Nauka jazdy konnej stanowiła doskonały pretekst do tego, by wyposażyć Dantego w odpowiedni ku temu strój, składający się z ciemnych, dopasowanych spodni i wysokich, skórzanych butów. Syren nosił je z typową dla siebie gracją, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich osób w stajni. Włosy Bashar zaplótł mu w symetryczny, złoty warkocz, a ta jasna koszula była tylko trochę rozchełstana, akurat tyle, by nie zgrzać się za bardzo przy tej ciepłej, wiosennej pogodzie.
Oczywiście, że Dante nie dał mu ponieść siodła – mężczyzna był zdeterminowany, by Bashar pokazywał mu tylko palcem, a on sam wszystko zrobi i ogarnie, pan doktor nie musi się przemęczać, przecież on sobie z tym poradzi. Bashar śmiał się mówiąc, że nie ma co do tego wątpliwości, i dawał Dantemu się wykazać, przestrzegając tylko, żeby starczyło mu sił na całą jazdę.
Pyza, spokojna klacz, która najczęściej nosiła żółtodziobów, okazała się za mała dla rosłego syrena, więc jej miejsce zajął Pączek. Słodki kasztanek z grzywą jasną niczym cukier-puder, popatrywał na Dantego z zaciekawieniem, a gdy tylko drzwi boksu się otwarły i obaj mężczyźni znaleźli się w środku, Pączek zabrał się za podskubywanie boków syrena, usiłując widać znaleźć kieszenie i czające się w nich smakołyki.
— Dostaniesz po jeździe, łasuchu — powiedział Bashar, kładąc dłoń na końskich chrapach i próbując opanować zakusy wierzchowca.
Nim Dantego można było wsadzić w siodło, Bashar musiał nauczyć go dbania o konia i przygotowania go do samej jazdy, zwracając uwagę na to, jak założyć siodło, by nie zmierzwić sierści na grzbiecie, jak przejść bezpiecznie za końskim zadem, jak poznać, że koń czuje jakiś dyskomfort i coś wymaga poprawy.
— To duże i silne stworzenia — powiedział Bashar, gdy Dante krótkimi ruchami szczotkował grzbiet Pączka. — Wystarczy, że będziesz nieuważny i koń może złamać ci kości śródstopia, stając na twojej stopie, albo ugryźć w palce, jeśli źle ustawisz rękę podając mu kawałek jabłka.
— Będę uważał, nie martw się.
Bashar uśmiechnął się, kontynuował.
— Ale są też delikatne i wrażliwe. Nietrudno je skrzywdzić, łatwo spłoszyć. I każdy ma swój charakter. — Lekarz wrócił uwagą do trzymanego za wodze konia. — Pączek, chociażby, jest małym ciekawskim nicponiem i nigdy nie ma dosyć głaskania, dla odmiany Bucefał ma bardzo ścisłe kryteria według których pozwala się komuś dotknąć, albo nie. Pyzy nie ruszy nawet wystrzał artyleryjski, a Strzała zawsze musi jechać pierwsza i jedyne, co można zrobić, to jej na to pozwolić.
Wyczesany Pączek stał spokojnie, gdy Dante założył siodło, pozwolił syrenowi sięgnąć po popręg i zapiąć go starannie.
— Na padoku pokażę ci, jak dociągnąć popręg z siodła. Z ziemi to trudniejsze i musisz pamiętać, żeby to zrobić, kiedy będziesz już na poważnie jechał. Inaczej zlecisz z konia razem z siodłem.
Pączek strzelał radośnie ogonem, gdy Dante wyprowadził go z boksu, sam skierował się w stronę padoka. Bashar szedł zaraz obok, trzymając na ramieniu zwiniętą lonżę.
— Podczas jazdy Pączek jest pod twoją opieką — powiedział do Dantego.
— A co z tobą?
— Ty jesteś pod moją opieką. — Bashar rzucił mu spojrzenie. — A to oznacza, że musisz skupić się na koniu, a nie na mnie.
Syren parsknął śmiechem.
— Prosisz o trudne rzeczy.
— Nie prosiłbym o nie, gdybym nie był pewien, że sobie poradzisz — odparł lekarz, przystając.
Padok stanowił rozległą płaszczyznę zrytej kopytami, miękkiej ziemi, oddzielonej od reszty okolicy prostym, drewnianym płotem. Kawałek dalej ta piegowata dziewczyna prowadziła na lonży jakiegoś niepewnego, przestraszonego chłopaka, a Pyza spokojnie szła stępa po kole, nie przejmując się zaciśniętymi na łęku dłońmi i spiętymi udami biednego ucznia. Kawałek dalej wyłożono drążki, zwykłe bele drewna, oddalone kawałek od siebie, idealne do tego, by koń musiał nieco wyżej unieść kopyta, chcąc je gładko pokonać. Jak na razie nikt się nimi nie interesował, ruch na padoku był niewielki, wokół panował spokój i cisza.
Dante wdrapał się na siodło, Bashar zaplótł wodze, założył lonżę. Początkowo lekarz szedł tuż przy pysku Pączka, prowadząc Dantego po wydeptanym kole, zwracając uwagę na to, by mężczyzna nie spinał się nadmiernie, siedząc w siodle i by starał się wyczuć krok swego wierzchowca, dopasować do niego własne ciało. Potem była lonża i te dziwaczne polecenia w rodzaju dotknięcia końskich uszu, położenia się na puchatym zadzie, albo siedzenia bokiem, z nogami po jednej stronie siodła. Dante radził sobie, pewnym gestem sięgał uszu czy końskiej łopatki, wylegiwał na szerokim zadzie, od czasu do czasu popatrując na Bashara, szukając w spojrzeniu mężczyzny aprobaty.
— Kiedy pojedziemy gdzieś razem? — spytał syren, gdy godzina jazdy dobiegła końca i czas było odprowadzić Pączka do stajni.
— To zależy, jak dobrze opanujesz samą jazdę — odparł Bashar, podchodząc bliżej do wierzchowca, zwijając z powrotem lonżę.
— A jak długo tobie to zajęło?
Demon parsknął śmiechem.
— Nie bierz mnie za wyznacznik.
— Bashar — głos Dantego przeszedł w przyjemny pomruk. — Ja wiem, że tobie na pewno poszło doskonale. Ale ja też jestem zdeterminowany.
Lekarz pokręcił głową, chwyciwszy wodze i prowadząc Pączka niespiesznym krokiem w stronę stajni.
— Jeździłem trochę w liceum — wybrnął, przyjmując liceum jako uniwersalny wyznacznik tego, dlaczego coś szło mu lepiej, niż przeciętnemu człowiekowi. — Tutaj po prostu musiałem przypomnieć sobie to czy tamto.
— A kiedy pojedziemy gdzieś razem?
Bashar parsknął śmiechem.
— Jak nauczysz się jeździć na tyle, by nie zlecieć w galopie — odparł.
— To niedługo!
— Nie zaczęliśmy nawet kłusa.
— Szybko się nauczę.
— Dante — Bashar odwrócił się, popatrzył na syrena. — Nie przyspieszaj rzeczy. Mamy przecież czas. Ja się nigdzie nie wybieram.
Coś rozbłysło za tymi różowymi szkłami, Dante uśmiechnął się, tym razem miękko, nie zaś łobuzersko.
— To w takim razie ten jeden raz będę cierpliwy.
Bashar wyciągnął dłoń, poklepał udo swego ucznia.
— Grzeczny chłopiec.
Bashar opuszczał właśnie szpital, wyciągnął odruchowo telefon, by napisać, że skończył dyżur, że niedługo będzie w domu, gdy…
— Panie doktorze, dobry wieczór!
Lekarz uniósł wzrok, uśmiechnął się, pokręcił głową.
— Nie musiałeś — powiedział miękko, przystanął, widząc znajomą sylwetkę.
Dante wstał z tej pojedynczej ławki tuż przy wejściu, gdzie zestresowani członkowie rodziny pacjentów wypalali kolejne paczki papierosów, czekając na wyniki, na koniec operacji, zabiegu, diagnozę, na cokolwiek. O tej porze, gdy noc już dawno zapadła, a pyzaty księżyc dominował czerń firmamentu, ławka była pusta, jedynie Dante na niej siedział. Uśmiech rozjaśnił twarz syrena, światło pobliskiej latarni zaigrało w różowych szkłach.
— Ale chciałem.
Podszedł, otoczył Bashara ramieniem, jego usta odnalazły słodycz w cudownie długim, czułym pocałunku. Lekarz pozwolił trzymanej torbie paść na ziemię, by obie jego dłonie mogły unieść się, czule ująć tę przystojną twarz, pogładzić policzki, odgarnąć opadające na nie złociste kosmyki. Zatonął w objęciach ukochanego, poddał się tym silnym ramionom, skorym bronić go przed wszystkim, co mogło mu zagrozić, chętnym, by podtrzymać w chwili słabości, otoczyć ciepłem i miłością. On, który zawsze brał ukochanych śmiertelników pod swe skrzydła, odnalazł tego, kto w równym stopniu pozwalał mu odpocząć, poczuć się bezpiecznym, ten jeden raz przekazać stery w cudze dłonie.
Wargi rozłączyły się, by spojrzenia mogły się skrzyżować.
— Ciężki dyżur?
Bashar pokręcił głową.
— Nie było źle. Kilka prostych przypadków, większość czasu przespałem.
Dante obdarzył go uśmiechem, przegarnął ciemne włosy, poprawił zwichrowane szpitalną poduszką kosmyki.
— Żadnych geniuszy rozbijających się na rowerach?
— Taki geniusz był tylko jeden — odparł Bashar, parsknąwszy śmiechem.
Dante nie pytał, po prostu zgarnął torbę Bashara. Bashar nie protestował, po prostu zaakceptował ten fakt. Ruszyli w stronę przystanku, dłonie splotły się ciasno, ramiona przylgnęły do siebie. Lekarskie dłonie tak doskonale pasowały do tych bokserskich, smukłe palce idealnie wpasowały się między wyrobione ciosami kostki. Kciuk Bashara w zamyśleniu zakreślał niewielkie koła na wierzchu ukochanej dłoni, sycąc się znajomą fakturą, ciepłem i siłą drzemiącą w lekko zaciśniętych palcach.
— Dante, spałeś chociaż trochę? — spytał z troską.
— Słabo śpię, gdy cię przy mnie nie ma — odparł, wywołując w sercu demona przyjemne poruszenie.
Ta szczerość go po prostu rozbrajała. On, który wytyczał wokół serca kolejne mury i bariery, starannie wyznaczając, jak daleko kto ma pozwolone przejść, czuł, jak most zwodzony opada z hukiem pod naporem tych płynących z serca słów.
— Zaraz będziemy w domu, autobus powinien…
Słowa rozpłynęły się w łagodnej ciszy nocy, gdy rzeczony autobus, przyjeżdżający zawsze o tej samej porze, minął obu mężczyzn, zajechał na przystanek, mignął drzwiami i zniknął za zakrętem.
— Przyjechał przed czasem — burknął Bashar, zmarszczył brwi. — Następny za godzinę.
Demon westchnął, sięgnął do kieszeni, wydobywając z niej komórkę.
— Zamówię nam Ubera…
Telefon pojawił się w dłoni, lecz Dante pochylił się, odsunął go, szelmowski uśmiech zakwitł na jego twarzy.
— Możemy pójść piechotą.
— Taki kawał?
— Poniosę ci torbę.
— Nie jesteś zmęczony?
Przelotny całus spoczął na zmarszczonym instynktownie czole.
— Nie jestem.
— Powinieneś się wyspać…
Kolejny pocałunek zamknął usta.
— Pan doktor jak zwykle tak się o mnie troszczy, że aż nie wiem, co powiedzieć — wymruczał, przyciągając drugiego mężczyznę bliżej. — Pogoda taka ładna, noc taka ciepła, nam obydwu przydałby się spacer.
Bashar westchnął, lecz nie miał serca dalej oponować. Perspektywa przejścia się razem wcale nie wydawała się taka zła. Wręcz przeciwnie – każdy czas spędzony z ukochanym był dla niego cennym, każdy moment stanowił rozkosz i słodkie wspomnienie, jakie ogrzewało jego demoniczne serce. Wszystko, co Dante mógł mu dać, Bashar przyjmował z otwartymi ramionami, czy były to długie rozmowy o przypadkowych rzeczach, czy też łagodne ciepło kojącego odpoczynku. Wszystko, po prostu wszystko było dla niego bezcenne, każda zmarszczka w kąciku ust, każdy śmiech, każde słowo.
— Nie będę cię jutro budził.
— Sam się obudzę, jak tylko znikniesz z moich ramion.
Znów nie wiedział, jak ma z tym dyskutować.
— Będziesz śpiący, wbijesz sobie igłę w palec.
— Nakleisz mi plasterek i dasz buziaka, żeby nie bolało.
Bashar parsknął śmiechem, pozwolił przyciągnąć się do tego umięśnionego torsu, pozwolił ukochanym wargom znów przylgnąć do swych ust. Było mu zbyt dobrze. Zbyt cudownie, by gdzieś w głębi serca nie czuł tego przykrego chłodu i strachu, że to wszystko nie było przecież na zawsze, że kiedyś się skończy, a on znów zostanie sam, z rozdartym sercem, zalanym wodospadem krwi i bólu. Jego serce wciąż czuło się obolałe po poprzednim wcieleniu, gdy pożegnał się z całą swą rodziną, pozwalając jej członkom podążyć swoją ścieżką, nie patrząc wstecz na starzejącego się kardiochirurga. I choć udało mu się sprawić, by każdy z jego bliskich pożeglował pewnie w stronę swego przeznaczenia, miał wrażenie, że jego własne serce wciąż jest wrażliwe, zbyt miękkie i delikatne, by obciążać je kolejną relacją. Że nie udźwignie bólu i ciężaru kolejnej straty.
Nie zostawiaj mnie.
Uśmiechnął się do Dantego, palce mocniej zacisnęły się na jego dłoni.
— Nakleję ci plasterek i dam buziaka, że nic cię nie będzie bolało — obiecał, ciągnąc mężczyznę za rękę, prowadząc w stronę tej przyjemnej spacerowej ścieżki koło rzeki, która spinała przystanek autobusowy z metrem.
Dante z radością podążył u jego boku, lekarska torba kołysała się w syreniej dłoni. Słowa popłynęły same, niczym niezmącony strumień, łącząc oba serca. Dante spytał o dyżur, Bashar opowiedział to czy tamto, ponarzekał na ludzką głupotę i szalone wypadki, przydarzające się mu aż nazbyt często. Bashar spytał o zamówienia, Dante opowiedział to czy tamto, ponarzekał na Vox Metallicę i obłąkane pomysły, którymi tamten spalony brykiet tryskał niczym fontanna. Czas płynął spokojnie, światło latarni kładło się na bruku, rzeka szumiała leniwie. Gdzieś, skądś wydobywał się dźwięk muzyki – otwarta przez całą noc restauracja zapraszała złotym światłem lamp i zapachem świeżo upieczonej pizzy. Mimo późnej pory stoliki były pełne, goszcząc grupy przyjaciół, zakochane pary. Bashar mimowolnie zwrócił wzrok w tamtym kierunku, w ucho wpadł znajomy kawałek.
— Nie grali tego na ostatnim pokazie? — spytał, przechylając głowę.
Dante przystanął, wsłuchał się w melodię, na moment znieruchomiał.
— Chyba tak, ale to inna wersja.
Obaj słuchali przez moment, w końcu na twarzy syrena pojawił się ten charakterystyczny uśmiech, który nie zwiastował niczego dobrego.
— Nie zdążyliśmy do niego zatańczyć.
Bashar poczuł, gdzie to wszystko zbiega, nim jeszcze ramię ukochanego oplotło jego talię, przyciągnęło bliżej. Lekarska torba wylądowała gdzieś pod drzewem, lecz mężczyzna nie narzekał, z radością poddając się chaotycznemu pomysłowi swego wybranka, opierając dłoń na silnym barku i instynktownie pozwalając ciału przybrać pozę dostosowaną do tańca.
— Chcesz tańczyć teraz, na środku chodnika? — spytał, choć odpowiedź była jasna, podobnie jak reakcja Bashara na nią.
— Kto nam zabroni? — Dante pochylił się, skradł czuły pocałunek.
Nikt nie zabraniał, nikt nie oceniał, wokół był tylko mrok późnej nocy, zmęczone światło latarni i tamci siedzący przy stolikach ludzie, zbyt zajęci swoimi sprawami, by zwrócić uwagę na cokolwiek. Szum rzeki koił, szeptał coś na granicy słyszalności, mieszając się z muzyką i odległymi dźwiękami przysypiającego miasta. Dante postąpił krok, Bashar podążył, z radością stając się częścią tego spontanicznego planu. Nic już nie miało znaczenia, ostatnie metro mogło śmignąć i odjechać, lekarz o to nie dbał. Zaśmiał się, gdy Dante zaimprowizował niezbyt składny obrót, w końcu zmienił położenie dłoni, przejmując prowadzenie. Jako bardziej doświadczony, przejął stery tańca, okręcił wyższego mężczyznę w zgrabnym piruecie, pozwalając, by ta zwiewna sukienka w truskawki rozwinęła się ładnie, niczym różowe, anielskie skrzydło. Zręcznie uskoczył przed obutą w obcas stopą, roześmiał się, gdy Dante spróbował wykrzesać z siebie jakieś przeprosiny, na moment przystanął, stając przelotnie na palcach, by sięgnąć ukochanych ust w niecelnym pocałunku. Wargi wylądowały gdzieś w okolicach podbródka, lecz żaden z mężczyzn się tym nie przejmował, pogodny śmiech rozniósł się w nocnej ciszy. Kolejny obrót, Bashar tylko trochę stracił równowagę na nierównych płytkach, Dante wdepnął w trawnik, pociągnął za sobą swego lekarza. Oparł się plecami o pień drzewa, oplótł ramionami Bashara, przyciągnął go do piersi. Utwór wybrzmiał, zmienił się, jakaś inna melodia sączyła się z głośników. Lecz żaden z mężczyzn tego nie zauważył, gdy oczy złączyły się w przepełnionym uczuciem spojrzeniu, a po chwili usta zatonęły w gorącej słodyczy pocałunku.
Porzucona torba leżała zapomniana pod drzewem, ostatnie metro mogło jechać w siną dal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz