Dom Maeve zawsze był otwarty dla jej przyjaciół. Mogli zjawić się tutaj o każdej porze dnia i nocy, nie zapowiadając się wcześniej i nigdy nie usłyszeliby słowa skargi czy odmowy. Mogli poruszać się po całym domu jak po swoim własnym, z wyjątkiem tego jednego, niedużego pokoju, przesiąkniętego zapachem farb, rozpuszczalników i werniksu. To tutaj zapadały decyzje o tym, co chce pokazać innym, a co zachować jedynie dla siebie, co jest obrazem duszy zbyt intymnym, by dzielić się nim z innymi. Czerwonooka zjawa na obrazach była właśnie czymś takim. Ucieleśnieniem najgłębszych strachów szepczących w ciemnościach, wywołujących drżenie rąk i szybsze bicie serca, które i teraz mocno, niemal boleśnie obijało się o żebra. O tych obrazach, postaci prześladującej jej w snach nigdy nikomu nie mówiła. Bała się, że zostanie uznana za wariatkę przez przyjaciół, nie chciała martwić też rodziców, już wystarczająco zamartwiających się o nią i jej zaniki pamięci. Choć minęło już kilka lat, to jednak wciąż w rozmowach pojawiały się wzmianki o tym, że nie jest dobrym pomysłem, aby ze swoją przypadłością mieszkała całkiem sama. Nie chciała jednak całe życie być od nich zależna. Chciała radzić sobie sama na tyle, na ile potrafiła.
Jednak z tym już sobie nie radziła. A nie było nikogo lepszego od Dantego, kto mógłby jej z tym pomóc. Bez względu na to, jak bardzo absurdalne było to, co mówiła, krawiec jej wierzył i to chyba ze wszystkiego było najważniejsze. Że miała go po swojej stronie, bez względu na to, czy faktycznie będą w stanie jakoś temu zaradzić czy nie. Nie wyczuwała od niego niechęci czy zwątpienia, a to, w połączeniu z gorliwymi zapewnieniami, że nie jest szalona, dodawało jej więcej odwagi niż cokolwiek innego. Nawet teraz, gdy pluszowy koc za pomocą jednego węzła zmienił się w superbohaterską pelerynę, wiedziała dobrze, że Dante z niej nie drwi, a próbuje pomóc, rozładować sytuację, choć trochę ją rozbawić i jednocześnie dać swobodę dłoniom, by spuścić koszmarom należny łomot. Zachichotała cicho, nieco nerwowo, wciąż trochę spięta, a jednak rozbawiona jego poczynaniami. Dźwięk ten jednak zaginął w gęstej ciszy przesyconej zwątpieniem i strachem. Zacisnęła nerwowo dłonie, świerzbiące, by chwycić za pędzel i uwiecznić ostatni, świeży jeszcze koszmar, który nieustannie krążył po jej myślach w niewyraźnych kształtach. To było tak irytujące. Gdy wydawało jej się, że już jest w stanie coś dostrzec, obraz rozmywał się i umykał, zostawiając jedynie jedną wielką niewiadomą, której mogła się jedynie domyślać.
Choć obiecała sobie, że się powstrzyma, że da radę, to jednak nie mogła nie drgnąć, gdy Dante odwrócił jeden z obrazów, a czerwone oczy mogły bez przeszkód zobaczyć całą pracownię, a także ją samą. Zupełnie jakby mógł przejrzeć ją na wylot, dostrzec wszystkie słabości i obawy, a później wykorzystać je przeciwko niej. Odetchnęła głęboko. Teraz przecież było choć trochę inaczej. Nie była z tym sama. Miała Dantego.
Dłoń wciąż drżała, choć nie cofnęła się, unieruchomiona w zachęcającym uścisku ciepłych palców syrena na nadgarstku. Nawet nie myślała o tym, aby się wyszarpać, nie czuła się zmuszana, a jedynie zachęcana, by zrobić to, co tak naprawdę powinno nastąpić już dawno temu. Te obrazy nigdy tak naprawdę nie powinny powstać, zawsze czuła, że są czymś, co dzieje się wbrew jej woli. Jedyna czarna plama, skaza na tym miejscu, które zawsze miało być ciepłe, przyjazne i bezpieczne.
Zadrżała przerażona, gdy czubek noża wbił się w płótno. Czuła się tak, jakby wbijała go nie w martwy przedmiot, a żywe, ciepłe ciało. Spojrzała niepewnie na Dantego, w jego oczach szukając zapewnienia, że przecież nie dzieje się nic złego. Mocniej zacisnęła palce na nożu, widząc lekki, pełny aprobaty uśmiech na twarzy przyjaciela i dodające pewności skinięcie głową. Znów spojrzała na obraz.
Płótno pękało z cichym protestem pod naporem ostrza. Serce biło tak, że nie mogła złapać tchu, gdy zbliżyła się do niewyraźnie zarysowanej, wciąż szyderczo uśmiechniętej twarzy. Na krótki moment spojrzała w te czerwone oczy. Wydawały się jeszcze bardziej złe, wściekłe niż do tej pory.
Nóż wdarł się w namalowaną farbą skórę. Przepełniony furią, bólem wrzask rozdarł panującą wokół, ponurą ciszę. Z płótna trysnęła gęstym, ciepłym strumieniem czerwona farba, zalewając obraz, plamiąc dłonie Maeve i Dantego. Okno otworzyło się z trzaskiem ramy, a lodowaty podmuch wiatru strącił świecę. Jej płomień zgasł, a ciemność rzuciła się na nich jak wygłodniały, krwiożerczy potwór.
– Dante! – Nóż wypadł z dłoni wróżki, uderzenie o drewnianą podłogę zmieszało się z jej krzykiem. Nie czuła bliskości przyjaciela. Była kompletnie sama w bezgranicznej, zimnej ciemności.
– Jestem, Maeve, jestem. – Ciepła, duża dłoń znów chwyciła jej rękę. Mrok rozproszył się przed maleńkim płomieniem różowej zapalniczki. Cienie padające na twarz Dantego wyostrzały jego rysy zdradzające niepokój. Nie musiała pytać. Również to słyszał, to nie była tylko i wyłącznie jej wyobraźnia.
– To pewnie lis – powiedział szybko mężczyzna, podchodząc do okna. Wyjrzał na zewnątrz, jakby szukał wzrokiem zwierzęcia, a później je zamknął. Podniósł z podłogi świecę, uważając, by nie wdepnąć w rozlany wosk i odpalił ponownie knot.
– Pewnie tak – zgodziła się Maeve, chociaż tak naprawdę wcale w to nie wierzyła. Owszem, mieszkała w takim miejscu, że obecności lisa i tego, że wydarł się akurat w takim, a nie innym momencie było przypadkiem, podobnie jak przeciąg otwierający okno. Ale czy naprawdę w to wierzyła? Czy to nie było zbyt grubymi nićmi szyte? Spojrzała znów na swoją rękę, czystą i białą, później na płótno. Po krwi nie było nawet śladu. Obraz wyglądał tak jak zwykle, pomijając rozdarcie, które ledwo tknęło wymalowaną sylwetkę.
– To było… zajebiście dziwne – przyznał w końcu Dante. Cóż, to nie była pierwsza dziwna rzecz, która jej się przydarzyła. Ale wywołała jednocześnie jakiś impuls. Wyrwała z tego paraliżującego strachu odbierającego sprawczość. Przerażenie już nie ścinało lodem krwi w żyłach. Teraz ogarniał ją płomień buntu. Ta bezimienna, pozbawiona twarzy istota nie będzie jej dłużej dyktować, co ma robić. Nie będzie jej terroryzować swoim upiornym spojrzeniem i uśmiechem. Nie będzie miała nad nią dłużej władzy.
Nim zdążyła się rozmyślić, pochwyciła nóż z podłogi i z krzykiem wbiła go prosto w twarz szkarady. Płótno jęknęło głośno, rozrywane gwałtownym ruchem wróżkowej ręki. Bez oporów przyjęło kolejny cios, a potem następny i następny. Maeve zrzuciła obraz ze sztalugi i chwyciła za następny, przedstawiający tego samego potwora. Wzięła szeroki zamach i rozerwała płótno na wystającej listwie. Zaśmiała się głośno, dziwnie lekka. Spojrzała na Dantego, zarumieniona z wysiłku i szczerze uśmiechnięta.
– Teraz na pewno masz mnie za jakąś psycholkę – stwierdziła bez cienia wstydu. Zachichotała, widząc na twarzy przyjaciela ten zawadiacki uśmiech.
– Zostaw coś dla mnie – powiedział jedynie. Maeve wykonała płynny, zapraszający gest ręką. Więcej nie trzeba było.
– Teraz uważaj, patrz – Dante przyjął pozę, jakby właśnie miał toczyć zażarty pojedynek na ringu. Gdyby mężczyzna z portretu był prawdziwą istotą, z pewnością miałby już złamany nos. Na samym środku obrazu ziała ogromna dziura po pięści, a połamane listewki zwisały smętnie. Maeve roześmiała się. Teraz nawet cienie wydawały się znacznie bardziej przyjazne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz