29 kwietnia 2024

Od Cheoryeona – Kiedy usłyszysz tak nieśmieszny żart, że zaczynasz zastanawiać się nad jego sensem


— Bogiem?
Cheoryeon zamrugał parę razy. Wpierw spojrzał na siedzącego po drugiej stronie niskiego stolika Raouna, potem na zajmującego poduszkę obok mężczyzny chłopaka. Był on niższy od jasnowidza, wyglądał też na znacznie młodszego (licealistę, może nawet gimnazjalistę). Z pozoru nie wyróżniał się niczym specjalnym... poza białymi źrenicami, tak dobrze znanymi Cheoryeonowi. Do tego ta cała aura otaczająca malca. Nie było opcji – należał do tego samego gatunku, co Raoun.
Chwila, ta energia...
Mały chłopak usiadł prosto, żywo przytaknął.
— Tak. — odpowiedział. — Jestem Bóg Chaosu Yonki.
— Chaosu? — Cheory otworzył szerzej oczy.
Nie chodziło o to, że mu nie wierzył. Wierzył, i to w stu procentach, zwłaszcza z tą jego intensywną, niemal widzialną aurą. Po prostu... wolał nie wierzyć. Chaos nie brzmiał najlepiej, zawsze sprowadzał kłopoty, a jasnowidz już bez niego przechodził teraz trudniejszy okres.
Poprawił palcami grzywkę, opuszkami natrafił na nieduży opatrunek zdobiący czoło.
Moment.
— Czej, czy ty masz skrzydła? — spytał Yonkiego.
— Tak! — Przytaknął prawie jak żywiołowe dziecko w klasie, uśmiechnął się szeroko.
— Jedno białe, drugie czarne?
Tym razem jednak chłopak nie zareagował w porę. Wciąż z uśmiechem nachylił się nieco w stronę Raouna, żeby do niego szepnąć:
— Ej, Raoun, on serio jest w tym dobry.
— Mówiłem — odparł wyższy bóg.
Yonki powoli się wyprostował.
— Skąd wiesz, jakie mam skrzydła? — zapytał Cheoryeona.
— Widziałem je w wizji — rzucił tamten. — Czyli to ty jesteś tym całym ucieleśnieniem chaosu! — Pstryknął palcami. — No i wszystko jasne!
Pamiętał, jak kiedyś na ogólnym czytaniu dostał wizję nadciągającej energii chaosu, a potem kolejną pokazującą, że ten chaos rzekomo ma dwukolorowe skrzydła. Wcześniej nie potrafił tego zinterpretować, też bał się, że dostał wizję symboliczną, a takie to, cóż, normalnie nie pojawiały się u niego. Na szczęście teraz wszystko się wyjaśniło. Chaosem był Bóg Chaosu, a Bóg Chaosu już jak najbardziej mógł mieć skrzydła. Uff, jego wizje nadal były bezpośrednie.
To w takim razie co widział po wypadku?
Pokręcił lekko głową. Nie teraz był czas na rozmyślanie o tym.
— Czyli jesteś bogiem...
— Mhm! — Yonki uśmiechnął się znów, jakby dumny z tego, że śmiertelnik rozpoznał w nim boską proweniencję.
— Też zamierzasz poprosić mnie o pomoc w zdobyciu pracy?
Już wyobrażał sobie całą kolejkę bogów z innego świata (a może też z tego, po co się ograniczać?), którzy w starciu z bolesną, współczesną rzeczywistością doszli do wniosku, że samo bycie religijnym celebrytą im nie starczy i przyda się jakieś inne źródło zarobku. Będą zalegać u biednego Jasnowidza Moona, podawać te swoje boskiej półki wymagania. Raoun to tam jeszcze wystartował po posadę lekarza, nawet zdobył papiery... lewe, ale papiery, jednak inni? Pewnie powiedzą jasnowidzowi, że praca musi być łatwa (jakby bogowie nie mieli super-duper-wywalonej-w-kosmos mocy), niewyczerpująca (jakby bogowie nie mieli gigantycznych pokładów energii), dobrze płatna (niech powiedzą coś nowego) i przyjemna (cokolwiek to określenie w ich słowniku znaczyło).
I w sumie Cheoryeon widziałby to jako świetną okazję do zarobienia ładnych papierków, ale jak znał życie, boska klasa odpowie mu, że jak to, płacić?! Śmiertelnikowi?! Do tego jakiemuś szczylowi?! Za coś, co on powinien potraktować jako największy zaszczyt?!
— Co? Nie? — Yonki przechylił głowę lekko na bok. — A mogę? — Wtem został szturchnięty przez Raouna. — To znaczy, po co innego przyszedłem! — zabrzmiał zbyt stanowczo.
No, Cheoryeon miał szczerą nadzieję, że po co innego i to jeszcze coś normalnego, a nie jakąś wyssaną z dupy prośbę.
Wyciągnął ręce na stolik, z połowicznych nudów zaczął przestawiać na nim kryształy.
Raoun podparł na moment ręką czoło, wziął nieco głębszy wdech. Odkąd się tu zjawił, wyglądał na poważnego, ale nie na swój boski sposób. Był serio, serio poważny. Różnooki chłopak musiał przyznać, że choć niedługo się znali, nie widział go jeszcze tak skupionego. Jedynie w wizji, gdzie bóg obmyślał ze swoim demonicznym przyjacielem sposób na pozbycie się kobiety z HR. Właśnie, powinien za to solidnie oberwać, bo nie zdradził, że wpierw kanał na AllTube okaże się hitem. To znaczy, nie, że chciał, ale spodziewał się, że Raoun wpadnie do jego mieszkania, złapie go za fraki i przebije się nim do znajdującego się niżej Pokoju Jasnowidza. Ale tego nie zrobił. Może chłopakowi się upiekło przez wypadek? Czyżby to było to „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”? A może Raoun czekał, aż ten całkiem wyzdrowieje?
Hm, jak tu by możliwie jak najmniej boleśnie sprawić, żeby obrażenia dłużej zostały...
Bóg Spirytyzmu poprawił swoją pozycję na poduszce, lekko klepnął w plecy mniejszego kolegę.
— Yonki, ty powiedz mi wreszcie, czy też czujesz tę energię — rzucił nieco zrezygnowanym tonem.
— Już, już.
Bóg Chaosu nachylił się nieco w stronę Cheoryeona, utkwił w nim swój biały wzrok, krzywiąc się przy tym, jakby bardzo mocno o czymś myślał. Trwał tak w ciszy, nieruchomo, aż jasnowidz odruchowo przełknął ślinę.
— O co chodzi? — zapytał.
Nie otrzymał jednak odpowiedzi. Dwójka bogów wpatrywała się w niego jak w jakiś obrazek, który uważnie studiowali. Nie wiedział, co robić – odrobinę bał się poruszyć, ale z drugiej strony nie sądził, że będzie w stanie długo tak usiedzieć. Co oni od niego chcieli? Co bogowie mogli chcieć od śmiertelniczego jasnowidza? Ha, jak się okazało, coś na pewno! Raoun sam go prosił o pomoc przy ubieganiu się o pracę. A może miał coś na twarzy? No, opatrunek! Ale co mógł opatrunek mieć do...
— Coś niby czuję — odezwał się w końcu Yonki.
Co on czuł? Przecież Cheoryeon się mył! Nawet użył droższej perfumy o przyjemnym, wiśniowym zapachu, którą sobie machnął za część wypłaty Raouna!
— Ty, a weź, dokładniej sprawdź — zaproponował Bóg Spirytyzmu. — Powiedziałeś raz, że zostałeś stworzony przez Praojca na specjalnych warunkach.
— Dobra — odparł Yonki.
I wtedy, bez jakiejkolwiek zapowiedzi złapał jasnowidza za nadgarstek.
Cheoryeon otworzył szeroko oczy.
Niesamowicie potężna, praktycznie nie do okiełznania energia biła spod skóry boga, wręcz wlewała się do ciała jasnowidza. Czuł, jak przenika ona jego nadgarstek, opanowuje całą dłoń, a potem pcha się wzdłuż ramienia. Chaos, tak, był bardzo wyraźny. Nie miał nigdy wcześniej do czynienia z tą mocą, ale potrafił bezbłędnie ją rozpoznać.
Jednakże było w niej coś jeszcze. Jakaś cząstka, która współgrała z chaosem, a jednocześnie stanowiła coś osobnego. Cząstka dziwnie znajoma. Cheoryeon odnosił wrażenie, że była mu bliższa, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Gdyby miał sobie wizualnie ją wyobrazić, to byłaby ona...
Złota.
Zachłysnął się powietrzem, gdy Yonki puścił jego rękę. Wykonał kilka regulujących jego oddech wdechów, oparł się o blat stolika. Całe to zjawisko trwało zaledwie kilka sekund, lecz wydawało mu się, że siedział tak przez przynajmniej godzinę. W przypadku Raouna nigdy czegoś takiego nie doznał. Fakt, wyczuł coś podobnego, ale na pewno nie było to aż tak intensywne.
— Ty też widziałeś?! — usłyszał.
Podniósł głowę, spojrzał na Yonkiego. Zarówno on, jak i Raoun patrzyli na niego z niecodziennym zaskoczeniem; jakby właśnie przeczyli niepisanej zasadzie, że boga nie dało się zaskoczyć.
— Widziałem! — odparł wyższy z dwójki. — Mówiłem ci! A teraz patrz na to!
Wyciągnął komórkę, chwilę stukał palcem, a następnie pokazał coś Yonkiemu. Mniejszy wybałuszył oczy, spojrzał na Cheoryeona, potem na urządzenie, potem znów na Cheoryeona.
— O ja, on wygląda praktycznie tak samo! — Palcem wodził między chłopakiem a ekranem.
— Co nie?!
— Chwila, czy to oznacza, że on to...?
— Tak!
— O JA!
Wewnętrzne końce brwi jasnowidza powędrowały do góry.
Co to za poruszenie?! Czemu oni tak to przeżywali?! CO ONI W OGÓLE PRZEŻYWALI?! CO ON TAKIEGO ZROBIŁ?! TO JAKIŚ ŻART?!
Pospiesznie wyciągnął swoją komórkę, by przyjrzeć się własnemu odbiciu. Z początku był niemal pewien, że Yonki coś mu odwalił z wyglądem, a oni teraz odstawiali jakąś denną scenkę. Gdy jednak ujrzał swoją twarz w ekranie, zmrużył nieco oczy w konfuzji. Wyglądał zupełnie normalnie, tak, jak zawsze. Powoli odłożył urządzenie na blat.
— Ale o co wam chodzi? — jęknął.
Wreszcie został mu pokazany smartfon Raouna. Ujrzał zdjęcie fragmentu jakiegoś obrazu, na którym widniał...
Cheoryeon zamarł.
Spojrzał na młodo wyglądającą, smukłą twarz. Ciemne włosy z rozgarniętą nieco na boki grzywką okalały głowę, pełne usta wykrzywione były w eleganckim, ale też figlarnym uśmiechu. Oczy spoglądały gdzieś w nieznany punkt, lecz nie kierunek spojrzenia przykuł uwagę, a kolory. Złote tęczówki, lewa widocznie jaśniejsza od prawej, w środku białe źrenice. Co jednak było dla niego jeszcze ważniejsze, ów postać przypominała istotę, którą widział we śnie po wypadku. I nadal ta istota wyglądała...
Wyglądała...
Jak on.
Zacisnął usta, które przemieniły się w wąską kreskę. Nie wiedział, jak na to zareagować. Nie miał pojęcia, od której strony to ugryźć. Czy istniało jakiekolwiek powiązanie pomiędzy nim a osobą ze zdjęcia? A może to był po prostu jakiś głupi zbieg okoliczności? Albo... Albo to było właśnie to, co mu sen-ukośnik-wizja próbowała przekazać? Że któregoś spokojnego dnia Raoun i jego boski kolega, Yonki, przyjdą do niego z czymś takim.
— Kto to? — zapytał, udając niewzruszonego.
— To ty — odparł krótko Raoun.
Próbując się skupić, pierwszy cicho prychnął.
— Dobre, a teraz tak na poważnie.
— Och, no mówię, że ty!
Cheoryeon spojrzał na niego dość wymownie. Przecież to oczywiste, że to nie był on. To nawet nie było zdjęcie, a rysunek! Nie było opcji, że złapie haczyk! Uważali go za aż tak głupiego?
— Który z was umie rysować? Czy komuś zapłaciliście? — Zmrużył oczy.
— Nie, cymbale, to nie my ani nikomu nie zapłaciliśmy. — Raoun posłał mu krytyczne spojrzenie.
— „Cymbale”?! — oburzył się tamten. — Będzie mnie jakiś marny białooki od cymbałów wyzywał!
— Marny?!
— Bez nerwów — uspokoił dwójkę Yonki, następnie spojrzał na jasnowidza. — To fragment obrazu znajdującego się w Międzywymiarze.
Słysząc jego słowa, chłopak uniósł brew.
— Międzywymiarze?
— Takie miejsce między światami — wytłumaczył krótko mały bóg. — Między wymiarami.
Coś w sumie wiedział o tym całym Międzywymiarze. Raoun opowiadał, że to właśnie poprzez to miejsce dostał się z Ma'ehr Saephii do Riftreach. Yonki pewnie tej samej drogi użył. Międzywymiar był bardzo ważny, ponieważ łączył ze sobą wiele światów. Ciekawe, jak teraz wyglądał...
Teraz?
— Teraz patrzysz na jednego z założycieli Międzywymiaru, należącego do rasy Złotoskrzydłych — odezwał się znów Yonki.
Cheoryeon ponownie zaczął przyglądać się zdjęciu obrazu. Podświadomie przełknął ślinę. Nie tylko Złotoskrzydły, ale też jeden z twórców Międzywymiaru? To był ktoś aż tak ważny? Ale... Czemu pojawił się w jego umyśle? Ta podobna twarz to były tylko efekty stylu, w jakim tego Złotoskrzydłego uwieczniono, prawda? Prawda?
— Opowiadałem ci o nich kiedyś, pamiętasz? — pałeczkę przejął Raoun. — Pramatka?
Tak, pamiętał, jak mu bóg opowiadał trochę o Pramatce. To znaczy, głównie ją wychwalał, jaka to niesamowita i potężna była, i w ogóle...
— Czyli to jest Złotoskrzydły?
— Tak. A dokładniej ty.
Im więcej powtarzali, że to był on, tym mniej w to wierzył. Bo... to nie miało sensu. Bóg? Złotoskrzydły? Jakiś żart nieśmieszny!
Tak, na pewno robili go w balona! Próbowali mu wmówić jakieś głupstwo, a pod tymi poważnymi minami zdychali ze śmiechu! Może to właśnie była ta odczepka Raouna za to, że Cheoryeon ukrył przed nim całą wizję? Ej, ale koniec końców udało im się ogarnąć wszystko, więc z czym koleś miał problem?! Trzeba było lepiej dobierać słowa przy składaniu prośby!
Oparł się plecami o pozbawione nóg krzesełko, na którym siedział, wziął nieco głębszy wdech.
— Okej, wszystko było legitne do tego momentu — rzucił. — Jak to, ja?
Usłyszawszy jego słowa, Raoun zamrugał parę razy.
— No ty! — Pomachał przed nim smartfonem. — Nie widzisz tego podobieństwa? Czekaj.
Przesunął palcem po ekranie, następnie pokazał drugą wersję zdjęcia, tym razem z mazakiem kolorującym oczy na brązowo i szaro. Cheoryeon przyjrzał się jej, przez jego twarz przemknął cień zmartwienia, który szybko został zastąpiony prychnięciem.
— Ta, ta, a kim niby dokładnie jest ten Złotoskrzydły? — Skrzyżował ręce na piersi. — Wymyśliliście już do niego jakiś lore czy do tego momentu to już się nie przygotowaliście? — Uniósł wymownie jedną brew.
Raoun otworzył usta, by coś powiedzieć, ale wyprzedził go Yonki, który od razu odpowiedział:
— Ten Złotoskrzydły to Cruinneirim.
— O, znasz jego imię? — Zaskoczył się wyższy bóg.
— Cały ten czas próbowałem sobie przypomnieć...
— CRUINNEIRIM?! — Przerwał mu niespodziewanie Cheoryeon, niemal zrywając się z krzesła. — Okej, to teraz NA PEWNO MI NIE WMÓWICIE, ŻE TEN KOLO TO JA!
Cruinneirim, HA, teraz to już pojechali! Ze wszystkich możliwych imion na tym świecie wybrali sobie akurat to! Imię rzekomego boga, którego wielbiły siostry zakonne w jego sierocińcu! Może i by uwierzył, gdyby powiedzieli cokolwiek innego, ale nie Cruinneirim!
Był taki moment w jego dzieciństwie, kiedy zakonnice tak bardzo mu dokopały, że on, mając wtedy zaledwie dwanaście lat, nie mógł na prawie tego świata nic z tym zrobić. Jeśli spróbowałby zgłosić staruchy na policję, cała sprawa zostałaby sprzątnięta pod dywan, a on by za to tylko oberwał. Dziennikarze nie uwierzyliby mu, a jakby spróbowali sami wszystko sprawdzić, również zakończyłoby się to fiaskiem. Mimo posiadania mocy jasnowidzenia Cheoryeon doświadczył pewnego uczucia słabości. Normalnie porzuciłby to życie albo uciekłby, ale miał pod okiem Suyeon, a jej przecież nie mógł zostawić. Dlatego zaryzykował.
Przez wiele późnych wieczorów wymykał się z budynku sierocińca i zakradał się do kościoła, żeby pomodlić się do czczonego tam boga, Cruinneirima. Robił to solidnie, dzień w dzień, zawsze prosił o to samo. Gdzieś w mieście objawiło się jakieś inne bóstwo, jeszcze inne w jakimś kraju po cichu spełniło prośby swoich wiernych. Ale nie Cruinneirim. Cheoryeon przychodził w ciszy i odchodził w ciszy, a sytuacja się nie poprawiała.
Któregoś dnia po prostu się poddał. W akcie zemsty podarł główny modlitewnik, rozbił jeden z witraży i porysował pisakiem figurę. Uznał wtedy, że sam spełni swoją prośbę i zajmie się zakonnicami. Na tyle, ile mógł.
Cruinneirim to nie był bóg warty uwagi. Jasnowidz nawet wątpił w jego istnienie.
— To masz NIESPODZIANKĘ, bo ten kolo to TY! — usłyszał.
— CHYBA TY! — odpyskował.
— Cheoryeon, jeszcze raz rzucisz we mnie głupim tekstem... — Źrenice Boga Spirytyzmu groźnie zalśniły, mężczyzna odłożył swoją komórkę na stolik.
— Dobra! Walić już Cruinneirima, ale dajesz, wytłumacz mi, jak niby mogę być Złotoskrzydłym? — Znów skrzyżował ręce na piersi. — Nie są oni nieśmiertelni? Ja umieram i się odradzam, jedyne, co mnie różni od śmiertelników, to to, że zapamiętuję swoje poprzednie wcielenia i mam zdolności jasnowidzące.
Już pominąć, że na dobrą sprawę istniała szansa, że nie on jedyny coś takiego miał. Świat Riftreach cechował się tyloma przeróżnymi istotami, że być może gdzieś istniał jeszcze jeden taki przypadek.
Raoun westchnął ciężko, potarł palcami wewnętrzne kąciki oczu. Wtem spojrzał na swoją rękę, coś mruknął pod nosem, a następnie przeniósł wzrok na jasnowidza.
— Dokładnie — odparł, balansując po cienkiej krawędzi między spokojem a złością. — Pamiętasz swoje poprzednie wcielenia. Normalnie nikt tak nie ma. Masz zdolności jasnowidzące, które pewnie przez wszystkie twoje wcielenia się objawiają, co? Do tego mogę śmiało założyć, że w każdym życiu miałeś praktycznie tę samą twarz, a wierz mi, u śmiertelników coś takiego nie występuje!
Nie, Raoun wygadywał głupoty. Niemożliwe, że to miało świadczyć o jego powiązaniu z białookimi, a co dopiero Złotoskrzydłymi. Przypadek. Na sto procent. Na sto dziesięć. Jakby dobrze poszukali, to by znaleźli kogoś takiego samego, jak on...
Odruchowo zerknął na wciąż wyświetlane w komórce boga zdjęcie. Nie dawało mu ono spokoju. Zmrużył oczy, gdy nagle zamarł. Przez dosłownie sekundę wydawało mu się, że namalowana postać patrzy dokładnie na niego. Pospiesznie zamrugał – zdjęcie było normalne. W umyśle jednak pojawiło się wspomnienie istoty, którą widział po wypadku.
Skrzywił się, gdy poczuł chwilowy ból głowy. Poparł ręką czoło, przez moment gładził palcami opatrunek.
— Słuchajcie, ja nie mam czasu ani nerwów na jakieś numery — rzekł wreszcie zmęczonym tonem. — Mieszacie mi w głowie, a mam inne, o wiele ważniejsze zmartwienia!
Yonki przechylił głowę lekko na bok, uniósł nieco brwi.
— Co może być ważniejsze od tego, że jesteś bogiem? — zapytał.
— To, że nim NIE JESTEM! — Uderzył pięścią w stół. — Aż tak bardzo się nudzicie?! Ty — wskazał Raouna — traktujesz pracę lekarza jako zabawę, ty — wycelował w Yonkiego — nawet nie pracujesz, tylko się bawisz. Ja muszę zarabiać na życie, nie spieprzyć pita, wykarmić rodzinę, zająć się nią — wymienił na palcach — bo w tym wcieleniu nie zostaliśmy na długo pobłogosławieni rodzicami ani kimkolwiek innym, kto się nami zajmie! Naprawdę, darujcie sobie! Macie tyle lat, że aż się uwsteczniliście?!
— Jak śmiesz! — Raounowi już się skończyła cierpliwość.
Podobnie jak Cheoryeon uderzył pięścią w stół, on jednak trafił w róg, który pod wpływem jego siły nie wytrzymał i się ułamał.
— Może powinienem Dusznikiem ci natłuc rozumu do...!
— Raoun, nie do Złotoskrzydłego! — zawołał Yonki.
— Kiedy nawet nam nie wierzy!
Machnął emocjonalnie ręką, mniejszy bóg dostał prosto w twarz. Yonki odchylił się do tyłu, potarł nos, a następnie z powrotem się wyprostował. Sprawdził, czy nie krwawił, po czym skierował swoje spojrzenie w stronę jasnowidza.
Cheoryeon miał już dość. Limit swojej cierpliwości dawno osiągnął, a teraz nawet został pozbawiony energii. Brakowało mu siły na dalsze kłótnie. A pewne myśli skutecznie go odpędzały od skupienia.
— A załóżmy, że wam uwierzę! — odezwał się w końcu. — I co zrobicie? Zabierzecie mnie do Ma'ehr Saephii albo Haverunu, przedstawicie mnie swoim ludziom, a oni postawią mi świątynię? Ja nawet nie mam żadnych boskich mocy! Nie potraficie mi udowodnić, że jestem bogiem, a co dopiero innym!
Dwójka bogów milczała. Musieli zrozumieć, że chłopak miał punkt. Zwykłymi tekstami nigdy nie pokażą, że mówią prawdę, a czynów żadnych nie mieli w zanadrzu.
Yonki nachylił się w stronę Raouna, nie krył się jednak ze swoimi przemyśleniami, tylko rzucił:
— Ej, ja mu nie podawałem nazwy mojego świata.
— Pewnie miał wizję. — Tamten wzruszył ramionami, gdy nagle jęknął głośno. — Ach, Cheoryeon, ty jesteś, do kurwy, bogiem! Do tego Złotoskrzydłym! I to z Klanu Wszechwiedzy! — Złapał w ręce komórkę, chwilę coś w niej przeglądał, po czym pokazał zdjęcie z dopiskiem pod obrazem z Międzywymiarze, na którym widniał tytuł Cruinneirima. — Jesteś Złotoskrzydłym Wszechwiedzy Cruinneirimem! Jesteś jego reinkarnacją! I dlatego jesteś jebanym jasnowidzem! Cheoryeon, na miłość Pramatki, zrozum, że...!
— Wyjdźcie.
Bogowie zastygli w bezruchu. Zmierzyli wzrokiem Cheoryeona, który spoglądał na nich beznamiętnie.
— Cheory... — zaczął Yonki.
— Powiedziałem. Wynocha.
Nie krzyknął. Nie podniósł tonu. Brzmiał na spokojnego. Poważnego. Na niepodobnego do siebie. Ewidentnie już miał ich dość. I to tak solidnie. Nie miał nawet siły się denerwować. Był zmęczony. Nie przypuszczał, że Raoun kiedykolwiek doprowadzi go do tego stanu.
Od początku, gdy tylko Bóg Spirytyzmu się zjawił ze swoim kolegą, Cheoryeon czuł, że nie skończy się to za dobrze. Bardziej jednak podejrzewał, że będzie to powiązane z samym Yonkim, ale zdołali przejść jego najśmielsze oczekiwania. On? Bogiem? Do tego Cruinneirimem? Czy oni słyszeli samych siebie? Czy oni mówili tak na poważnie? Czy oni...
Naprawdę w to wierzyli?
Nie poruszył się nawet o centymetr, dopóki bogowie nie opuścili Pokoju Jasnowidza. Trochę im to zajęło, przez pierwsze kilkanaście sekund się wahali, ale ostatecznie wyszli. Cheoryeon pozostał sam.
Tylko on i niedające mu spokoju myśli.
Ciągle sobie powtarzał, że to był tylko żart. Nieśmieszny prank, za który Raoun z Yonkim powinni dostać order najgorszych pranksterów roku. Jeszcze nikt mu nie wykręcił takiego numeru.
To wmawianie sobie jednak zawsze wchodziło w konflikt z dziwnym głosem w głowie. A co, jeśli to nie żart? Co, jeśli próbowali przekazać mu prawdę? Nie spotkał nigdy drugiego jasnowidza, który pamiętałby swoje poprzednie wcielenia. Nie spotkał nikogo, kto wyglądał tak samo w każdym swoim życiu. Nie spotkał nikogo, komu jacyś bogowie próbowali wmówić, że był jednym z nich.
Nie spotkał nigdy żadnego Złotoskrzydłego.
A wydawało mu się, że gdzieś w głębi znał ich lepiej, niż powinien.
Suyeon szybko zauważyła, że od popołudnia jego humor upadł, a on ciągle był zamyślony. Od razu spytała, czy coś się stało, czy miało to związek z poznaniem kolegi Raouna. Cheoryeon wpierw chciał jej o wszystkim powiedzieć, ale ostatecznie skrócił to do pozbawionej ważniejszych detali historyjki, że dwójka wycięła na nim solidnego pranka i się tymczasowo na nich obraził.
I choć siostra tak naprawdę nie kupiła wcale tej odpowiedzi, uznała, że poczeka, aż bratu się polepszy lub będzie gotowy wyjawić szczegóły.
Późnym wieczorem siedział sam w dużym pokoju, nie chcąc przeszkadzać Suyeon, która powoli już się szykowała do snu. Oparł nogi o stolik do kawy, wziął głęboki wdech. Strzepnął ze spodni włos z sierści Kamyka. Jeszcze chwilę temu próbował zapomnieć o wszystkim poprzez zabawę ze szczurem, ale gdy nawet to przestało pomagać, ostatecznie odniósł zwierzaka z powrotem do jego klatki.
Położył nogi na podłodze, przejechał bez namysłu ręką po kolanie.
Dobra, powinien zebrać wszystko do kupy. Pewnie dramatyzował, jak zwykle zresztą. Zobaczył jedną wizję i już się nabawił niepotrzebnych wyobrażeń. Zapewne chciała ona go ostrzec przed tym wydarzeniem, tylko po prostu wystąpiła we śnie, dlatego się z nim zmieszała i nie podała dokładnie tego, co się miało wydarzyć. To było do wytłumaczenia. Ha, przecież nic nie wskazywało na to, że był jakimś tam Złotoskrzydłym!
Nic a nic!
Nic...
Cheoryeon wtedy dokładnie zbadał Karty Elementarne. Już po wzięciu talii do rąk powiedział, że tak, emanują pewną energię, niebędącą zwykłą magią tylko mocą pochodzącą z zewnątrz. Potasował je, wybrał losowo pierwszą.
— Ładnie wykonane — powiedział, obracając w palcach Złote Pióro.
Bóg wyskoczył z ciała, stanął tuż obok. Cheoryeon zamrugał parę razy, zachwiał się, a gdy odzyskał równowagę, byłby rzucił się na ducha z pięściami, gdyby w porę nie zdał sobie sprawy, że niematerialnego przecież nie trafi. Warknął cicho pod nosem, zerknął przelotnie na stojące w kącie lustro, gdy nagle otworzył szeroko oczy.
— HYYYY CZY TY MNIE CZYMŚ ZARAZIŁEŚ?! — Podszedł do swojego odbicia, spojrzał na białe źrenice świecące lekko w jego oczach.
— I to zamierzałeś powiedzieć?! — Souel wyglądał, jakby zaraz miał przeskoczyć stół.
— MASZ JAKIŚ PROBLEM, EMOSIE?! — zaatakował tamten, niemal wstając. — PODSKAKUJESZ?! A WIESZ, KIM JESTEM?! JESTEM B...!
— Dobra, spokój, już. — Suyeon wepchała bratu do ust liść sałaty.
I się chłopak uciszył.
Nie zdołał dokończyć, że był bogiem...
Wtem niespodziewanie jasnowidzka zerwała się jak poparzona, pospiesznie zabierając dłonie. Otworzyła szeroko oczy, popatrzyła na Cheoryeona.
— Na wszystkich...! — ucięła nagle, ugryzła się w język. — Przepraszam, ale nie wierzę własnym oczom! Ty, to znaczy pan, w innym wcieleniu był bogiem! Nie, pan jest bogiem! Bardzo przepraszam, że wcześniej nie zdołałam pana rozpoznać!
Zerwała się z krzesła, okrążyła stół i upadła na kolana, bijąc jasnowidzowi głęboki aż do ziemi pokłon. Cheoryeon podskoczył na krześle, mimowolnie odsunął się nieco od kobiety.
Wyciągnął wróżbę, rozwinął, przeczytał. Zmarszczył mocno brwi.
— „Zrozumiesz, że wtedy mówiła prawdę”.
Schował twarz w dłoniach, stłumił głośny, podirytowany jęk.
Już nic nie wiedział. Był jasnowidzem, ciągle wychwalał swoją wielką moc... a w tym momencie nie potrafił sobie poradzić z jednym problemem.
— Nadal planujesz dusić to w sobie?
Słysząc to pytanie, podniósł głowę. Spojrzał za siebie, ujrzał stojącą w progu Suyeon. Dziewczyna była już przebrana w jasnoróżową piżamę, włosy nieco podsuszyła; jak chłopak znał życie, to pewnie też umyła zęby i była w zasadzie gotowa do schowania się pod kołdrę. W sumie powinna to zrobić, ponieważ jutro musiała wcześnie wstać. Stała jednak w dużym pokoju, z wyczekiwaniem wpatrując się w brata.
Chłopak chwilę się jej przyglądał, po czym westchnął. Oparł się plecami o kanapę, wzrok utkwił w tylko sobie znanym punkcie.
— Chciałbym po prostu o tym zapomnieć — rzekł cicho, lecz nie na tyle, by czarodziejka go nie usłyszała.
Suyeon podeszła bliżej, usiadła na kanapie. Dopiero wtedy jasnowidz dostrzegł, że przyniosła dwie szklanki oraz puszkę piwa. Popatrzył na nią, zmarszczył brwi.
— A ty skąd to wzięłaś? — zapytał, wyraźnie zdziwiony.
Z reguły nie dało się odnaleźć alkoholu w ich domu. Nie mieli w nawyku pić, też Cheoryeon zbyt szybko się upijał. Pojawiały się jednak rzadkie sytuacje, kiedy rodzeństwo dzieliło się jednym piwem. Mniejsze były szanse na upicie się, a też wychodziło taniej, niż jakby mieli sobie osobno kupować.
— Trzymałam na okazję taką, jak ta — odparła naturalnie dziewczyna.
Pociągnęła za zawleczkę, z puszki wydobyło się przyjemne syknięcie, a po nim pęknięcie. Nalała po równo sobie i bratu, chwilę nawet potrząsała puszką, żeby wydobyć z niej możliwie jak najwięcej. W końcu oboje pochwycili swoje szklanki, stuknęli nimi, a następnie w tym samym czasie pociągnęli łyk (jasnowidz trochę większy).
— Kchhhh — wyrwało im się z ust, gdy przełknęli.
Cheoryeon oparł szklankę o udo, jakiś czas przyglądał się wolno opadającej pianie.
— Nagadali mi jakichś głupot — zaczął.
— Tak, synopsis już mi podałeś — odparła Suyeon.
— Cóż... — przeciągnął. — Próbowali mi wmówić, że jestem bogiem.
Tu zaskoczył siostrę. Spojrzała na niego, uniosła jedną brew.
— Bogiem?
— Bogiem. — Przytaknął, następnie pociągnął kolejny łyk. — Mówili, że niby jestem jakimś Złotoskrzydłym, który na dodatek był jednym z twórców Międzywymiaru, czyli wywalonego w kosmos miejsca łączącego ze sobą różne światy. A powiedzieć ci coś jeszcze zabawniejszego? — Poprawił pozycję, nawiązał w pełni kontakt wzrokowy z dziewczyną. — Powiedzieli, że ten Złotoskrzydły to Cruinneirim! Czyli tak jakby ja nim jestem!
Zaśmiał się gorzko, do tego bardzo krótko, bowiem w rzeczywistości te słowa ani trochę go nie rozbawiły. Suyeon natomiast otworzyła nieco szerzej oczy, przyjrzała się dokładnie bratu.
— Cruinneirim? Ten Cruinneirim?
— Ten Cruinneirim.
Usłyszawszy to, popadła w wyraźne zamyślenie. Spuściła wzrok na swoją szklankę, upiła mały łyk. Wzięła nieco głębszy wdech.
— Gdy wracaliśmy z picia z Raounem, to spytał mnie, jak miał na imię bóg, którego czczono w naszym sierocińcu — wytłumaczyła. — Powiedziałam mu wtedy, że to Cruinneirim, a on odparł, że nie zna. Choć jak tak teraz się na tym zastanawiam, to miał wtedy trochę wymijający ton. Może pokojarzył?
— A może po prostu stąd wziął imię do gnębienia mnie? — Spojrzał na nią trochę sceptycznie. — Nawet nie wiesz, jak głupich argumentów do tego użyli! Pokazali mi zdjęcie obrazu, który ponoć wisi w Międzywymiarze i tam niby jest moja twarz, to znaczy twarz tego Cruinneirima. Ale co to za dowód? To żaden dowód! Ja też mogę zrobić rysunek Raouna i zacząć wmawiać mu, że to jego „riftreachowy sobowtór, który mieszka na górze w Yeongsanguk”!
W dzisiejszych czasach zrobienie czegoś takiego nie stanowiło żadnego problemu; nawet jak Raounowi brakowało zdolności, miał tyle hajsu, że mógł to zlecić jakiemuś artyście, potem przekazać komuś znającemu się na edycji zdjęć, żeby to ostatecznie wyglądało możliwie jak najbardziej realistycznie. Nic prostszego.
Tylko po co to robił? Do niego jako zemsta bardziej pasowałoby napędzenie Cheoryeonowi solidnego stracha, opętanie go i publiczne upokorzenie, a nie... to. Co on próbował osiągnąć?
Suyeon przyglądała się bratu. Choć historia została opowiedziana w dość lekki sposób, widziała wyraźnie, że jemu nadal ona ciążyła. Mało rzeczy potrafiło tak bardzo zbić go z tropu na tak długo. Normalnie to by trochę się powkurzał, dużo ponarzekałby, a na końcu olałby wszystko i poszedłby grać na komputerze, gitarze lub rysować. A on dzisiaj żadnej z tych rzeczy nie zrobił.
— To czemu nadal o tym myślisz, skoro to jakiś głupi, niemający sensu żart? — zapytała.
— Bo... — przerwał; wziął głęboki wdech, napił się piwa. — Bo ja... Trochę nad tym myślałem...
— Trochę czy dużo?
— Dobra, dużo! — Skrzywił się. — Dużo o tym myślałem, aż w końcu zacząłem coś zauważać. Ostatnio przydarzały mi się pewne sytuacje. Jak Raoun mnie opętał, to potem przez chwilę miałem białe oczy, ale wtedy myślałem, że to tylko taki efekt uboczny. Energia Yonkiego była dzika, ale miała też w sobie coś znajomego...
Niespodziewanie zamilkł. Siedział w ciszy z dobrą chwilę, próbując zebrać jakoś myśli. W umyśle miał jeden wielki mętlik. Ostatecznie upił piwa, przełknął głośno.
— Ach, jasnowidzka powiedziała mi, że jestem bogiem! — wypalił. — A ta wróżba? „Zrozumiesz, że wtedy mówiła prawdę”! Nawet miałem sen tuż po wypadku i pojawił się w nim Złotoskrzydły, który... — Przez kilka sekund nie potrafił tego z siebie wydusić. — Który wyglądał jak ja! A jednocześnie pasował idealnie do obrazu, który mi pokazał Raoun! Co to może oznaczać?!
Odłożył szklankę, po czym schował twarz w dłoniach. Nie miał pojęcia, co robić. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz czuł się tak bezradny. Nie mógł nawet użyć swojej mocy, żeby sobie pomóc. W głowie miał totalną pustkę.
Suyeon chwilę siedziała w ciszy, sama również studiując w myślach słowa Cheoryeona. Nie znała tak dobrze Raouna, co jej brat, tego nie mogła ukryć, ale nie wyobrażała sobie, żeby Bóg Spirytyzmu wykręcił na Cheoryeonie taki numer. To najzwyczajniej w świecie nie pasowało do niego. Jeśli poszło o niesprawdzoną wizję, Raoun najpewniej wytargałby jasnowidza za ucho, opierniczając z góry na dół, ale nie posunąłby się do czegoś takiego. Co więcej, do tego opierniczania nawet nie doszło, ponieważ Cheoryeon miał wypadek, a bóg, widząc chłopaka nieprzytomnego w szpitalu, powiedział, że nie potrafi się na niego gniewać o nieudaną wizję.
Co to mogło oznaczać?
— Hm... — chwilę jeszcze dumała. — Może rzeczywiście jesteś bogiem?
Brzmiała bardzo spokojnie, na tyle, że Cheoryeon podniósł twarz z rąk nie ze względu na słowa, a sam ton wypowiedzi. Spojrzał prosto w jej oczy, dolna warga delikatnie zadrżała.
— I-I co? — zająknął się. — Mam rzucić wszystko i z nimi iść do jednego z ich światów? Zostawić dom, zostawić znajomych, zostawić Kamyka? Zostawić ciebie? Suyeon, ja nie mogę. — Uciekł wzrokiem, po czym nim wrócił. — Nie, ja nie chcę. W ciągu moich wszystkich wcieleń miałem sporo rodzeństwa, ale ty... ty jesteś najlepszą siostrą, jaką kiedykolwiek miałem. Serio.
Usłyszawszy jego słowa, Suyeon uśmiechnęła się lekko.
— A ty jesteś najlepszym bratem. Mimo że nie pamiętam, czy w innych wcieleniach miałam rodzeństwo. — Wzruszyła ramionami. — Ale jesteś kimś, kogo nie zamieniłabym na nic w świecie. Dlatego myślę, że powinieneś, zamiast odrzucać słowa Raouna i Yonkiego, przestudiować je.
— Już zobaczyłem sporo znaków i nawet jasnowidzka powiedziała, że jestem bogiem — rzucił ze skwaszoną miną.
— To zaakceptuj to. Być może jak to zrobisz, to wszystko stanie się zrozumiałe. I wiesz, fajnie by było mieć boga jako brata. — Puściła mu oczko, odkładając szklankę.
Cheoryeon popadł w zamyślenie.
Czyli powinien to zaakceptować? Tak po prostu? Uznać, że Raoun i Yonki rzeczywiście znaleźli dowody na jego boską proweniencję? Naprawdę powinien?
Naprawdę mógł?
Przez wszystkie jego dotychczasowe wcielenia uważał siebie za po prostu wyjątkowy przypadek – kogoś, nad kim jakieś bóstwo się zlitowało, gdy zobaczyło jego tragiczny koniec w pierwszym życiu i postanowiło dać mu szansę w postaci pamięci. Teraz jednak cała ta teoria wywróciła się do góry nogami, ponieważ to on miał być bogiem, Złotoskrzydłym do tego. Czy zatem Finze Banggo nie był jego pierwszym wcieleniem? Czy na samym początku był Cruinneirimem? Tylko co się w takim razie stało, jak do tego doszło, że umarł? Złotoskrzydli nie mieli być swego rodzaju nieśmiertelni? Niezwykle trudni do zabicia? Jak zginął? Dlaczego zginął? I dlaczego nie pamiętał nic ze swojego życia jako bóg?
Pokręcił głową. Nie powinien teraz nad tym kminić, bo w obecnej sytuacji do niczego nie dojdzie. Trzeba było powoli, stopniowo się za to zabierać. Najpierw musiał uwierzyć białookim, a już to wymagało od niego nie lada wysiłku.
Wziął głęboki wdech, spojrzał na Suyeon.
— Naprawdę mi pomogłaś, wiesz? — powiedział szczerze, uśmiechając się słabo.
— Od tego jest rodzeństwo, żeby się nawzajem wspierać w trudnych sytuacjach — odpowiedziała lekko tamta.
— Dziękuję, Suyeon.
Rozłożył ręce, następnie zamknął siostrę w uścisku. Tamta przez sekundę była zaskoczona, ale szybko odwzajemniła gest. Oboje siedzieli tak w ciszy przez pewien czas, Cheoryeon ugryzł się w wargę, żeby opanować przeszklone oczy.
— W sumie od początku byłeś wyjątkowy — zaczęła Suyeon, gdy już przestali się przytulać — ale bóg? No, to teraz niezła niespodzianka.
— Błagam, nie nazywaj mnie tak — burknął brat. — Nawet jeśli jestem Złotoskrzydłym, to nic nie pamiętam z czasu, kiedy... no... kiedy żyłem jako Cruinneirim.
Między rodzeństwem nastało kilka sekund ciszy. Jasnowidz pochwycił z powrotem swoją szklankę, upił solidny łyk.
— Aczkolwiek — ciągnął dalej z powoli ujawniającym się rumieńcem na policzkach — taki awansik to w sumie nie jest zły. Ej, myślisz, że w rzeczywistości stać mnie na więcej? Może odblokuję ciało, które się nie męczy, szybko się regeneruje oraz może pomieścić dowolne ilości alko?
— No, z tym ostatnim to chyba już jedziesz bez trzymanki — rzuciła trochę wymownie Suyeon.
— Ale Raoun nie upił się, jak nas zabrał na pitkę!
— I ty niby masz być taki, jak on? — Zmrużyła oczy. — Chyba jednak serio się pomylili.
— Ej!
Widząc, jak się nagle zezłościł, siostra nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Parsknęła głośno, ręką niemocno uderzyła brata. Tamten z uśmiechem zaczął robić swój wywód o tym, jak bardzo może się stać zaczepistym, wywalonym w kosmos i w ogóle superduper bogiem.
Nikt nie zauważył, kiedy w ich szklankach zaświeciło dno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz