— …i w tamtym momencie wyglądanie na Ciebie z okna, jak odjeżdżasz, stało się moim nowym nawykiem — przeczytał, ostatnie słowo dopowiadając z kontekstu zdania i rozmazanego kształtu liter, bo nowa kurtyna łez poczęła przysłaniać Dantemu widok na świat. Jednak wzroku nie odwrócił, mroźnym błękitem zalanym słoną wilgocią wpatrywał się w kartki jak zaczarowany, zdania rozpoznając jedynie jako czarne kawałki muliny oplatające się z uczuciem wokół syreniego serca, płatki kwiatów jako barwną plamę na środku strony. Pierś, szeroka, niezłomna, odwagą i uporem wykuta, zadrżała, będąc bezsilną wobec sztormu, który Bashar wywołał. — Zawsze to robiłeś? — spytał szeptem, znając odpowiedź i wciąż nie dowierzając, w to jedno przemyślenie, we wszystkie poprzednie i każde następne.
Przyłożył dłoń do ust, by wstrzymać płacz, lecz jego lekarz przyjmował wszelkie syrenie uczucia, po czym pielęgnował je bądź utulał, więc ujął jego rękę, dał pozwolenie, wręcz zachętę na załkanie, niewalczenie z tym.
— Zawsze — odpowiedział, całując po kolei wyrobione kostki, wolną dłonią gładząc jego nadgarstek. Dante na chwilę zapomniał, że istnieje coś poza dotykiem i bliskością Bashara, poza urokiem małych rzeczy i czułości, które stały się jego codziennością. — Żeby mieć pewność, że bezpiecznie ruszyłeś w swoją stronę. I pomimo narastającego z czasem żalu, że nie zostawałeś jeszcze chwilę dłużej ze mną.
Prychnął krótkim, rozczulonym śmiechem. Jakby ta chwila dłużej, pojęcie względne, ze znaczeniem mogącym określać pięć minut i cały dzień równocześnie, była w stanie kiedykolwiek im wystarczyć. Przerzucił kilka kartek wstecz, nie mogąc na razie się skupić na czytaniu reszty notatek.
— I z każdego bukietu zasuszyłeś po płatku… — powiedział cicho, opuszkiem muskając nieco przyblaknięty odcień czerwonej kamelii, znów czując na wargach smak i ciepło ich pierwszego pocałunku, gdy właśnie ten kwiat zerkał na nich z koszyka roweru. — Bashar, ich było… sam nie wiem ile.
Lekarz wyprostował się nieznacznie, miękkimi pocałunkami wtulił się w jeden pobliźniony policzek, potem drugi, wytrwale pozbywając się tą pieszczotą świeżych łez z syreniej twarzy.
— Każdy był równie wartościowy i ważny dla mnie — odparł, odsunął się kawałek, by złączyć ich spojrzenia, oba tak zakochane, że mogące być swymi lustrzanymi odbiciami.
Coś błysnęło w syrenich oczach – myśl, uczucie, zrozumienie? Sam do końca nie wiedział, może wszystkie te rzeczy na raz. Szukał przez te lata czegoś, co miało dla niego kształt szczerego uśmiechu posyłanego komuś z drugiego końca pokoju, komfort ramion, które nie puszczą go nigdy i pomogą przetrwać najgorsze; co niosło mu bezpieczeństwo i poczucie bycia chcianym za to, kim jest, ze swoim dużym sercem i barkami pragnącymi ciepła. Widział Bashara, jego smukłą twarz oraz łagodne spojrzenia, słyszał kochliwe słowa oraz stęsknione westchnienia i ponownie docierało do niego, że dawno jego obiekt poszukiwań przybrał formę tego jednego mężczyzny.
Już wiedział, co umieści jako pierwsze w notesie, lecz ani trochę nie powstrzymało go to przed zdradzeniem tego Basharowi wcześniej.
Mokre od łez, wygięte w górę wargi błyszczały się w blasku świecy. Dante głos miał spokojny i cichy, pewny, prawie niedrżący, gdy się odezwał, jakby patrząc na swego ukochanego, mógł swobodnie w tym samym momencie przeczytać słowa wyryte we własnym sercu.
— Bashar — szepnął czule, a mężczyzna zapadł się mocniej w jego objęciach, jak w ciepłej wodzie ich wspólnych kąpieli. — Jesteś moją miłością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz