17 kwietnia 2024

Od Seymoura do Klary

Wycieczki zawsze mu się podobały, szczególnie do miejsc, gdzie dało się obejrzeć jakieś dzieła sztuki, najchętniej rzeźby. No dobrze, może nie tak zawsze, ale od pewnego czasu bardziej, szczególnie właśnie te rzeźby, najlepiej marmurowe, klasyczne, choć innymi Seymour też potrafił się zainteresować.
Ich szarada wyglądała naturalnie – Klara nie pracowała w gargantuicznym muzeum, w którym każdego ze zwiedzających omiatano przed wejściem pikającym urządzeniem, mającym za zadanie wykryć wszelkie niebezpieczne czary i substancje, jakie ów zwiedzający mógłby wnieść, tylko w o wiele bardziej normalnym i spokojnym przybytku, w którym nikt nie popędzał z sali do sali, bo zwiedzających było po horyzont, a liczba sprzedanych biletów musiała się zgadzać. Dlatego też nikogo nie zdziwiło, że kobieta postanowiła przyprowadzić kolegę, pasjonata sztuki, i pokazać mu swoje miejsce pracy dokładniej, niż zrobiłby to jeden z przewodników. Robiła to już przecież i wcześniej, więc muzyk nie przyciągnął nadmiernej uwagi, może tylko parę luźnych pytań poleciało, lecz nie było to nic, czego wcześniej by nie przedyskutowali i co sprawiłoby, że obecność Seymoura zdawałaby się podejrzana.
Seymour, choć na co dzień trudnił się profesjonalnym mordowaniem gitarowych strun u boku bandy wyjątkowo charakterystycznych, rozpoznawalnych muzyków, to jednak potrafił wyglądać jak normalny człowiek, nie zaś jak wywleczony ze studia za nogi heavymetalowy degenerat. Włosy miał gładko zaczesane, kosmyki nie wpadały do oczu, zebrane w symetryczny półkucyk, do tego szkła w klasycznej, drucianej oprawie, częściowo kryły szafirowe oczy, przełamując nieco spokojne brązy i beże składające się na resztę stroju muzyka. Geometryczne tatuaże pozostały przygaszone, skryte pod starannie wyprasowaną koszulą, praktycznie nie przyciągały uwagi, gdy Seymour podążał spokojnym krokiem u boku Klary, w dłoniach dzierżąc dopełniający jego wyglądu, skórzany neseser.
Jak na razie przemierzali sale i korytarze muzeum, Seymour zaś z uwagą słuchał o technikach malarskich, pisaniu ikon oraz wszystkim tym, co odróżniało je od malowania obrazów.
— Jedna z ważniejszych dla konserwatora różnic tkwi w doborze podłoża i farby — powiedziała Klara, przystając z boku sali.
Ciemna, niemalże czarna ściana, nosiła cztery ikony, lśniące nierzeczywistym złotem w świetle ledowych lamp. Mocny kontrast ciepłych barw, nierealna symetria przedstawionych postaci, ich pozbawione wieku spojrzenia, sięgające gdzieś daleko, poza zasłonę rzeczywistości, sprawiały, że Seymour miał wrażenie, jakby znalazł się w jakimś innym świecie, zarezerwowanym tylko dla tego, co umykało śmiertelnemu postrzeganiu. Głos Klary stanowił jedyny łącznik przypominający mu, po co tutaj przyszedł.
— Obrazy najczęściej maluje się na zagruntowanym płótnie, artyści zaś wybierają farby olejne lub tańsze, akrylowe. Ikony pisze się na drewnianej desce, używając do tego tempery. To farba, której spoiwem nie jest olej czy sztucznie otrzymana żywica, ale żółtko. — Wskazała dłonią. — Jednak duża część ikony jest najczęściej pokrywana płatkami złota. To drogi materiał i wymaga dużej wprawy, by poprawnie go nałożyć.
Seymour skinął głową, wpatrzył się w jedną z ikon. Spoglądające na niego oczy miały w sobie trudną do opisania, hipnotyczną moc, przypominały mu oczy Raama, ich perkusisty, gdy się zamyślił, słuchając jakiegoś utworu. Na co dzień Seymour nie poświęcał temu uwagi, lecz Raam był w końcu asurą, boskim posłańcem, ucieleśnieniem gniewu bharackich bóstw ziemi.
— Jak decydujecie, które elementy ikony naprawić, a które zostawić? — spytał w końcu, przebiegając wzrokiem górną część dzieła. — Tutaj zostało zadrapanie.
— To często bardzo trudna decyzja — odparła Klara. — Ikona to nie jest po prostu obraz, ma też głęboką wartość religijną i niektóre zniszczenia nie są jedynie wadą, którą należy naprawić. Są elementem historii ikony, czasem śladem boskiej interwencji i usunięcie ich byłoby wręcz świętokradztwem, dlatego ważną częścią planowania prac nad ikoną jest konsultacja z duchownym.
— Czyli potrzebujecie do tego kogoś z zewnątrz?
— Tak. Mamy garstkę zaprzyjaźnionych kapłanów i kapłanek, oni najczęściej nam pomagają — wyjaśniła Klara. — Poza tym dochodzi jeszcze kwestia tego, by daną ikonę odnawiać, używając zarówno materiałów, jak i technik znanych w czasie, kiedy została napisana.
— A styl danego artysty?
Kobieta uśmiechnęła się.
— Gdy mówimy o normalnych obrazach, artyści często zostawiają na nich swe podpisy i po nich da się ustalić, kto jest autorem danego dzieła. Jednak ikonografowie najczęściej nie podpisują swoich prac, tworząc je na chwałę bogów, nie dla własnej sławy.
Przeszli kawałek dalej, Seymour rzucił jeszcze jedno spojrzenie czterem ikonom, nim przystanęli przy innych dziełach.
— Ale oczywiście staramy się przypisać ikony do danego ikonografa – to pomaga umiejscowić je w czasie, w miejscu, historii… Jesteśmy w stanie analizować trendy w sztuce, możemy też sprawdzić, czy ikona nie była w jakiś sposób poprawiana, a nie zachowały się żadne rekordy o tego typu procedurze.
— W miejscu… to znaczy, skąd pochodził artysta?
Klara pokręciła głową.
— Nie do końca. Raczej skąd brał farby — wyjaśniła. — Pigmentem używanym w temperach są głównie minerały, nie zaś materiały pochodzenia organicznego. I co prawda ochra czy ultramaryna zawierają określony pigment, używany do tego, by nadać im odpowiednią barwę, ale lazuryt, hematyt czy inne minerały, różnią się w niewielkim stopniu od siebie, w zależności od tego, gdzie zostały wydobyte.
— Te różnice naprawdę są zauważalne?
— Za pomocą spektrometrii mas, tak. Jak chociażby przed powstaniem stałych portali, większość lazurytu sprowadzano z Medwi, teraz zaś używa się tańszych minerałów z Bharatu. Istnieje również możliwość sztucznej syntezy pigmentu potrzebnego do stworzenia ultramaryny, lecz syntetyczny pigment, choć ma dokładnie taki sam skład chemiczny, różni się kolorem od tego naturalnego.
Seymour zmrużył oczy.
— Niech zgadnę – różni się wielkością ziaren?
Klara skinęła głową.
— Syntetyczne procesowanie daje drobniejsze, bardziej regularne ziarna, niż ucieranie naturalnie występującego minerału. O tym też trzeba pamiętać.
Muzyk wrócił wzrokiem do nowej ikony. Cynobrowy płaszcz spływał z ramienia przedstawionej postaci, dłonie unosiły się w geście błogosławieństwa, a oczy spoglądały przed siebie, wprost na widza, lecz nie skupiając się na nim, jakby patrząc poza niego, w stronę absolutu. Seymour zapadł się między myśli i rozważania, powoli formułując plan tego, jak podejść do całego tego problemu z podmienionymi dziełami sztuki.
— Dobrze. — Westchnął, poprawił neseser w dłoniach. — To teraz może przejdźmy na zaplecze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz