05 kwietnia 2024

Od Oriona do Merlina

Każdy, kto wygospodarował w swoim mózgu nieco więcej miejsca na zdrowy rozsądek, wiedziałby, że podchodzenie do grupy obcych mu nastolatków może skończyć się różnie i niekoniecznie przyjemnie. Byłoby całkiem uzasadnione, gdyby zamiast przysuwać mu krzesło, zwyczajnie go pogonili, obrzucając jednocześnie gniewnymi, a może i pełnymi niepokoju spojrzeniami. W mózgu Oriona jednak tę część zajmowała znacznie przydatniejsza niż zdrowy rozsądek wyobraźnia, a także, być może, nieskończone pokłady czystej naiwności. Przyciągnąć jego uwagę było naprawdę trudno. Młodzi ludzie mieli pecha, że rozmawiali o książkach. O jego książce. Dołączenie do dyskusji wydawało mu się równie naturalne, co oddychanie i nie widział w tym niczego niestosownego. W końcu ożywiona rozmowa na temat literatury była znacznie ciekawsza niż roznoszenie kolejnych kaw i ciast. No i wychodziło mu to znacznie lepiej. W końcu ogarnięcie kilku stolików w porównaniu do omawiania kolejnych tropów i motywów literackich było dla niego niczym fizyka kwantowa. 
Roześmiał się cicho, słysząc słowa Hawthorna. Sam dobrze pamiętał te tłuczone do głowy słowa nauczycieli, że najważniejszym celem w czytaniu literatury jest odgadnięcie, co też autor miał na myśli. Od małego podświadomie się z tym nie zgadzał, choć oceny wciąż miał dobre, bo mimo wszystko potrafił wstrzelić się w oczekiwany klucz i na wszelkich sprawdzianach pisał po prostu to, czego od niego oczekiwano, a niekoniecznie to, co sam czuł. Z lekkim zakłopotaniem podrapał się po nosie i znów poprawił okulary.
– Cóż, nigdy nie byłem zwolennikiem tej właśnie metody interpretacji. Oczywiście, że autor w słowach powieści zamyka własne uczucia, emocje i tezy odnośnie otaczającego go świata. Wyraża sprzeciw lub popiera konkretne zachowania, sytuacje i ruchy, jednak czyż w książkach nie jest najpiękniejsze to, że każdy może w nich odnaleźć coś dla siebie? – zapytał. Koźle uszy poruszyły się lekko w ekscytacji. – Utożsamiamy się z bohaterami, oceniamy ich decyzje, tym samym oddając jakiś obraz siebie. – Spojrzał z ciepłym uśmiechem w stronę Bernadette. – Stawiamy się na ich miejscu, wraz z nimi przeżywając kolejne przygody. Albo wręcz przeciwnie. Chociaż przez chwilę możemy poczuć się kimś zupełnie innym, oderwać się od otaczającej nas rzeczywistości, uciec w światy dla nas niedostępne. A, co najważniejsze, każdy z nas może z tej samej opowieści wyciągnąć zupełnie inne wnioski. – Uniósł palec, jakby chciał podkreślić te słowa. – Czy nie z tego właśnie powodu siedzimy właśnie tutaj, rozmawiając o powieści? – Zapytał, kompletnie zapominając o otaczającym go świecie.
Wystraszysz ich tą swoją paplaniną – mruknął wciąż obrażony Szekspir, spoglądając na to wszystko ze swojej poduszki. Długie ucho poruszyło się nieznacznie, a złociste oczy potoczyły po siedzących przy stoliku. Uszy fauna skuliły się nieznacznie, gdy ten zmieszał się wyraźnie.
– Och, masz rację. Bardzo was przepraszam… – zaczął zakłopotany. Nastolatkowie spojrzeli po sobie, wyraźnie zaskoczeni.
– Kto ma rację? – zapytała podejrzliwie Guinevere, najwyraźniej zastanawiając się, czy jednak nie mają do czynienia z kimś nieco szalonym.
– Szekspir – odpowiedział Orion, wciąż nieco zakłopotany. Ruchem głowy wskazał na odpoczywającego nieopodal wolpertingera. – Przed chwilą wróciliśmy od weterynarza i wciąż jest naburmuszony. 
Nie jestem naburmuszony! 
– No i właśnie tak… – Orion westchnął, po czym roześmiał się, nieco nerwowo. – O czym to my…?
– Moment, chwila, stop. Potrafi pan rozmawiać ze zwierzętami? – Merlin ożywił się wyraźnie. Taka rewelacja wydawała się znacznie ciekawsza niż książka. Faun spuścił nieco wzrok.
– Cóż, no tak… bywa to bardzo przydatne – przyznał z nieśmiałym uśmiechem. – I sympatyczne.
– Ale super!
Orion umilkł i odchrząknął nieznacznie. Rozmawianie o książkach przychodziło mu znacznie łatwiej niż o czymkolwiek innym, nawet o czymś, mimo wszystko, tak niezwykłym jak komunikowanie się ze zwierzętami. Na szczęście, Bernadette to chyba wyczuła.
– No ale mówiliśmy o słynnym co autor ma na myśli – podjęła. Może to tylko im się wydawało, ale można było sobie dać rękę uciąć, że faun odetchnął z ulgą.
– Tak, no więc jak mówiłem… – zaczął, jednak Ruby, przechodząca nieopodal, nie mogła dłużej znieść tego cyrku. Zła jak osa, że Orion po raz kolejny zostawił jej na głowie całą kawiarnię, choć przecież wyraźnie prosiła go o pomoc, przysłuchiwała się co jakiś czas jego rozmowie z nastolatkami i uwierzyć nie mogła, że ten rogaty pajac nie pojął jeszcze, o co w tym wszystkim chodzi. Jak on do własnego pokoju z łazienki trafiał, będąc takim nieogarniętym, to naprawdę nie wiedziała. 
– Orion, kózko ty moja kochana – zaczęła tym słodkim tonem, który nie zwiastował niczego dobrego. Skinięciem głowy przywitała się z młodzieżą. – A może byś tak przyznał się gościom, że to faktycznie ty jesteś autorem tej książki i faktycznie wiesz, co autor miał na myśli?
Przy stoliku zapadła całkowita cisza. Twarz fauna oblała się rumieńcem, gdy po raz kolejne oczy wszystkich utkwiły właśnie w nim. 
– Och, tak… no cóż… – powiedział cicho, obracając w dłoniach tacę, o której jeszcze przed chwilą kompletnie nie pamiętał. 
– No już, przedstaw się państwu, dasz radę – Ruby mówiła dalej słodko, a faun miał coraz większą ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dało się ukryć, że niziołka czuła pewien rodzaj satysfakcji. Chciał gadać o literaturze w chwili, gdy miał jej pomagać? To proszę bardzo, jego słowa będą zdecydowanie wiarygodniejsze, jeśli przedstawi się jako ekspert i autor. – Na spotkaniach autorskich dajesz radę, to i teraz sobie świetnie poradzisz.
– No więc… – zaczął znów kompletnie speszony faun. Uniósł nieśmiałe spojrzenie na nastolatków, którzy wpatrywali się w niego coraz większymi ze zdumieniem oczami. – Nazywam się Orion Moonward i jestem autorem tej książki, tak… – powiedział, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.
– Wiedziałam! – zawołała Guinevere, wskazując na nieszczęsnego fauna palcem. Wolpertinger drżał lekko od śmiechu, przyglądając się temu wszystkiemu. Całkowicie speszona mina fauna, który wyglądał tak, jakby chciał być gdziekolwiek indziej, byle nie tu, była doskonałym wynagrodzeniem za wszelkie jego krzywdy doznane w gabinecie weterynaryjnym. – Tak czułam, że już gdzieś pana widziałam. 
Ruby poklepała nieszczęsnego Oriona po ramieniu, zupełnie jak dumna matka. Na rumiane policzki niziołki wpłynął szeroki uśmiech. Zniknęła równie nagle, jak się pojawiła, by obsłużyć kolejne stoliki, choć nikt póki co jeszcze nie upominał się ze swoimi sprawami. Uwagę wszystkich przyciągnęło to chwilowe zamieszanie przy stoliku pod oknem.
– To może ja już pójdę, nie będę wam przeszkadzał… – powiedział Orion, wstając z krzesła. Za każdym razem, gdy skupiała się na nim uwaga innych, miał wrażenie, że lada moment potknie się o własne nogi i przewróci, robiąc z siebie jeszcze większe pośmiewisko niż do tej pory. – Wybaczcie to wtrącanie się. – Uśmiechnął się nieśmiało do swoich niedawnych rozmówców. Cóż, jakby nie patrzeć, Ruby miała rację. Teraz powoli do niego docierało, że nie powinien był porzucać wcześniejszego zajęcia, skoro obiecał pomóc menadżerce kawiarni, zwłaszcza, że jak sama mówiła, miał jej pomóc w wyborze nowego kelnera, który chociaż trochę odciążyłby ją w pracy tutaj. W końcu to była jego kawiarnia i powinien się nią odpowiednio zająć. Dziadek zapewne byłby niepocieszony, widząc, jak lekko to traktuje. A może roześmiałby się, tak jak zawsze, zmierzwił różową czuprynę fauna, kompletnie za nic mając sobie jego roztrzepanie i wspominając coś o tym, że zdecydowanie wdał się w ojca, który również nie widział świata poza swoją pracą i nigdy nie był duszą towarzystwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz