10 kwietnia 2024

Od Dantego do Maeve

Śmiech Maeve był najlepszą rzeczą, która się wydarzyła od przekroczenia przez Dantego progu pracowni. Obca postać z wróżkowych koszmarów, niepokojące malunki, krwawa farba lejąca się z płótna – ogarnięcie tych dziwactw było żadną ceną do zapłacenia, jeśli dzięki temu mógł obrócić nerwowość przyjaciółki w pewność siebie i zaskakującą radość. Dla tego strachu, fizycznego i namacalnego dzięki przeniesieniu go na płótno, nie istniało miejsce, w którym mógłby się skryć przed nienaturalną siłą syrena, dorwałby go i rozerwał na drobne kawałki za każdym razem, gdy Maeve by go o to poprosiła, a potem uśmiechałby się tak jak teraz, zawadiacko i z rozbawioną iskrą w oczach, widząc, że jego wsparcie spełniło swoją rolę, pobudziło jeszcze do działania.
Bo ewidentnie sama Maeve niezgorzej sobie radziła w rozrywaniu drania.
— O, ten duży jest zdecydowanie dla mnie — zarządziła bojowo wróżka, przesunęła nogą kilka pomniejszych, już zniszczonych portretów, małymi skupiskami walającymi się po podłodze i sięgnęła po jedno z większych dzieł. Dante otworzył szerzej oczy, roześmiał się na zapał aktorki, pokonał w paru susach bałagan.
— Poczekaj, pomogę ci z tym. — Jak ona wcześniej wsadziła tę bestię na sztalugę, a po skończeniu malowania zataszczyła ją jeszcze pod ścianę? Złapał po bokach płótno prawie tak szerokie, jak jego rozłożone ramiona, trochę się zachwiał przy przenoszeniu go, gdy jakaś zbłąkana listewka próbowała mu wykraść równowagę, lecz obraz w końcu stanął na katowskim pieńku, przygotowany do przyjęcia swej kary.
Panorama twarzy, tak by nazwał to, co zostało przedstawione na płótnie. Para tych przeszywających chłodem i okrucieństwem ślepi, głęboko osadzonych w pokrytej cieniami twarzy, pośrodku ostry fragment nosa, lekko wypukły u nasady. Niewiele więcej z niego było widać, do tego obraz kończył się w połowie czoła. Miał przytłoczyć obserwatora, dać mu poczucie, że koszmar jest większy od niego, potężniejszy, że on i jego ciemność roztaczają kontrolę nad całym terenem wokół widza. Ale na Dantem i Maeve nie robił już żadnego wrażenia.
— Chcesz mu przywalić? — zaproponował syren, z boku przyglądając się, jak wróżka po chaotycznym rozwaleniu paru nocnych zmór, teraz zastanawia się dłużej, gdzie i jak ciachnąć nożem. Podniosła wzrok, dmuchnęła na rudy kosmyk przesłaniający świecące się nową ekscytacją spojrzenie.
— Pokażesz mi jak? — zapytała, drobne usta wyginając w łobuzerskim uśmiechu. Dante znów nie powstrzymał śmiechu. Pokojowa wróżka Maeve, opiekunka poturbowanych zwierząt i najniewinniejsza dusza znana syrenowi chyba właśnie odkryła, że jednak dla kogoś może nie mieć litości.
— No pewnie.
Podszedł do aktorki, po czym machinalnie stanął w swojej bokserskiej pozycji, lecz zanim się odezwał, Maeve go wyprzedziła z pytaniem.
— Ignisa też tak uczyłeś za pierwszym razem?
— Nie — parsknął. — Zapałkę obrażałem co drugie słowo, gdy oglądałem, co on z tym swoim cielskiem wyczynia. Tobie tylko powiem, żebyś wysunęła trochę lewą nogę do przodu, ugięła kolana i uznam cię za mojego najlepszego ucznia, gdy trafisz frajera między oczy dobrze zaciśniętą pięścią.
Maeve przyjęła taki układ z pogodną wesołością, kiwnęła głową, uważnie słuchając porad syrena skupiających na paru ważniejszych ogólnikach, jak wyprowadzić dobry cios, a potem uderzyła w obraz całą parą, jaką mogła w sobie zebrać.
Płótno nie pękło, listewki nie poleciały, twarz zaś maszkary wydawały się co najwyżej lekko oburzona atakiem, ale Maeve się zaśmiała, dopytała, czy Dante na pewno widział, rozpromieniona stwierdziła, że chce jeszcze raz i tak spędzili kolejne kilka minut po prostu bijąc dzieło jak worek treningowy, bawiąc się i obrażając najgłupszymi wyzwiskami koszmar z obrazu. Zlęknione drżenie zastąpili trzęsącymi się od śmiechu ramionami, na nagłą i nieprzyjemną niespodziankę z iluzją farby odpowiedzieli wylaniem tej prawdziwej i różowej na mroczny portret i jeszcze zdecydowanie orzekli, że następnego ranka trzeba odnaleźć te lisy i poważnie z nimi pogadać. Gdy dobrnęli do zniszczenia ostatniego tworu z podobizną dziwnej osobistości, Dante był przekonany, że jakakolwiek moc, czar bądź przekleństwo, które dawało władzę dziełom Maeve nad rzeczywistością, osłabło, wręcz straciło kompletnie swoje zdolności. Nie było więcej rozcinania ciała, lecz tylko zwykłe płótno cięli, nie walczyli z potworem, a raczej z nieudanymi pracami.
Dante pociągnął nosem, zerknął po porozrzucanych płótnach wyciągających w ich stronę swoje rozerwane fragmenty, jak dwu albo trzypalczaste dłonie szukające odwetu za połamane listewki.
— Kurwa, trochę syf się zrobił… — mruknął, obracając w palcach zapalniczkę. Wtem coś błysnęło za różowymi szkiełkami, plastik skrył się w dużej dłoni, pewnie na nim zaciśniętej, Dante uniósł głowę. — A wiesz, co można zrobić, żeby łatwo pozbyć się syfu?
— Co? — Maeve zmarszczyła lekko brwi.
Posłał jej swój półuśmiech, charakterystyczny, niesforny, na który większość ludzi odpowiadała „Dante, nie”.
— Spalić go — powiedział, kieł błysnął w świetle świecy. — Kiedy ostatnio robiłaś ognisko?
Usta wróżki rozwarły się w zdziwieniu, Maeve jednak nie odrzuciła pomysłu, trochę może się zawahała.
— No, niby jest na podwórku miejsce na ognisko, ale nie używałam go od…
— Idealnie. — Klasnął w dłonie, odrzucił poły swojej pluszowej peleryny, już zastanawiając się, jak przenieść na raz najwięcej ze zniszczonych kawałków obrazów na zewnątrz. — Do roboty, księżniczko, trzeba pozbyć się drania całkowicie.
Jak zarządził, tak też się stało, wróżka nie wyglądała na skorą do kłócenia się z jego planem, wręcz przeciwnie, drobne skrzydełka poszły w ruch i to Maeve pierwsza wyleciała z pracowni, przy piersi trzymając pozostałości uczynionego w pokoju zniszczenia.
Noc trwała, ze swoim chłodnym wiatrem ani trochę nie polepszając jego stanu zdrowia, lecz Dante w całym swym geniuszu stwierdził, że pieprzy to, on chce ognisko, takie duże, przy którym sam Zapałka nie powstydziłby się usiąść, chce zobaczyć popioły obrazów i śmiać się z gościa próbującego nawiedzać Maeve w snach. Dołożył nową partię do góry zniszczonych obrazów, zgarnął z trawy fragment płótna, oderwany kawałek z wymalowanym na nim, odrażającym uśmiechem i cisnął go między krąg kamieni. Aż mógłby przysiąc, że mrok płatał mu przed oczami figle, wykrzywiając wargi koszmaru w niezadowolony grymas.
Opróżnili pracownie całkowicie ze śladów dziwnej serii obrazów, dzięki czemu pomieszczenie stało się lżejsze, przytulne oraz swobodne. Jakby wcześniej trzeba było chodzić na paluszkach, aby nie zwrócić nadto uwagi cholerstwa z odwróconych dzieł.
Tego samego cholerstwa, które Dante właśnie podpalał różową zapalniczką. Powsadzał mniejsze i jarzące się słabym ogniem kawałki papieru w szczeliny ogniska, te zaś skutecznie roznosiły żar po pracach Maeve, więc wcale nie musiał przykładać tej zapalniczki prosto do poszarpanej mordy paskudztwa, jednak zrobił to, z satysfakcją pozwalając płomieniom go pochłonąć od środka płótna.
Odstąpił kawałek, stanął przy wróżce, przez chwilę w ciszy oglądając tworzący się snop światła. W oddali usłyszał krzyk, drapiący w uszy, bardzo nieprzyjemny, Maeve pewnie też. Nie zareagowali, może oboje uznali to znów za lisa.
Nie odrywając wzroku od ogniska, Dante przechylił się lekko w stronę aktorki.
— Masz pianki? — zapytał, próbując za bardzo się roześmiać przez wychwycony kątem oka wyraz twarzy Maeve.
— Jesteś pewien, że to zdrowe jeść cokolwiek zrobionego nad tymi obrazami? Wiesz, werniks, farby… — Spojrzała gdzieś w bok. — To, co było na płótnie…
— Oj tam, wystarczy, że będziemy je trzymać w okolicy ognia i powinny się zrobić. Mam naprawdę ochotę teraz na pianki, Maeve.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz