04 kwietnia 2024

Od Dantego do Ignisa

A już mu się zaczynało podobać to miauczenie Zapałki. I co? I chuj.
Dante miał taki różowy jak swoje bokserskie owijki pstryczek w głowie, z którym chyba po prostu się urodził i jak to pstryczki mają w zwyczaju, przełączył się tylko między dwoma funkcjami. Albo się bijemy, albo się nie bijemy, prosto, krótko i na temat, syren zwrotu „nie eskaluj” z własnej i nieprzymuszonej woli użył ostatni raz na dyktandzie w podstawówce. Bo poza tym pstryczkiem, w sekundę mogącym ocenić gotowość do bójki drugiej osoby, istniał również ten wrodzony i niewyżyty pierwiastek wpierdolu, od którego świerzbiły go z ekscytacji pięści na samą myśl o skoku adrenaliny towarzyszącemu mordobiciu. Więc tak, lubił trochę niepotrzebnie podjudzać, a przegonienie tsunami mocą rozsądnych argumentów było zadaniem prostszym od wyciągnięcia Dantego ze środka bójki.
Ale Zapałka jakimś cudem tego niemożliwego dokonał, przynajmniej zaczątki tolerancji zasiał w sercu krawca, że ta szpetna morda kobiety z wygolonym łbem nie wydała mu się już taka szpetna, skórzaną kurtkę w sumie miała znośną, gdzieś tam nawet z tyłu umysłu zamajaczył pomysł, żeby ją poprawić w miejscu, w którym złapała bokserska dłoń. Zajebiście dziwne uczucie po chęci przemeblowania gęby babki, lecz piosenka była miła dla ucha, Zapałka brzmiał jakoś tak mniej irytująco ze swoim melodyjnym głosem, mógłby po dobroci usiąść i go jeszcze posłuchać.
Tylko że jak zwykle, w podpitym tłumie musiał się znaleźć marudny cep, zrzęda i frajer z najwyższej półki, przez całe życie szkolony w zawiłej technice przeszkadzania ludziom w cieszeniu się tym, co im się podobało. Dante w bójkach przydzielał ludzi do pewnych kategorii – ci, którzy go po prostu wkurwiali, dostający normalne traktowanie oraz ci, którzy go wkurwiali, zasługujący na wpierdol odpowiadający ich poziomie zjebania i jeszcze ze sporą nadwyżką. O dziwo, to nie Ignis był tym cepem i to nie on wylądował trybem przyspieszonym w drugiej kategorii.
Jednak szara komórka, ten ledwo dychający, na ostatkach sił wciąż żyjący neuron w syreniej mózgownicy miał mimo wszystko bardzo konkretne priorytety i przed nakopaniem komuś tyłka w pierwszej kolejności szło zapewnienie bezpieczeństwa swoim. Jak Zapałka leci na ziemię, to on leci za nim i ratuje mu dupę, odruch bezwarunkowy.
Dante z zamroczenia pokojową balladą genashiego otrząsnął się szybko, szybciej od stojącej obok kobiety. Szarpnął za jej ramię, odepchnął się i skoczył na spotkanie z kawałkiem skrzywionego brykietu, który zakołysał się od uderzenia w czoło, z otępieniem zamrugał, a potem doświadczony życiem glan poślizgnął się na piwie i tyle z grajka na stole było.
A byłoby jeszcze mniej, gdyby Zapałka pofrunął na tę kamienną, przyjemnie wyściełaną niedopałkami papierosów i czyjąś poszarpaną koszulką podłogę, zamiast zostać złapanym przez nadstawione syrenie ramiona.
— No, Zapałka — prychnął, nieznacznie podrzucając mężczyzną, żeby poprawić chwyt na tym zwęglonym cielsku — tego jeszcze nie grali.
Ignis ledwo kontaktował, trzymał dłonie przyciśnięcie do czoła mającego już niedługo okryć się pięknie wpływającym na jego wizerunek guzem (Norbi będzie wniebowzięty), strzelał oczami na boki, lecz tylko dostrzeżenie rozmazanego półuśmiechu syrena wystarczyło mu, żeby wrócić do względnej normy.
— Zabieraj płetwy — burknął niewyraźnie, odpychając ręką podbródek krawca. Zęby stuknęły, uśmiech nabrał poirytowanej barwy. Pieprzony niewdzięcznik.
— Nie ma za co, cymbale, który…
Urwał, Arieth coś zawołał o gościu z prawej, syren dał radę kątem oka dostrzec wymierzoną w niego pięść. Uskoczył w półobrocie, Zapałka krzyknął, że zaraz oboje się wypierdolą.
— …wchodzi na stół w środku napierdalanki…
Przerwał znowu, warknął, sam nie wiedział, co dokładnie, Ignis mu się darł przy uchu, wszyscy na wszystkich się rzucili w tym cholernym barze i był prawie pewien, że właśnie posłał kopnięciem krzesło w stronę kobiety z futrzastymi uszami, która oryginalnie nie była w tym konflikcie i przez chuj wie jaki powód chciała mu przywalić.
— …i zaczyna miauczeć! — dokończył gniewnie, wyrzucając Zapałka ze swoich ramion jak z hamaka. — Wysiadka!
Wrzask, wylane piwo, czyjś nos pękający o stół, Dante przy tym wszystkim dał radę załapać, że to genashi go wyklina przez donośne „…jebany Karpiu!”, poprzedzone zlepkiem przypadkowych, wypowiedzianych w złości słów, na które już i tak nie zwracał uwagi. Miotacz kufli stał się celem numer jeden, wzięcie zapłaty za Ignisa obowiązkiem.
Dryblasowaty złamas, tudzież frajer, który popełnił chwilę temu swój największy błąd tego wieczora, jak nie miesiąca, kurwa, pewnie nawet półrocza, siedział przy stoliku ustawionym w kącie lokalu jak gdyby nigdy nic, krzywym spojrzeniem lustrując bójkę i walczących, zmierzającego w jego stronę Dantego piorunując wzrokiem z wyraźnie zawartą w nim groźbą. Grubymi palcami sięgnął po jeden z licznych kufli otaczających go jak stanowisko artyleryjskie, śląc ostatnie ostrzeżenie. Syren odsłonił kieł w prowokacyjnym półuśmiechu, nieznacznie kiwnął głową.
Kufel śmignął w powietrzu błyskawicznie, podobnie jak ręka krawca. Bez wysiłku złapał szkło w locie, nie zatrzymując się, a coś niebezpiecznego błysnęło za szkiełkami. Facetowi zrzedła trochę mina, ale szybko wrócił do wcześniejszego grymasu, zaczął komunikować się z syrenem w języku migowym. Dante zmarszczył brwi.
Znajomość migowego u niego była znikoma, czego głęboko w tym momencie pożałował, bo mógłby wtedy właściwe wytłumaczyć cymbałowi, że to on ma monopol na napierdalanie Zapałki i jeśli ktoś chce Brykietowi dać w ryj, to musi najpierw wyjaśnić to z syrenem (przez „wyjaśnić” mając na myśli oberwać od niego za debilne zachcianki). Poprawił uchwyt na kuflu, przyłożył dłonie w połowie piersi.
Umiał się przywitać w migowym, więc to zrobił, grzecznie i stosownie, jak to na dobrze wychowanego chłopca przystało, powiedział „dzień dobry”, gdyż, ogólnie rzecz biorąc, Dante był osobą kulturalną. To, że okazywał to w dziwny sposób albo wcale nie potrafił się z tej strony zaprezentować, było już inną kwestią. Jak na przykład poprzez pokazanie zaraz po przywitaniu uniwersalnego, jakże dobrze rozpoznawalnego znaku.
Środkowy palec powędrował w górę, a za nim kufel lecący na wykrzywioną mordę gościa.
Głowa mężczyzny odbiła się w bok, sam dryblas prawie zwalił się ze stołka, ale po koleżeńsku Dante złapał go za przód koszulki, przytrzymał, chcąc wyprowadzić drugie uderzenie.
— Dante!
Zerknął w bok, Zapałka stał przy nim ze spiętymi barkami i zaciśniętą szczęką. Syren posłał mu promienny uśmiech, jakby właśnie przesadzał kwiatki, a nie uczył pewnego palanta nie podnosić ręki na ognistego debila z syreniego kręgu przyjaciół.
— O, Zapałka, dobrze, że jesteś — odparł, zerkając na czoło genashiego i mrużąc oczy. — Gdzie on tam cię dokładnie trafił?
— Dante, gliny! — Wokalista ścisnął go za ramię, zmusił do odwrócenia za siebie.
Dźwięk wyjących syren policyjnych jakoś umknął mu w tym całym chaosie, tak samo, jak moment wejścia czwórki funkcjonariuszy do lokalu. I nie tylko jemu, patrząc na klepiących się nogami od krzeseł półorka z krasnoludem i resztę brygady, ale naturalnie policjanci zainteresowali się w pierwszej kolejności wykonaniem najprostszego zadania, czyli złapaniem osoby najmniej zaangażowanej w bójkę. Arieth znajdował się po drugiej stronie walczących, aktywnie się przyglądając z szeroko otwartymi oczami, starając się ostrzegać swoich przyjaciół, więc został wzięty za jednego z awanturników, a patrząc po jego przestraszonej minie, tłumaczenia, że to on dzwonił, niewiele dawały. Policjantka nie odpuszczała swojego chwytu na jego chudym barku.
— Kurwa! Arieth! — wrzasnął, Zapałka mu zawtórował. Basista obejrzał się na nich, trzymająca go kobieta zmarszczyła brwi. — Tryb spierdolotnika, tak TERAZ! — zawołał.
Zmiennokształtny przeskoczył spojrzeniem na policjantkę, wahał się chwilę, po czym chyba ją przeprosił, pogłębiając jej zmieszanie. Dłoń, sekundę temu zaciśnięta na ciele Arietha, trzymała teraz luźno zwisającą koszulkę z czymś małym miotającym się w środku. Piecuszek, ptaszek mogący zmieścić się w filiżance, w końcu znalazł rękaw, wyfrunął i przemieścił się ponad walczącymi do genashiego i syrena.
Dante w tym czasie dokończył to, co zaczął. Podtrzymywany za fraki typ stęknął, niemrawo położył dłoń na jego dłoni, chcąc się wyrwać krawcowi, a wtedy dostał drugi raz od niego, prosto w czoło, mszcząc się za guza Zapałki. Wystarczyło, żeby na dłużej zamknął oczy i bezwładnie osunął się na ziemię.
— Dobra, spadamy, bo wszystkich będą chcieli zakuć. — Dante otrzepał dłonie, spojrzał na Ignisa akurat w momencie, gdy wśród rozwalonych włosów muzyka lądował Arieth. — Ja ci uszyję tamte ubrania, co tam zostały, może być? — zwrócił się do ptaszka, też coś pisnął w odpowiedzi, syren przyjął to za potwierdzenie. — Zajebiście.
Jedyną drogą ucieczki zostawało zaplecze, bo przecież musieli mieć w tym zapomnianym przez bogów miejscu jeszcze jakieś wyjście. Przecisnął się razem z genashim i Ariethem wczepionym nóżką w te czarne kłaki w stronę znudzonego barmana, dalej machinalnymi ruchami wycierającego szklanki. Niezbyt był przejęty sytuacją, w odpowiedzi na pytanie, gdzie jest jakieś dodatkowe wyjście, tylko machnął niedbale ręką na drzwi zaplecza.
Minęli roboczy blat, robiący za ostatnie miejsce spoczynku nie jednej muchy, zaś sczerniałej ściany, leża sił nieczystych dosłownie i w przenośni, tej samej, pod którą stał wybitny trunek lokalu, udali, że nie zauważyli, aż w końcu wyzwolenie nastało, skrzypiące drzwi wypuściły ich na dwór. Świeże powietrze cudownie smakowało jebaną wolnością i Dante dopiero poczuł, jaką stęchlizną waliło w środku, mogąc odetchnąć spokojnie czymś, co nie przypominało oddechu Zapałki po dwóch dniach bez mycia zębów.
Zyskali chwilę odpoczynku, zanim policji będzie się chciało ruszyć dupę przez cały lokal po nich albo spróbować dostać się okrężną drogą wokół budynku. Dante potarł swoje wyrobione kostki, z zaczerwienieniem po uderzeniach pasującym do nich jak ulał, dyszał i czuł pot spływający po plecach, świat wirował po biegu w zamroczeniu procentami, a plamy alkoholu pobrudziły ubrania. Zaczął się śmiać, głośno i radośnie, jak dzieciak po udanej jeździe na kolejce górskiej.
— Tego mi brakowało — odparł, kończąc jedną salwę śmiechu, patrząc z charakterystycznym uśmiechem na walczącego o oddech Ignisa i ćwierkającego cicho Arietha.
— Czego? — sapnął genashi.
— Spierdalania przed policją. — Przeczesał ręką zmierzwione włosy, szczerząc się dalej. — Wiedziałem, że czegoś z wami nie odbębniłem. I jeszcze wyszedłeś z tej burdy prawie cały, Zapałka, normalnie jestem dumny, piątkę ci w dzienniczek wpiszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz