Dante wyszczerzył kły do Hugona, ignorując stękanie rabusia, to trzecie koło u roweru notorycznie im przeszkadzające, nawet zyskujące powoli w głowie syrena miano głównego powodu problemów genialnych pracowników sklepu, bo skoro Maurycego łba niemytego nie było w pobliżu, to ktoś musiał zostać kozłem ofiarnym.
— Innych nie robię — odpowiedział, zbierając od współpracownika prawilne skinięcie aprobaty, pochwałę dla jego metod roztaczania kręgu dominacji rynkowej poprzez czysty rozpierdol. Złodziej znów coś jęknął z wnętrza przybytku, coś mruknął i chyba z półki parę artykułów zwalił, chociaż Dante liczył, że może nie. Kończyła mu się trochę cierpliwość po tej akcji z mikrofalówką i naprawdę mało jej zostało dla utrudniającego dalej sprawy, niechcianego klienta. — Ale zaraz na tej samej petardzie to stąd ktoś wyleci, jak nie zamknie mordy — odparł z uśmiechem, który w tej sytuacji był co najmniej niepokojący.
Weszli z powrotem do pobojowiska, minutą ciszy czcząc zwłoki mikrofalówki, chociaż ten badziew na dużo mniej zasługiwał, a ich milczenie było bardziej wywołane zdziwieniem na skalę zniszczeń – osmolona ściana, porozwalane butelki wody gazowanej, siłą woli trzymający się jeszcze stolik pod urządzeniem – niż faktycznym pożałowaniem sprzętu. Pierwsze użycie i już pierdolnęło, nikły to budziło sentyment.
Alejka trzecia, niedaleko kiełbasek, które miały nieszczęście znaleźć się na linii ognia. Dwa anioły śmierci, pożeracze duszy czy jakkolwiek inaczej by nie przyszło nazwać głodnych, brudnych od dymu kasjerów ruszyło po nieszczęśnika w akompaniamencie stukających z irytacją obcasów oraz szeptem wypowiadanych pomysł, co z przestępcą zrobić, skoro policji nie chcieli wzywać, a też tak po prostu puścić go nie mogli.
— Słuchaj, bo ja raz w internecie widziałem taki sposób, jak kota oduczyć… — zaczął opowiadać Hugo, co brzmiało bardzo obiecująco jaka naga dla złodzieja, ale właśnie minęli ostatni regał, a różowe szkiełka spoczęły na podnoszącym się przy wsparciu o półki jegomościu. Syrenie oczy błysnęły groźnie, mięśnie stężały. Nie ma mowy, koleżka nigdzie się nie wybierze.
— Moment, moment, moment — przerwał Hugonowi, podbiegł szybciutko do złodzieja, po czym naprawdę delikatnie, z wyczuciem, postanowił nogę na jego plecach, prawie tak po przyjacielsku zmuszając go do opadnięcia z powrotem na podłogę. — Heeej, stary, gdzie nas już opuszczasz?
Hugo odnalazł porzuconą miotłę, chyba swój nowy talizman i symbol odwagi, zajął pozycję przed twarzą rabusia, oręż z kija i twardego włosia trzymając bojowo przed sobą jako wyraźną groźbę, że nie warto próbować głupich numerów.
Złodziejaszek pokornie legł na ziemi pod dantejskim obcasem, uniósł nieznacznie dłonie w górę, starając się zerknąć przy tym to na jednego, to na drugiego pracownika.
— Ja… — wychrypiał. — Ja naprawdę mogę zapłacić za te chipsy, ale dajcie mi stąd wyjść…
— Ach, nie, nasz drogi przyjacielu, nie tak to teraz rozwiążemy. — Białe kły świeciły jak odwrócone rogi diabła. — Nie ma zbrodni bez kary, a ta musi być adekwatna do twoich występków.
— Ale ja tylko…
— Huguś — zwrócił się do współpracownika Dante, ignorując mężczyznę — czy my przypadkiem nie mamy tutaj, no wiesz… — Wykonał nieokreślony ruch ręką, zmarszczył brwi, Hugo zmarszczył własne jeszcze bardziej. Nie ustalili w końcu żadnego wyroku i teraz musiał improwizować. — Chłodni? — zarzucił.
— Chłodni? — jęknął rabuś.
— Chłodni? — dopytał Hugo, syren wymownie zerknął na blondyna znad szkiełek. Nastąpiło połączenie, wiadomość przeszła od jednego jasnego łebka do drugiego, mężczyzna wyprostował się, przytaknął z poważną miną. — Och, oczywiście, że mamy chłodnię, jak każdy szanujący się sklep.
— Dużą chłodnię — dodał Dante.
— Bardzo zimną chłodnię.
Na bank nie mieli chłodni, ale rabuś nie musiał tego jeszcze wiedzieć.
— Dokładnie. — Krawiec pokiwał głową, próbując już drugi raz w ciągu kilkunastu minut przekonać świat, że ma pojęcie, o czym mówi, choć nieznajomy typ wydawał się w tym momencie ostatnią osobą do podważania jakichkolwiek jego słów. — A przypomnij mi, Huguś, ile te chipsy kosztowały?
Huguś szybko zerknął na półkę.
— Pięć funtów i dziewięćdziesiąt dziewięć centów.
— Pięć funtów… — Dante zamilkł, sam spojrzał na półkę. — Czekaj, że ile, kurwa?
— Maurycy zdziera kasę z ludzi.
— I nam kradnie święty spokój — burknął w odpowiedzi, zaraz jednak wrócił do swojego szerokiego uśmiechu, śląc dalsze groźby złodziejowi. — Ale to znaczy, że będziesz musiał odsiedzieć sześć godzin w chłodni.
— Za cztery kończymy zmianę — szepnął Hugo.
— To znaczy, że będziesz musiał odsiedzieć cztery godziny w chłodni — poprawił się bez zająknięcia Dante.
Rabuś zaśmiał się z nutą przerażenia.
— Nie no, chłopaki, co wy…
Ostatecznie pechowiec ani nie wylądował w chłodni (po dodatkowym obejściu zaplecza z całą pewnością stwierdzili, że takowa nie istnieje), ani nie miał spędzić w zamknięciu czterech godzin, dwie brzmiały wystarczająco dobrze, im zaś nieszczególnie się chciało trzymać frajera za długo na terenie sklepu. Szarą taśmę znaleźli bez większych problemów, obwiązali nią kostki złodzieja, ręce, w końcu zakleili mu również buzię, gdy płaczliwe „chłopaki!” nie ustępowało, a potem wepchnęli go do składzika opróżnionego z mopa oraz innych środków sprzątających, w telefonie ustawiając alarm o bardzo konkretnym tytule – „wypuścić idiotę z więziennej nory”.
No, to teraz tylko zostało ogarnięcie reszty bajzlu. Jak on to ujął? Chwilka roboty? Dante obrzucił spojrzeniem sklep.
Twoja stara, nie chwilka roboty.
— Powiedz mi, że w internecie widziałeś również filmik, jak sprawić, żeby uliczne koty za ciebie posprzątały po pożarze. — Dante westchnął ciężko, podparł się na kiju od mopa, wspominając te piękne czasy sprzed godziny, gdy wyszywali grzybka na fartuszku Hugona, reszta zmiany miała przebiec we względnej nudzie, a poszkodowana w wypadku ściana wydawała się odpowiednim tłem dla ich fotografii do oprawienia we wzorzystą ramkę pracownika miesiąca.
— Ja nawet nie mogę sprawić, żeby Borowik nie powiększał bałaganu w kuchni, gdy mu się nudzi — powiedział Hugo, podając mu mokrą chusteczkę do wytarcia twarzy.
Syren parsknął śmiechem, zaczął doprowadzać czarne policzki do jakiegoś stanu przyzwoitości.
— Zaadoptuj rybki, cały dzień siedzą w akwarium i wystarczy im pływanie między muszelkami.
— Tych rybek by nie było po tygodniu.
Ze spaloną mikrofalą nie mieli pojęcia, co zrobić, w przypływie mądrości i zmęczenia po prostu wystawili ją przed sklep, jak ktoś będzie chciał potrenować na zniszczonym sprzęcie jakieś zaklęcie naprawy, to proszę bardzo, oni zakończyli swój rozdział w życiu z tym zdrajcą. Butelkami i porozrzucanymi w chaosie rzeczami zajął się Hugo, Dante próbował zmyć ślady pożaru z podłogi, przy czym nieopatrznie trącił nóżkę biednego stolika, ta się rozjechała, blat nieco przekrzywił, krawiec westchnął ponownie. To też musi polecieć przed sklep, nie ma opcji.
Chwycił za blat, jakoś dziwnie wyważony, uniósł go w górę, smętnie już teraz zwisającą nóżkę oderwał i…
O. A to ciekawe.
— Ej, Huguś — rzucił, przekrzywiając głowę i zerkając do środka drewnianej nóżki. Do którego nie powinien był być w stanie zaglądać. — Chodź no tutaj.
Hugo trącił nogą przypadkiem jakąś puszkę, zaklął, w końcu podszedł, chwilę kontemplując razem z syrenem znalezisko.
— Na co ci to wygląda? — zapytał Dante, bardziej w celu potwierdzenia, że myślą o tym samym, niż próbami zrozumienia, czym może być czarny pakunek upchany przez Maurycego w mebel, pewnie jeden z dwóch czy trzech wsadzonych tam. A on głupi myślał, że ta legalność potrwa tak ze zmianę dłużej.
— Zdecydowanie nie jak coś, w czym byłby rutinoscorbin — odparł Hugo.
— Ewentualnie taki pokruszony.
— Z dodatkowym pierdolnięciem.
Dante odrzucił nóżkę stolika, chwycił za kanty liźnięty ogniem blat i przełamał go sobie na kolanie. Parę czarnych pakunków upadło na ziemię, reszta trzymała się wciśnięta we wydrążone drewno.
Cały pierdolony stolik był pewnie równowarty nowemu, sportowemu autu. Kto stawia coś takiego pod mikrofalą?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz