04 kwietnia 2024

Od Dantego do Cheoryeona

Powołań miał niemało, od przycierania nosa pyszałkom na konkursach modowych swoimi zwalającymi z nóg kreacjami, przez wykręcanie rekordów prędkości na rowerze, aż po szukanie granicy, za którą w końcu pęknie Zapałce żyłka na czole. A teraz jeszcze doszło do tego bycie ekspertem w sprawach miłosnych.
Na ewentualne zarzuty dotyczącego jego przechwalstwa Dante odpowiedź miał jedną – podzielenie się swoim charakterystycznych połuśmiechem i obiektywne zauważanie, że syreni geniusz jest niezwykle wszechstronny i dopasuje się z powodzeniem do każdej niszy, która będzie wymagać wypełnienia. Jak chociażby ta wyrzeźbiona dłońmi zdesperowanych zakochanych, szukających jeśli nie ostatniej deski ratunku dla swoich niespełnionych marzeń miłosnych, to przynajmniej wskazówki przy podbijaniu serc otwartych na romanse, a nawet tych zajętych już przez innych szczęściarzy, choć tego stanowczo odradzał. Co ciekawe, wystarczyłoby zapytać go o to samo z jakiś rok temu, żeby otrzymać zgoła inną odpowiedź, w której nie dość, że żywo by zachęcał do rozbicia relacji czyjegoś obiektu westchnień dla swoich korzyści, to w dodatku sam by się przystawiał do jednej albo drugiej strony, a najlepiej obu.
Kubek ze świeżo zaparzoną herbatą stanął blisko laptopa, Dante mrugnął, błyskawicznie stracił zainteresowanie tym, co obecnie wyświetlało się na ekranie, przeniósł je na wirujące na powierzchni naparu cytrusy, na smukłą dłoń łagodnie sięgającą policzka i kosmyków za bardzo wchodzących w oczy. Syren uśmiechnął się ciepło, Bashar również, kąciki ust unosząc jeszcze wyżej, gdy krawiec przyciągnął blade palce do swych warg, ucałował miękko.
Cała ta przemiana była niewątpliwie związana z jego lekarzem, który otworzył mu oczy na to, jak związek powinien wyglądać, taki szczery i otwarty, gdzie uczucia nie są pozostawione domysłom, a dla ukochanej osoby można się posunąć do zrobienia wszystkiego.
— Miałeś pracować — zauważył Bashar, nie z wyrzutem, bardziej troską, czy syren znów sobie nie grabi u szefa.
— Pracuję. — Zawahał się, spojrzał na laptopa i filmiki z AllTube przysłaniające maila z zamówieniami zakładu. — Trochę. Potrzebowałem przerwy.
Bo chociaż na większość miłosnych pytań odpowiadał, za wzór relacji biorąc swoją własną, tak wciąż istniały wśród nich problemy, w których temacie jego porady to nie Bashar ukształtował, lecz Zapałka, czyli wszelakie kwestie dotyczące miauczących. On nawet szczególnie nic do nich nie miał, sam na jednego się uczył, ćwicząc śpiew i grę na gitarze, ale jakoś tak z zasady przyjęło mu się psioczenie na ludzi pokroju Ignisa. I teraz jak na złość nie dawało mu spokoju, że tego ulicznego grajka, Cherry Sroona-Moona, gościa pasującego do muzyka opisanego w pytaniu z gazety, naprawdę skądś kojarzył i ten jeden raz nie chciało mu się wierzyć, że ma rację. Kliknął kolejne jego nagranie, mruknął przekleństwo pod nosem.
Denerwowało go to. A wiadomo, że jak Dantego coś denerwuje, to pójdzie z tym na spotkanie czołowe.
Typ radził sobie wystarczająco dobrze, że zdążył zebrać fanów, którzy zapisywali godziny i daty jego występów, by oszacować, kiedy może muzyk znów zawita na ulicach. Syren powiedział sobie, że jeśli pójdzie we wskazanym terminie, a frajera tam nie będzie, to zawinie się do mieszkania i uzna całą sprawę za nieważną.
Żeby jeszcze wszechświat na tyle go lubił, by na to pozwolić.
Chłopak już stał na swoim miejscu i przygrywał ludziom, gdy Dante zjawił się, różem szkiełek lustrując okolicę i zebraną widownię. Słońce za fraki wyciągnęło mieszczuchów z domów, przez co ludu było trochę więcej, niż zakładał, ale wciąż dało się z daleka mieć dobry widok na młodego. Przysiadł na ławce, nogę przez kolano przerzucił, mimowolnie zaczął stopą podrygiwać w rytm muzyki, mówiąc sobie, że to tylko ze znudzenia, nie przez znośną grę nieśmiałej gwiazdeczki.
Plan był taki, żeby poczekać na zakończenie występu, a potem podbić do muzyka, pogadać i dowiedzieć się, czego Dante chciał, w przeciwnym razie zawiązać po prostu nową znajomość. Nic nie traci w tej sytuacji. Może poza czasem.
Myślał, że i tak zjawił się jakoś późno posłuchać młodego artysty, lecz ten dalej grał wytrwale, jakby wcale mu nie przeszkadzało, że raz ludzi jest więcej wokół niego, raz mniej, jakby czas się zatrzymał po rozpoczęciu grania przez niego i to zachodzące słońce było jedynie jakimś złudzeniem optycznym. Tylko że dla Dantego tak nie było i nie wiedział, czy kolejne dziesięć minut chce mu się narzekać na wysłużone okulary i bieda maseczkę muzyka.
No dobra, to analiza, Selachinius. Co by Zapałka powiedział o chłopaku?
Prychnął śmiechem, wyobrażając sobie kieszonkową wersję Ignisa, którą syren wyciąga na światło dzienne, ilekroć potrzebuje eksperta muzycznego. Twarz miniaturki genashiego ściągnęła się w skupieniu, Dante prawie widział ogniki kręcące mu się oczach jak ikona ładowania.
Pewnie by wytknął swojemu uczniowi, że prac domowych z gry na gitarze grajek odbębnił więcej od niego, a w każdym razie było widać, że ma chłopak staż i doświadczenie z instrumentem. Głos był płynny, młody wiedział, jak go poprawnie używać, jak rozczulić nim słuchaczy na wolniejszych piosenkach, jak ożywić przy mocniejszych. Cholera, znając Zapałkę, pewnie by już szarżował na drugiego muzyka i pytał się go, czy ma jakąś płytę z coverami, którą może od niego kupić.
Gdyby dał radę go oczywiście złapać, bo w momencie zaśpiewania ostatniego słowa utworu robiącego regularnie za koniec repertuaru chłopaka, ten szybko się ukłonił, pozbierał swoje rzeczy i nie słysząc żadnych pytań, czmychnął w boczną uliczkę.
— Chyba śnisz, gówniarzu — burknął syren, absolutnie nie akceptując faktu, że ktoś, na kogo jeszcze czyhał specjalnie, zamierzał ot tak mu spierdolić.
Zerwał się z ławki, pobiegł za grajkiem, chwilę się wahając, czy powinien właściwie do niego teraz dopadać, czy skoro już chłopak uciekł, to pozwolić mu kawałek odejść od placu. Może miał gębę podręcznikowego debila i bał się, że po jej odsłonięciu straci swoich fanów? Cóż, nie miała się z tego zrobić misja szpiegowska, Dante wolał załatwić sprawę wprost, niż robić z siebie agenta do spraw demaskowania ulicznych miauczków, ale los standardowo kpił sobie z jego planów.
Dante polazł po krokach muzyka, prawie zostając przytrzaśniętym przez drzwi pierwszego tramwaju, do którego wsiadł chłopak i walcząc z chęcią porzucenia tej szarady gdzieś w połowie drogi, bo ile można się tłuc przez miasto? Ale się zawziął, uparł, wkurzył, więc teraz dojedzie, gdziekolwiek ma dojechać za tym gnojkiem. I opierdoli go za to, że narobił mu tyle problemów przy tym.
No to dojechał. Aż pod sam Pokój Jasnowidza przeklętego Cheemsa „NIE ZNASZ BENJOHNA?!” Moona, właściciela najokropniej drącej się mordy w całym Stellaire i najwyraźniej również głosu ulicznego grajka, którego Dante śledził. Po zdjęciu akcesoriów przez chłopaka już nie miał wątpliwości, że patrzy na tego samego bachora.
Pierdolony żart.
— TO TY! — krzyknął, stojąc po drugiej stronie ulicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz