29 kwietnia 2024

Od Raouna – Bogowie się nie upijają...


Raoun śmiał się jak szaleniec, jego klarowny głos odbijał się echem po całym apartamencie. Ktoś mógłby zaryzykować stwierdzeniem, że słychać go było nawet w mieszkaniach sąsiadów... A nie, nie trzeba było ryzykować, bo po pewnym czasie odezwały się pieski sąsiada z boku. Gdy szczekanie zdołało przedrzeć się przez śmiech, bóg uciszył się, po czym wziął głęboki wdech.
W rzeczywistości nie było mu do śmiechu. Tyle się starał, tyle czasu poświęcił, odkrył coś wielkiego, na poziomie nowego kontynentu, a nic za to nie dostał! Lepiej, nawet mu nie uwierzono! Przecież to było oczywiste: Cheoryeon był Cruinneirimem, dokładniej jego reinkarnacją! A przynajmniej resztkami tej reinkarnacji, bo Raoun nie przyjmował do wiadomości, że prawdziwy Cruinneirim tak by zareagował na wieści Boga Spirytyzmu. Ten niewychowany jasnowidz powinien mu teraz padać do stóp, dziękować i pytać, co mógłby zrobić, by odwdzięczyć się za coś tak wielkiego! To co zrobił? Przegonił go! Przegonił jak ostatniego intruza!
Jednym sprawnym ruchem ręki otworzył butelkę wina, nalał trochę do lampki. Ledwo zdążył przechylić w górę szyjkę, jak niewielka dłoń złapała za nóżkę i przyciągnęła naczynie do siebie. Bóg spojrzał na siedzącego już na kanapie Yonkiego, nieco się skrzywił, ale ostatecznie nic nie powiedział. Nie mówiąc nic, napełnił drugą lampkę, a następnie odstawił butelkę.
Bez jakiegokolwiek cienia ekscytacji bogowie stuknęli się naczyniami i w tym samym czasie pociągnęli pierwszy łyk.
Yonki cicho przełknął, ze skrzywieniem spojrzał na wino.
— Gdy się pije w takiej sytuacji, to gorzej smakuje — rzucił.
— To wytrawne — odparł Raoun.
— Bleeeee.
Mały bóg zamieszał, ponownie się napił, tym razem jednak nie skrzywił się, a pokiwał głową.
Dwójka tak siedziała w ciszy z zepsutym humorem.
Raoun był niemal pewny, że wszystko pójdzie po jego myśli. W momencie, w którym Yonki złapał Cheoryeona za nadgarstek i źrenice młodego zaświeciły się na biało, Bóg Spirytyzmu wiedział, że dobrze rozwiązał zagadkę. Zamierzał nawet poklepać siebie po plecach, ale wtedy ten gówniarz wyskoczył na nich z pyskiem, że terefere, gówno prawda, nie był żadnym Złotoskrzydłym, a już zwłaszcza Cruinneirimem! Kiedy wszystko zostało podane na tacy! Raoun był gotów złapać smroda za ten niewyparzony język i siłą zaciągnąć do Międzywymiaru, żeby pokazać mu ten cholerny obraz na żywo... ale coś czuł, że tamten nadal by nie wierzył, tylko zacząłby pieprzyć o jakichś pierdołach, że się niby przygotowali, bla, bla...
Ech...
Upił wina, westchnął ciężko.
Pomyśleć, że coś takiego zrujnowało mu humor na resztę dnia. Zakładał, że jak pójdzie z Yonkim na jakieś sycące jedzenie, to będzie weselszy, jednak nie pomogło. Nawet poszli do parku na lody, Yonki go zaciągnął na huśtawki, a zostali jedynie przegonieni przez dzieci, które czekały na swoją kolej! Ten dzień był po prostu tragedią.
Zerknął przelotnie na zegar. Była dopiero dziesiąta wieczorem. Przed nim jeszcze cała noc, zanim będzie musiał iść do pracy. Ach, trzeba było wziąć nocny dyżur! Co z tego, że Bashar teraz mniej siedział szpitalu po zmroku, Raoun przecież mógł sam sobie spędzić nockę na SOR-ze.
— Ej, Raoun, czemu my pijemy alkohol? — usłyszał.
Spuścił wzrok na Yonkiego, który właśnie uzupełniał swoją, już pustą, lampkę. Bóg Chaosu nalał do połowy, zamieszał, a następnie duszkiem wszystko wypił.
— Co? — Maersaephczyk uniósł jedną brew.
— No wiesz — zaczął tamten, gdy ostatnia kropla spłynęła do jego ust — śmiertelnicy w takich sytuacjach piją, żeby się upić i choć na chwilę zapomnieć o problemach. Ale my nie możemy się upić, więc w sumie równie dobrze moglibyśmy pić wodę albo jakiś sok.
Usłyszawszy jego słowa, Raoun popadł w chwilowe zamyślenie.
— Masz punkt.
Racja, oni, bogowie, nie mogli nawet zatopić smutków w alkoholu. Zwykły śmiertelnik po butelce wina już byłby pod wpływem alkoholu, a oni mogliby wypić do ostatniej kropli wieloletnie zapasy największej winiarni w Solmarii i dalej nic by im nie było. Łał, nawet w takiej sytuacji nie mogli odreagować.
Ten jeden raz odrobinę zazdrościł śmiertelnikom.
Z cichym westchnięciem nachylił się nad stolikiem i uzupełnił swoją lampkę. Butelkę szybko od niego przejął Yonki, który po raz kolejny sobie nalał. Wyższy bóg zmierzył go wzrokiem, chwilę mu się przyglądał. Był pewien, że tamten jeszcze kilka minut temu krzywił się od wytrawnego wina. Ach, najprawdopodobniej coś zmajstrował swoją mocą, żeby mu smakowało...
— Ej, Yonki — zagadał wtem.
Mniejszy bóg odwrócił głowę, posłał mu pytające spojrzenie.
— Mhm? — rzucił tylko, bowiem był w trakcie picia.
— Umiesz sprawić, żebyśmy tymczasowo się upili?
Słysząc to, Bóg Chaosu zabrał od ust lampkę. Spuścił wzrok, podparł palcem wskazującym podbródek.
— Hm...



— I ja mu mówię, powtarzam, zaplatam się jak jakaś płyta ścięta, a on nic! No nic nie dociera do tego zakutego łba!
Raoun przechylił lampkę, wypił z niej resztkę, na sekundę się zakrztusił. Zakasłał, wyprostował się odrobinę na kanapie. Yonki coś zrobił, że wino straciło smak? Przechylił się do przodu, z cichym burknięciem pod nosem sięgnął po butelkę. Podniósł ją, zerknął jednym okiem do środka, zobaczył jednak tylko dno. Mimo to spróbował coś z niej nalać, choćby te ostatnie kropelki. Gdy się ich nie doczekał, postawił butelkę przy kilku innych.
Yonki leżał na dywanie, oparty rękami o blat stolika jak jakaś załamana kobieta z renesansowego obrazu. Z jego pleców wystawała niewielka, nieukazująca swojej pełnej formy para skrzydeł, które przypadkiem wypuścił, gdy trochę wcześniej spadł z kanapy.
— Wiem... — zaczął półprzytomnym głosem. — Byłem tam.
— Ty weź z tym „byłem” — rzucił w odpowiedzi Raoun. — Co ty w ogóle masz z tym pisaniem po ścianach?
— Bo lubię dawać znak... że tu byłem.
— Nie uważasz, że to dziecinne?
— Sam jesteś... dziecinny.
Wymienili się spojrzeniami.
— A może to ja jestem dziecinny — oznajmił Yonki.
Raoun wziął głęboki wdech, zaczął sprawdzać po kolei wszystkie pozostałe butelki. Ku jego zawiedzeniu nic w nich nie znalazł. Zerknął obok stolika, tam też nie czekała na niego pełna. Czyli chyba musiał iść po następną. A miał w ogóle jeszcze jakieś? Pamiętał, że trzymał je w różnych miejscach... tylko gdzie dokładnie? Nie, chwila, już je opróżnili! Opróżnili całe jego zapasy wina! Powinien był kupić więcej! Tak coś czuł!
Dzień tragiczny!
— Ja nie wiem, ja nie wiem, co z tym zrobić! — jęknął głośno.
Złapał za niewinnie leżącą przy nim poduszkę i cisnął nią na drugi koniec salonu.
— Co z tym zrobić? — spytał wolno Yonki.
— No właśnie nie wiem!
— No...
Mały bóg wyciągnął rękę, żeby dosięgnąć swojej lampki, lecz gdy koniuszki palców już muskały szkło, większa dłoń przechwyciła naczynie. Bóg Chaosu ze smutkiem obserwował, jak Bóg Spirytyzmu kradnie mu ostatnie łyki wina, aczkolwiek nie powiedział nic na ten temat. Poruszył nieco skrzydłami, kolorowy brokat na piórach chwilę mienił się w świetle zawieszonej pod sufitem lampy.
— Po prostu zabierzmy... go do... Międzywymiaru — powiedział w końcu.
— Yonki, ja mówię o winie — odpowiedział Raoun.
Tamten zamrugał parę razy, przyjrzał się butelkom.
— Aaaaa... — Wolno przytaknął. — Widziałem... — czknął — taki fajny, różowy likier u sąsiada...
— Yonki, nie będziemy kraść... — zamilkł wtem. — Yonki, czy ty wkradłeś się do domu sąsiada?
Nie, tylko tego brakowało! Już raz sąsiad przyłapał małego boga na wchodzeniu do apartamentu i Raoun musiał mu wciskać kit, że to jego bratanek, który przyjechał do niego, coś tam, coś tam... A teraz ten bratanek wkradł się do cudzego mieszkania?! Jeśli coś ukradł albo zostawił po sobie jakiś ślad, który doprowadzi sąsiada do niego, to Bóg Spirytyzmu przysięgał, że powyrywa mu wszystkie pióra i wypcha nimi poduszki na swoim łóżku, którego i tak nie używał, bo nie spał, a samego Yonkiego wyrzuci przez balkon jak papierowy samolot...! W sumie to nie brzmiało tak ostro. To... obedrze go ze skóry Dusznikiem i uszyje z niej płaszcz! Ale ta skóra zniknie po pewnym czasie... Ach...
— Chciałem tylko... — zaczął Yonki — pomarańcze zobaczyć.
Usiadł prosto, kilka sekund poruszał ustami, jak gdyby badając w nich dziwny posmak po czymś.
Raoun spojrzał na niego, uniósł brwi.
— Jakie pomarańcze? 
— Te małe, puchate pomarańcze. — Ponownie czknął. — O dziwo... żaden nie był pomarańczowy.
Wyższy bóg patrzył na mniejszego, kompletnie nie wiedząc, o co tamtemu chodziło. Jakie pomarańcze? Czemu wkradł się do sąsiada, żeby popatrzeć na pomarańcze? Mógł po prostu iść do pierwszego lepszego sklepu i zobaczyłby tyle pomarańczy, ile dusza zapragnie! Też które pomarańcze były puchate? Może mu chodziło o brzoskwinie? Te miały włoski. Ale nadal nie dało się powiedzieć o nich jako puchate! Gdzie istniały pomarańcze, które miały włosy! I skąd sąsiad je wytrzasnął...!
A.
— Pomeraniany — rzekł ostatecznie, lecz nie wiadomo, czy do Yonkiego, czy bardziej do siebie.
Bóg Chaosu przytaknął.
— Tak, pomarańcze.
Powoli wstał, zamierzał gdzieś iść, ale stracił równowagę. Zatrzepotał skrzydłami, lecz ich obecna wielkość nie zdołała go uchronić przed upadkiem. Padł jak długi, podbródkiem zahaczył o kwadratowy stolik obok kanapy, coś strzeliło w jego karku. Zastygł w absolutnym bezruchu, z jednym skrzydłem opartym o podłokietnik, a drugim płożącym się po ziemi.
Raoun nie zwrócił na to uwagi, zbyt zajęty ponownym sprawdzaniem, czy może tym razem znajdzie w butelkach trochę wina. Te jednak pozostały puste.
— Ach, co mam z tym zrobić?! — odezwał się, na sekundę schował twarz w dłoniach. — Nie, Yonki, nie mówię o winie, mówię o Cheoryeonie! Tyle razy mu mówiłem, z takimi dowodami wyjechałem, a ten zamienił mózg na kamień! No nic do niego nie dotrze, nic! Ten wypadek rozum mu zapierdolił czy jak?! Przecież on to Cruinneirim, co w tym takiego trudnego do zrozumienia! Niech się cieszy, że nie jest reinkarnacją Farvany albo Cogadha, bo bym go zajebał na miejscu! A Cruinneirim to kumpel Pramatki, to mu nic nie mogę zrobić! Aish, kurwa mać, popierdoli mnie zaraz!
Wytargał rękami włosy, niemal całkowicie burząc ich idealny szyk. Wyrwał przypadkiem kilka nitek, niezgrabnym ruchem rzucił je na ziemię.
— No przecież jest Cruinneirimem! Tak trudno w to uwierzyć?! Nic do niego nie dotrze, nic!
— Powtarzasz się — usłyszał.
Yonki podparł się rękami, powoli wstał. Nastawił swój kark, trochę poruszał głową. Spojrzał w kierunku wyjścia z apartamentu, spoglądał na nie w ciszy, jak gdyby próbował sobie przypomnieć, co chciał wcześniej zrobić. Ostatecznie jednak wrócił na swoje miejsce przy stoliku do kawy.
— Ostatnio... coś więcej przeklinasz — powiedział. — Zawsze taki byłeś i odblokowałem nowy poziom naszej przyjaźni czy to... coś nowego?
Złapał za najbliższej stojącą lampkę, zaczął wyginać jej nóżkę na różne strony. Niestety nowa zabawa została szybko przerwana, ponieważ Raoun zabrał mu naczynie.
— Ostatnio mnie sporo rzeczy denerwuje — odparł Bóg Spirytyzmu.
Yonki przytaknął, jakby w zrozumieniu.
— Powinieneś zmienić swój tytuł na Boga Nerwów.
Tamten posłał mu krytyczne spojrzenie.
— Dobry pomysł. Zostanę Bogiem Nerwów i porozrywam wszystkie synapsy w twoim ciele! — Przedstawił rękami wyimaginowaną symulację.
— A wiesz, że mogę usunąć sobie mózg?
— A wiesz, że mogę usunąć tobie mózg? Mam nawet do tego uprawnienia! — Pogroził mu palcem.
Zamierzał coś jeszcze dodać, gdy nagle usłyszał krótkie, acz dość charakterystyczne burczenie. Odwrócił głowę, spojrzał na pozostawioną na blacie stolika komórkę.
Kto mu śmiał przeszkadzać? To na pewno nie było powiadomienie z żadnych mediów społecznościowych ani innych, głupich aplikacji, ponieważ je wszystkie powyciszał. Gdy zainstalował Ćwierkacza, po kilku dniach już miał dość powiadomień. On tylko zaglądał tam okazjonalnie, a ciągle coś do niego przychodziło, nie dawali mu spokoju! Podobnie było z AllTube'em. Nawet jeśli nigdy nie logował się na telefonie do szpitalnego konta, nieustannie dostawał od aplikacji jakieś gówna. I też wszystko wyciszył! Dlatego właśnie burczenie, które teraz się rozległo, oznaczało, że ktoś na komunikatorach się do niego dobijał. Ewentualnie powiadomienie o aktualizacji. Miał tylko nadzieję, że to nie było nic z pracy.
Z głośnym jękiem schylił się, żeby dosięgnąć urządzenie. Wziął je do ręki, chwilę mu zajęło odblokowanie ekranu. W końcu jednak dobrał się do nowej wiadomości... od Cheoryeona:
Załóżmy, że wam wierzę
Otworzył szeroko usta, wybałuszył oczy.
— OOOO?! — zawołał, zrywając się do pionu.
— Co... co jest? — spytał Yonki, próbując się pozbierać z ziemi.
— Napisał!
— Co... Co napisał?
— Napisał, że nam wierzy!
— COOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!
Również poderwał się do pionu, w dwóch chwiejnych susach znalazł się przy wyższym bogu. Stanął na palcach, zapuścił żurawia, żeby dostrzec ekran komórki.
— NO WIERZY, NO! — zawołał Raoun.
— JOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!
Oboje zaczęli skakać, krzyczeć z radości, prawie latać po całym salonie. W pewnym momencie odezwały się pieski sąsiada, lecz bogowie nie zwracali na nie choćby najmniejszej uwagi. Za bardzo przeżywali to, że ten dzień nagle postanowił się dla nich podnieść.
Yonki zatrzepotał skrzydłami, na moment nastroszył pióra. Nagle zatrzymał się na wpół kroku.
— Ale kto wierzy?
Raoun również znieruchomiał. Popatrzył na małego.
— No Cheoryeon, Cheoryeon nam wierzy, on! — Cisnął smartfona w stojący kawałek dalej fotel. — Cheoryeon!
— Aaaa! — Pokiwał głową.
Dwójka znów zaczęła świętować.
— A w co wierzy? — zapytał Yonki.
— Yonki, kurwa! — Tym razem boga odruchowo zepchnął w fotel, aż cały mebel się przewrócił. — Kasuj efekt alkoholu, kasuj!
— Jak?!
Wygramolił się z fotela, Raoun pociągnął go za przedramię do pionu.
— NO CHYBA WIESZ, JAK!
— WIEM, ALE JAK?!
— YONKIIIIIIII!
— AAAAAAAAAAA!
Minutę później oboje opadli ciężko na kanapę. Z ich ust wydobyło się w tym samym czasie głośne westchnięcie, po którym nastała cisza. Wzrok z powrotem mieli wyraźny, myśli czyste, nieskażone złymi wpływami alkoholu.
Yonki schował skrzydła, nie chciało mu się jednak naprawiać dziur w bluzie. Przez chwilę wyglądał, jakby zbierało mu się na wymioty, na szczęście do niczego nie doszło.
Tak samo jak on, Raoun również potrzebował trochę czasu na to, żeby się pozbierać. To było okropne doświadczenie, jedno z najgorszych w jego liczącym już cztery milenia życiu. Chyba nigdy nie pojmie, dlaczego śmiertelnicy tak bardzo lubili się upijać. Nic nie zyskiwali, a tylko robili z siebie błaznów.
Zerknął na wiszący zegar, sprawdził godzinę. Dochodziła pierwsza, aczkolwiek wydawało mu się, że upłynęło więcej czasu. Wziął głęboki wdech.
— Nigdy więcej tego nie robimy — stwierdził.
— Nigdy. — Yonki pokiwał głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz