18 kwietnia 2024

Od Dantego do Yu Tian

Kolejne parsknięcie zamienił w swój charakterystyczny, zawadiacki półuśmiech, na krok odstąpił klientkę, jak aktor szykujący dla siebie improwizowaną scenę.
— Ach, szefowa wybaczy — odparł głosem głębokim, teatralnie skruszonym, dłoń przykładając do piersi z żalu, że od niewłaściwej, tej mało znajomej strony powitał dawną pracodawczynię, inspirację w obmyślaniu sprytnych planów i nieskończone źródło jego ulubionych, cynicznych tekstów. Chociaż ten przerzut przez ramię miał w sobie pogłos starych czasów.
Dante pochylił nieznacznie głowę, znad szkiełek łowiąc spojrzenie czerwonych, lekko zmrużonych oczu badających łobuzerską iskrę na dnie mroźnego błękitu. Okręcił się na obcasie, podszedł do fotela, na którym siedziała Szpilka.
— Moja droga Szpileczko — zaczął uroczo, opierając dłonie na podłokietnikach. Kocie ślepia łypnęły na niego w znudzeniu. — Albo w podskokach zabierzesz swój włochaty zadek za próg zakładu, tak jak pani Yu Tian sobie tego życzy, albo inaczej sobie porozmawiamy na tyłach. — Zwierzak naturalnie nic sobie z groźby nie zrobił, zapadł się jedynie bardziej w poduszkę pod oparciem, Dante zerknął za siebie, kieł pojawił się w uśmiechu. — Może teraz bardziej podobny?
Yu Tian przekrzywiła nieznacznie głowę, a on przez chwilę znów był pyskatym chłopakiem na progu egzotycznego lokalu, oryginalnie przysłany z polecenia szefa do robienia za zastępczą obstawę dla właścicielki, z krnąbrnością w oczach wytrzymujący jej taksowanie wzrokiem, ocenianie jego faktycznej przydatności.
— Zaczepne poczucie humoru, zaskakujący rodzaj głupoty, który mnie nawet bawi, do tego słodkie zapewnienia o wpierdolu. — Syren zgrabnie się ukłonił, zgadzając z każdym jej słowem. — Jesteśmy już bliżej tego, co pamiętam. Tylko że to nadal mało. — Nie odrywała od niego spojrzenia, jakby z każdą chwilą znajdowała nową zmianę, jakby wciąż przyzwyczajała się do tego, co widzi. — Już jak się znaliśmy, to uważałam cię za złotą górę rozpierdolu, ale teraz nie wiem, czy byś się we framudze herbaciarni zmieścił.
— No cóż — zaśmiał się przelotnie, przeczesał burzę loków dłonią — w końcu ile to lat minęło?
— Dalej nie przepadam za ich liczeniem.
— Ja bym dał z jakieś osiem.
— Zaokrąglimy do dekady, ma więcej polotu.
Rozbawienie błysnęło w szkiełkach.
— Ładniej brzmi pytanie mnie, co odpierdalałem całą zeszłą dekadę, niż przez osiem lat?
Cisza, krótkie zamyślenie, Yu Tian podjęła temat, brzmiąc całkiem poważnie.
— Jesteś pewien, że twój szef cię potrzebuje? Bo naprawdę nie pogardziłabym pracownikiem o twoich kompetencjach z zakresu rozumienia mnie i moich poleceń.
Uśmiechnął się. Chwila rozmowy i ten towarzyszący kobiecie zapach – intensywny, odurzający, zmieszany z aromatem herbaty – wystarczyły, by odczuł pewną nostalgię, niespodziewaną chęć na wspominki za okresem życia spędzonym na bolesnym upadaniu, zaciętym podnoszeniu się i gryzieniu każdej ręki, która wyciągnęła się w jego stronę. Nie było zwykle do czego tam wracać, nie bez skrzywienia twarzy i uciekania wzrokiem, a jednak okryte jedwabiem meble, góry miękkich poduszek, jednak dusząca atmosfera palonego opium oraz interesów szemranych, znających jedynie półmrok przybytku i szepty kontrahentów, to wszystko było dla niego czymś dobrym. I nie chodziło o łatwość, z jaką odrzucał w tamtym miejscu doskwierającą mu samotność, przy okazyjnym paleniu mogąc się skupić na towarzystwie osoby, która nigdy nie będzie w syrenim sercu kimś więcej, tak jak on nie będzie miał znaczenia dla niej; nie, najważniejszym był fakt, że w tamtym czasie pracowanie dla Yu Tian było może jedyną decyzją, której nie żałował.
Jego ochroniarskie barki robiły za jakiś skromny podpunkt w umowie między wampirzycą, a jego ówczesnym szefem Lucanem Thessalią, właścicielem klubu „Dziewiąty Kręg”. O co z tym dokładnie chodziło, chuj jeden wie, ale miał pójść, wieczór przepracować, o więcej nie pytał. A że jakoś tak doszło do eskalacji przemocy w czasie rozmowy biznesowej, której pilnował i dopilnował, bo zanim jakikolwiek pistolet wystrzelił, delikwent leżał na ziemi ze złamanym nosem, to spojrzenie Yu Tian spoczęło na nim dłużej. Z konkretną myślą na jego dnie.
Skoro ona nie szczerzy otwarcie kłów, to niech Dante za nią to robi. I był w tym cholernie dobry.
Tylko że w pewnym momencie wyszedł z półświatka na tyle, o ile ktoś z niego może wyjść, a pasja zaprowadziła go na próg zakładu Kuttnera, gdzie życie zdążyło mu się nieco zmienić.
— I kto ci wtedy będzie szył? — zarzucił w odpowiedzi.
Yu Tian oszczędnie wzruszyła ramionami.
— Sprowadzę maszynę do szycia do herbaciarni. Prywatny krawiec-ochroniarz, nie podoba ci się ten tytuł?
— Daj mi chociaż pokazać, że znam się na rzeczy, bo potem weźmiesz mnie w ciemno i skończę jak ta cała reszta, która cię wkurwiła po piętnastu minutach.
— Ani szyć, ani bić się tym bardziej nie umieli — burknęła — więc i tak jesteś krok przed nimi. Kojarzysz „Szpileczki”?
Och, gdyby budynki mogły walić się od tonu jej głosu, tak spokojnego i morderczego zarazem.
Kojarzył zakład, osobiście był tam parę razy, wcale nie zbierając lepszych odczuć od wampirzycy. A wiadomo, jak to się kiedyś na takich narzekało.
— Mhm, mają tam takie ładne wejście od tyłu — powiedział, nonszalancko opierając się o ladę. — Pewnie ze słabym zamkiem.
Podchwyciła pomysł, zobaczył to w tym drobnym, przebiegłym uśmiechu.
— Do wyważenia? — dopytała niewinnie.
— Jak szefowa tak rozkaże — powiedział, jakby o przyniesienie kawy go prosiła. — Ładnie otwarte te drzwi dla ciebie bym potrzymał. Koleżce też bym ładnie wytłumaczył, co to znaczy pani Yu Tian nie zadowolić.
Bo przecież nic tak nie poprawiało humoru po spotkaniu z bandą kretynów, jak obmyślenie w wolnej chwili planu wdarcia się gdziekolwiek, gdzie nieszczęśnicy przebywali, takiego jak najbardziej wykonalnego. I tylko poszanowanie dla własnego czasu powstrzymywało półtora wampira przed wcieleniem każdego z nich w życie.
— Potem bym tylko z ciekawości zapytał, czym konkretnie zawinił — dokończył, zerkając na Yu Tian.
— Istnieniem — odparła bez wahania. — Tym, że się urodził, podjął zawód, a odpowiedniego kimona nie potrafi uszyć ani ozdobić, nieudacznik i niegodny pożałowania idiota.
Dante wydymał wargi, pokiwał powoli głową, już przemieszczając się za ladę i wyszukując coś w roboczym komputerze. Tradycyjne stroje zawsze były wyzwaniem dla krawca bez kulturowego bagażu potrzebnego do uszycia konkretnego ubioru, lecz to, co inni nazywali zbyt trudnym zamówieniem, Dante przyjmował jako ciekawą odskocznię od tworzenia rzeczy słabo testujących jego umiejętności. Dogodzenie zaś Yu Tian, będącej w swych gustach bardzo wierną historii, delikatnie mówiąc, brzmiało jak dobry sprawdzian.
Jeszcze lepsze byłoby stworzenie czegoś, co by nie wyglądało jak wyciągnięte prosto z wystawy muzealnej i jej podpasowało, ale to była bitwa może na kiedy indziej.
— Robiłem już parę razy kimono dla klientów, dam radę. — Myszka kliknęła, spis trzymanych w zakładzie materiałów się rozwinął, syren zaczął przeglądać go w poszukiwaniu wysokiej klasy jedwabiu. — Szyjemy od zera i z haftem?
— Mam szczególne wymagania co do niego — odpowiedziała, skromnie bębniąc palcami po rękawie rozpustnie zsuniętego kimono, gdzie widniał błyszczący fragment większego wzoru. Dante uśmiechnął się rozkosznie, spontanicznie ustawiając sobie za cel, że zrobi coś lepszego od jej obecnego odzienia.
— Yu Tian, ja najmniejsze fragmenty piórek na dupie pawia wyszyję złotem i srebrem, jeśli takie będzie twoje życzenie. Opisz mi tylko potem dokładnie, co chcesz.
Reakcja krawca jej się spodobała, kąciki ust drgnęły w uśmiechu, palce przestały bębnić.
— Czyli to właśnie odpierdalałeś zeszłą dekadę? — Omiotła spojrzeniem regał z pokazowymi belami materiałów za jego plecami, przesunęła nim po dwóch manekinach.
— Szycie i urabianie moich ulubionych klientów? Mniej więcej. — Zmarszczył przelotnie brwi. Dla odmiany to on ukręci łeb Kuttnerowi, jak on mógł nie zadbać o ilość jedwabiu w zapasach. — I jakoś tak wyszło, że niezmiennie w tym samym zakładzie.
Spojrzenie Yu Tian spoczęło na czystym lustrze, wnękach w szafach z przykładowymi ubraniami, aż dotarło znów do tego nieszczęsnego fotela. Dantemu prawie umknął ten drobny krok, który wampirzyca wykonała w stronę mebla.
— Przez tyle lat z tą… — zaczęła, szykując się chyba do syknięcia na kotkę, Szpilka wydawała się równie gotowa do podjęcia drugiego starcia.
Jak zbawienie, szkiełka złowiły leżącą pod ladą próbkę jedwabiu uwielbianego przez szefa, lśniący materiał, jakość spoza tego odłamka. Chociaż, kurwa, tyle, pomyślał, błyskawicznie wyciągając niewielki romb i uderzając nim w blat. Yu Tian zamilkła, oczy zwróciły się próbkę, błysnęły zainteresowaniem.
— Rolka tego na za tydzień dojdzie — rzucił pospiesznie. Naprawdę nie chciał przeskakiwać przez ladę i łapać Yu Tian, a co gorzej Yu Tian i Szpilkę. — Ale będzie drogo. — Dante westchnął dramatycznie, słabo walcząc z psotnym uśmiechem.
Spojrzenie wampirzycy przelotnie oderwało się od materiału.
— Ubliżasz mi.
— Skądże, tylko się droczę — zamruczał przymilnie, wyciągnął centymetr krawiecki z szuflady. — Muszę miarę zebrać. Przy okazji powiesz mi, jak się interesy kręcą, od kiedy mnie nie ma?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz