Popołudniowe słońce leniwie zerkało do wnętrza konkursowego pawilonu, z zaciekawieniem oglądało świeże tatami pustej sceny i zasiadających wokół sędziów. Błądziło wśród mieniących się kanzashi, spływało po gładkim gryfie shamisenu. Muzyk łagodnie trącał struny, po raz ostatni sprawdzając, czy każda niesie czysty dźwięk. Wszystko zanurzone w ściszonych rozmowach, w odległym ćwierkaniu ptaków w ogrodzie, w szumie chłodnej wody i miarowym stukocie bambusowego sōzu.
Czekano.
W głębi ogrodowej zieleni zamajaczył jakiś kolor. Wolontariusze prowadził najnowszą faworytkę konkursu – tancerkę, której ruchy tchnęły niespotykaną magią i gracją, a kunszt był ponoć wart najwyższych odznaczeń.
Wątpiono.
Jednak nikt nie chciał urazić wiekowej tradycji, toteż powietrze zawibrowało wystudiowanym zainteresowaniem, zaszeleściły wypełnione rubryczkami karty i plansze. Sędziowie nieznacznie odwracali bezemocjonalne twarze, próbując dojrzeć owo znalezisko, ktoś nachylił się i szepnął kilka słów za parawanem malowanego wachlarza.
Przybyła.
Jasna twarz obramowana prostymi, ciemnymi pasmami. Spłowiały strój pasujący bardziej zwykłej osobie, niż tancerce. Głęboki ukłon, spuszczony wzrok. W dłoni – wachlarz.
Odezwały się pierwsze dźwięki shamisenu, melodia rozlała się po scenie, omyła siedzących sędziów i zapraszającym gestem sięgnęła stóp tancerki. Cień uśmiechu przebiegł po jej twarzy, gdy uniosła stopę i postawiła pierwszy krok.
Oto przyszła Wiosna.
Wkroczyła w potopie zieleni i świeżości, jej różany wachlarz rozchylił się ledwie-ledwie, niczym nieśmiały kwiat. Krył harmonijne oblicze Damy, z rezerwą raczył świat jej subtelnym uśmiechem. Ciekawski wzrok Damy błądziły po twarzach sędziów, mknął w kierunku ogrodu i muzyka, chłonąc każdy widok, każdy kolor. Drobne stopy stąpały miękko, Dama obracała się z gracją, a długie rękawy jej kimona kreśliły w powietrzu łagodne łuki. Do melodii shamisenów dołączył krystaliczny dźwięk fue, jego ptasi trel przeskakiwał po pasażach, mieszał się z szumem rwącego nagle potoku. Dama przyspieszyła, jej krok stał się pewniejszy. Zaśmiała się śmiechem złotych dzwoneczków, zdobne rękawy zafurkotały w powietrzu. Zerwał się wiatr, a Dama wirowała i wirowała, otoczona feerią roztańczonych płatków wiśni, otoczona zapachem porannej rosy, ciepłego deszczu i radości. Wachlarz rozkładał się coraz szerzej, wznosił coraz wyżej, mienił kolorami tęczy, aż znieruchomiał nad głową tancerki, niczym słońce w zenicie.
Oto przyszło Lato.
Łagodne ciepło promieniowało z twarzy Matki, jej stateczny krok niósł spokój i bezpieczeństwo. Złoto i błękity spływały z jej ramion do samej ziemi, rozłożone w zapraszającym geście dłonie zdawały się giąć ku dołowi niczym gałęzie drzew, ciężkie od dojrzałych owoców. W powietrzu wypełnionym kojącym, leniwym ciepłem, unosił się słodki zapach persymon i brzoskwiń. Matka wdzięcznie przechyliła głowę, obdarzyła wyrozumiałym spojrzeniem twarze sędziów. Jej krok harmonijnie współgrał z niskim dźwiękiem koto, wybijającym pojedynczymi nutami spokojny rytm, niczym bicie serca bliskiej osoby, niczym powolny oddech śpiącego. W oddali – znajomy szept cykad zdobiący ciszę przydomowego ogrodu. Matka szła, niosąc nad głową słońce w zenicie, słońce zaś powoli ów zenit opuszczało. Coraz niżej i niżej, jego blask tracił swoje ciepło i tracił złotą jasność, przepływając w tajemniczy oranż i w końcu – czerwień.
Oto przyszła Jesień.
Chłodny wiatr przyniósł zapach nadciągającej burzy, krwista czerwień wachlarza zatańczyła rozpaczliwie w takt rwącej się melodii. Krok stał się niespokojny, Artystka zatrzymała się gwałtownie, w połowie frazy. Zastygła w nagłej ciszy. Nasłuchiwała. Wtem gruchnęło, błysnęło, burza targnęła purpurą. Artystka przypadła do ziemi. Zaraz jednak wstała, na przekór żywiołowi – wyciągnęła blade dłonie w stronę gniewnych niebios, rzucając wyzwanie ołowianym chmurom. Niczym karmazynowy liść na wietrze, gnała wśród wichury, podążając za nieuchwytnym, zaciskając palce w pustce. Biwa łkała żałośnie, gdy Artystka upadła znów na ziemię, przygnieciona melancholią, by ponownie zerwać się w przypływie twórczej weny. Jej wzrok błądził wśród twarzy sędziów, przebijał twarde dworskie maski, sięgał wprost do samej duszy. Strugi deszczu lały się nieubłaganie z wysokości, zmywały wszelkie barwy, aż pozostała tylko chłodna biel.
Oto przyszła Zima.
Bezlitosny chłód zawładnął przestrzenią, ciężki krok Wojowniczki odbijał się echem wojennych taiko. Powolny, nieubłagany dźwięk zagłuszał wszystko, wybijał rytm, odliczał czas. Nadchodził koniec. Wąskie pasmo złożonego wachlarza niczym srebrne pęknięcie w materii świata, niczym lśniące ostrze miecza. Wojowniczka gwałtownym ruchem wzniosła go nad głowę, świst rozciął powietrze. Wzrok Wojowniczki przesunął się po twarzach sędziów – badając, oceniając. Sądząc. Zimny i nieczuły, przytłaczał jak śnieżna lawina. Dławił dźwięk, rozpaczliwe westchnienia shamisenu tonęły w zaciskającej się coraz mocniej pętli ciszy, światło słońca ziębło, gasło i umierało w nadciągającej zza odległego horyzontu ciemności. Coraz ciszej, coraz spokojniej. Wojowniczka zatrzymała się. Wszystko ustało.
Odeszła.
Od jej przyjścia minął rok. Sędziowie patrzyli po sobie, po swych odmienionych obliczach, po pawilonie, który zdawał się nagle dziwnie obcy i zbyt ciasny. Wachlarze leżały nieruchomo, nie skrywały już spiętych twarzy. Resztki snu tańczyły jeszcze przez chwilę na świeżym tatami, zaraz jednak rozwiały się na wietrze wraz ze srebrzystymi nitkami babiego lata. Pierwszy z sędziów spojrzał z uwagą w stronę pojedynczego muzyka, samotny shamisen zdawał się mu nagle tak smutny i ubogi, jego dźwięk dziwnie pusty. W oddali znów zaćwierkał ptak. Rzeczywistość niespiesznym krokiem powracała, wypełniała bolesną pustkę, która zalegała na środku sceny. Podniosły się wachlarze, podniosły się mury wokół serc.
Ale serca te nie były już takie same.
W tytule japoński koncept, Kachou Fuugetsu, dosłownie 花 - kwiat, 鳥 - ptak, 風 - wiatr, 月 - księżyc. Wiąże on piękno natury w każdej z pór roku z pięknem i przemianami upływającego ludzkiego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz