł załzawione oko.
— I naprawdę zapamiętałeś akurat to?
— Zapamiętałem wszystko, Dante, łącznie z twoimi wynikami krwi.
Wtedy wszystko to było po to, by pozbyć się irytującego problemu i denerwującego pacjenta, teraz zaś wszelkie szaleństwa odstawiane przez Dantego w szpitalu stały się zabawnymi, uroczymi wspomnieniami, i Bashar chętnie do nich wracał, kręcąc w duchu głową nad tym, jak los pokrętnie potrafił poprowadzić wypadki i zdarzenia.
— Przelotne znajomości nigdy mnie nie interesowały, a te dłuższe się nie wydarzyły, więc cóż… — Zawiesił głos, wzruszył ramionami.
Dante patrzył na niego ze słabo skrywaną konsternacją wymalowaną na twarzy.
— To takie… — Urwał.
— Jakie?
— Nie, nic. — Zakończył po chwili namysłu.
Trudno mi w to uwierzyć, mówiło to spojrzenie i Bashar się temu nie dziwił. Faktycznie, nie do końca roztaczał wokół siebie aurę osoby, dla której relacje romantyczne są kompletną nowością i jakąkolwiek wiedzę o nich ma tylko w części teoretycznej. Na to może mógłby coś poradzić, nie chciał jednak dodawać do swojego życia kolejnej warstwy kłamstw.
— Chyba wyszło ci to na zdrowie — podjął w końcu Dante. — Przynajmniej wiedziałeś, czego chcesz i oczekujesz, bez rzucania się w związki jak idiota. — Parsknął smutnym śmiechem.
— Nigdy nie czułem przymusu, by kogoś mieć, i nie myślałem o życiu w pojedynkę jako osobistej porażce — odparł, zamilkł, zastanowił się chwilę. — Ale wiem, że potrzeba posiadania kogoś u swojego boku jest naturalna i silna. Trudno ją zignorować.
— Nietrudno za to odpierdalać szajs, jak za mocno ci wejdzie, albo jak udajesz przed wszystkimi, że wcale ci nie wchodzi.
Głos Dantego brzmiał posępnym rozbawieniem, a uśmiech, choć wyginający wargi, nie współgrał ze smutkiem drzemiącym na dnie oczu. Bashar westchnął miękko, popatrzył na syrena, mocniej ścisnął jego dłoń zapewniając, że wszystko jest w porządku i nie musi martwić się tym, jak Bashar zareaguje, bez względu na to, co Dante powie.
— Mów do mnie, Dante — powiedział, a kciuk zaczął zataczać niespieszne, uspokajające okręgi na wierzchu dłoni.
— Nie, po prostu… Wiesz, mówię z doświadczenia — przyznał po chwili, a po dłuższej kontynuował. — Mnie głównie interesowały przelotne znajomości.
Bashar milczał, nie komentując, nie oceniając, pozwalając tej spokojnej ciszy wydobyć z syrena kolejne zdania.
— Takie, żeby pobyć trochę razem, pobawić się i poudawać, że zimno, cisza i samotność nie istnieją, a potem rozstać się, nim komukolwiek przyjdzie do głowy, że to może być coś więcej, niż jednorazowa przygoda. — Zamilkł, westchnął. — Łatwo się zapomina innych, kiedy spędza się z nimi ledwie parę godzin. Tak jest po prostu…
— Bezpieczniej — dopowiedział Bashar, Dante skinął głową.
— Bezpieczniej. Nikt cię nie zrani ani nie wykorzysta, jeśli cię praktycznie nie zna.
Demon pokiwał głową, w końcu chwycił dłoń Dantego też drugą ręką.
— Ale nie zawsze tak było.
Syren uśmiechnął się smutno.
— Nie zawsze, ale… kiedy wydawało mi się, że to może być to, że warto zostać dłużej, to… nigdy nie kończyło się dobrze. — Wzruszył ramionami, na moment uciekł wzrokiem. — Wszystko sprowadzało się do tego, że czegoś od siebie nawzajem chcieliśmy, próbowaliśmy wykorzystać siebie nawzajem, albo sprawdzić, wywołać zazdrość i… — Wykonał gest, jakby chciał machnąć ręką, ale dłonie Bashara spoczywały na niej, kotwicząc na blacie, sprawiając, że wzrok Dantego sam wracał do spojrzenia lekarza. — To była kwestia czasu, zanim wszystko poszło się jebać.
— Zdrowy związek nie powinien tak wyglądać.
— Tak. Teraz już to wiem.
W końcu uśmiech stracił to smutne zabarwienie, lecz zmiana okazała się przelotna, gdy Dante wrócił do tematu.
— Nie czułem się nigdy bezpiecznie i komfortowo z drugą osobą. To zawsze było jakieś przeciąganie liny, podchody i sprawdzanie, czy można sprawić, żeby druga strona dała więcej.
— Trafiałeś na nieodpowiednich ludzi?
— Oni też trafili na nieodpowiedniego człowieka. — Dante popatrzył na niego. — Nie byłem święty, zachowywałem się jak dupek i byłem dokładnie taki, jak mogłeś sobie wyobrazić, gdy pierwszy raz mnie zobaczyłeś.
Bashar uśmiechnął się przelotnie. Faktycznie, zachowanie Dantego przy ich pierwszym spotkaniu, połączone z oklepanym tekstem beznadziejnego podrywu nie zrobiły dobrego wrażenia na lekarzu, który w tamtym momencie marzył już tylko o tym, by dyżur wreszcie się skończył i żeby wszyscy dali mu święty spokój.
— Sądziłem wtedy, że byłeś pod wpływem czegoś mocniejszego, niż alkohol.
Dante prychnął, pokręcił głową.
— Trafna diagnoza. Zabawne, że dopiero potem zacząłem powoli trzeźwieć, ze wszystkimi skutkami ubocznymi procesu.
— Jak się z tym czujesz?
— O niebo lepiej. — Kły błysnęły w uśmiechu. — Przynajmniej przestałem być takim skończonym chujem, którym…
Urwał, gdy Bashar ścisnął mocniej jego dłoń.
— Nikomu nie pozwolę obrzucać mojego partnera inwektywami — powiedział stanowczo. — Nawet tobie.
Zaskoczenie odmalowało się na twarzy Dantego, lecz zaraz zastąpił je łagodny uśmiech.
— Jak tylko pan doktor zaleca — odparł, odwzajemniając uścisk. — Przecież ja się zawsze słucham.


— Dante, podczas zawodów nie będę mógł z tobą spędzić tyle czasu, ile bym chciał — wytłumaczył mu wtedy Bashar. — Będę głównie ze swoim koniem, w stajni, a ekipa zajmująca się zawodami nieprzychylnie patrzy na osoby trzecie kręcące się między boksami.
Dante westchnął, nachylił się, pocałował go w czoło.
— Nie martw się, poradzę sobie – wiem, jak to jest na zawodach. I na pewno zajmę najlepsze miejsce, żeby cię dobrze widzieć.
— Będę cię wypatrywał.
— Skup się na koniu i na celach.
Gdy Bashar pod wpływem chwilowego kaprysu dołączył do szkoły jeździeckiej, a następnie przeniósł swoje zainteresowanie na konne łucznictwo, nie planował brania udziału w jakichkolwiek zawodach. Czasem miał nastrój na rywalizację i wtedy dokładał wszelkich starań, by wgnieść przeciwników w piach, lecz w przypadku łucznictwa wolał, by ta aktywność pozostała dla niego w sferze luźnego hobby. Stajnia miała być odskocznią od rzeczywistości, odpoczynkiem po pracy i okazją do tego, by oderwać myśli od natłoku codziennych zajęć. Pomagała mu w tym też joga, lecz trwające ledwie godzinę wieczorne zajęcia miały nieco inny charakter, niż zajmujący połowę dnia wypad na obrzeża miasta, gdzie Bashar na dobre parę godzin znikał ze świata i odrywał się od cywilizacji.
Los miał jednak dla niego nieco inne plany. Bashar szybko przypomniał sobie, tajniki posługiwania się łukiem, przewijającym się w różnym charakterze przez większość z jego wcieleń, szybko przypomniał też sobie o tym, jak radzić sobie w siodle. Umiejętność, która do niedawna była podstawą szlacheckiego wychowania, w obecnych czasach stała się jedynie fanaberią, gdy wierzchowce zostały wyparte przez nowocześniejsze środki transportu. Okazało się, że to przyzwyczajenie własnego ciała do łucznictwa i jeździectwa było głównym zadaniem Bashara, ciało zaś miało to do siebie, że uczyło się relatywnie szybko, szczególnie, gdy kierował nim doświadczony umysł. I tak oto Bashar w podejrzanie szybkim tempie awansował ze zwykłego ucznia na jednego ze zdolniejszych zawodników szkoły.
Początkowo uparcie odmawiał wszelkim próbom nakłonienia go do wzięcia udziału w zawodach, zarzekając się, że go to nie bawi i że nigdy nie zamierzał brać się za to na poważnie. Lecz potem przypomniał sobie to zszokowane spojrzenie Dantego, którym syren obdarzył go tamtego pamiętnego dnia, gdy Grace przywiozła go do stajni. Wtedy Bashar, rzecz jasna, mógł się tylko zirytować tym, że problematyczny pacjent znów pakuje mu się tam, gdzie nikt go nie zapraszał i że swoją obecnością jeszcze go rozprasza. Teraz jednak wszystko się zmieniło i demon doszedł do wniosku, że chętnie zobaczyłby ponownie, jak Dante prawie wchodzi na jakiś słupek, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. A jak lepiej tego dokonać, niż spisując się dobrze na zawodach?
Bucefał, jego grzeczny i wierny wierzchowiec, znany z tego, że lubił sobie kogoś niebędącego Basharem po prostu ugryźć bez powodu albo radośnie bryknąć pod niczego niespodziewającym się jeźdźcem, stał relatywnie spokojnie w boksie, pozwalając Basharowi zająć się starannym wyczesaniem jego grzbietu. Przeświecające przez wąskie okienko stajni słońce rozświetlało gładką sierść gniadosza, nadając jej lekko rudego zabarwienia, ładnie kontrastującego z ciemną grzywą. Koń niby stał grzecznie, ale postawione na sztorc uszy od czasu do czasu kładły się niespodziewanie, ogon strzelał częściej, niż zazwyczaj, a kopyta gniotły świeżą podściółkę.
Bashar oderwał się na moment od czesania grzbietu, poprawił przerzucone przez łokieć wodze i zbliżył się do końskiego łba. Powolnym, pewnym ruchem przesunął dłonią po nagrzanej słońcem szyi.
— Nie musisz się denerwować — powiedział miękko. — Nigdzie nie będziesz szedł sam, a razem radzimy sobie ze wszystkim, prawda?
Bucefał zarżał cicho, skarżąc się. Bashar westchnął, pogłaskał miękkie chrapy.
— Wiem. Jest więcej osób i jest głośno.
— I jeszcze czuć rybą.
Bashar odwrócił się, jego wzrok od razu padł na tę jasną czuprynę i łobuzerski uśmiech.
— Dante? Miałeś znaleźć sobie dobre miejsce na trybunach.
— Znalazłem i zająłem — odparł, szczerząc kły. — A teraz chciałem ostatni raz życzyć czempionowi powodzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz