Szedł spokojnie korytarzem szpitala, tylko pobieżnie witając się z mijanymi pracownikami. Uwagę w większości miał skupioną na ekranie swojego smartfona, na którym wyświetlony był pierwszy filmik, jaki nakręcił z Basharem. To znaczy, oni nie nakręcili. Oni tylko tańczyli do melodii baby z HR. Ach, pomyśleć, że tak dobrze im to poszło, wróć, fatalnie! Fatalnie, ponieważ zyskali niespodziewaną popularność. Tyle osób zasubskrybowało profil, pewnie z nadzieją na kolejne edukacyjne wideo... lub wideo, w którym można sobie przez kilkanaście minut popatrzeć na przystojne twarze... I pomyśleć, że te nowe publikacje miały nadejść! Co prawda, zbiegiem okoliczności nagrania do drugiego odcinka zostały przerwane i przesunięte na inny dzień, ale nadal.
Ale w tym momencie nie potrafił się na niego gniewać.
Nogi poniosły go aż do lobby, w którym kątem oka dostrzegł znajome sylwetki. Podniósł wzrok znad komórki, spojrzał na powoli kierujące się ku wyjściu dwie osoby. Były to bliźniaki. Nieco przyspieszył, by ich dogonić.
— Już idziecie? — rzucił, gdy był blisko.
Dwójka odwróciła się, podniosła na niego wzrok.
— Tak — odpowiedziała Suyeon. — Lekarz wczoraj powiedział, że Cheory będzie mógł dzisiaj się wypisać ze szpitala, więc wychodzimy. Też nie chcemy naciągać kosztów — dodała przepraszającym tonem.
— A tam, ta sala nie była droga, wierzcie mi. — Raoun machnął niezgrabnie ręką.
Uśmiechnął się lekko, po czym popatrzył na Cheoryeona.
Kto by przypuszczał, że tak wyćwiczonemu jasnowidzowi nie uda się w porę przewidzieć własnego wypadku? Według prób usprawiedliwienia się chłopak dostał wizję dopiero, jak już był na pasach, przez co nie zdążył odpowiednio szybko zareagować. I szczerze mówiąc, Raoun by mu to teraz wytykał, ale zaistniało coś niespodziewanego, ponieważ czuł, że było to nie na miejscu. Domyślał się, że Cheoryeon pewnie był zły na samego siebie, tym bardziej że młody od wczoraj był podejrzanie spokojniejszy. Jakiś zamyślony. Chyba aż tak bardzo ten wypadek nie dawał mu spokoju.
Raoun rozumiał, jak to było mieć wielką moc, a mimo to nie być w stanie poradzić sobie z niektórymi sytuacjami. Czasy bycia duchem narobiły na nim solidne odciski.
— W każdym razie dziękujemy bardzo za opiekę — powiedziała Suyeon.
Ukłoniła się lekko, a gdy stanęła prosto, ramieniem lekko szturchnęła brata. Tamten coś zaczął jęczeć, ale gdy oberwał w tył głowy, sam również wykonał ukłon, mamrocząc pod nosem podziękowania. Siostra sprawdziła godzinę, oznajmiła, że będą już iść, ponieważ Cheory musi jeszcze odpoczywać, a po pożegnaniu boga ruszyli w stronę wyjścia.
— Hej, może was podrzucić? — zaproponował wtem Raoun, doganiając ich.
— Nie, nie trzeba — odpowiedziała Suyeon.
— Na pewno?
— Na pewno.
— Już bez przesady, nie jestem chory — burknął Cheoryeon. — Dam radę siedzieć. — Ruchem głowy wskazał miotłę, którą trzymała dziewczyna.
Raoun popatrzył na środek transportu, potem na rodzeństwo Moon.
— Dobrze, to nie będę was już zatrzymywał.
Odprowadził ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli mu z pola widzenia. Wziął głęboki wdech, przestąpił wolno z nogi na nogę, aż w końcu powoli ruszył w stronę swojego gabinetu.
Minęło kilka dni, Raoun przez ten czas musiał rozwiązać problem z kobietą z HR, ale gdy w końcu na horyzoncie zaświtał spokój, uznał, że teraz zabierze się za drugą sprawę.
Od jakiegoś czasu po jego umyśle krzątały się pewne myśli, a kiedy wreszcie postanowił się nimi zająć, przypomniał sobie o planach, które ostatnio mu się nie udały. Po pitce z Polem Kwiatowym zamierzał sprawdzić sierociniec, w którym dorastały bliźniaki, lecz jak się zbierał, to Yonki przyszedł do apartamentu i zaczął go wypytywać o pewne rzeczy związane z prawem w tym świecie. Raoun zaczął mu tłumaczyć, potem doszły kolejne pytania, które szybko przemieniły się w porównywanie Haverunu do Ma'ehr Saephii i tak im właśnie minęła noc. Bóg Spirytyzmu kompletnie zapomniał o całej sprawie z domem dziecka.
A teraz, gdy z powrotem zaczął o niej myśleć, wiedział, że nie powinien już więcej zwlekać.
Rodzeństwo Moon parę lat spędziło w miejscu, gdzie regularnie modlono się do pewnego boga. Suyeon nawet powiedziała, że Cheoryeon w chwili słabości sam nadprogramowo chodził do kościoła i prosił boga o pomoc, lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi, przez co się obraził. Raounowi to przeszkadzało. Jak bóg mógł nie dbać o swoich wiernych? Pewnie nie słyszał modłów śmiertelników, ale powinien przynajmniej raz na jakiś czas zaglądać do miejsc swojego kultu, odwiedzać wiernych i tak dalej. Ani razu się nie zjawił? To przecież niedopuszczalne!
Jego imię jednak... brzmiało znajomo. Raoun zatem musiał sprawdzić, kim dokładnie był.
Zatrzymał samochód, wysiadł z niego, rozejrzał się dokładnie. Miejscowość była dość mała, cicha, spokojna. Oddalona trochę od Stellaire, ale można było dostrzec sylwetki wieżowców. Było dość wcześnie, słońce jeszcze unosiło się nisko nad ziemią, a powietrze trzymało chłód po nocy. Pomyślał, że okolice spodobałyby się komuś takiemu jak doktor Newron, który lubił naturę, ale nie przyjechał tu podziwiać widoczki.
Upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym przeszedł w formę niematerialną.
Przeniknął starą bramę, wkroczył na teren sierocińca. Panowała cisza, zapewne ze względu na jeszcze śpiące dzieci. Spojrzał na główny budynek, potem na stojący obok niego mały kościółek. Tak, to tam się kierował. Wybił się z ziemi, pofrunął bliżej, a następnie wniknął do wnętrza.
Od środka kościół wyglądał na jeszcze mniejszy, być może przez ciemne deski zdobiące ściany oraz ogólny deficyt jasnych barw. Ławki świeciły starością, bez poduszek czy czegokolwiek innego, co umiliłoby siedzenie – to samo można było powiedzieć o klęcznikach. Okna były małe, tylko w kilku widniały witraże, w których dominowały ciepłe barwy, głównie odcienie żółtego i pomarańczowego. Jeden z nich był rozbity, choć po braku leżących na ziemi kawałków szkła można było określić, że do zdarzenia doszło już jakiś czas temu.
Wokół krawędzi pękniętej szyby majaczyła magiczna energia. Raoun przyfrunął do okna, na moment stał się materialny, by wyciągnąć palce w stronę magii; gdy zanurzył w niej opuszki, zdał sobie sprawę, że była ona tu po to, żeby zakryć witraż, który w rzeczywistości był bardziej rozbity. Czyli spoglądał właśnie na jedną ze sztuczek Suyeon, a ponieważ zaklęcie miało już swoje lata, stopniowo zaczynało się rozpadać. Ciekawe, czy ktoś inny już to zauważył, czy po prostu udawali, że problem najzwyczajniej w świecie nie istniał.
Znowu niematerialny wylądował na samym środku kościoła, nie wydając przy tym nawet najcichszego dźwięku. Stanął prosto, spojrzał na znajdujący się kilka metrów przed nim ołtarz: mały, nakryty czystym obrusem, z modlitewnikiem spoczywającym na stronie, od której normalnie stanąłby kapłan. Raoun jednak nie zainteresował się nim, a bardziej stojącą na półce za ołtarzem figurą najprawdopodobniej boga, którego tutaj czczono. Smukła sylwetka, długie szaty (choć coś z tyłu głowy Raouna mówiło mu, że nie pasowały one do postaci), włosy z rozgarniętą nieco na boki grzywką i zarzuconym do przodu warkoczem oraz para wielkich, pierzastych skrzydeł ze śladami, jakby coś z nich starto.
Zamierzał podejść bliżej, gdy nagle po całym wnętrzu odbiło się echem skrzypnięcie drzwi. Odwrócił głowę, widząc wchodzące do środka dwie zakonnice, odruchowo uskoczył na bok. Gdy jednak miał pewność, że nie widziały go, wrócił na swoje miejsce.
Niższa kobieta z wyraźną nadwagą zakaszlała nieprzyjemnie, jakby zamierzała za chwilę wypluć płuca.
— Chyba trzeba będzie gówniarzom kazać tu posprzątać — oznajmiła chrapliwym głosem. — Zwłaszcza że jutro przyjeżdża biskup w odwiedziny.
— Musimy też zakryć ten witraż — odezwała się druga, wyższa, ale wyglądająca na starszą. — Jak myślisz, kto miał tyle odwagi, żeby go rozbić?
Obie spojrzały na rozbite okno.
— Nikt się nie przyzna — charknęła pierwsza. — Zawsze to takie problematyczne, ach...
Raoun przyjrzał im się uważnie, podsłuchując rozmowę. Teraz to się nie dziwił, że bliźniaki źle wspominały czasy w sierocińcu. Usłyszał tylko kilka zdań od zaledwie dwóch z sióstr zakonnych, a już chciał stąd wyjść. Miał nadzieję, że po śmierci Zaświaty się z nimi rozliczą.
Może w sumie to po nich Cheoryeon nabrał tak okropnego charakteru.
Kobiety wykonały ukłon przed ołtarzem, następnie ominęły go i podeszły do figury. Coś tam mówiąc do siebie, że nie mogą pozwolić dzieciom na czyszczenie jej, wyciągnęły szmatki i zaczęły ją dokładnie wycierać.
— Powinnyśmy zamówić nową figurę — powiedziała starsza kobieta.
— Czemu? — zapytała niższa.
— Ta już jest stara. I ma starte skrzydła.
— Ach, masz rację, prawie zapomniałam. — Zmierzyła wzrokiem wyrzeźbione pióra. — Kiedyś miała ładne, posypane złotym brokatem, ale te nieszczęsne bliźniaki porysowały ją mazakami i przy czyszczeniu brokat zszedł.
Raoun uniósł brwi.
Figura miała złote skrzydła?
Gdy zakonnice skończyły, wytrzepały jeszcze obrus na ołtarzu, po czym zabrały się i poszły, według ich rozmowy budzić dzieci. Bóg Spirytyzmu spojrzał na zamykające się drzwi, potem odwrócił głowę w stronę ołtarza. Akurat w tym momencie promienie słoneczne przedostały się przez boczne okna, część z nich padła idealnie na figurę. Raoun podleciał bliżej, przyjrzał się dokładnie powierzchni rzeźby; w świetle skrzydła ukazały drobne ślady po złotym brokacie. Otworzył szeroko oczy, przeniósł wzrok na twarz z niewyraźnymi rysami.
Stając się materialny, skoczył do ołtarza, otworzył modlitewnik. W pośpiechu zaczął go kartkować, spojrzeniem błądząc po wyrazach, aż w końcu znalazł fragment modlitwy:
Chwała Bogu Cruinneirimowi...
Zamrugał parę razy.
Znów zaczął kartkować. Natrafił na stronę z grafiką. Przedstawiała ona postać boga w szatach (ponownie do niego niepasujących), a z jego pleców wyrastały wielkie, upierzone na złoto skrzydła. Rysy twarzy tutaj również były trochę przeciętne, ale co zwracało na siebie uwagę, to złote tęczówki...
I białe źrenice.
Raoun zmarszczył brwi. Popatrzył jeszcze raz na rozbity witraż. Teraz już widział, że dolny fragment, który się ostał, przedstawiał opadający na ziemię materiał szat oraz końce złotych skrzydeł.
Po jakimś czasie wrócił do swojego auta, zajął miejsce kierowcy, lecz nie uruchomił jeszcze silnika. Otworzył skrytkę przy siedzeniu pasażera, wyciągnął z niej notes wraz z długopisem. Otworzył na czystej kartce, zapisał imię boga dwa razy: użył pisma tutejszego oraz tego maehrsaephskiego. Przyjrzał się obu zapisom.
Na początku, gdy Suyeon podała mu imię boga z sierocińca, myślał, że jedynie się przesłyszał albo po prostu wymowa brzmiała podobnie. Mieszkając w Riftreach, nie raz się spotkał ze słowami, które brzmiały niemal tak samo, jak te w Ma'ehr Saephii, ale znaczyły coś zupełnie innego. Tutaj jednak wychodziło na to samo. Pismo maehrsaephskie różniło się pociągnięciami, a w tym przypadku i tutaj, i w novendyjskim alfabecie imię Cruinneirim pisało się w sposób zasadniczo identyczny.
Czyli musiał udać się do kolejnej lokacji.
Przekroczył Bramę Światów, stanął w Międzywymiarze. Czym prędzej podszedł do wielkiego obrazu – pomijając pozostałą czwórkę, skupił się na konkretnym Złotoskrzydłym.
Wyższy od Pramatki, lecz dalej niższy od najwyższego Praojca, dość młodo wyglądający mężczyzna, acz wiekiem na pewno był bliżej Pramatce niż Bogu Spirytyzmu. Długie, ciemne włosy miał związane w cienki warkocz, grzywka rozkładała się nieco na boki, w sposób trochę podobny do pewnej osoby. W dłoni trzymał otwartą księgę, lecz nie zaglądał do niej. Oczy miał rozbawione, zapatrzone w punkt, który wydawał się być tylko przez niego dostrzegany. Tęczówkami trochę się wyróżniał od reszty, mimo że dalej one były złote – odcień lewej był jaśniejszy od prawej.
Raoun sprawdził imię Złotoskrzydłego.
Cruinneirim z Klanu Wszechwiedzy.
Teraz to już nie było wątpliwości.
Cruinneirim, bóg czczony w kościele przy sierocińcu, z którego pochodziły bliźniaki, był jednym ze Złotoskrzydłych. I to nie byle jakim.
Należał do twórców Międzywymiaru.
Czyli tu tkwił ślad Złotoskrzydłego, który odwiedził Riftreach. Raoun myślał, że po prostu o nim zapomniano, ale jego wierni przetrwali i do dzisiaj go wielbili. Odrobinę smutne, ponieważ Złotoskrzydli nie mieli w nawyku powracać, ale to akurat nie interesowało Boga Spirytyzmu.
Teraz zajęty był czymś innym.
Im dłużej wpatrywał się w jego portret, tym więcej myśli pojawiało się w umyśle. Obraz namalowano w stylu uproszczonym, pozbawionym realistycznego cieniowania. Pod tym względem przypominał bardziej grafikę z internetowego komiksu aniżeli malunek w miejscu tak sakralnym, jak Międzywymiar. Przez to rysy twarzy były mniej szczegółowe, odrobinę podobne do siebie. A mimo to Raoun bez najmniejszego problemu rozpoznał Pramatkę, zaś Cruinneirim kogoś mu przypominał.
Oczy z pewnym minimalnym blaskiem, w sekrecie szukające zaczepki. Pełne usta wykrzywione w niewinnym, acz w akompaniamencie z oczami złośliwym uśmiechu. Dłoń trzymała otwartą księgę, jakby Złotoskrzydły zamierzał za chwilę pochwalić się swoją wielką wiedzą, wygłaszać, że on wie lepiej, on widział więcej, on widział to, czego jeszcze nie zobaczył nikt inny...
Bóg Spirytyzmu wyciągnął smartfon, zrobił szybkie zdjęcie. Przybliżył na twarz Cruinneirima, kilka sekund się jej przyglądał. Wyciągnął z urządzenia rysik, uruchomił edycję obrazu. Przejechał mazakiem po oczach Złotoskrzydłego, barwiąc jedno na brązowo, a drugie na szaro.
Uniósł wysoko powieki.
— Cheoryeon, draniu, ty jesteś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz