Ach, słodkie zwycięstwo.
Co dostaniesz, kiedy zgarniesz boksera, mykologa i miotłę? Stuprocentowo skuteczny preparat na złodziei, niech się w muchomora pocałują. Hugo pławił się w glorii zwycięstwa. Chwała wygranej roztaczała się płomienną aurą na ich głowami. Zdawało się, że naprawdę może poczuć jej zapach. Mocny, męski, z dymną nutą i… zapiekankowy?
– HUGUŚ, JEBANA MIKROFALA PŁONIE!
Jednak to nie chwała.
– Kurwa!
Upuścił miotłę, ruszył sprintem w stronę regałów.
Taa, spalił coś raz czy dwa w mikrofalówce. Na przykład piękne kurki, które chciał ususzyć w błyskawicznym tempie. Próbował tam zrobić jajko w skorupce czy kokosa, kiedyś po pijaku na kilka sekund wsadził tam gałkę oczną, którą wyhodował w laboratorium. Okazało się, że bardzo trudno odłączyć w takim stanie zupełnie czucie z organów. No więc tak, nic z tego nie skończyło się dobrze, ale sama mikrofalówka potem raczej działała. Nie stanęła w ogniu, nie podpaliła domu, wszystko było bardzo grzecznie i porządnie. Potrafił sobie odgrzać schabowe czy drożdżówkę. I zapiekankę. Kto, kurwa, podpala mikrofalówkę przy czymś takim? Co za jełop wypuścił ten złom na rynek?
– WODA! – ryknął Hugo, chyba uderzył w piskliwe tony. Potknął się o głowę rabusia, ten jęknął, ale wciąż zamroczony. Jeszcze bardziej nawet.
Tyle dobrze, że jełop Maurycy zainstalował chociaż kran.
Dante, zdecydowanie zwinniejszy od Hugona, który wciąż odzyskiwał równowagę, podskoczył do mikroskopijnej umywalki, podstawił leżący obok kubek. Odkręcił kurek, rury zaskrzypiały, wyleciał cienki strumyk wody. Komu się śpieszy.
– SZYBCIEJ!
– Jej to powiedz!
Dante napiął mięśnie, mocniej przekręcił obydwa kurki. Rury znów kaszlnęły, ale woda wyleciała. Kurki też, zostały w dłoniach mężczyzny. Płomienie też wystrzeliły mocniej w górę. Języki dymu zaczynały zataczać coraz szersze kręgi dookoła.
Strumyk był wciąż strumyczkiem, ale teraz już grubości kciuka zamiast małego palca.
– LEJ, CO JEST!!!
Różowy fartuszek zawirował, gdy mężczyzna wylał równowartość kilku naparstków na płonącą skrzynkę. Hugo zerknął jeszcze szybko w górę, pełny nadziei, że dym aktywuje system przeciwpożarowy. Chyba że Maurycy debil go nie zainstalował?
Maurycy debil go nie zainstalował.
Hugo zaklął siarczyście, wrócił wzrokiem w stronę Dantego i mikrofali. Idealnie na moment, kiedy wyrzucona woda dotarła do ognia.
BUCH!
Woda zasyczała, gdy tylko dotknęła ognia. Buchnęła para, zaskwierczało, zasyczało, jakby właśnie próbowali przyzwać jakiegoś demona ognia. Płomienie wystrzeliły w górę, niemal do sufitu, do reszty pożarły ofiarę w postaci mikrofali. Demona to nie zadowoliło na tyle, żeby się zjawił, więcej ognia już tak. Dobrał się już do regału.
Jebane zwarcie.
– NIE WODA! – Hugo doskoczył wreszcie do Dantego.
– Zdecyduj się!
Zęby zjadł na podręcznikach do biologii i reakcjach chemicznych, żeby gasić wodą to, co obok prądu stało. Maurycy debil ich jednak uratował. Gdyby wyleciał na nich wodospad z sufitu, to wylecieliby razem z nim.
– Gaśnica!
Dante podskoczył do pożaru, wyrwał z gniazdka kabel. Płomienie liznęły skraj różowego fartuszka, zatańczyły na materiale, ale mężczyzna uderzył w nie szybko dłonią, raz-dwa je tłumiąc. Kolejne już się jakby przymierzały, by dokończyć dzieła.
– Nie ma gaśnicy!
Hugo przebiegł wzrokiem w poszukiwaniu charakterystycznej, czerwonej butli. Przy wejściu, gdzieś tam powinna być. Maurycy chciał szybko oddać sklep do użytku, jeszcze szybciej z niego wyjdzie.
– To czymś nakryj! Ciężkim! Trzeba odciąć dopływ tlenu!
Dante zakasłał, jedną ręką podniósł skraj koszuli, by zakryć usta i nos. Drugą ręką sięgnął po jakieś plastikowe pudło przy ladzie, pełne puszek i słoików. Wyrzucił zawartość, jakby nic nie ważyła, zamaszyście nakrył mikrofalówkę. Biolog w tym czasie, ślizgając się po posadzce, dobiegł do alejki z napojami, zgarnął naręcze wód gazowanych. Zdyszany podbiegł znów do lady, odgarnął lepiące się do czoła włosy. Dym szczypał w oczy, łzawiły i trudno było coś zobaczyć, zwłaszcza stojąc tak blisko centrum.
– Mówiłeś, że żadnej wody! – wycharczał Dante.
– Gazowana – Hugo kaszlnął – można!
Taka była skwaszona bardziej od zwykłej, mogła pomóc ugasić, co zostało z ognia. Dante podniósł pudło, Hugo wylał kilka butli wody, energicznie nimi potrząsając. Płomienie zwinęły się stopniowo, choć kilka razy jeszcze parsknęły. W końcu jednak zniknęły do reszty. Dante poszedł otworzyć drzwi, żeby przewietrzyć wnętrze.
– Wszystko w porządku? – ktoś zapytał. Chyba chciał coś kupić, ale swąd go skutecznie odstraszył.
Mężczyzna zdjął szkiełka, przetarł je chyba jedynym czystym skrawkiem fartucha, spojrzał na zniszczenia, potem na gapia.
– W najlepszym, dziękuję za troskę – uśmiechnął się. – Żadnych ofiar.
– Właściwie – odchrząknął biolog. – Zapiekanki nie przeżyły. Pokój im.
– Straż już jedzie! – zapewnił przechodzień.
Zajebiście. Może dadzą radę zrzucić winę na rabusia? Chyba dalej leżał nieprzytomny.
Mykolog spojrzał na mikrofalówkę, a raczej na jej resztki. Była tak bardzo spalona, że przypominała popielatą kruszonkę, cała popękała wskutek intensywnego działania ognia. Wewnętrzny elementy metalowe były stopione, a szkło w drzwiach zostało rozbite i pokryte sadzą. Zniknął jakikolwiek ślad pierwotnej białej kolorystyki skrzynki, a z każdej szpary wydobywał się kłujący zapach spalenizny. Pozostawione zapiekanki były już tylko zwęglonymi pałeczkami, jedna z nich na oczach Hugona przełamała się, czarny proszek rozsypał się smętnie na równie czarnym talerzu.
Słychać już było syreny. Czerwony wóz zaparkował z wyciem przy wejściu, wyskoczyła spóźniona grupka.
– Sytuacja opanowana – białe zęby Dantego rozbłysły na tle pokrytej sadzą twarzy. – Doceniamy szalenie za szybkie przybycie, ale…
– Sami to ocenimy – strażak naciągnął dziarsko z czerwonym hełmem na czerpie. – Trzeba natychmiast wszystkich ewakuować. Czy jest ktoś ranny?
Był ogień, nie ma ognia, jest plama, dziękujemy. A, w alejce trzeciej leży nieprzytomny gostek, możecie go wziąć. Hugo westchnął, podszedł do grupy. Zaczerpnie chociaż świeżego powietrza, bo zaraz go odetnie.
– Wszystko pod kontrolą, panie władzo – zapewnił Dante, poklepał strażaka po ramieniu. – Kilka strużek dymu, ot.
Spojrzał na Hugona, potem szybko w głąb sklepu. No tak, wciąż leżał tam rabuś. Z niezłym limem. Może by dali radę to wszystko zgrabnie wytłumaczyć, ale to by znowu oznaczało jak nic karetkę, radiowóz… nie, zdecydowanie nie tego im było trzeba. A, no i jeszcze brak gaśnicy i pewnie połowy wymaganych przez BHP rzeczy. Że Maurycy będzie miał problem, to luz, ale kasjerzy chyba też jakichś książeczek potrzebowali, pieczątek i innych cudów. Do tego też się mogą przypierniczyć, jak się trafi jakiś znudzony urzędczyna.
– Mieszkańcy zgłosili krzyki. I duży ogień.
– Wie pan, noc jest, ciemno, tu mało latarni, to każde światło się zaraz większe wydaje – dodał Hugo.
– Ach tak? – nie wydawał się przekonany.
– Oczywiście – Hugo wskazał na słabo mrugającą latarnię, która ledwo oświetlała uliczkę. – Panowie, w warunkach słabego oświetlenia nasze zmysły mogą być zwodzone. Nawet przez małą mikrofalóweczkę. Ot, figle umysłu. Jak łyżeczka w szklance wody, która wygląda jak złamana. Wszystkie te odbicia światła i cienie mogą sprawiać wrażenie, że jest ich więcej, niż w rzeczywistości – wziął wdech, wytężył pamięć. – Jest to zjawisko znane jako iluzja iluminacji, której czynnik katalizujący można znaleźć w optyce i percepcji wzrokowej. Dlatego, mimo że może wydawać się, że płonie cały sklep, to naprawdę jest to tylko kwestia złudzenia optycznego. Kilka płomyczków. A ja, przyznaję, w zachowywaniu spokoju nigdy nie przodowałem. Mogło mi się wyrwać kilka krzyków.
– To nasza pierwsza zmiana – dodał Dante. – Pomagamy naszemu wspólnemu, drogiemu znajomemu, którego największym marzeniem było od zawsze założenie sklepu. Wreszcie mu się to udało, po latach ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń. Takie coś by mu złamało serce, gdyby się dowiedział. A o interwencji straży będzie głośno. My tu sami wszystko sprzątniemy, chwilka roboty. A panowie tyle pracują na rzecz Stellaire. Noc jeszcze długa, nie chcielibyśmy tu dokładać, skoro sami sobie damy świetnie radę.
– No… – mruknął strażak.
– Dobra, Bartek – kolejny wychylił się z wozu, machnął ręką. – Jedziemy.
– Ale wszystko na pewno w porządku? – strażaczka stojąca obok założyła ramiona na pierś. – Mogliście się potruć dymem.
– Dziękujemy za troskę – powtórzył Dante, uśmiechnął się rozbrajająco. – Otrzepiemy się tylko i będziemy jak nowi
– Dobra. To pamiętajcie, żeby się upewnić, że gaśnica dobrze działa. Bo gaśnicą to robiliście? Nie wodą?
– Oczywiście.
– Może zerknę tylko, czy z systemem wszystko w porządku. Bo przeciwpożarowy się też nie uruchomił? To dziwne.
– Widać było za mało dymu – stwierdził Hugo.
Strażak bardzo krytycznym wzrokiem obrzucił sylwetki obydwu kasjerów, które wyglądały jak opanierowane sadzą. Ale chyba nie miał już siły się z nimi użerać.
– Niech wam będzie. Uważajcie następnym razem.
W końcu odjechali, już bez syreny. Przechodzień też zmył się już jakiś czas temu. Uliczka wypełniła się ciszą, ze dwa okna ciekawskich w blokach pogasły. Hugo wypuścił wreszcie powietrze z ust, uniósł dłoń w górę, zbił z Dantem piątkę. Bolało.
– Wejście na pełnej petardzie, co? – zagadnął do współpracownika.
Z głębi sklepu rozległ się jęk rabusia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz